Podczas kampanii wyborczej premier Tusk i kandydat Komorowski wzuli siedmiomilowe gustowne kalosze i co rusz zaskakiwali elektorat pojawiając się znienacka to tu to tam udeptując wały przeciwpowodziowe. Marszczyli czoła, współczuli, obiecywali i pocieszali.

Przypominali księdza Kordeckiego, który prowadził procesję po wałach jasnogórskich by powstrzymać szwedzki potop, z tym, że zamiast rycerstwa, żołdactwa i paulinów maszerowały za nimi tabuny dziennikarzy i fotoreporterów.

Ludzkie paniska, piała z zachwytu, szacunku i dumy polska gawiedź.

Wybory się odbyły, zaprzysiężono prezydenta i siedmiomilowe kalosze zgodnie z czarodziejską sztuką zniknęły. Pojawią się zapewne jesienią w gorącym czasie kampanii wyborczej do władz samorządowych pod warunkiem, że znowu będzie lało.

Wczoraj, kiedy w Czechach władze grzmiały z megafonów i ostrzegały tubylczą ludność przed zagrożeniem, dwie trzecie miasta Bogatynia zrujnowała znienacka katastrofalna fala powodziowa.

To, co dzisiaj odsłoniła cofająca się woda to apokalipsa.

Niestety nie pojawili się tym razem na miejscu katastrofy nasz wspaniały premier i pełen empatii prezydent.