Krzyżem po łapkach czyli piąty do brydża. (rosemann)
Dziś rano napisałem tekst poświęcony wojnie o krzyż i usiłowałem umieścić go w salonie. Nie zrobiłem tego bo z jakichś przyczyn logowanie było niemożliwe. Zły byłem bo mi się ładnie ta sprawa połączyła z wątkiem z „Mistrza i Małgorzaty” czego mi żal było. Na tyle, że nie oprę się temu, by do tego wrócić niżej. Ale, mimo mej złości wtedy, teraz sądzę, że wyszło mi , a szczególnie memu oglądowi teatru działań na dobre.
Przeczytałem dzięki temu w „Rzeczpospolitej” pełen żalu tekst Igora Janke „Moralne nadużycie Jarosława Kaczyńskiego”*, który pozwolił mi z zupełnie innej strony na ów konflikt popatrzeć. I od razu uprzedzam, że nie z perspektywy Pana Igora. Wręcz przeciwnie.
Wspomniany materiał przypomniał mi dowcip o brydżyście- samouku. Ten, zapytany przez grających czy chce znać zasady zaprzeczył, tłumacząc, że popatrzy jak grają. Ci, po jakimś czasie, widząc, że zaczął się uśmiechać, zapytali czy już złapał.
- Tak – odparł zapytany- możecie rozdawać na pięciu.
Wyrażona, wcześniejszym tekstem Pawła Lisińskiego i tą, pełną żalu pretensją Igora Janke do Kaczyńskiego postawa „rzepy” do sprawy krzyża z Krakowskiego Przedmieścia przypomina mi właśnie odpowiedź tego „piątego do brydża”. Wynika ona w oczywisty sposób z niezrozumienia istoty sporu. I z tego, że w tym sporze jest miejsce tylko dla dwóch. Nikt trzeci czy też piaty nie ma racji bytu.
Z jednej strony sporu są ci, którzy chcą krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Tego i w tym miejscu. Przy takiej postawie oczywistym jest, że nie ma mowy o pójściu na jakikolwiek kompromis. Obrót sprawy związany z zaangażowaniem się PiS-u i Kaczyńskiego po stronie chcących krzyża, mimo świadomości tego, jak bardzo „niemedialne” jest to posunięcie każe mi sądzić że intencje tego zaangażowania są jak najdalsze od polityki.
Z drugiej strony mamy tych, którzy chcą konfliktu. Krzyż czy nie krzyż jest im całkowicie obojętne. Ważne, że udaje się wciągać przeciwnika w wojnę akcentując jego awanturniczą naturę. Oni też w sposób oczywisty nie są zainteresowani żadnym rozwiązaniem kompromisowym bo takie, w sposób oczywisty, może złagodzić pozom napięcia. Widzac zaangażowanie w spór panów Komorowskiego i Niesiołowskiego jestem przekonany, że o to właśnie chodzi. I że krzyż jest tu tylko przypadkowym pretekstem.
Bo gdyby było inaczej… Trzeba by się zastanowić nad postawą mocno niegdyś akcentujących swe chrześcijańskie fundamenty ideowe polityków. Gdyby istotnie Komorowskiemu i Niesiołowskiemu przeszkadzał krzyż przed Pałacem Prezydenckim dopatrywałbym się w takim zachowaniu analogii do epizodu z „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. Konkretnie do postaci jednej z uczestniczek balu wydanego przez Szatana na Sadowej. Fredy, niegdyś wyrodnej matki co zadusiła swe dziecko wepchniętą w usta chustką. Od tamtej pory każdego ranka budzi się z tą chustką u boku choć pali ją, wyrzuca… W tym krzyżu co to się go chce wyrzucić musiałbym widzieć taką chustkę z rannych przebudzeń i musiałbym zapytać co sobie panowie widząc krzyż wyrzucają…
Znajduję zresztą jeszcze jedną analogię między wątkiem Fredy u Bułhakowa i wojną o krzyż. Mam graniczące z pewnością przekonanie, że sprawa krzyża jest takim samym drobnym epizodem w naszej wojnie polsko- polskiej jak zbrodnia Fredy w przywołanej opowieści. I nie zasługującym na uwagę w kontekście rozważań politycznych. To raczej wojna o przyzwoitość. I tak na nią powinno się patrzeć.
I tak powinna patrzeć załoga „Rzeczpospolitej” zamiast wygłaszać żale że bolało po tym jak z własnej woli wepchnęli palce między drzwi. To zawsze boli.
A ja w sprawie krzyża nie mam chyba więcej nic do powiedzenia. W każdym razie w tekstach poświęconych polityce.
* http://blog.rp.pl/janke/2010/07/16/moralne-naduzycie-jaroslawa-kaczynskiego/
http://rosemann.salon24.pl/208993,krzyzem-po-lapkach-czyli-piaty-do-brydza
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz