Walka władzy z pamięcią albo palikotokracja - Elżbieta Morawiec
Naród nie zatracił pamięci historycznej. W przeciwieństwie do urzędującego prezydenta piastującego w sercu przede wszystkim szacunek dla Rosji, jakakolwiek byłaby: bolszewicka czy Putinowska
Walka władzy z pamięcią albo palikotokracja
Ledwo ucichły hałaśliwe pokrzykiwania starców wypowiadających wojnę Narodowi, ledwo zakończyła się najdziwniejsza kampania wyborcza w całym dwudziestoleciu, a już nowo wybrany prezydent pospieszył z ukazem. Krzyż postawiony spontanicznie przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim w dniach ogólnonarodowej żałoby po katastrofie smoleńskiej miał zniknąć. Motywacja była prosta - Pałac Prezydencki jest "sanktuarium" władzy politycznej państwa, a państwo wszak mamy świeckie. Nikt myślący normalnie nie mógł dać wiary tej oficjalnej motywacji.
Społeczeństwo w lot zrozumiało, jakie jest ukryte przesłanie ukazu. Chodziło o jak najszybsze zatarcie pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim i o sprawie katastrofy (?) smoleńskiej w ogóle. Katastrofy niepojętej, źle wyjaśnianej, której przyczyn zapewne nigdy nie poznamy. Nie zależy na tym - na co wskazują fakty - ani rządowi polskiemu, ani tym bardziej władzom rosyjskim, w których ręce zostało przekazane całe śledztwo. A samego ukazu niepodobna zrozumieć w innych kategoriach niż prowokacja. W najlepszym razie - testu, ile społeczeństwo jeszcze wytrzyma. Odebrano mu już prawo do żałoby, przywrócono w pożal się Boże debacie publicznej język nienawiści znany z czasów lżonego prezydenta Kaczyńskiego.
Nieoficjalnym "rzecznikiem rządu" znowu stał się "intelektualista" z Biłgoraja.
Niepodobna tego ukazu zrozumieć inaczej niż w kategoriach prowokacji-testu, zważywszy, że nowo wybrany prezydent jest po pierwsze - historykiem z wykształcenia, po wtóre - w czasach PRL był członkiem opozycji (nawet internowanym w Jaworzu). Na pewno nieobca była mu historia krzyża na ówczesnym placu Zwycięstwa, pod którym warszawiacy składali kwiaty; władza krzyż ogrodziła, a "nielegalne kwiaty" zaczęły kwitnąć pod kościołem św. Anny. Na pewno znał (a może i sam śpiewał?) balladę Jana Pietrzaka, którą krzepił się cały Naród. Jej pamiętny refren brzmiał:
Nielegalne kwiaty
Zakazany krzyż
Co dzień rozkwitają
Z betonowych płyt.
Ludzie je składają
Wierni sercom swym
Co w nadziei trwają
Przeciw mocom złym.
Nie wątpię też, że jako historyk (l. 58) Bronisław Komorowski znał powojenne dzieje krzyża w PRL - walkę robotników Nowej Huty o miejsce dla krzyża i kościoła w "pierwszym socjalistycznym mieście"; że wiedział o prześladowaniach i szykanach, jakie dotknęły w latach 80. dzieci z Włoszczowej i Miętnego za obronę krzyży w szkołach. Można też mniemać, że deklarując się jako katolik, prezydent Komorowski powinien pamiętać słowa Jana Pawła II wypowiedziane w 1997 r. w Zakopanem:
"Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym. Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych i szpitali. Niech on tam pozostanie! Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i narodowej tożsamości, o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są nasze korzenie. (...) Dzisiaj dziękowałem Bogu za to, że wasi przodkowie na Giewoncie wznieśli krzyż. Ten krzyż patrzy na Polskę od Tatr do Bałtyku. I ten krzyż mówi całej Polsce: sursum corda, w górę serca! Trzeba żeby cała Polska słyszała i powtarzała: sursum corda, w górę serca!".
Ale najwyraźniej te przekazy czy - jak mówią mieszkańcy matriksu - "narracje" pozostawiają prezydenta Komorowskiego obojętnym. I prowokacja rozgrywa się dalej. A chodzi w niej już nie tylko o efekt doraźny - wyrwanie z pamięci Polaków śp. prezydenta Kaczyńskiego, ale i o skutek długofalowy: przekreślenie chrześcijaństwa, katolicyzmu jako ważnego znaku tożsamości narodowej. Czyli cel ten sam, jaki stawiali sobie i realizowali rządzący Polską komuniści.
Młodzieżowa ochlokracja
Ukaz prezydenta Komorowskiego (a nie jak chcą media sprzyjające PO - działania PiS) podzielił Polskę na obrońców krzyża i protestujących przeciw jego obecności na Krakowskim Przedmieściu. Ci pierwsi reprezentowali blisko ośmiomilionową rzeszę obywateli, która głosowała na Jarosława Kaczyńskiego, drudzy - to zabawowa młodzież, wychowana na Jakubie Wojewódzkim, na "róbta, co chceta", na nihilizmie moralnym Janusza Palikota. W ciągu ostatnich kilkunastu dni pod krzyżem rozpanoszyła się ochlokracja młodzieżowa, którą od imienia ojca-założyciela w Polsce można nazwać palikotokracją. Ktoś zadbał o to, aby w Gesslerowskim lokalu naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego wszystkie napoje alkoholowe były po 4 złote. Podchmielona, a może i naćpana młódź dawała wyraz swojemu pojmowaniu wolności: oddawała na krzyż mocz, przybijała do krzyży puszki po piwie, znieważała starszych ludzi - obrońców krzyża - niewybrednymi hasełkami w rodzaju "mohery do obory". Tak jak wcześniej zapowiedział premier władza próbowała zastosować "akcję porządkową", usunąć krzyż siłą i - zgodnie z porozumieniem między harcerzami, Episkopatem i Kancelarią Prezydenta - przenieść go do pobliskiego kościoła św. Anny. Obrońcy krzyża nie dopuścili do tego i władze, jak niepyszne, musiały się z akcji wycofać. Ani Donald Tusk, ani Bronisław Komorowski, na szczęście, nie odważyli się stanąć "po stronie ZOMO".
Dolewanie oliwy do ognia
Ale władze nie zaprzestały dolewania oliwy do ognia. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz wydała bezprecedensowe zezwolenie na rozróbę pod krzyżem (zwaną happeningiem), która została rozpoczęta w nocy z 9 na 10 sierpnia o godz. 23.00 (po ciszy nocnej!) przez osobnika reklamującego się internecie z bronią palną jako "Rambo". W organizacji przedsięwzięcia sekundował mu pospolity kryminalista, zidentyfikowany przez dziennikarzy "Gazety Polskiej". Co się działo tej nocy - wiadomo z "naszych" telewizji. To był drugi akt prowokacji. Prezydent Komorowski, w dniu swego zaprzysiężenia deklarujący chęć zasypania podziałów między Polakami, ograniczył się do pustej retoryki, ani słowem nie zażegnał konfliktu, nie przyrzekł - jak tego oczekiwali obrońcy krzyża - postawienia przed Pałacem pomnika godnego skali katastrofy i ofiar. Najpierw oznajmił, że stosowna tablica pamięci prezydenta i pracowników kancelarii (jakby tylko oni zginęli w Smoleńsku!) zostanie umieszczona w Pałacu. Potem nagle, rankiem 12 sierpnia, postawiono społeczeństwo przed zadziwiającym faktem dokonanym - odsłonięto tablicę pamiątkową wmurowaną nocą na fasadzie Pałacu. Bez żadnej konsultacji społecznej, bez powiadomienia rodzin ofiar, bez udziału najwyższych władz, czy choćby władz Warszawy, przy udziale anonimowego księdza i kilku żołnierzy - odsłonił się naszym oczom napis takiej oto treści:
"W tym miejscu, w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której 10 kwietnia 2010 roku zginęło 96 osób - wśród nich prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, obok krzyża postawionego przez harcerzy gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy państwa".
Nic dziwnego, że i procedura wmurowania tablicy, i napis na niej wywołały wśród obecnych tam obrońców krzyża, a bez wątpienia i w szerokich kręgach społecznych, okrzyki: "Hańba, skandal!!!". Bo kogo i co niby miała upamiętniać ta tablica umieszczona w mrokach nocy, zupełnie jak anonimowe, potajemne pochówki ofiar Grudnia '70? Umieszczając imię prezydenta "wśród innych" pozostałych bezimiennych ofiar - kogo i co czciła? Żałobę? Największa katastrofa we współczesnych dziejach Polski na tyle zasłużyła, schowana w głęboki cień Pałacu, bezwstydnie zminimalizowana? Taka to jest miara szacunku prezydenta z Platformy Obywatelskiej dla uczuć współrodaków, dla ciągłości państwa odzyskanego w roku 1989 - zbiorowym oporem całego społeczeństwa, którego prominentnym działaczem był prezydent Lech Kaczyński. Taka to jest miara współdziałania z Narodem kogoś, kto ma być prezydentem wszystkich Polaków. I gdzieś nagle stracił odwagę, jaka mu towarzyszyła, kiedy robiono mu zdjęcia na wałach przeciwpowodziowych. Tak mężnie jako kandydat stawiał czoła kamerom, a nagle zabrakło mu odwagi, aby odsłonić tablicę pamiątkową - schował się za plecami anonimowego księdza i urzędasów swojej kancelarii? Pewnie i niemęstwo za tym stoi, ale to przede wszystkim styl tej prezydentury, która chce, za plecami innych, ukrywać własne złe decyzje. Stosownie do okazji: albo wyśle się ministra Jacka Michałowskiego, albo spuści ze smyczy Palikota (tyle że nie wiadomo, kto tu jest na smyczy i czyjej...).
Pomnik na chwałę agresora
Tak było i w 90. rocznicę Bitwy Warszawskiej. Pan prezydent w katedrze polowej wojska polskiego uroczyście wmurował tablicę (z nazwiskami!) ofiar Smoleńska, a tymczasem w pobliskim Ossowie miał stanąć pomnik ku czci 22 krasnoarmiejców zabitych w Bitwie Warszawskiej.
Prezydent, graf Komorowski dziwnie nie lubi znaku krzyża. Chyba że ma on, jak krzyż prawosławny, dodatkową skośną poprzeczkę. Na 90. rocznicę jednej z 18 bitew, które zadecydowały o losach świata, która - gdyby nie zwycięstwo żołnierzy Józefa Piłsudskiego - zaniosłaby bolszewię do Europy, postanowił podarować rodakom pomnik ku czci czerwonych najeźdźców. Optował za nim jeszcze jako marszałek Sejmu, a 15 lipca dr Andrzej Kunert, nowy sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, na wniosek Kancelarii Prezydenta skierował do burmistrza Wołomina takie oto pismo:
"Zbliżająca się 90. rocznica Bitwy Warszawskiej 1920 r. powinna otrzymać wyjątkową, szczególnie uroczystą odprawę. Dążąc do nadania nowej wartości [podkr. - E.M.] obchodom rocznicowym, najwyższe władze państwowe podniosły ideę zaproszenia na planowane uroczystości przedstawicieli strony rosyjskiej. Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zwróciła się do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa z prośbą o przygotowanie odpowiedniego obiektu, przy którym delegacje rządowe polska i rosyjska mogłyby wspólnie oddać hołd ofiarom okrutnej wojny rozpętanej przez reżim bolszewicki. W związku z powyższym Rada OPWiM zwróciła się do gminy Wołomin z prośbą o rozważenie możliwości przygotowania na ww. uroczystości mogiły zbiorowej żołnierzy bolszewickich poległych 14 sierpnia 1920 r. na tzw. Polakówej Górce na pograniczu gmin Wołomin i Zielonka. Dziękując za dotychczas okazane zaangażowanie i pomoc, pragnę niniejszym pismem potwierdzić życzenie i intencje Kancelarii Prezydenta RP, która rozważa możliwość udziału Prezydenta RP w uroczystościach w Ossowie 14 sierpnia br.
Rada OPWiM podtrzymuje deklarację sfinansowania [podkr. - E.M.] budowy pomnika na mogile żołnierzy bolszewickich, prosząc jednocześnie władze samorządowe o pomoc w zakresie przygotowania utwardzonego dojścia do mogiły wraz z przeprawą przez Czarną Strugę i niewielkim placem dla oficjalnych delegacji i asysty wojskowej, jak również o logistyczną obsługę planowanej uroczystości".
To wszystko - na chwałę agresora - miało się odbyć chyba ku pognębieniu Polaków w 90. rocznicę krwawo okupionej Bitwy Warszawskiej. Jej polscy bohaterowie śpią dziś pod prostymi krzyżami, od lat nieodnawianymi. A poległo ich dla Niepodległej tysiące. Uroczystość się nie odbyła, ale za pieniądze podatników polskich postawiono cichcem pomnik - ku czci krasnoarmiejców-agresorów - ze szwedzkiego granitu, z prawosławnym krzyżem pośrodku, okolonym siatką z bagnetów. Dwujęzyczny napis (cytuję po rosyjsku) na tablicy głosił: "Zdieś pochronieno 22 sołdata 235 i 236 striełkowych pałkow 79 brigady Krasnoj Armii pawszich w boje za Ołssuw (!) 14 i 1 avgusta 1920 goda". Czyżby bolszewicy z krzyżem prawosławnym szli "wyzwalać" Europę? Czy raczej z sierpem i młotem szli unicestwiać każdy krzyż?
Naród pamięta
Na szczęście lud polski Wołomina i okolic, mimo wykrętnych wyjaśnień jaśnie przez PO oświeconego dr. Kunerta i burmistrza Wołomina Jerzego Mikulskiego - zjawił się tłumnie na planowanym otwarciu z okrzykami: "Hańba", i pokazał zbiorowy gest Kozakiewicza. Pomnika nie odsłonięto, prezydent nie przybył.
Naród pamiętał - bo pustymi gestami nie zamazuje się pamięci zbiorowej - losy swoich bliskich i słowa Jana Pawła II (rocznik 1920) z Radzymina z roku 1999:
"Noszę w sobie wielki dług w stosunku do tych, którzy podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc własnym życiem. Ich doczesne szczątki tu spoczywają. Z wdzięcznością tu przybywam, płacąc dług za to, co od nich otrzymałem". I przypomniał na koniec - obowiązek pamięci o tej bitwie, o której całe lata milczano. I lud Wołomina pamięta. W przeciwieństwie do urzędującego prezydenta piastującego w sercu, ponad własnym Narodem, przede wszystkim szacunek dla Rosji. Jakakolwiek byłaby: bolszewicka czy Putinowska. Cóż, nastał czas palikotokracji...
Autorka jest krytykiem teatralnym i literackim, publicystką, członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100819&typ=my&id=my11.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz