PiS a ciuciubabka przy trzepaku.

avatar użytkownika MoherowyFighter

Wpisem tym nawiążę do mojej wcześniejszej notki, pt. Recepta dla Prawicy (odpowiedź Oszołomowi) oraz dzisiejszego wywiadu w „Rz” z Grzegorzem Napieralskim, pt. Domagamy się demontażu IV RP. W notce tej napisałem m.in.

(…) W związku z tym trzeba wrócić do pytania o to, skąd wziąć taki „urobek”? Od lewicy? Broń Boże, bo tego elektorat prawicy by nie zaakceptował ze względu na tożsamość prawicową, różnice doktrynalne, światopoglądowe i wszystkie inne czynniki różniące. Wzięcie stamtąd poparcia oznaczać musiałoby odpływ elektoratu prawicowego i zasilenie centrum/liberałów. Elektorat lewicowy jest dla prawicy zbyt twardą alternatywą. Wszelako więc, prawica musiałaby „posilić się” częścią elektoratu centrum/liberalnego. Przypuszczalnie taki „transfer” byłby przez prawicę łatwiejszy do zaakceptowania niż lewicowy „desant”. I jest to alternatywa miękka. To tutaj jest ten „target”, po który prawica powinna sięgnąć, by się wzmocnić, i mieć szanse na rządzenie koalicyjne lub samodzielne.

A co dzisiaj mówi szef SLD? Zobaczmy:

Rz: Czy był pan zaskoczony, że 66 proc. pana wyborców zagłosowało na Bronisława Komorowskiego z PO? I odpowiedź. Sam nie poparłem nikogo, ale zaapelowałem do wyborców, aby poszli do urn i zagłosowali zgodnie ze swoim sumieniem. To nie było głosowanie za Komorowskim, ale przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. I dalej. Są tacy w pana partii, którzy mówią, że jest pan wielkim admiratorem Jarosława Kaczyńskiego i że do PiS jest panu bliżej niż do PO. Lider lewicy mówi, To się bardzo mylą. Nie widzę możliwości zawarcia koalicji rządzącej z PiS. Od tej partii dzieli nas przepaść światopoglądowa i programowa. Ale w parlamencie będziemy popierać dobre ustawy i głosować przeciwko złym, niezależnie od tego, kto je zgłosi.

I chyba wszystko jasne. Nieprawdaż? Bo też jakim to trzeba być naiwnym pięknoduchem, by liczyć na to, że da się wziąć elektorat (a przynajmniej jego znaczną część), który nie po to w 1989 r. dokonał klasycznej ucieczki do przodu w postaci „Magdalenki” i Okrągłego Stołu, by teraz iść w parze z tymi, którzy do niedawna w swojej retoryce werbalizowali potrzebę prania tamtejszych brudów? Jak bardzo trzeba żyć mrzonkami, by będąc posądzanym o bycie partią kościelną naiwnie liczyć na sympatie ze strony tej części społeczeństwa, która sarka i prycha na „watykańczyków”, „klechów” i głosi potrzebę zerwania z „katolibanem”? Jak bardzo trzeba tkwić w oparach marzycielstwa, by sądzić, że opowiadając się przeciwko, tzw. „wolnym związkom”, da się nadawać na tej samej fali z tymi, którzy właśnie uwielbiają żyć na „kocią łapę”? Jak bardzo trzeba nie mieć kontaktu z rzeczywistością, by stojąc naprzeciw tych, którzy reprezentują „odmienne” orientacje seksualne, uważać, że zostanie się przez nich polubionym? Jak bardzo trzeba nie widzieć tego, że samotna matka na zasiłku z trójką dzieci ma literalnie gdzieś kim są i co robią tacy dżentelmeni jak Kuna, Żagiel itp.? Jak bardzo trzeba mieć ograniczoną percepcję, by lekkodusznie ufać, że zwykłą gospodynię domową, dla której „księżna” Jola jest uwielbianym rodzimym ucieleśnieniem Stephanie Forrester z „Mody na sukces”, da się do siebie przekonać, jeśli chodzi się „wokoło” willi „księżnej” w Kazimierzu Dolnym? Jak bardzo trzeba się mylić, by ufać, że jest się „zajefajnym” dla naćpanego nastolatka rokrocznie tarzającego się w Kostrzynie nad Odrą w błocie, skoro za to tarzanie się jest „łojony” w zaprzyjaźnionej rozgłośni toruńskiej? Skąd się również bierze tak zadziwiająca pewność, że da się przekonać do siebie tych, którzy hołdują materialistycznym przyzwyczajeniom, jeśli np. głosi się postulaty ograniczania w niedzielę handlu w obiektach wielkopowierzchniowych? Itd. itd. To nie jest kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To jest kilkaset tysięcy. Dla nich zamiana pisowskich „jastrzębi” na „gołębie” jest (nic, względnie mało znaczącym) zwykłym zabiegiem marketingowym, wskazującym na chęć wzięcia ich „pod włos”. Więc co oni na to? Ano odpowiedź jest prosta. Myślą oni, że jeśli formacja, z którą się utożsamiają, ma w danym momencie mniejszy potencjał polityczny, to trzeba wesprzeć tą, która jest jak najbardziej ideowym, światopoglądowym, programowym i mentalnym „zastępnikiem”. „Zastępnikiem”, który nie będzie podważał tego, skąd i z czego się oni wywodzą oraz jak żyją. Bo też miejmy pewność, że aczkolwiek ich preferencje wyborcze są względnie elastyczne, to jednak postrzeganie przez nich otaczającego ich świata jak też korzystanie z życia są jasno skrystalizowane. W wielu wymiarach pisowska oferta oznacza dla nich rewizję tego, skąd się wywodzą, jak żyją a także zakwestionowanie ich dotychczasowej drogi życiowej. I to zarówno w sferze prywatnej jak i zawodowej. A chętnych na to nie ma.

A teraz spójrzmy na możliwą reakcję elektoratu prawicowego. Czy dla niego, przepełnionego ludowo-obrzędowym katolicyzmem, do przyjęcia jest wiązanie się z tą częścią społeczeństwa, która aż cmoka z zachwytu nad „artystką” umieszczającą genitalia na Krzyżu bądź nad innym, który Papieża-Polaka przywala meteorytem? Czy dla niego, dwóch samców całujących się „z języczkiem” jest do przyjęcia? Czy afirmuje on legalizację, tzw. miękkich narkotyków, jeśli niekiedy grzebał kogoś ze swojej rodziny, który zmarł z przedawkowania? Czy, gdy w stanie wojennym i po oberwał niekiedy pałą od zomowca bądź esbeka, to będzie zadowolony z tego, że ów zomowiec lub esbek ma mieć dzisiaj wyższą emeryturę od niego? Itd. itd. Dla niego „uszminkowanie” PiS’u i umizgi do lewicy oznaczać muszą zaskoczenie. Przecież ta część społeczeństwa ma uzasadnione racje do tego, by popierać partię, która ma być wyrazicielem ich sprzeciwu wobec tego wszystkiego. Nie łudźmy się, że liderzy SLD o tym nie wiedzą. Rzecz jasna „rozmiękczanie” PiS’u jest także na rękę lewicy, gdyż w ten sposób ma ona pewność, że partia Jarosława Kaczyńskiego traci na wyrazistości, jednak nie na tyle, by nie dało się jej zrzucić „odium” prawicowości. Zawsze można przekonywać, że w dalszym ciągu jest to partia Radia Maryja. Dla elektoratu PiS’u jest to, rzecz jasna, powód do dumy i chwały, jednak na lewicę działa to zaporowo. Z kolei zaś, dla antykomunistycznej części wyborców „przeproszenie się” z gierkowszczyzną musi być czymś bulwersującym, gdyż jeszcze dobrze pamiętają oni o tym, że wskutek tamtego otwarcia się na Zachód najlepiej na tym skorzystała partyjna nomenklatura a nie oni. Więcej, ci nieraz musieli zaliczać „ścieżki zdrowia”, jak choćby w Radomiu w 1976 r. Stąd też od razu pojawia się pytanie, „O co tu biega, do cholery?”

Idźmy dalej. Pada pytanie, Był pan niezadowolony, gdy po pierwszej turze wyborów politycy SLD deklarowali poparcie dla Komorowskiego? I odpowiedź, Nie. Każdy mógł dysponować swoim głosem. A jeżeli ktoś chciał demonstrować swoje sympatie, to jest jego sprawa. Co prawda Wojciech Olejniczak oprócz demonstracji poglądów udał się też na wiec wyborczy innej partii, z której kandydatem za chwilę będzie konkurował w wyborach na prezydenta Warszawy. To jest raczej niespotykane. Ale sam tak wybrał i to on będzie miał teraz problem. Ale przecież ja dziewięć miesięcy temu spodziewałem się, że tak będzie. Ta część lewicy wcale nie czuje się dobrze w otoczeniu Kluzik-Rostkowskich, Poncyliuszów, Kowali, lecz raczej Schetynów, Drzewieckich, Niesiołowskich, Chlebowskich, Grabarczyków, Nitrasów itp. Szanowne Siostry i Szanowni Bracia w PiS, a wiecie dlaczego? Ano zwyczajnie, bo w takim otoczeniu przecież można sobie dalej pojeździć po „kaczystach”. Gdy u Majewskiego, w „Szkle kontaktowym”, Superstacji czy gdzie tam nabijają się z „moherów”, to oni mają taką samą radość jak ich platformiani przyjaciele. Podobnie jak ci zacierają ręce, gdy w plaźmie „kaczyści” są „młóceni” przez blondynkę, Grubego i Chudszego, tego, co to miał sobie odgryźć język…. Na „Warto rozmawiać”, „Misję specjalną” czy też „Antysalon” dostają takiej samej szewskiej pasji co ich młodzi platformiani przyjaciele. „Rzeczpospolita”, „Gazeta Polska”, „Nasza Polska” lub „Nasz Dziennik”, to nie są ich gazety. Stąd więc, przepraszam za może irytujące pytanie. Skąd to przekonanie, że jest się ciekawą ofertą dla tej części wyborców? Jaka to kalkulacja za tym stoi? Wszak nowolewicowe młodziaki idealnie się odnajdują w różnych radach nadzorczych i zarządach tego i owego wraz z platformianymi beniaminkami. Razem ze sobą grillują i się bawią. Często mieszkają w tym samym sąsiedztwie. Mają wspólnych przyjaciół i znajomych. Znają się już od czasów studenckich, nierzadko zaś od licealnych. Posyłają swoje dzieci do tych samych szkół i na te same zajęcia pozaszkolne. Leczą się w tych samych prywatnych lecznicach i gabinetach. Spotykają się w drogich knajpach, fitness-klubach, gabinetach odnowy biologicznej, kręgielniach, na squashu, quadach, w multipleksach i galeriach handlowych. Wczasują się w tych samych kurortach, hotelach i ośrodkach wypoczynkowych. Czytają te same lektury. Słuchają tą samą muzykę. Oglądają te same filmy i programy telewizyjne. Razem chodzą na koncerty. Odwiedzają te same wystawy, muzea i wernisaże. Ubierają się w tych samych sklepach i butikach. Tak samo wyposażają swoje mieszkania i domy. Mało? A wy Siostry i Bracia w PiS’ie chcecie im to wszystkiego pomieszać. I to nie tyle dotyczy samych partyjnych aktywistów, co w znacznym stopniu wyborców i sympatyków. Co właściwie oznacza to samo. A tych też jest kilkaset tysięcy.

Tak się zastanawiam, dla której części lewicowego elektoratu PiS może być ciekawą ofertą programową? Dla bezrobotnego od dziesięciu lat pana Kazia, który karierę skończył jako ślusarz w zlikwidowanej fabryce młotków? Pan Kazio myśli tylko o tym, by na zasiłku przeczołgać się na jakąś emeryturę pomostową, zaś propozycje jakiegokolwiek łapania „innowacyjnego” zawodu traktuje jako „z księżyca wzięte”. On nie ma zamiaru robić jakiegokolwiek licencjata, skoro nawet na maturę jest za stary. Przed południem tradycyjnie pod spożywczym spotka się ze swoimi kolegami, „przećwiczą” ćwiartkę z „dopychaczem”, później połazikuje, w domu zje jakiś obiad, a wieczorem obejrzy „Kiepskich” lub coś podobnego. Pan Kazio kupi sobie jakiś tabloid, „Nie” lub „Fakty i Mity” i o PiS wie już wszystko. Zresztą, pan Kazio jest mężem pani Feli, która prowadzi blaszak na straganie i handluje jakimś szmateksem. W swoim biznesie jest już od końca lat 80.tych a wraz ze szwagrem ormowcem przewalali jakąś kontrabandę i im wcale źle nie było. Ona doskonale wie, jak prowadzić swój biznes, bo jej kumy są polokowane tu i ówdzie. A tu ją PiS straszy, że będzie takie interesy prześwietlał. Jej wcale nie jest źle, bo zdążyła wyprowadzić się z zakładowego M3 do swojego domu jednorodzinnego z ogrodem i garażem. Kupić dobry samochód. Pospłacać wszystkie kredyty i ustawić swoje dzieci. Ha…, te poszły do wielkiego miasta, do jakichś Szkółek Wyższych Tego i Owego i są albo w młodzieżówce PO albo są jej sympatykami. To co jej PiS może zaproponować? A „zgredy” jak to „zgredy”. Jak głosowały na PZPR, później na SdRP, to teraz na SLD. I nie zamierzają inaczej. I takich różnych przypadków jest dobre set tysiące. A reszta, to są zbiedniali inteligenci, ludzie ze średnim wykształceniem, cała masa różnych rozbitków życiowych, którzy serdecznie dość już mają prawicy i tylko czekają na jakiegoś lewicowego „dobrego Wujka”. Pamiętacie może Siostry i Bracia w PiS, ile głosów w I turze w 2005 r. zdmuchnął Marek Borowski? To jest przecież jego elektorat. W tym roku to poszedł on sobie do Napieralskiego.

Wobec powyższego, tak się zastanawiam, na czym można budować tak ugruntowane przekonanie, że dla PiS’u rezerwy głosów są po stronie lewicy. Tam wszystko, co choćby trochę kojarzy się z „kaczyzmem” jest traktowane jako coś odpychającego. Więcej, można być nieomal pewnym, że nawet, jeśli dla tamtego elektoratu cokolwiek, co robi Platforma, będzie się nie podobało, to da się przez niego racjonalnie uzasadnić i co najwyżej z niej następować będzie odpływ głosów. Jednak nie na tyle znaczący, by zachwiać jej pozycją. Dlaczego? Wyjaśnienie jest też proste. W czasach dekoniunktury dla lewicy, ma ona osłonę w postaci Platformy (jak wcześniej lewicę osłaniała Unia Demokratyczna/Wolności), zaś w odwrotnej sytuacji tą że ubezpiecza. A że robią to w „białych rękawiczkach”, to przemawia to na niekorzyść PIS’u, gdy nie potrafi tego dostrzec i wejść w to klinem. Nie wygląda to może na ciuciubabkę przy trzepaku?


4 komentarze

avatar użytkownika osa

1. Elektorat

Piknie żeś pan to wywiódł, ale smutno się porobiło ,gdzie szukać ? żeby znależć a nie zgubić .

 

   OSA

avatar użytkownika nielubiegazety2

2. Uważam, że popełniasz błąd Fajterze,

pakując elektorat socjalny do jednego worka z paradastami i elektoratem aparatczykowsko-ubeckim.

To są różne grupy. Socjalny który powiązał kiedyś (w 2001) SLD z dawnymi socjalnymi ochłapami prlu już odpłynął od tej partii i nie wróci, przynajmniej w takiej skali. Nie mam nic przeciwko próbom ich pozyskania, bo to liczna grupa wyborców, przy rozsądnej polityce do utrzymania w kolejnych wyborach.

Czym innym jest drugi worek, ten do którego zwracał się Kaczyński, rehabilitując Oleksego, pieprząc głupoty (mówiąc wprost kłamstwa) o Gierku. Tu się nic nie ugra nawet gdy dojdzie do sojuszu PiS i SLD. Oni i tak zagłosują na koalicjanta z SLD. Pomijam moralną stronę takich manewrów, dla mnie absolutnie nie do zaakceptowania.

nielubiegazety2
avatar użytkownika MoherowyFighter

3. Uważam, że popełniasz błąd Nielubiegazety.

Ja cały czas do znudzenia, jak mantrę, powtarzam - "Sięgnąć do głębokich rezerw elektoratu niemego." To ca. 13 mln uprawnionych do głosowania. I nie można z góry zakładać, że są to wyłącznie jakieś aobywatelskie, aspołeczne, patologiczne wyrzutki. Lecz, jak sądzę, wśród nich może być cała masa ludzi wartościowych, rozsądnych, z cenzusem, z dorobkiem i doświadczeniem życiowym, z jakimś kapitałem intelektualnym i - last but not least - z prawicowymi sympatiami. I sądzę także, że oni mogą oczekiwać na to aż ktoś się do nich zwróci, nimi zainteresuje, ich doceni, dowartościuje i potraktuje ich po partnersku, uczciwie i poważnie. A nie zza murów oblężonej twierdzy centrali partyjnej będzie się tyleż pyszałkowato, co naiwnie, ufało, że ci ludzie tłumnie ruszą się popierać Naszą Kochaną Partyję. Właśnie uzupełniając swój stan posiadania o to, co da się z tego elektoratu wyciągnąć, można wyrosnąć na taką potęgę, przy której nasze obawy o totalizację przez POpłuczyny mogą zblednąć. A i tak ordynacja proporcjonalna zrobi swoje. Jak się nie da przejąć 2/3-3/4 sceny, przy frekwencji ca. 50 proc., "tradycyjnie" biorąc 25-30 proc. poparcia, to trzeba dokonać przełomu i wyjść poza dotychczasowe ramy. Stąd trzeba starać się sięgnąć po 70-80 proc. poparcie, przy frekwencji jak największej, by zbudować sobie perspektywę na otarcie się o posiadanie 3/4 sceny. Wówczas to można by nawet zmieniać konstytucję. To jest program mega-maksimum, zaś wydłubywanie cokolwiek z elektoratu socjalnego, to zaledwie pójście po linii najmniejszego oporu. To program kapitulanckiego minimum.

avatar użytkownika nielubiegazety2

4. Nie nardzop wiem gdzie popełniam błąd

Pisałem tylko o jednej sprawie. Wrzucaniu dwóch kategorii wyborców do jednego wora. W ogóle odnosiłem się do kwestii jak wywlec tych którzy permanentnie nie głosują. Aha tam też jest elektorat socjalny.

To jest zagadnienie inne i szczerze mówiąc nie wiem nic o tej populacji i wszystkie przynajmniej moje hipotezy były wróżeniem z fusów. Katastrofa Smoleńska uzmysłowiła mi jedną sprawę, że nie wiem co myślą ci ludzie. Zero reakcji z ich strony. Nie pójdę na wybory i już. Dopóki nie dowiem się kim są, czym się kierują nie będę dywagował, mieszał do tego JOWów itd.

PiS dojechał na ostatnich rezerwach jakie mógł wycisnąć dotychczasowym sposobem działania i tyle. Nic więcej się nie wyciśnie. Jest ściana, limes, ostateczna granica (myślę o czynnych wyborcach). To jak coś dorzucić? Dorzucić tak by można było utworzyć stabilną większość parlamentarną?

Skąd zabrać i jak uciułać. Są dwie grupy: "socjaliści" (elektorat socjalny) i lemingi. Socjalistów można jakoś przekonać. Leming nigdy na Kaczora nie zagłosuje. To dla mnie aksjomat. To jak go odzyskać. Jest pewna grupa wyborców głosująca na PO jako mniejsze zło którą można uznać za wyborców ewentualnego koalicjanta PiSu choć o tym nie wiedzą. Tyle że nie ma takiego ugrupowania. Jak nie ma to PiS powinien je stworzyć. Na wzmacnianie Jurka Kaczor nie pójdzie ze strachu, że elektorat nazwijmy go umownie "toruńskim" odpłynie. Z nim nie ma zmiłuj, albo swój, albo zdrajca, trzeciego wyjścia nie ma. Niechby Kaczor tuczył sobie jakąś PP. Ale głąby ubrały się w wór i do Canossy. Wiem wiem, że 5 to bardzo dużo ale chociaż jest jakaś szansa.

Ja, najprawdopodobniej, jeśli nic się nie wydarzy, zagłosuję na Prawicę Jurka, albo w ogóle nie pójdę na wybory. JKM mnie nie rusza bo jego najwidoczniej ruszają młodzi wyborcy, którzy linijkę z pomiarów anatomicznych stosują też do pomiaru liberalizmu, lżąc przy tym niemiłosiernie każdego, kto nie osiągnie znanego tylko im i JKM rezultatu. Podziałka na linijce jest funkcją aktualnych pomysłów, zawartych w felietonach miszcza. Ci młodzi to tak naprawdę nie są korwinianie (jak ich określił Nicpoń) tylko kretynianie.

Nie wtrącam się do zagadnień jak uskładać większość konstytucyjną bo jakby nie liczyć opozycja z definicji nigdy jej nie uzbiera.

Pozdrawiam

nielubiegazety2