Dwie „Solidarności” (rekontra)

avatar użytkownika Maryla
Dwie „Solidarności”, a właściwie dwie jej tradycje. Jedną z tych „tradycji” można bez chwili wahania nazwać „narracją”. Narracja to operacja na świadomości tych, którzy nie byli świadkami, tych którzy nie uczestniczyli. Narracja mało ma wspólnego z prawdą – gdyż nie chodzi o prawdę, chodzi o pijar, gdyż narracja to manipulowanie opinią publiczną, czasem chodzi o poprawność polityczną, czasem jest retuszowaniem historii, a czasem bywa pospolitym kłamstwem. Po co narracja?
 
Nawet nie chodzi o „rząd dusz”, jak bywało dawniej, chodzi o głos wyborcy, a nawet nie chodzi o głos, nie chodzi o przekonanie wyborcy do swoich racji  – wystarczy, że postawi krzyżyk we właściwym miejscu na kartce wrzuconej do urny.
 
Gazeta Wyborcza 30 rocznicę „Solidarności” czci rozmową z Aleksandrem Kwaśniewskim, który wstępowanie do „Solidarności” nazwał jakiś czas temu „owczym pędem”. Zjazd w telewizji oceniają Stanisław Ciosek i Janusz Rolicki, a na łamach Gazety Wyborczej tenże  Kwaśniewski mówi: „Zgadzam się z panią Henryką Krzywonos, że słowo "solidarność" zobowiązuje. I ten, kto tego nie rozumie, popełnia gruby błąd”.
 
Załamać ręce? Umrzeć ze śmiechu?
Aleksander Kwaśniewski mówi następnie, że patrząc na Mazowieckiego było mu go szczerze żal, gdyż odniósł wrażenie, że  podczas przemówienia Kaczyńskiego Mazowiecki się ogromnie postarzał. Biedaczek – jeden i drugi.
 
Tadeusz Mazowiecki, który działalność polityczną rozpoczął w 1949 roku w PAX-ie, w PRL przez kilka kadencji był posłem na sejm, a następnie stoczył wiele wojen politycznych z Michnikiem, Geremkiem i Kuroniem i właśnie dzięki Kaczyńskiemu został premierem postarzał się, gdyż tenże nie oddał mu należnego szacunku. Ileż empatii mieści w sobie Aleksander Kwaśniewski.
 
Może go doinformować, że gdyby utworzyć pięciokąt – Mazowiecki, Wałęsa, Geremek, Kuroń i Michnik, to zasadnym byłoby zastanawianie się, kto kogo szybciej utopiłby w łyżce wody - w tamtych czasach oraz w czasach Magdalenki, a tutaj na zjeździe „Solidarności” w jednym z przemówień zabrakło szacunku dla Tadeusza Mazowieckiego.
 
Henryka Krzywonos oddała go z nawiązką, zdaje się, że długo trzymała za rękę pana Tadeusza – siedziała obok niego, a stacja TVN 24 przez bite dwa dni wkładała do głów widzów jej słowa – orwellizm w czystej postaci – "obraża”, „niszczy godność”, „buntuje ludzi”.
Dziennikarka Wyborczej oczywiście zapytała byłego aparatczyka PZPR o to, co zrobić z krzyżem pod Pałacem Prezydenckim, co powinien zrobić prezydent Komorowski – podsuwała odpowiedź: „Czyli powinien zdecydować, by nawet siłą krzyż zabrać sprzed Pałacu i przenieść do kościoła?”.
 
Szkoda, że nie znaleziono nikogo, kto przeprosiłby za obecną „Solidarność”, mógłby wraz z przeprosinami przed kamerami podrzeć jej legitymację, a może jak Zbigniew Bujak ją wystawić na aukcji.
 
I jest druga tradycja „Solidarności”, przesłonięta narracją medialną. Tradycja tysięcy bohaterów, milionów jej członków, zapomnianych, często bezimiennych. Dwa dni temu dziennikarz z TVN 24 zapytał posła Prawa i Sprawiedliwości Jaworskiego – w ramach akcji medialnej „Henryka Krzywonos” - co robił w czasach „Solidarności”.  Warto było zobaczyć jego zbaranienie, gdy usłyszał, że Jaworski jest jednym z najmłodszych posiadaczy statusu pokrzywdzonego, nadawanego przez Instytut pamięci Narodowej.
 
Ta druga tradycja, to tradycja tego, jak było naprawdę. I żyje w Polakach tradycja pierwszej „Solidarności”, istnieje jej historia, tylko że jest przemilczana, jest jakoś „mało medialna”. I czasem, napotykając „narrację” solidarnościową, zmanipulowaną, Polacy buczą i gwiżdżą, gdyż w inny sposób nie mogą zanegować narracji „elit” politycznych.
Tę tradycję noszą też w sobie Polacy zmuszeni w różny sposób do emigracji, członkowie „Solidarności” żyjący dziś w Kanadzie i Australii, w Szwecji i Ameryce – ofiary komuny. Były w ogóle jakieś ofiary?
 
Polską „Solidarność” obserwowałem z bliska, gdy jeszcze nie nazywała się „Solidarnością”, czasem codzienną – jak tę sierpniową z Warszawy, gdy oczekujących na tramwaj ogarnęła radość, że ten nie nadjedzie i trzeba było kilka kilometrów iść na piechotę. Widziałem „Solidarność” w Warszawie i Lublinie, Puławach i Świdniku, we Wrocławiu i Kłodzku. A Lech Wałęsa mógłby się nazywać Kowalski, bo przecież stworzyła go „Solidarność”, bez niej byłby nikim.
 
Jak było naprawdę w sierpniu i w miesiącach następnych? Przecież tak naprawdę „Solidarność” wybuchła w czerwcu 1979 roku, podczas pierwszej pielgrzymki papieża Jana Pawła II, na Sierpień należało tylko czekać, jeden z polskich miesięcy, Sierpień, musiał nadejść..
 
Donald Tusk na uroczystym zjeździe w Gdyni mówił: „Bo fenomen pierwszej „Solidarności” polegał na tym, że wszyscy u każdego i każdy u wszystkich szukał tego, co dobre w nim, a nie tego, co złe” i dalej ciągnął: „pamiętamy dziesiątki scen w stoczniowej sali BHP, później ze zjazdu, kiedy każdy każdemu umiał też wybaczyć odmienność poglądów”.
 
Prawda to czy fałsz?
 
Pierwszy Zjazd „Solidarności” to nieustanna wojna, wojna personalna oraz już wówczas „wojna na tradycje”. Podczas drugiej tury zjazdu wybuchł burzliwy spór wokół podziękowania dla rozwiązującego się Komitetu Obrony Robotników. Wniosek ten został natychmiast skontrowany przez propozycję, aby uczcić wszystkie odłamy opozycji demokratycznej, a przede wszystkim Kościół katolicki. Oczekujący na głos Jan Józef Lipski po prostu zasłabł i odwieziono go do szpitala.
 
Piotr Zaremba w historii Ruchu Młodej Polski tak opisywał atmosferę zjazdu: „Warto dodać, że zaciekłość niektórych starć między ideowymi przeciwnikami sprawiała wręcz wrażenie końca jednej wspólnej „Solidarności". Z jednej strony autor „antykorowskiego" wniosku, delegat „narodowego skrzydła" regionu Mazowsze Paweł Niezgodzki, został zaatakowany podczas obiadu przez koleżankę ze skrzydła korowskiego, która, zupełnie nie panując nad nerwami, po prostu go... opluła”. Wiesław Chrzanowski stawał wówczas w obronie Niezgodzkiego, nie tylko oplutego przez krewką aktywistkę, ale i oczernianego - w kuluarach uczyniono z niego agenta SB.
 
Tą krewką aktywistką była Helena Łuczywo, późniejsza wicenaczelna Gazety Wyborczej. Czy to oplucie było formą wybaczania odmienności poglądów?
 
A jakie były stosunki pomiędzy ROPCIO, a KOR-em? Wzajemna nienawiść? A pogłębiająca się dezintegracja w samym KOR-ze, którą opisuje w jego historii Jan Józef Lipski?
A Donald Tusk mówi, że każdy u każdego, u wszystkich szukał tego, co dobre. Nawet nie piszę o drugiej stronie – o komunie, gdyż w tym fragmencie historia jest całkowicie zakłamywana.
 
Henryka Krzywonos niewiele zrozumiała z przemówienia Jarosława Kaczyńskiego. Było właśnie tak jak mówił: Solidarność była i jest ruchem, który nigdy nie wstydził się słowa naród. Była i jest ruchem narodowym, który nigdy nie wstydził się polskości. Solidarność domagała się obecności religii w życiu publicznym. Co się zmieniło?
„Nie ma wolności bez Solidarności”, ale nie ma też wolności bez chleba. „Solidarność” jest dzisiaj potrzebna, nie mniej jest potrzeba niż w latach komuny.
 
Tekst ukazał się w Warszawskiej Gazecie nr 35.
 
http://rekontra.salon24.pl/225522,dwie-solidarnosci
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz