Wypadki kieleckie

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

W dniu 4 lipca 1946 roku, w Polsce Ludowej rządzonej przez Komunistów, celem pozbycia się biedoty  żydowskiej ze związku sowieckiego i Polski, służby specjalne Moskwy i Warszawy, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, dokonało prowokacji, by nią obarczyć polskie zbrojne podziemie, popsuć raz na zawsze stosunki z Żydami, którzy w Polsce żyli jak we własnym domu od XIII Wieku.

Odsunać na tor boczny zbrodnie katyńską, którą omawiano w toczącym się   Procesie Norymberskim.
Żydzi nigdy w Polsce nie byli prześladowani, dyskryminowani jako 'naród' plemię w większości przybyłe do nas z Niemiec, Hiszpanii.
  W czasie kiedy Hitler rozpoczynał walkę z biedotą żydowską, komunistami pochodzenia żydowskiego, Polska tych wypędzanych Żydów z Europy przyjmowała pod swoje skrzydła.
 
Operacja kielecka została przygotowana przez oficera sowieckiego wywiadu Michaił Aleksandrowicz Diomina i Lune Bristigerową, dyrektor departamentu w ministerstwie bezpieczeństwa publicznego.
Bezposrednim wykonawcą był
 Szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, major Władysław Subczyński, agent NKWD.
 
Swoje informację opieram na książce byłego oficera WP żydowskiego pochodzenia Michaela Chęcińskiego, ""Poland. Communism - Nationalism - Antisemitism",
 
  
 

Raport biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka przekazany ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane'owi

Zajścia kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r.

 

           Raport księdza biskupa Czesława Kaczmarka powstał niedługo po zajściach antyżydowskich 4 lipca 1946 r. w Kielcach, stanowi więc pierwszorzędne źródło do poznania obrazu tragicznych wydarzeń. Do tej pory znany był tylko we fragmentach, po raz pierwszy ukazał się w najnowszej publikacji Instytutu Pamięci Narodowej "Wokół pogromu kieleckiego" (Warszawa 2006). Raport powstał dla amerykańskiego ambasadora w Polsce, Arthura Bliss Lane'a, przeznaczony był więc dla wolnej opinii świata zachodniego, gdyż tylko tam mogła przebić się prawda o niezafałszowanym przez propagandę tle, przebiegu i inspiratorach zbrodni w Kielcach. Raport powstał na polecenie księdza biskupa Czesława Kaczmarka (1895-1963), ordynariusza kieleckiego, szczególnie brutalnie atakowanego przez komunistyczne władze. W dniu zajść antyżydowskich księdza biskupa nie było w Kielcach, ponieważ przebywał na kuracji w Polanicy Zdroju.

 

Kieleccy księża usiłowali uspokoić nastroje wśród ludzi zgromadzonych na Plantach 7, ale nie zostali przez siły porządkowe dopuszczeni w pobliże domu zamieszkałego przez Żydów. Tym bardziej zastanawiające były kłamliwe oskarżenia Kościoła o bierność, a nawet o akceptację zbrodni. Liczne manipulacje władz i prasy komunistycznej przybrały postać nagonki na księży biskupów, szczególnie na księdza kardynała Augusta Hlonda i księdza biskupa Czesława Kaczmarka. Ordynariusz kielecki zapłacił olbrzymią cenę za swoją postawę wobec prowokacji kieleckiej i za swój obiektywny raport. W 1951 r. został aresztowany pod zarzutem rzekomej współpracy z Niemcami w czasie okupacji, a także szpiegostwa na rzecz Watykanu i Stanów Zjednoczonych. Po brutalnym śledztwie i wyrafinowanych torturach otrzymał w 1953 r. wyrok 12 lat więzienia. Zwolniony został dopiero w 1957 roku. Ale to nie był koniec męczeńskiej drogi księdza biskupa Kaczmarka. W latach 1959-1963 był ponownie represjonowany przez władze. Został w pełni zrehabilitowany dopiero po 1989 roku.

 

Wstęp

 

W dn. 4 lipca 1946 r. zaszedł w Kielcach fakt zamordowania 39 Żydów i 2 Polaków oraz poranienia 40 osób pochodzenia żydowskiego (liczba podawana przez urzędowy akt oskarżenia i przez prasę), mordowali mieszkańcy Kielc, akcja ich trwała zdaniem urzędowego aktu oskarżenia od godz. dziesiątej rano z przerwami do godziny prawie szóstej po południu. Cała polska prasa rządowa poświęciła temu faktowi mniejsze lub większe ustępy, zgodnym chórem stwierdzono, że chodziło tu o przygotowany przez organizacje podziemne, których nici sięgają aż generała Andersa, pogrom Żydów, że był to ruch o charakterze faszystowskim. Nikt jednak z tego obozu nie starał się o odpowiedź na pytanie, dlaczego ów "pogrom" trwał tak długo, nikt w prasie rządowej nie próbował przekonywająco wyjaśnić, dlaczego pogrom stał się możliwy w mieście wojewódzkim, w którym są silne oddziały milicji, służby bezpieczeństwa i wojska. Przy uważnym czytaniu prasy rządowej czytelnikowi krytycznemu narzuca się szereg innych jeszcze pytań, powstaje mnóstwo niejasności, samo nawet ujęcie sprawy w prasie rządowej jest nieco dziwne. Mamy olbrzymie komentarze o charakterze politycznym, powtarza się stale slogany o demokracji, faszyzmie, milczeniu kleru, półsłówkami lub jak najkrócej omawia się sam przebieg wypadków, zeznania świadków, nie wspomina o obronie, o zachowaniu się milicji, urzędu bezpieczeństwa, wojska itp. Z lektury tej powstaje nieodparte wrażenie, że prasie rządowej chodzi nie tyle o wyjaśnienie konkretnego wypadku, jaki miał miejsce, ile raczej o jego wyzyskanie dla celów propagandowych, o użycie go jako argumentu wobec przeciwników ideowych w kraju i za granicą. W tych warunkach staje się koniecznością wyjaśnienie przyczyn, przebiegu i następstw zajść w Kielcach nie poprzez pryzmat korzyści, jaką ma z nich obóz rządzący w Polsce, lecz jedynie w imię prawdy, o ile da się ją tutaj uchwycić. Opieramy się przede wszystkim na zeznaniach świadków naocznych, a nawet aktorów tej sprawy. Pochodzą oni z różnych sfer: inteligencja i ludzie prości, tacy, którzy nienawidzą Żydów i tacy, którym Żydzi są obojętni. Zeznania te nie były składane dla sądu, nie mają charakteru ani obrony, ani oskarżeń, robione były jako wspomnienia, piszący lub mówiący zwykle nie wiedzieli, do jakiego celu mają one służyć. Opieramy się nadto na akcie oskarżenia, sporządzonym przez prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej 6 lipca 1946 r., na świadkach procesu i na prasie.

 

Geneza wypadków kieleckich 4 lipca 1946 r.

 

Pierwsze pytanie, które się nasuwa przy omawianiu zajść kieleckich, to pytanie, dlaczego do nich doszło. Prasa rządowa podkreśla sadyzm zabijających i powtarza za aktem oskarżenia, że tłum był podjudzany przez "reakcyjnych" zbrodniarzy, przez podżegaczy, podobno nawet przez umundurowanych andersowców. Jest to tłumaczenie zbyt symboliczne. Polacy nie mają opinii sadystów, poza tym w świetle doświadczenia historycznego widać, że narody stają się sadystyczne dopiero po dłuższym przygotowaniu propagandowym. Z Niemców na przykład robiono sadystów przez dziesiątki, o ile nie setki lat. Odpowiedź na postawione tu pytanie utrudnia i to, że w Kielcach nie było przedtem żadnych wystąpień antyżydowskich, że mieszka tu ludność spokojna, bądź co bądź katolicka, że mordowali - według urzędowego aktu oskarżenia - nie jacyś rozgoryczeni życiem bezrobotni lub nędzarze, lecz przedstawiciele drobnego mieszczaństwa, ludzie biedni, ale nie nędzarze. Bezpośrednią przyczyną zajść miało być według aktu oskarżenia i prasy opowiadanie 9-letniego Henryka Błaszczyka, którego jakoby Żydzi mieli zamknąć w piwnicy, z której uciekł. Błaszczyk miał opowiadać na ulicy, że Żydzi go chcieli zabić. Ale rzecz jasna, że samo to tylko opowiadanie nie mogło sprowokować tak okrutnego zachowania się tłumu. Dlaczego więc miało ono miejsce? Odpowiedź może być tylko jedna. Dlatego, że tłum nienawidzi Żydów. Ta nienawiść mogła sprawić, że uwierzono opowiadaniu chłopca, że stało się ono ostatnią kroplą, która spowodowała wylew tej nienawiści w formie niesłychanie drastycznej. Rzecz jasna, że nie czuje się nienawiści do ludzi obojętnych, nieszkodliwych, nienawidzi się tylko wrogów czy też tych, których się za wrogów uważa i to z przyczyn, jeśli chodzi o tłum, konkretnych, jasnych, wyraźnych. W Kielcach przyczyny tej nienawiści były dwojakiego rodzaju. Jedne miały charakter ogólny, były jak gdyby koniecznym tłem dla przyczyny specyficznej, wzburzającej szczególnie szerokie masy. Zanim jednak przejdziemy do ich omówienia, musimy tu podkreślić bardzo ważne zjawisko. Oto po olbrzymich mordach Żydów w roku 1943 dokonywanych przez władze niemieckie w Polsce ówczesnej, a więc i w Kielcach, nie było wrogiego nastawienia do Żydów i nie było antysemityzmu.

Wszyscy współczuli Żydom, nawet ich najwięksi wrogowie. Wielu Żydów ocalili Polacy, boć przecież bez pomocy polskiej nie ocalałby żaden. Ratowano ich, choć były za to surowe kary, aż do kary śmierci włącznie. Tak było w roku 1944 i na początku roku 1945. Po wejściu wojsk sowieckich, po rozciągnięciu władzy rządu lubelskiego na całą Polskę ten stan rzeczy zmienił się gruntownie. Zaczyna się niechęć do Żydów, szerzy się szybko, ogarniając szerokie masy społeczeństwa polskiego - wszędzie, a więc i w Kielcach, Żydzi są nielubiani, a nawet znienawidzeni na całym obszarze Polski. Jest to zjawisko nieulegające najmniejszej wątpliwości. Nie lubią Żydów nie tylko ci Polacy, którzy nie należą do żadnej partii lub też są w opozycji, ale nawet wielu spośród tych, którzy oficjalnie należą do partii rządowych. Powody tej niechęci ogólnej są powszechnie znane, w każdym razie nie wynikają one ze względów rasowych. Żydzi w Polsce są głównymi propagatorami ustroju komunistycznego, którego naród polski nie chce, który mu jest narzucany przemocą, wbrew jego woli. Każdy Żyd ma poza tym dobrą posadę lub nieograniczone możliwości i ułatwienia w handlu i przemyśle, Żydów jest pełno w ministerstwach, na placówkach zagranicznych, w fabrykach, urzędach, w wojsku i to wszędzie na stanowiskach głównych, zasadniczych i kierowniczych. Oni kierują prasą rządową, mają w ręku tak surową dziś w Polsce cenzurę, kierują urzędami bezpieczeństwa, dokonują aresztowań.

Niezależnie od szerzenia komunizmu, nie odznaczają się oni taktem, zwłaszcza w stosunku do ludzi o przekonaniach niekomunistycznych. Są często aroganccy i brutalni. Wielu z nich nawet nie pochodzi z Polski. Przybywszy z Rosji, słabo mówią po polsku, jeszcze słabiej orientują się w stosunkach polskich. Na podstawie powyższych powodów powiedzieć zatem można, że sami Żydzi ponoszą lwią część odpowiedzialności za nienawiść, jaka ich otacza. Przeciętny Polak sądzi (mniejsza o to, słusznie czy niesłusznie), że prawdziwymi i szczerymi zwolennikami komunizmu w Polsce są tylko Żydzi, bo olbrzymia większość komunistów Polaków - to zdaniem ogółu - ludzie interesu, bezideowi, którzy są komunistami tylko dlatego, że im się to sowicie opłaca.

Tak się przedstawia tło ogólne wypadków kieleckich. Omówienie tej sprawy jest dlatego ważne, że rzuca ona światło na zachowanie się milicji i wojska podczas zajść kieleckich.

Obok tej przyczyny działała jednak na masy w Kielcach przyczyna druga, którą by można nazwać bezpośrednią. Już na parę miesięcy przed dniem 4 lipca 1946 r. rozchodziły się po Kielcach wersje o ginięciu dzieci obu płci. Księża z parafii kieleckich byli od czasu do czasu proszeni przez stroskanych rodziców o ogłaszanie z ambon wezwań, by ci, którzy mogą udzielić informacji o pobycie dzieci, powiadomili o tym rodziców. Ogłoszenia takie umieszczano i na słupach. Nie była to jakaś propaganda, bo dzieci ginęły rzeczywiście. Parę wypadków znanych jest z całą pewnością. Szeroki ogół uważał, że sprawcami ich są Żydzi, którzy na dzieciach popełniają mord rytualny, toteż skargi rodziców dzieci wpływały bardzo podniecająco przeciwko Żydom, zwłaszcza na ludzi prostych. Te niewątpliwe fakty ginienia dzieci oburzały nawet wielu ludzi z inteligencji. Niektórzy z nich informowali na przykład piszącego, że Żydzi dokonują transfuzji krwi z dzieci, a ofiary, z których pobrano krew, mordują.

Fakty tu opisane były meldowane milicji, która jednak okazywała wobec nich zupełną obojętność, nie przeprowadzając śledztwa, ale i nie dementując otrzymanych wiadomości. Ta bezczynność władz policyjnych utwierdzała szerokie masy w przekonaniu, że Żydom w Polsce wszystko wolno, że wszystko może im uchodzić bezkarnie.

Urzędowy akt oskarżenia, a za nim prasa rządowa wiążą wypadki kieleckie z referendum odbytym 30 maja 1946 r. Istotnie wiadomy z relacji tysięcy i dziesiątków tysięcy ludzi fakt, że co najmniej 90% uprawnionych głosowało "nie", a tymczasem władze rządowe ogłosiły, że było na odwrót, mógł wpłynąć na zwiększenie podniecenia mas ludowych, łatwiej ulegających podnietom uczuciowym. Nie wydaje się jednak, by ten czynnik odegrał poważniejszą rolę przyczynową w zajściach kieleckich.

Tenże akt oskarżenia, a za nim cała prasa rządowa piszą, bez żadnych dowodów co prawda, zupełnie gołosłownie, że "pogrom" ludności żydowskiej w Kielcach był specjalnie przygotowany przez WiN, NSZ i elementy wsteczne. Chodzi tu o dwie kwestie: specjalne przygotowanie pogromu i przygotowanie go przez WiN i NSZ. Tego wyjaśnienia zajść kieleckich przyjąć jednak nie można. Jest rzeczą znaną, zarówno z prasy z licznych procesów, jak i z opowiadań świadków, że organizacje podziemne rozporządzają sporą ilością broni wojskowej wszelkiego rodzaju, że potrafią staczać z komunistami prawdziwe bitwy. Jeżeli zatem one przygotowały i to specjalnie, a więc jako tako starannie wypadki kieleckie, to musieli brać w nich udział ludzie uzbrojeni i połowa przynajmniej Żydów padłaby od kul pistoletowych, wśród dowodów rzeczowych winny się znaleźć jakieś rewolwery czy pistolety automatyczne. Te rzeczy chyba nie ulegają wątpliwości. Prokurator rządowy, który tak dużo mówił o winie andersowców i NSZ, na pewno by i na mordowanie Żydów bronią tych czynników nie omieszkał zwrócić uwagę.

Tymczasem jeden ze sprawozdawców procesu, niepodejrzany, bo piszący w gazecie komunistycznej[1], tak pisze o rozprawie sądowej: "Przed stołem sędziowskim postawiono stolik, na którym zostały złożone dowody rzeczowe: kamienie, cegły zbroczone krwią, kije, sztachety z płotów, rura od kaloryfera poplamiona krwią i rower damski". Potwierdzają to uczestnicy procesu sądowego, nawet prokurator w akcie oskarżenia mówi, że Żydzi byli "wyrzucani i wypychani" na bruk, gdzie rzucały się na nich grupy osób, masakrując ich "uderzeniami rur żelaznych, sztachet, cegieł itp." Nie ma tu mowy o broni palnej, zatem gdzie dowody o specjalnym przygotowaniu tych zajść i o przygotowaniu ich przez NSZ czy WiN? Owszem, rzeczywiście 2/3 Żydów zostało zamordowanych bronią wojskową, ale nawet prokurator nie przypisał za to winy tym organizacjom. Dalej, aktem oskarżenia objęto 12 osób, tymczasem nawet tenże prokurator nie zarzucił ani jednej z tych osób przynależności do NSZ lub WiN. Twierdzenie zatem aktu oskarżenia o przygotowaniu wypadków kieleckich przez te organizacje należy uznać za pozbawione jakichkolwiek dowodów. Chyba że chodzi o przygotowanie moralne, ale to przecie - w świetle tego, co powiedziano wyżej - byłoby niemożliwe, gdyby w masach nie było nienawiści do Żydów z innych powodów, już przedtem nagromadzonej. Akt oskarżenia podaje na dowód swej tezy tylko to, że w tłumie usłyszano okrzyki: "Bić Żydów, niech żyje rząd sanacyjny, niech żyje Anders i niech żyje [fragment tekstu nieczytelny] Żydów". Pierwszy z nich jest zrozumiały, bo nie tylko nawoływano do bicia, ale i bito naprawdę. Drugi okrzyk jest już a priori zupełnie niemożliwy. Gdyby autor aktu oskarżenia był Polakiem, a przynajmniej jako tako orientował się w tym, co działo się w Polsce od roku 1939, to wiedziałby, jak jest niepopularny rząd sanacyjny i jeśli ktoś wzniósł taki okrzyk istotnie, to chyba dla zabawy lub po pijanemu, a w akcie oskarżenia nie wypadało tego powtarzać[2]. Co ważniejsze jednak, to to, że nikt, absolutnie nikt ze świadków zajść kieleckich tych trzech ostatnich okrzyków nie słyszał, nawet podczas procesu zapytywani o to świadkowie faktowi temu przeczyli. Dlatego też z całą stanowczością trzeba stwierdzić, że aczkolwiek okrzyk: "niech żyje Anders" - byłby zupełnie zrozumiały ze względu na dużą popularność tego generała w Polsce, to jednak okrzyk ten wraz z drugim o rządzie sanacyjnym i o Hitlerze są po prostu wymysłem prokuratora, aczkolwiek powtórzyła ten fakt za nim prasa rządowa. Jest to kłamliwy trick propagandowy i nic więcej.

Akt oskarżenia mówi także, że "ustalono niezbicie, że wśród podżegaczy i zabójców znajdowali się nawet umundurowani andersowcy". Chodzi tu chyba o żołnierzy, którzy wrócili z armii polskiej na Zachodzie, innych przecież mundurów nie ma. Ci istotnie mogli być w tłumie i mogli brać udział w zabijaniu, ale akt oskarżenia sam obala wypowiedziane tu twierdzenie, jeżeli bowiem prokurator twierdzi, że coś ustalił "niezbicie", to daje na to dowody albo na podstawie zeznań oskarżonych, tymczasem - to dziwne - żadnego umundurowanego andersowca nie aresztowano, albo na podstawie zeznań świadków, tymczasem i tych nie zacytowano. I to zdanie zatem należy uznać za niezgodny z prawdą wymysł aktu oskarżenia, przeznaczony chyba dla własnych zwolenników i dla zagranicy. Tak się przedstawia tło i przyczyny pośrednie zajść kieleckich w dniu 4 lipca.

 

Sprawa Henryka Błaszczyka, bezpośredniego sprawcy zajść kieleckich

 

Nie mamy zamiaru opisywać szczegółowo wypadków dnia 4 lipca, bo nie chodzi nam o to, którego Żyda w jakim czasie zamordowano. Przedstawienie tak dokładne byłoby niemożliwe, gdyż nie rozporządzamy odpowiednim materiałem dowodowym. Zresztą czynów tłumu, dokonywanych często równocześnie w paru naraz miejscach, odtworzyć się nie da. Tu zeznania świadków są i muszą być chaotyczne. Toteż ograniczymy się tylko do tego, co z tych zeznań da się wydobyć niewątpliwie, a co dotyczy rzeczy dla nas istotnej. Należą do nich trzy sprawy: początek zajść, główne ich fazy i kto mordował. Te trzy zagadnienia dadzą się wyjaśnić z całą pewnością.

Początek zajść wiąże się z osobą 9-letniego chłopca Henryka Błaszczyka. Według urzędowego aktu oskarżenia i prasy rządowej sprawa ta przedstawiała się następująco. W dniu 1 lipca chłopiec znikł "w nieustalonych na razie okolicznościach" z domu rodzicielskiego. "W toku śledztwa niezbicie ustalono", mówi tenże akt, że "chłopak znalazł się w odległej o 25 km od Kielc wsi Pielaki powiatu końskie i tu przebywał kolejno u trzech gospodarzy. W tym samym czasie na terenie Kielc rozpuszczono pogłoski o ginięciu dzieci, uprowadzanie których przypisywane było Żydom. W dniu 3 lipca wieczorem chłopiec powrócił do domu. Później, podczas procesu ojciec chłopaka zeznawał, że nie pytał syna o to, gdzie był, lecz kazał mu się udać na spoczynek. Zainteresował się jednak tą sprawą sąsiad, a wtedy chłopiec - wracam do urzędowego aktu oskarżenia - "opowiedział wyuczoną i nieodpowiadającą prawdzie historię, jakoby spotkał na ulicy jakiegoś nieznajomego mężczyznę, który dał mu do niesienia paczkę i 20 zł na drogę. Mężczyzna jakoby zaprowadził go do domu zamieszkanego przez Żydów, gdzie odebrano mu paczkę i pieniądze, a jego samego wsadzono do małej i ciemnej piwniczki, nie dając mu jedzenia. Z piwnicy wydostał się on podobno potem przy pomocy jakiegoś chłopca, który podał mu przez okienko stołek, na który wszedłszy, uciekł oknem. Rodzice chłopca na [podstawie] takiej opowieści, podmówieni przez osoby postronne, ustalone w śledztwie, tego samego dnia wieczorem zameldowali o tym Milicji Obywatelskiej, a wersję o zatrzymaniu i powrocie chłopca szerzono celowo po mieście. Rano dnia następnego rodzice chłopca, podmówieni, poszli znów z chłopcem na milicję, prowadząc go przez most i opowiadając o wypadku znajomym. Chłopak po drodze wskazał dom przy ul. Planty 7, gdzie rzekomo go więziono, i pokazał pierwszego napotkanego przypadkowo Żyda jako na sprawcę tego. W tym samym czasie na ul. Planty gromadził się już tłum. Po przyjściu rodziców z chłopakiem na komisariat MO wysłany został patrol 6 milicjantów celem ujęcia rzekomo podejrzanego osobnika, który na skutek wskazania chłopca został ujęty i osadzony w komisariacie MO. Z komisariatu MO powtórnie wysłano patrol złożony z kilkunastu milicjantów celem przeprowadzenia rewizji i ustalenia miejsca, gdzie podobno miał siedzieć zatrzymany chłopak. Doraźne dochodzenie milicji ustaliło natychmiast ponad wszelką wątpliwość, 

Przebieg zajść

 

Urzędowy akt oskarżenia, a za nim prasa rządowa, opisuje początek i przebieg zajść kieleckich w trzech zdaniach: z komisariatu milicji wysłano kilkunastu milicjantów, którzy mieli sprawdzić, czy Błaszczyk był rzeczywiście przetrzymany w domu Planty nr 7; po przybyciu na miejsce dochodzenie milicji "ustaliło natychmiast ponad wszelką wątpliwość", że oświadczenie chłopca jest fałszywe i zmyślone, "niemniej jednak podburzony tłum, widząc chłopaka i ulegając szerzonej przez agitatorów propagandzie, rozpoczął pogrom Żydów zamieszkałych przy ul. Planty 7".

Tyle ów akt urzędowy. Nie odpowiada on wcale na dwa budzące się przy tym pytania: w jaki sposób milicja ustaliła "ponad wszelką wątpliwość", że chłopiec mówił nieprawdę? Czy badano piwnicę domu i przesłuchiwano zamieszkałych w nim Żydów? I drugie pytanie: dlaczego milicjanci nie powstrzymali tłumów, choć było ich kilkunastu i choć akcja odbywała się na schodach, gdzie z braku miejsca tłum nie mógł być duży?

Te pytania okażą się zbędne, jeżeli przedstawi się przebieg tej sprawy ze szczegółami, które urzędowy akt oskarżenia prawdopodobnie celowo przemilcza.

Wszyscy świadkowie zeznają zgodnie, że wypadki zaczęły się około godz. 10. Do domu przy ul. Planty 7 przybył w towarzystwie tłumu mały oddział milicji, który zażądał otwarcia drzwi mieszkania na pierwszym piętrze w celu przeprowadzenia w nim rewizji. Żydzi odmówili, mówiąc, że otworzą tylko na rozkaz UB, to jest Urzędu Bezpieczeństwa. Ta odmowa rozjątrzyła zarówno milicjantów, jak i tłum, gdyż UB jest to organizacja analogiczna do niemieckiej Gestapo i kierowana przez Żydów. Wyglądało na to, że Żydzi chcą się tylko przed Żydami tłumaczyć, że nie mają zaufania do polskich milicjantów. Zgromadzony przed domem tłum szemrał, nastrój podniecały kobiety, między innymi jedna z nich, która zawodziła głośno: "Moja droga dziecina... Tu ją zamordowali". Kobiecie tej rzeczywiście miało zaginąć dziecko. Ktoś z tłumu, w cywilnym ubraniu, rzucił z ulicy kamieniem w szybę mieszkania żydowskiego, za tym posypały się inne kamienie. Wobec tego milicjanci znajdujący się na ulicy zaczęli nawoływać do spokoju, a jeden z nich czy też paru strzeliło w górę dla postrachu. Jedna z kul oderwała gzyms nad oknem mieszkania żydowskiego. Wśród tłumu zaczął się popłoch. I wtedy właśnie dano serię strzałów z okien domu zamieszkanego przez Żydów. Parę osób zostało rannych. Tłum zaczął uciekać, po chwili jednak zawrócił, gdy strzały umilkły.

To działo się na ulicy. Tymczasem w samym domu milicja wyważyła mieszkania na pierwszym piętrze, ale gdy drzwi zawaliły się pod naporem cisnących, posypała się nań seria strzałów. Zostało rannych parę osób i zabity jakiś oficer. Atakujący wycofali się z części schodów.

Fakt ten, że Żydzi zaczęli pierwsi strzelać do milicji i tłumu, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Stwierdzają to wszyscy bez wyjątku świadkowie. Pierwszymi ofiarami podczas zajść kieleckich byli zatem Polacy. Nawiasem mówiąc, posiadanie broni palnej jest w Polsce zakazane pod karą śmierci. Te strzały żydowskie sprowokowały dalszy bieg wypadków. Gdyby nie one, skończyłoby się prawdopodobnie wszystko na wybiciu szyb Żydom i milicjanci potrafiliby uchronić ich od linczu. Zaatakowani milicjanci odpowiedzieli jednak strzałami i zamiast rozpędzać tłum, stanęli po jego stronie. Świadkowie mówią, że wewnątrz domu Żydzi bronili się i granatami.

Na ulicy przed domem stał tłum coraz gęstszy. Około godz. 10 min 30 na ulicy zjawili się funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, ale zachowali się biernie, przyjmując tylko postawę obserwatorów. Zjawił się też silny oddział wojska i zaczął otaczać dom, usuwając z ulicy tłumy. Obserwatorzy stwierdzają, że był wówczas moment, gdy można było zlikwidować całe zajście, gdyby ze strony służby bezpieczeństwa padły odpowiednie po temu rozkazy, gdyby ktoś z nich wykazał należytą energię, gdyby służba bezpieczeństwa, milicja i wojsko chciały rzeczywiście działać. Tymczasem milicja i żołnierze prowadzili głośne rozmowy z tłumem. Widać było, że wojsko zwłaszcza podziela nienawiść do Żydów. Z tłumu wołano zresztą: "Niech żyje armia polska!". Jeden ze świadków naocznych opowiadał, że jeden z oficerów usłyszawszy, że Żydzi mordują "naszych", wyciągnął rewolwer i pobiegł do wnętrza domu. Tam również udała się i część żołnierzy. Milicjanci i żołnierze mordowali Żydów w mieszkaniach lub też bijąc ich kolbami, wyprowadzali na ulicę, a tu w obecności innych żołnierzy i milicjantów masakrowały ich zhisteryzowane jednostki. Nawet przewód sądowy stwierdził, że 2/3 Żydów zginęło z ran postrzałowych, a tylko 1/3 została zamordowana przez jednostki z motłochu. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i teraz zachowywali się bezczynnie.

Gdyby Żydzi nie bronili się w swych mieszkaniach, byliby wymordowani lub pobici w ten sposób wszyscy w ciągu godziny. Tymczasem toczyła się walka o każde mieszkanie i powtarzało się zabijanie ich lub wywlekanie na ulicę.

Około godz. drugiej po południu zaczęła się druga faza zajść. Przyszli tłumem, przebywając przestrzeń około kilometra, a jednak nie powstrzymywani przez nikogo po drodze robotnicy z fabryki "Ludwików" i z tartaku państwowego, uzbrojeni w drągi, klucze francuskie itd. Robotnicy ci należą prawie wyłączali do dwóch partii rządowych, PPR i PPS. Zaczęło się jeszcze szybsze wyciąganie Żydów z domów i mordowanie ich na miejscu lub na ulicy, która została zasiana trupami. Dopiero po południu, około godziny trzeciej, tłum, nie mając już nic do roboty, zaczął się rozchodzić, atakując tu i ówdzie napotkanych po drodze Żydów. Stwierdza to i akt oskarżenia, pozwalając jednak w ten sposób na wniosek, że skoro zajścia trwały tak długo, to wynika z tego alternatywa: albo władze nie chciały przerwać mordowania Żydów, albo nie zostały usłuchane przez własnych ludzi. Jeśli przyjąć ten drugi wniosek, to wynika z niego inny. Widać mianowicie, jaki posłuch w wojsku, a nawet w milicji ma rząd obecny i jak wielka jest w masach nienawiść do głównych tego rządu zwolenników, tj. do Żydów.

 

Proces sądowy

 

Piętą achillesową urzędowego przedstawienia wypadków kieleckich jest niewątpliwie proces sądowy w tej sprawie. Rzuca on cień na szczerość tych, którzy go prowadzili i zdradza ich istotne tendencje. Do odpowiedzialności pociągnięto 12 osób, w tym tylko 6 spośród tych, którzy brali udział w zajściach. Jeśli się zwróci uwagę na to, że zamordowanych było 39 osób, a ranionych 40, to liczba oskarżonych jest wysoce niewspółmierna do liczby zabitych i rannych. Prokurator rządowy jednak inaczej postąpić nie mógł, gdyż istotnie spośród osób cywilnych zabijających było niewielu, 2/3 Żydów wymordowali i poranili milicjanci, żołnierze i robotnicy, a tych jako ludzi rządowych do odpowiedzialności prokurator pociągnąć nie chciał.

W celu zwiększenia, choćby sztucznego, liczby oskarżonych, a zarazem zapewne, aby bardziej zohydzić tych, którzy zabijali przy ul. Planty 7, połączono ich proces ze zwykłą sprawą bandycką, która rozgrywała się wprawdzie w tym samym dniu, ale miała zupełnie inny charakter. Oto milicjant Mazur wraz z trzema swymi towarzyszami wywiózł za miasto z ulicy Leonarda, odległej o prawie 1/2 kilometra od domu Planty 7, troje Żydów w celu rabunkowym, jak to stwierdza sam akt oskarżenia. Dwoje z tych Żydów bandyci zamordowali, jeden z Żydów uciekł. Sprawa ta nie miała nic wspólnego z antysemityzmem, gdyż ofiarą bandytów padają przecież i Aryjczycy, nie pozostawała też w żadnym związku z zajściami przy ul. Planty 7.

Na proces przyjechał najwyższy sąd wojskowy, choć według prawa nie jest on kompetentny do sądzenia spraw w pierwszej instancji ani do sądzenia spraw osób cywilnych, o ile ich czyn nie pozostaje w bezpośrednim związku z przestępstwem osób wojskowych. Władzom rządowym chodziło, zdaje się, o dobór takich sędziów, którym by można było zaufać. Byli też nimi niejacy Marian Barton, Antoni Łukasik i Stanisław Baraniuk. Pierwszy z nich miał wybitne cechy mongolskie, nie wyglądał na Polaka, dwaj pozostali mieli wygląd semicki. Innym zupełnie dziwnym pogwałceniem prawa był fakt, że o zajściach w dniu 4 lipca nie powiadomiono wcale prokuratora miejscowego, nie on też oskarżał przed tym sądem, lecz również specjalnie przysłany prokurator sądu najwyższego major Szponderski oraz miejscowy prokurator sądu wojskowego, Żyd Golczewski. Do obrony powołano z urzędu pięciu adwokatów, w tym tylko dwóch obrońców wojskowych, trzech zaś cywilnych. Gdy ci ostatni podnieśli zarzut, że nie są kompetentni do stawania w sądach wojskowych, sąd odpowiedział, że istotnie mógłby wyznaczyć na obrońców nawet żołnierzy, ale kieruje się dobrem oskarżonych. Nawiasem mówiąc, spośród tych trzech obrońców cywilnych jeden z nich, Zenon Wiatr jest znany jako żyjący b[ardzo] dobrze z kołami PPR, w ten sposób dwaj pozostali byli zmajoryzowani. Rola ich była tym trudniejsza, że nie występowali nigdy w sądach wojskowych, a co więcej, ze sprawą nie zdążyli się nawet zapoznać. Oto 8 lipca po południu zawiadomiono ich, że mają występować w sprawie zajść kieleckich dnia następnego o godzinie dziewiątej rano.

W ten sposób nie dano im nawet 24 godzin do przygotowania obrony, co więcej, uniemożliwiono im porozumienie z oskarżonymi. Na widzenie się z tymi ostatnimi dano im dosłownie niecałą godzinę czasu i to bezpośrednio przed samym procesem, gdy na dyskusje, na przygotowanie wspólnej linii postępowania ławy obrończej, a nawet na dokładne zapoznanie się z aktem oskarżenia było już stanowczo za późno. Zresztą akt oskarżenia przeczytano i podsądnym dopiero na godzinę przed zaczęciem rozprawy, wbrew kodeksowi postępowania karnego wojskowego, który daje oskarżonym 5 dni czasu od wręczenia lub odczytania aktu oskarżenia do rozprawy, wprawdzie podsądni podpisali oświadczenie, że zrzekają się tego przysługującego im okresu 5 dni, ale dziwne jest, że zgodzili się w ten sposób na utrudnienie zadania obrony, że nie porozumieli się w tej sprawie uprzednio z obrońcami, dziwniejsze, że zrobili to wszyscy, jeszcze dziwniejsze, że pozwolił na to sąd. Ten zupełnie niezrozumiały krok oskarżonych można wytłumaczyć jedynie tym, że tak im zrobić kazano i to prawdopodobnie w sposób, jaki jest praktykowany w polskich więzieniach. Jeden z oskarżonych miał świeże rany na głowie, inny wyraźnie powiedział na rozprawie, że go bito podczas śledztwa.

W procesie tym były jednak rzeczy jeszcze dziwniejsze. W ataku na Żydów brali udział i milicjanci, podczas zajść zabito paru Polaków (dwóch wylicza akt oskarżenia), którzy przecie nie padli z rąk polskich, a więc musieli być - sądząc nawet z aktu oskarżenia - zabici przez Żydów, wszyscy świadkowie stwierdzają, że pierwsi zaczęli strzelać do Polaków Żydzi, poza tym zajściom towarzyszyło zrozumiałe podniecenie. To wszystko powinno było być wzięte w rachubę przez sąd i wyjaśnione, bo rzucało światło na sprawę. Działanie w afekcie zawsze zmniejsza winę, zwłaszcza wtedy, gdy przestępca jest jednym z tłumu przestępczego, gdy jest przez tenże podniecany, niejako zachęcany. Sąd jednak z góry zastrzegł, że tych rzeczy poruszać obronie nie wolno. Obrońcy wiedzieli, co to znaczy, toteż ograniczyli się tylko do wysunięcia zarzutów natury czysto proceduralnej i do rzeczy drugorzędnych. Sąd nie zgodził się też na wysłuchanie świadków, których proponowali obrońcy.

Z tego wszystkiego widać, że sądowi chodziło tylko o demonstrację, o skazanie jak największej liczby ludzi, nie zaś o ustalenie istotnego przebiegu wypadków i w związku z tym prawdziwego stopnia winy oskarżonych.

Jeżeli urzędowy akt oskarżenia twierdzi, że w związku z osobą Błaszczyka tłum pod wpływem agitatorów rzucił się na niczego nieprzeczuwających, spokojnych mieszkańców domu przy ul. Planty 7, to jest zupełnie niezrozumiałe postępowanie sądu, bo przecież gdyby to było prawdą, to sąd nie zakazywałby prowadzenia tej sprawy, przeciwnie, położyłby na nią nacisk. Skoro jednak sąd nie dopuścił do rozprawy na temat początku zajść, to znaczy, że [mu] na tym zależało, że miał w tym jakiś interes. A z tego wynika jednak, że urzędowe wyjaśnienie początku zajść nie odpowiadało prawdzie. Obawiano się niewątpliwie usłyszenia od świadków takich faktów jak ten, że Żydzi nie chcieli wpuścić do swego mieszkania milicjantów, że pierwsi zaczęli strzelać, prowokując w ten sposób milicję i tłum, oraz faktu, że większość Żydów została zamordowana przez milicjantów, żołnierzy i robotników i że milicjanci państwowi wywlekali Żydów z mieszkania i oddawali ich na pastwę rozwścieczonego tłumu.

Uderzają w tym procesie poza tym dwie jeszcze niezwykle ciekawe okoliczności. Pierwsza to wygląd oskarżonych i ich zeznania. Prawie wszyscy mieli wygląd ludzi przestraszonych, jeden z nich powiedział, że go bito w więzieniu, innemu, który chciał odwołać swe zeznania uczynione w śledztwie, prokurator groził, że spotka go... - choć, zorientowawszy się, nie dokończył zdania. Sprowadzony na rozprawę ojciec Błaszczyka wyglądał jak człowiek niezupełnie normalny, był mocno nastraszony. W zeznaniach swych większość oskarżonych przyznawała się do wszystkiego, niektórzy mówili więcej nawet na swoją niekorzyść, niż powiedzieli podczas śledztwa, a wszyscy podawali to, czego od nich żądano. Słowem był to typowy proces, taki, jakie się często odbywają na Wschodzie, a które są tajemnicze dla ludzi Zachodu.

Prokurator Golczewski w swym oskarżeniu obszernie opowiadał o faszyzmie i reakcji, choć na omówienie tła i początku zajść sąd nie pozwolił, ubliżał obrońcom, choć byli przecie naznaczeni z urzędu, obrzucał błotem patriotyzm i honor Polaków, choć to miało miejsce w polskim sądzie. Napadał na Kościół katolicki, choć przedstawicieli tego Kościoła nie pytali wcale, co sądzą o wypadkach kieleckich. Bez żadnego dowodu, bez przytoczenia choćby jednego świadectwa przyjął za pewnik, że chodziło o pogrom zorganizowany przez podżegaczy spod znaku Andersa i że tłum pierwszy wpadł na spokojnych, niewinnych Żydów. Sąd nie zajął się sprawdzeniem prawdy tych powiedzeń, nie przeprowadził na ten temat śledztwa, nie dopuścił proponowanych przez obronę świadków, odrzucił wszystkie wnioski obrony. Nie pozwolił na omawianie genezy zajść i udziału w nich milicji, bezpieczeństwa i wojska. Rozprawie nie przewodniczył żaden z sędziów, lecz sam prokurator udzielał głosu obrońcom i oskarżonym. Zamiast stwierdzić tylko winę oskarżonych, skoro na inne tematy mówić nie pozwolono, sąd w wyroku swym przyjął bez dowodu łączność zajść kieleckich z zagranicą, uznał wypadki za dzieło agentów generała Andersa. Zabawił się też w propagandę, twierdzącą, że Polska Ludowa musi walczyć z pozostałościami faszyzmu.

Fakt, że sąd przyjął za pewnik te rzeczy, co do których nie było żadnych absolutnie dowodów, których nawet nie pozwolił poruszać, wskazuje na to, że sąd ten działał na rozkaz z góry, że cały proces był tylko parodią. Sądowi nie chodziło widać o zbadanie przyczyn zbrodni, lecz o wyzyskanie jej dla celów propagandowych, o użycie jej na korzyść polityki rządu.

W związku z tym pozostaje druga ważna okoliczność. Wypadki kieleckie niezależnie od ich tła, niezależnie od tego, że były sprowokowane, niezależnie od tego, że władze rządowe mogły, lecz nie chciały do nich nie dopuścić, były jednak zbrodnią zostawiającą plamę na społeczeństwie polskim. Wiadomo było, że czynniki wrogie Polsce będą się starały atakować ją z tego powodu. Każdy uczciwy rząd polski, tak jak każdy rząd na świecie, z obowiązku starałby się przedstawić wypadki kieleckie jak najsumienniej, podać wszystkie okoliczności łagodzące, bo takie były niewątpliwie, zabijający w Kielcach nie byli przecież zawodowymi zbrodniarzami. W tym wypadku zaniechano tego jednak, a nawet z góry zabroniono poruszać te okoliczności łagodzące, nie dopuszczono do omawiania prawdziwego początku zajść, starając się w ten sposób o ułatwienie roboty czynników zohydzających społeczeństwo polskie. Sąd kielecki, odbyty w dniach 9-11 lipca, wykazał niezbicie, że tymczasowemu rządowi polskiemu chodziło o przedstawienie wypadków kieleckich z 4 lipca w świetle możliwie jak najgorszym.

Oprócz powyższych danych potwierdzeniem tego jest fakt, że rozprawie sądowej starano się nadać możliwie jak najsilniejszy rozgłos, że ściągnięto na nią nie tylko tłum sprawozdawców polskich pism rządowych, ale i sprawozdawców cudzoziemskich. Rząd nie miał czasu na to, by go udzielić obrońcom na zapoznanie się z materiałem oskarżenia, otrzymali tylko parę godzin, ale miał czas na zawezwanie i sprowadzenie całego tłumu korespondentów pism zagranicznych. Liczono widać na to, że nie znając stosunków polskich, a specjalnie kieleckich, nie zorientują się w tym, że proces był z góry wyreżyserowany, że usunięto zeń wszystko, co mogło być niewygodne rządowi, a pokazano tylko to, o co rządowi chodziło. Zdaje się, że zamiar ten na ogół się udał.

 

Prasa rządowa o wypadkach kieleckich. Rola Kościoła

 

Prasa rządowa, a niestety także informowana przez nieuczciwych lub naiwnych korespondentów część prasy zagranicznej, zaczęła wyprowadzać z wypadków kieleckich następujące wnioski:

 

1) Agenci faszystowscy, agenci generała Andersa organizują w Polsce pogromy Żydów.

2) Ci, którzy nie chcą potępić wypadków kieleckich w ten sam sposób, jak to robi prasa rządowa polska, są związani z faszyzmem i z generałem Andersem. Takimi są w Polsce członkowie PSL Mikołajczyka i dlatego należy stronnictwo to rozwiązać.

3) Ponieważ zabijający Żydów w Kielcach byli katolikami i ponieważ Kościół katolicki nie chce również potępić wypadków kieleckich w sposób wymagany przez rząd, Kościół zatem odpowiada za te wypadki, jest antysemicki i faszystowski, dlatego też uzasadnione jest podjęcie z nim walki i osłabienia jego wpływów.

4) W społeczeństwie polskim jest jeszcze wiele wpływów faszystowskich, czego dowodem jest okazany w Kielcach antysemityzm, a zatem całkowicie uzasadnione jest postępowanie tymczasowego rządu polskiego.

 

Wnioskom tym trzeba się przypatrzyć z bliska. Co do pierwszego z nich, to abstrahując w tej chwili od zagadnienia, co robią w Polsce agenci faszystowscy i agenci generała Andersa, bo to nie należy do omawianej przez nas sprawy, powiedzieć trzeba, że proces sądowy nie dostarczył ani jednego dowodu, by wypadki kieleckie były przygotowane przez andersowców. Jeden tylko świadek Henryk Witelis mówił, że 4 lipca w Piekoszowie pod Kielcami bił Żydów tłum ludzi, wśród których był mężczyzna w mundurze armii gen. Andersa. Sprawa ta jednak nie wiąże się z wypadkami kieleckimi, wyżej wykazaliśmy, że zajścia kieleckie nie mogły być dziełem andersowców i że większość Żydów wymordowali żołnierze, milicja rządowa i członkowie partii rządowych.

Co do stanowiska PSL, to potępiła ona niedwuznacznie mordy kieleckie, ale znając metody postępowania tymczasowego rządu polskiego i znając, zdaje się, prawdziwy przebieg wypadków kieleckich, chciała widać zgodzić się na sposób potępienia wymagany przez rząd, aby wbrew prawdzie nie zohydzać własnego społeczeństwa.

 

Najcięższe zarzuty z racji wypadków kieleckich spadły na Kościół katolicki i jego hierarchię, dlatego też sprawę tę należy omówić obszernie. Chodzi tu o odpowiedź na pytania:

 

Czy Kościół w Polsce szerzył antysemityzm?

Czy księża kieleccy mogli, lecz nie chcieli powstrzymać mordu kieleckiego?

Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej?

 

Pierwsze z tych pytań właściwie nie wymaga odpowiedzi. Nauka Kościoła, głosząca że każdy człowiek jest bliźnim i że zabijać ani krzywdzić nikogo nie wolno, jest zupełnie wyraźna. Kościół potępia skrajny nacjonalizm i walkę klas. Postępowanie księży nie było i nie jest odmienne. Najlepszym tego gwarantem jest sama prasa rządowa, która choć zajmuje się tym problemem niezwykle obszernie, nie potrafiła zacytować ani jednego orędzia biskupiego o charakterze antysemickim, nie potrafiła przytoczyć żadnego nazwiska księdza katolickiego, który by do napadania i bicia Żydów zachęcał. Prasa rządowa zgodnym chórem atakuje kardynała Hlonda za jego wywiad udzielony sprawozdawcom pism zagranicznych na temat wypadków kieleckich, choć nigdy w całości go nie przedrukowała, lecz operowała zawsze powyrywanymi z kontekstu, a często poprzekręcanymi zdaniami. Prymas Polski dał w tym wywiadzie krótki, lecz prawdziwy obraz wypadków kieleckich. Stwierdził więc, że w Polsce istnieje niechęć do Żydów, gdyż zajmują oni wybitne stanowiska rządowe i starają się zaprowadzić ustrój komunistyczny. Na tym tle stają się zrozumiałe wypadki kieleckie, które jednak kardynał uważa za opłakane, które też jego zdaniem Kościół jako zabójstwo potępia. Ale jeżeli należy ubolewać nad tym, że na froncie politycznym w Polsce giną Żydzi, to trzeba ubolewać również i nad tym, że giną, i to w znacznie większej ilości, Polacy. Oświadczenie to jest tak zgodne z prawdą, że prasa rządowa w Polsce nie ośmieliła się podać go w całości, zrozumiałe jest jednak, że musiało ono wywołać jej wściekłość, bo trudno inaczej nazwać ataki na czczonego przez 90% Polaków prymasa.

Prasę rządową zabolały dwie prawdy: jedna o roli Żydów, druga o mordowaniu Polaków. A przecie obydwie są niewątpliwe. Mówiliśmy już wyżej o pierwszej. Co do drugiej, to podkreślić należy, że codziennie niemal giną z rąk członków partii rządzących, z rąk milicji i służby bezpieczeństwa działacze PSL, działacze opozycji.

W jednym tylko powiecie miechowskim ludzie rządowi wymordowali 260 chłopów polskich w ciągu 7 tygodni. A jednak choć zabójcy są znani, nie aresztuje się ich, nie wytacza się im procesów. Milczy na ten temat prasa polska, nic o tym nie wie prasa zagraniczna. Stąd nic dziwnego, że gdy prymasa Polski zapytano, co sądzi o jednej zbrodni, zbrodni kieleckiej, odpowiedział, że potępia wszystkie, zarówno tę, której rząd nadal rozgłos, jak i te, o których mówić nie pozwala. Żaden biskup katolicki, żaden uczciwy człowiek nie mógłby się w tej sprawie wyrazić inaczej. Odmiennie sądzą tylko ludzie nieorientujący się w sytuacji lub ci, którzy uważają, że zabójstwo może być niedozwolone, ale może też być godne polecenia.

 

Czy księża kieleccy mogli, lecz nie chcieli powstrzymać mordów kieleckich?

W sprawie tej należy stwierdzić, co następuje. Biskup kielecki ks. Czesław Kaczmarek był wówczas w Kielcach nieobecny, gdyż od 4 czerwca do 24 lipca przebywał na Dolnym Śląsku. Zastępował go p.o. wikariusza generalnego ks. Piotr Dudziec. O zbiegowisku tłumu i mordowaniu Żydów przy ul. Planty 7 nikt nikogo z księży nie zawiadamiał. Przypadkiem dowiedział się o tym proboszcz parafii katedralnej ks. Zelek około godziny jedenastej i natychmiast udał się na miejsce wypadków. Zatrzymali go jednak żołnierze, mówiąc, że wszystko się już skończyło i że cywile muszą ulicę opuścić. Istotnie, przed domem Planty 7, jak to stwierdzają świadkowie, osób cywilnych wówczas nie było.

Około godz. 2 minut 20 po południu na wiadomość, że zabijanie Żydów zaczęło się na nowo, 5 księży udało się w dwóch grupach na ulicę Planty 7. Przybyli około godz. 3, ale i tym razem tłumu na ulicy nie było. Dom był otoczony kordonem wojska, a żołnierze poinformowali księży, że są niepotrzebni, bo wszystko się już skończyło. Rzeczywiście, jak to stwierdzają wszyscy świadkowie, zajścia przy ulicy Planty zakończyły się około godz. ósmej. Niewątpliwie gdyby księża zjawili się na ulicy Planty o godzinie 10 minut 15, może by ich rola mogła być aktywniejsza, ale milicja i Urząd Bezpieczeństwa nie uważały widać za wskazane wezwać ich na miejsce, tak jak i nie sądziły, by należało wezwać prokuratora. Oczywiście obecnie łatwiej jest za to na księży napadać.

 

Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej?

Nasz Dziennik, wtorek, 4 lipca 2006, Nr 154 (2564)http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20060704&id=my11.txtDalszy ciąg w drugiej notce.  
 
 
Dalszy ciąg w drugiej notce.

 

3 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. POgroSSIE

Tomasz Śpiewak i Remigiusz Brzyk: pogrom kielecki jest skomplikowanym lustrem
https://kultura.onet.pl/teatr/tomasz-spiewak-i-remigiusz-brzyk-pogrom-ki...

Rozmawiamy w pokoju gościnnym Remigiusza Brzyka, w teatrze. Na stole leży scenariusz, popielniczka, dwie paczki papierosów. Obok drzwi, całe w kolorowych kartkach. - To mapa spektaklu - mówi reżyser. Wspólnie z autorem tekstu, Tomaszem Śpiewakiem przybliżają świat "1946".

Przemysław Bollin: Jesteśmy w miejscu, gdzie w 1918 roku doszło do pierwszego pogromu kieleckiego. Odnosicie się do tego w spektaklu. Zanim do tego przejdziemy, chcę powiedzieć, że drzwi są oblepione małymi karteczkami, jest ich kilkadziesiąt, mają różne kolory, sprawiają wrażenie, jakby układały się w struktury – co to jest?

Remigiusz Brzyk: To jest egzemplarz reżyserski. Przekładanie dziwacznej kompozycji, którą Tomek pisze. Jest w tym kolejność scen, ale też jakieś zdarzenia, emocje, intuicje zapisane hasłowo. Kolejności, ciągi można jeszcze zmieniać, chociaż wchodzimy w etap, kiedy to się już stabilizuje. W ten sposób jeszcze nie pracowaliśmy.

Tomasz Śpiewak: Tu masz kartkę, która odpowiada na twoje pytanie o miejsce. W drugiej połowie XIX wieku Ludwik Stumpf wybudował Hotel Polski i teatr, w którym pracujemy. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku zgromadzili się w nim Żydzi, żeby przedyskutować plany na przyszłość. W miasto poszła plotka, że nie chcą Polski, doszło do zamieszek, zabójstw, aktów grabieży. Natomiast w lipcu 1946 roku w tym hotelu zameldował się człowiek, którego zeznania zawierają ciekawą perspektywę – pogrom z punktu widzenia hotelowego gościa, który miał aryjską urodę. Gdy na ulicach wybuchła przemoc, podjął decyzję, że już lepiej będzie, jak stąd wyjdzie i wmiesza się w ten wrogo do niego nastawiony tłum. Dlaczego? Bo w księdze meldunkowej podpisał się żydowskim imieniem i nazwiskiem. W pokoju hotelowym nie czuł się bezpiecznie. Świadectwa potwornej agresji, zeznania ocalałych ofiar, sprawców, ikonografia pogromu w postaci zdjęć Julii Pirotte, formularze obdukcji zwłok tworzą piorunujący obraz. Przy nich perspektywa tego człowieka przesuwa się na margines, ale właśnie przez to przesunięcie jest istotna.(...)

04 lipiec 2016 08:23
Wielkie kłamstwo UB zdemaskowane! Prawda o pogromie kieleckim wychodzi na wierzch!
Napisane przez Maciej Dębski
https://polskaniepodlegla.pl/magazyn-patriotyczny/item/2801-wielkie-klam...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Pogrom kielecki – oczami

Pogrom kielecki – oczami świadka
kielce, 29 cze 2013 - Featured, Historia
http://www.kielce.pl/2013/06/pogrom-kielecki-oczami-swiadka/

W tym roku obchodzimy 67 rocznicę wydarzeń w Kielcach z 4 lipca 1946 r. Narosło wokół nich wiele stereotypów, emocji i zafałszowań. Instytut Pamięci Narodowej, dążąc do pełnego wyjaśnienia tamtej tragedii, przygotowuje kolejny tom opracowania „Wokół pogromu kieleckiego”, zawierający wiele cennych i nieznanych dotąd faktów i dokumentów.

Najnowszy tom, który ma się ukazać na przełomie sierpnia i września bieżącego roku, jest już drugim z tej serii (pierwszy został opublikowany w 2006 r.). Chcąc przybliżyć czytelnikom tę złożoną tematykę, prezentujemy wywiad z członkiem zespołu redakcyjnego „Wokół pogromu kieleckiego”, sędzią Andrzejem Jankowskim, wieloletnim dyrektorem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Kielcach, a w czasie wydarzeń 4 lipca 1946 r. mieszkańcem Kielc. Wywiad przeprowadził dr Leszek Bukowski, naczelnik kieleckiej Delegatury Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN.(...)


Wracają Żydzi kieleccy

Nastąpiły wielkie powroty. Wrócili również Żydzi. Czy byli to tylko
kieleccy Żydzi i ilu ich było? Wiemy, że miejscem, w którym tworzyli
kibuc, była ul. Planty 7. Przewodził im rabin Seweryn Kahane. Dlaczego
tam?

Wracali Żydzi kieleccy, często do swoich mieszkań, domów. Nie
powróciło ich jednak bardzo wielu – większość zginęła, część pozostała
na terenach okupowanych Niemiec, wyemigrowała do Izraela lub Stanów
Zjednoczonych. Do Kielc przybywali także Żydzi z innych miejscowości
Kielecczyzny i z terenów wcielonych do ZSRS. Wśród nich rabin Kahane,
który pochodził z Małopolski Wschodniej.

W Kielcach w 1946 r. mogło być kilkuset Żydów. Dzielili się na dwie
grupy. Jedna włączyła się w struktury nowo tworzonej państwowości –
nazwijmy ją komunistyczną – i druga, która trzymała się z boku – głównie
ci, którzy chcieli wyemigrować, lub sądzący, że będą mogli w Polsce
utrzymywać się z fachu, jakim trudnili się przed wojną.

pogrom_7

Znane przed wojną określenie „Żyd to komunista”, przypisywane
wydawnictwom Ojca Kolbe czy Narodowej Demokracji, wymyślili
paradoksalnie pepeesowcy. Jest faktem, że w ruchu komunistycznym dużą
rolę odgrywały mniejszości narodowe. Liczebność partii komunistycznej
jako nielegalnej była niewielka, a odsetek Żydów w niej – znaczny. Ale w
stosunku do ogólnej liczby Żydów nie było ich aż tak wielu. Niemniej
wpłynęło to na kojarzenie ich z komunistami. Znaczny był udział Żydów w
środowiskach przybyłych z Armią Sowiecką i tworzących zręby PRL – znane
nazwiska Minc, Berman i inni. W Kielcach był to: Kornecki, sekretarz
PPR, i część osób z władz miasta, województwa. Żydów uznawano też za
beneficjentów nowego ustroju, niezależnie od tego, na ile to było
słuszne.

Czy Polacy czuli się zagrożeni powrotami Żydów do Kielc, odbieraniem mieszkań, domów? Jak Pan sądzi?

Mieszkając w Kielcach, nie zetknąłem się z takimi obawami. Nawet
jeśli to istniało, nie było powszechne. Trzeba pamiętać, że większość
Żydów zginęła. Część wyjechała z Polski. Kamienica, w której mieszkałem,
należała do Żyda. Po wojnie właściciel nie pojawił się. Dla mnie jego
powrót nie był zagrożeniem. Ojciec i tak płaciłby czynsz, z tym że nie
administratorowi, tylko właścicielowi. Większość zabudowań dawnego getta
została zburzona. Dom na Plantach nie był zamieszkany, w związku z czym
zajęli go Żydzi, tym bardziej że jego położenie było korzystne ze
względu na bliskość centrum i kolei. Nie wiem, czy Żydzi mieli jakieś
szczególne powody, by w tym domu zamieszkać.

W Kielcach w 1946 r. mogło być kilkuset Żydów. Dzielili się na dwie
grupy. Jedna włączyła się w struktury nowo tworzonej państwowości –
nazwijmy ją komunistyczną – i druga, która trzymała się z boku – głównie
ci, którzy chcieli wyemigrować, lub sądzący, że będą mogli w Polsce
utrzymywać się z fachu, jakim trudnili się przed wojną.

Na ul. Planty 7 zbierały się tłumy

Zbliżamy się do wydarzeń pogromu kieleckiego. Był 4 lipca 1946 r. Na
ul. Planty 7 zbierały się tłumy. Byli tam również milicjanci i
żołnierze. Tłum był wzburzony i wznosił nieprzyjazne okrzyki. Co się
działo?

Poszła pogłoska, że porwano chłopca – Henia Błaszczyka. Plotka
mówiła, że dzieci są porywane, by pobierać od nich krew na transfuzje
dla wycieńczonych pobytem w obozach Żydów. Doszło do przeszukania
piwnicy. Przechodziłem tamtędy 4 lipca, wracając z mszy w katedrze w
rocznicę śmierci Sikorskiego. Przechodząc przez stary most na Silnicy,
spojrzałem w prawo i zobaczyłem, że na Plantach przed jednym z domów
stoi gromada ludzi i milicja. Nie zatrzymałem się. Dopiero w domu
dowiedziałem się, że biją Żydów.

pogrom_8

Według J.T. Grossa było tam kilkanaście tysięcy mieszkańców Kielc.
Czy to jest możliwe? Niektórzy historycy szacują tę liczbę na
maksymalnie 300–500 osób. Zresztą podobnie brzmi Pana opinia.

Jest to wąziutka uliczka. Z jednej strony jest chodnik, z drugiej
płynie rzeka w głębokim wykopie. Na drugim brzegu rzeki, przy samej
krawędzi, był wówczas parkan z desek odgradzający prywatny ogród
kwiatowo-warzywny i ogród Gimnazjum Błogosławionej Kingi. Zaraz za
boiskiem szkoły znajdowała się ta kamienica. Jeżeli 500 ludzi się tam
zmieściło, to było wszystko. Nawet gdyby cała ulica zapełniła się
ludźmi, byłoby to maksymalnie około tysiąca osób. Większe liczby, które
przywołuje Gross, to jego fantazja. Wówczas zgromadzenie takiej liczby
ludzi ze względu na brak miejsca nie było możliwe. Mogli ewentualnie
gromadzić się w okolicy jacyś gapie. Z relacji świadków wynika, że grupa
cywilów czynnych w tym pogromie mogła wynosić kilkadziesiąt osób. W
większości tłum składał się z gapiów.

Kto wchodzi do budynku?

Tłum wdarł się do budynku, w którym byli zabarykadowani Żydzi…

Do budynku chciała wejść milicja, by przeprowadzić rewizję. Następnie
udało się tam wedrzeć wojsku, a za nim milicji, a także jakiejś grupie
cywilów. Jest też wersja, że grupa wojskowych wzięła cywilów jako
świadków.

Ale to Gross tak twierdzi. Jeżeli nie tłum, to kto wszedł do budynku?
Z różnych publikacji i „Postanowienia o umorzeniu śledztwa z 21
października 2004 r.” prowadzonego przez prokuratora Krzysztofa
Falkiewicza w sposób jednoznaczny wynika, że nie do końca było tak, jak
próbuje przedstawić wydarzenia prof. Gross.

W ogóle wyglądało to całkiem inaczej. Istotną rolę w pogromie
odegrali ludzie mundurowi. Wyliczyłem, że na 50 osób sądzonych w różnych
procesach związanych z pogromem, 32 to byli milicjanci, żołnierze i
funkcjonariusze UB. Pozostałych 18 to cywile. Na 40 Żydów, którzy
stracili życie w tym dniu lub później w efekcie doznanych obrażeń, na 11
zwłokach znajdowały się rany postrzałowe, a na 11 rany od bagnetów
Mosina, przy czym nie we wszystkich przypadkach jako przyczynę określono
te obrażenia, gdyż ofiary miały również zmiażdżone czaszki od silnych
uderzeń. Ślady na zwłokach wskazują na udział w zbrodni ludzi
uzbrojonych.

Istotną rolę w pogromie odegrali ludzie mundurowi. Wyliczyłem, że na
50 osób sądzonych w różnych procesach związanych z pogromem – 32 to byli
milicjanci, żołnierze i funkcjonariusze UB. Pozostałych 18 to cywile.

Ślady wskazują, że strzelano z góry

W odnalezionym protokole przesłuchań młodej Żydówki Hanki Alpert
można przeczytać, że podobno widziała, jak żołnierze po wkroczeniu do
budynku zdjęli mundury i zaczęli z okien strzelać do zgromadzonego
tłumu. Jeżeli tak, to rodzi się pytanie: dlaczego, jaki był powód?

Istnieje problem od czasów prawników rzymskich, czyli problem
jedynego świadka. Wykluczyć tego jednak nie można. Dwóch Polaków zostało
zastrzelonych obok tego domu. Ślady wskazują, ze strzelano z góry. Tak
przypuszczalnie mogło być. Nie możemy odrzucić żadnej ewentualności.
Było to tworzenie pozoru, że wojsko musi użyć broni, by sprawdzić, na
ile pogłoski rozsiewane przez rodzinę Błaszczyków były prawdziwe.

Wrócę do Henryka Błaszczyka, który nieświadomie stał się pretekstem
do mordu 37 żydowskich mieszkańców Kielc. Jaką rolę odegrał ten
chłopiec? Trzeba przypomnieć, że jego ojciec przez wiele lat był
pracownikiem ochrony Komitetu Wojewódzkiego PZPR. I drugie pytanie: czy
podobne wydarzenia, których pretekstem były małe dzieci w Krakowie w
1945 r., Rzeszowie i Częstochowie nie są zdumiewające? Może region
południowo-wschodni Polski był jakimś polem doświadczalnym?

Były pewne wydarzenia w Rzeszowie, których nie można nazwać pogromem.
Był to fakt odnalezienia zwłok dziewczynki i różne wydarzenia z tym
związane. Sprawę szczegółowo omawia artykuł dr. Krzysztofa Kaczmarskiego
w piśmie „Glaukopis” (nr 11/12, 2008). Nie można wykluczyć, że mogły
się rozejść jakieś przeinaczone wieści o tym wydarzeniu. Następnie
doszło do pogromu w Krakowie. Potem w Kielcach Henio Błaszczyk miał
dostać 20 zł i paczkę od Żyda z poleceniem zaniesienia jej na ul. Planty
7, gdzie rzekomo zamknięto go w piwnicy. W końcu lipca 1946 r. nastąpił
wypadek w Częstochowie. Kobieta zameldowała na milicji, że syn nie
wrócił na noc. Kiedy w końcu się pojawił, zeznał, że wraz z kolegą
zostali zatrzymani i uwięzieni przez Żydów. Potem zeznał, że dwaj ludzie
dali im po 20 zł i kazali nocować w piwnicy, a następnie rozpowiadać,
że uwięzili go Żydzi.

Z rodziną Błaszczyków wiąże się inna ciekawa sprawa. Zostali oni
zatrzymani – rodzice, Henio i jego rodzeństwo – przez UB aż do lutego
1947 r. Staremu Błaszczykowi nie wytoczono procesu. Nie za takie rzeczy
ludzi wówczas rozstrzeliwano. Dlaczego więc ich zatrzymano, skoro nic
miało im się nie stać? Istniały pogłoski, że Błaszczyk ojciec był stałym
współpracownikiem UB ps. „Przelot”. Informacja pochodzi przede
wszystkim od sekretarki szefa UB, Żydówki, która potem wyemigrowała.

Inne wydarzenia „pogromowe”

Podobne wydarzenia „pogromowe” rozegrały się w innych krajach zdominowanych przez Sowiety: na Słowacji, Węgrzech i Ukrainie.

Podobno pierwszy pogrom Żydów miał miejsce w ZSRS, w Kijowie. Wypadki
takie pojawiły się także na Słowacji, na Węgrzech, a ponoć także w
Rumunii.

Wracając do wątku kieleckiego. Budzi do dziś zdziwienie fakt, że w
przeddzień wydarzeń pogromowych na terenie Polski odbyło się referendum.
Kielce i region świętokrzyski były nasycone oddziałami wojskowymi i
służbami represji, które miały utrzymać porządek w trakcie referendum.
Prawie nazajutrz Kielce stały się świadkiem wydarzeń, które do dziś są
przedmiotem emocjonalnych dyskusji. Czy zatem stacjonujące w Kielcach i
okolicach oddziały wojskowe, nie mówiąc o UB i milicji, nie mogły temu
zapobiec?

Oczywiście że mogły, energicznie działając na samym początku.
Wystarczyłyby siły samej bezpieki i milicji. Mogli otoczyć budynek
szczelnym kordonem, dla wyjaśnienia pogłoski wymusić wpuszczenie patrolu
lub podjąć dochodzenie w celu wyszukania inicjatorów całej sprawy.

Tysiące pytań

Są tysiące pytań, na które należałoby odpowiedzieć. Kolejnym jest
dość dziwne zachowanie sowieckiej komendantury i żołnierzy jej
podległych. Przecież oni nie podjęli żadnych działań. Kiedyś powiedział
Pan, że „naraz sowieccy żołnierze z kompanii wartowniczej zniknęli,
pochowali się po bramach”, a przecież w tym czasie ginęli ludzie.
Słyszałem niepotwierdzoną informację, jakoby Sowieci mieli powiedzieć,
że to nie ich sprawa.

To był oddział pograniczników. Oni podlegali NKWD. Byli używani do
bezskutecznej obławy po rozbiciu więzienia. Kwaterowali blisko mojego
miejsca zamieszkania. Wartownicy mający budynki po dwóch stronach ulicy
zniknęli i nie było ich widać. Natomiast nie mam żadnych informacji,
jakoby Sowieci powiedzieli, że „to nie ich sprawa”.

Nawiązując do poprzedniego pytania, trzeba koniecznie wrócić do
polskich służb bezpieczeństwa. Przecież one również nic nie robiły.

Prawie nic nie robiły. Wysłani na miejsce funkcjonariusze bezpieki
działali incognito i nie ratowali Żydów, tylko wybierali ofiary do
pokazowego procesu, w tłoku znacząc ich plecy kredą.

Postawa bp. Kaczmarka

Wróćmy do sprawy niezwykle istotnej, stosunku kieleckiego Kościoła do
wydarzeń z 4 lipca, a szczególnie postawy bp. Czesława Kaczmarka.
Bierność i niechęć do jakichkolwiek działań, wręcz przyzwolenie pewnie
mogłyby być cytatem z publikacji Grossa.

Przede wszystkim bp. Kaczmarka nie było wtedy w Kielcach. Był w
którymś z uzdrowisk na kuracji. Wrócił dopiero po jakimś czasie.
Miejscowe władze kościelne na pogrom zareagowały. Księża próbowali
przemówić do tłumu, ale nie zostali dopuszczeni przez siły porządkowe i
wojsko. Raz powiedziano im, że incydent jest zakończony, a następnym
razem nie dopuszczono. Istnieje kwestia odezwy kieleckich władz
kościelnych, w której pogrom został potępiony jako sprzeczny z etyką
chrześcijańską.

Biskup Kaczmarek prowadził też własne dochodzenie, którego wyniki
poprzez ambasadę amerykańską przesyłał na Zachód. Stopień ostrości odezw
biskupich przeciwko pogromowi widzieć należy na tle ówczesnej sytuacji.
Polska była de facto okupowana, a narzucona przez Sowietów ekipa
rządząca nie miała za sobą poparcia społecznego. Po wojnie ginęli ludzie
zabijani przez zwykłych przestępców, jak również przedstawicieli
władzy. Były rozstrzeliwania bez sądów, więzienia, procesy urągające
najbardziej prymitywnym zasadom ochrony praw oskarżonych, wyroki śmierci
na ludzi niewinnych albo winnych temu, że walczyli z Niemcami pod
„niewłaściwym” sztandarem. Zginęło znacznie więcej ludzi niż podczas
pogromu. Publicznie występować przeciwko temu księża nie mogli. Takie
jest moje zdanie. Działalność dochodzeniową bp. Kaczmarka po pogromie
należy uznać za uprawnioną. Nie było bowiem innej legalnie działającej
struktury, która mogła dostępnymi środkami zbadać to tragiczne
wydarzenie. Taką instytucją był tylko Kościół. Trudno zarzucić więc
Kościołowi, że przekroczył swe uprawnienia.

Istnieje kwestia odezwy kieleckich władz kościelnych, w której pogrom został potępiony jako sprzeczny z etyką chrześcijańską.

Biskup Kaczmarek prowadził też własne dochodzenie, którego wyniki poprzez ambasadę amerykańską przesyłał na Zachód.

Czy wzięły w tym udział organizacje podziemia?

Trzeba również poruszyć dość istotną kwestię – czy i w jakim zakresie
wzięły w tym udział organizacje podziemia poakowskiego? W sposób
jednoznaczny wykluczył takie działania dr Śmietanka-Kruszelnicki,
zdecydowanie najlepszy badacz podziemia poakowskiego na Kielecczyźnie po
1945 r. Pułkownik Grzegorz Korczyński miał, jeżeli dobrze pamiętam, 19
lipca 1946 r. zdecydowanie inne zdanie na posiedzeniu Komisji
Administracji i Bezpieczeństwa KRN jako przedstawiciel MBP.

Rozumując zupełnie teoretycznie – podziemie poakowskie czy narodowe,
nie było zainteresowane tym, by ściągać na siebie odium dzikiego
antysemityzmu. Niewykluczone, że mogło planować jakąś akcję przeciw
Żydom z aparatu represyjnego, politycznego. Nie można było teoretycznie
wykluczyć, że w związku ze sfałszowaniem referendum było zainteresowane
wywołaniem rozruchów społecznych. Wypowiedź Korczyńskiego i uzasadnienie
tego osławionego wyroku procesu wojskowego przeciwko prawdziwym czy
rzekomym uczestnikom pogromu zajmowało się głównie obciążaniem
przeciwników politycznych – podziemia, emigracji i niewymienionej z
nazwy opozycji legalnej. W tym uzasadnieniu nie przytaczano żadnych
dowodów na to, że grupy te były winne pogromu. Gdy czyta się zeznania
ofiar, nie ma w nich słowa o podziemiu. To było wykorzystanie sytuacji
do skompromitowania własnych przeciwników. Potem się szybko z tego
wycofano. Zapadło bowiem milczenie na ten temat. Kiedyś myślałem, że
gdyby był zamieszany jakiś działacz podziemia, jakiś akowiec, a przez
tyle lat władza była w jednych rękach, ogromne wpływy w tych władzach
mieli komuniści żydowskiego pochodzenia, oni spod ziemi wykopaliby
sprawców, urządzając im pokazowy proces. Dlaczego nie wyreżyserowano
jakiegoś procesu? Mogli posadzić „własnych” rzekomych winowajców, którzy
by się do tego przyznali. Umieli takie procesy robić, a tego nie
zrobili. Znaczy to, iż uznali, że sprawa tak okropnie śmierdzi, że nie
byłoby możliwe upozorowanie czegoś takiego. Możemy spoglądać w dwóch
kierunkach – na Moskwę i środowiska reżimowe w kraju, nie mając na to
żadnych dowodów.

Kiedy czyta się zeznania ofiar, nie ma w nich słowa o podziemiu. To
było wykorzystanie sytuacji do skompromitowania własnych przeciwników.
Potem się szybko z tego wycofano.

Oni nic nie zrobili

Niezwykle interesujące są zachowania władz kieleckich, m.in. wojewody
kieleckiego Eugeniusza Wiślicz-Iwańczyka. Niewątpliwie budzi zdziwienie
brak reakcji. Trzeba przypomnieć, że mjr Władysław Sobczyński (szef
Wojewódzkiego UB w Kielcach), Albert Grynbaum (zastępca szefa PUBP w
Kielcach) tak naprawdę nie zrobili nic, by zapobiec tragicznym w
konsekwencji wydarzeniom na Plantach lub je powstrzymać.

Oni nic nie zrobili. Co najmniej było to oczywiste zaniedbanie
obowiązków – przestępstwo urzędnicze. Urzędnik, który nie dopełniając
swych obowiązków lub przekraczając uprawnienia działa na szkodę interesu
publicznego lub prywatnego, podlega karze do pięciu lat. Sobczyński,
Kuźnicki i jego zastępca zostali aresztowani.

A późniejsze kariery świadków tych wydarzeń, którzy tak naprawdę nie
wypełnili obowiązków wynikających z pełnionych przez nich funkcji? Myślę
tutaj przede wszystkim o mjr. Sobczyńskim, bo Albert Grynbaum w
dziwnych okolicznościach zginął w wypadku samochodowym tuż po
wydarzeniach kieleckich.

W zasadzce. To mógłby być nawet przypadek. Spychaj Sobczyński, szef
UB w Kielcach, przedwojenny komunista, stopień wojskowy otrzymał w ZSRS,
działał w Armii Ludowej i partyzantce sowieckiej. Sprawozdania pojechał
składać do Moskwy i stamtąd przysłany został jako funkcjonariusz
aparatu bezpieczeństwa. Wkrótce po pogromie został aresztowany. Śledztwo
prowadzono w kierunku niedopełnienia obowiązków. Były mocne dowody,
zeznania Seweryńskiego ps. „Mucha”. Rzecz była oczywista, urzędował
kilkaset metrów od miejsca pogromu. To był lipiec, sierpień. Akt
oskarżenia został skierowany nie do sądu wojskowego w Kielcach, lecz do
sądu w Warszawie. Rozprawa była prowadzona ewidentnie w kierunku
uniewinnienia. Kozłem ofiarnym stał się będący na zwolnieniu lekarskim
Kuźnicki, komendant milicji, który chciał z niej zrobić policję z
prawdziwego zdarzenia. Przyszedł do pracy na wieść o pogromie żydowskim.
Skazano go na więzienie i na rok wypuszczono celem poratowania zdrowia.

Sobczyńskiego uniewinniono. Po wyroku w grudniu 1946 r. i urlopie
został zastępcą szefa kontrwywiadu na cały kraj, a po roku z awansem na
podpułkownika szefem kontrwywiadu KBW. Winą było ewidentne
niedopełnienie obowiązków. Jeżeli miało mu nic za to nie być, to po co
robili śledztwo i proces. Co się stało pomiędzy terminem zakończenia
śledztwa a rozprawy, że został uniewinniony i awansowany? Podobnie jak z
Błaszczykami, po co ich zamknęli, skoro miało im nic nie być.
Podejrzenia mogły iść w kierunku „naszego” reżimu i „wielkiego brata”.
Gdyby stały za tym władze w Warszawie, nie robiliby sprawy, a jakby
zrobili, to by skazali. Jak robili, to mogli nie wiedzieć, że mogła to
być ręka kogoś o wiele silniejszego, który odczekał trochę i zabronił
„nie ruszać naszych ludzi”.

Tajemniczy płk Szpilewoj

Do tej pory nie rozmawialiśmy o tajemniczej postaci płk. Szpilewoja, doradcy sowieckiego w Kielcach.

Szpilewoj na pewno miał wpływ, zważywszy że ubecy byli
funkcjonariuszami świeżo upieczonymi i ktoś musiał nimi kierować. Na
samym początku mieli doradców wszyscy naczelnicy wydziałów. Doradcą
szefa był Szpilewoj. Kiedy przyjechał Seweryński ze swym oddziałem,
Sobczyński kazał mu kilkakrotnie czekać. Wreszcie, gdy zameldował się
trzeci raz, wtedy Sobczyński wysłał go do szefa jednostki KBW. Dlatego,
jak zeznawał potem Seweryński, to dowódca sowiecki w mundurze polskiego
KBW powiedział, że ty mi nie podlegasz i dzwonił do Warszawy, czy mu
można taki rozkaz wydać. Szpilewoj cały czas siedział przy Sobczyńskim.

Nasuwa się coraz więcej pytań. Warto również przypomnieć postać
prokuratora wojewódzkiego Jana Wrzeszcza. Jaki miał związek z pogromem
kieleckim?

Prokurator Jan Wrzeszcz był wtedy prokuratorem Sądu Okręgowego w
Kielcach. Od pierwszych dni lipca był na urlopie. Będąc na mieście,
dowiedział się, co dzieje się na Plantach. Poszedł tam i próbował objąć
przewodnictwo, zgodnie ze starymi przepisami. Tam jednak go zignorowano i
nie dopuszczono do działania. Trzy dni później w Łodzi odbył się zjazd
delegatów Związku Zawodowego Pracowników Sądowych i Prokuratorskich. On
był delegatem okręgu kieleckiego. Padła propozycja, by podjąć uchwałę
potępiającą wydarzenia kieleckie, które okrywają hańbą naród polski. On
zabrał głos za potępieniem, ale z koniecznością poznania faktów. Zrobił
się straszny raban. Wszedł wiceminister sprawiedliwości Leon Chajn,
który w swoim wystąpieniu strasznie go zdyskredytował. Ludzie bronili
go, że on nie krył sprawców, tylko twierdził, że trzeba poznać
okoliczności zdarzenia, protestując przeciw zrzucaniu winy na naród
polski. Następnego dnia ukazał się artykuł w miejscowej gazecie pt.
„Łajdactwo”, gdzie gruntownie oblano Wrzeszcza pomyjami. Ujął się za nim
zarząd związku, ale na krótko. Został zawieszony w czynnościach
prokuratora. Napisał własną wersję dla ministra sprawiedliwości.
Stopniowo zaczęły go spotykać różne nieprzyjemności. Sąd dyscyplinarny
uznał jego postępowanie za niebyłe. W dalszym ciągu urzędował. Ówczesne
władze Kielc wydały mu dobrą opinię. Później jeszcze raz zasięgnięto
opinii. Zmienił się opiniodawca, powiedział, że Wrzeszcz jest dobrym
prawnikiem, ale klerykałem. Prokurator został przeniesiony w stan
spoczynku. Pismo przenoszonego kieruje się do niego. Natomiast w tym
przypadku wysłano pismo tylko do zwierzchnika. On poprosił o zapłatę za
niewykorzystany urlop. Otrzymał odmowę. Jakiś czas później poprosił o
zaliczenie mu do emerytury wcześniejszego okresu pracy w innej
instytucji. Otrzymał odmowę od prokurator Alicji Graf, tej, która
zleciła powieszenie generała Emila Fieldorfa.

Karabiny z bagnetami miało wojsko i KBW

Chciałbym wrócić do samych wydarzeń na Plantach. W II tomie „Wokół
pogromu kieleckiego” porusza Pan niezwykle ciekawy temat. Dokonał Pan
analizy wszystkich oględzin zwłok osób, które zginęły 4 lipca 1946 r. w
Kielcach i doszedł Pan do niezwykle interesujących wniosków.

Tak. Niewiele ofiar ma uszkodzone szczęki i wybite zęby. Nawet nie ja
zwróciłem na to uwagę. A przy spontanicznym biciu, bije się zazwyczaj
„w mordę”, dusi się za szyję. Ponadto u 11 ofiar są rany postrzałowe i u
11 rany, które mogły powstać tylko od bagnetów o bardzo
charakterystycznym kształcie – do karabinów rosyjskich typu Mosin.
Natomiast bicie w głowę ze zmiażdżeniem czaszki ludzkiej wyglądało
bardziej na egzekucję – bić, żeby zabić – niż na spontaniczne bicie.

To kto w końcu brał udział w wydarzeniach z 4 lipca? Robotnicy z huty
„Ludwików”, miejscowa ludność czy wszyscy mieli karabiny z bagnetami?

Trudno to zrozumieć.

Karabiny z bagnetami miało wojsko i KBW. Wskazywało to na typowe działanie wojska, a nie miejscowej ludności.

Niewiele ofiar pogromu ma uszkodzone szczęki i wybite zęby. A przy
spontanicznym biciu, bije się zazwyczaj „w mordę”, dusi się za szyję.
Ponadto u 11 ofiar są rany postrzałowe, i u 11 rany, które mogły powstać
tylko od bagnetów o bardzo charakterystycznym kształcie – do karabinów
rosyjskich typu Mosin.

Konsekwencje wydarzeń z 4 lipca

Przejdźmy do konsekwencji wydarzeń z 4 lipca. Ruszyły procesy m.in. w
sprawach tzw. okołopogromowych, myślę tutaj również o procesie w
sprawie zabójstwa typowo kryminalnego, dokonanego na Rywce Fisz i jej
dziecku, brutalnie zamordowanych przez milicjanta i jego kompanów. Była
pierwsza tura procesów pokazowych i druga. „Ludowa sprawiedliwość” jest
surowa?

Pierwszy to był proces najbardziej pokazowy. Tak naprawdę był jeden
pokazowy w Kielcach po pogromie przed Najwyższym Sądem Wojskowym. 12
oskarżonych, w tym czterech uczestników napadu rabunkowego. Rodzina
Fiszów mieszkała na Leonarda – wywieziono ich za miasto i tam
zastrzelono Żydówkę i jej dziecko. Wśród oskarżonych był fryzjer, który
na Planty w ogóle nie poszedł. Powiedział tylko, że w Polsce są trzy
rządy: ruski, polski i żydowski – i za to dostał siedem lat. Była
kobieta, która krzyczała: „Bij Żyda”. Wkrótce jednak ją wypuszczono. Był
też człowiek chory umysłowo. Został skierowany na badania. Biegły
stwierdził, że człowiek ten jest chory psychicznie i może być
niebezpieczny i skazano go na siedem lat więzienia. Wykonano natomiast
dziewięć wyroków śmierci: czterech zabójców Żydówki i pięciu rzekomych
bądź prawdziwych uczestników pogromu. Byli pozbawieni obrony. Adwokatom w
przeddzień rozprawy przyniesiono zarządzenia sądu o wyznaczeniu ich na
obrońców. Nie czytali akt, nie mieli możliwości rozmowy z klientami.

Udział sowieckich służb specjalnych

Wydaje się, że już wszystko powiedziano na temat tych tragicznych
wydarzeń, a dalej nie wiemy, jaki udział w nich miały sowieckie służby
specjalne działające w Kielcach, bo do dzisiaj nie mamy wglądu w archiwa
rosyjskie. Wydaje się mało prawdopodobne, by w tym czasie mogło dziać
się cokolwiek tak „spontanicznego” bez wiedzy władz okupacyjnych.

Tutaj rozmawialiśmy o okolicznościach, które świadczą raczej o braku
spontaniczności. Był udział spontaniczny kilkudziesięciu osób.
Przeważający udział, zwłaszcza w skutkach tego wydarzenia, mieli ludzie
mundurowi. Po tym procesie pokazowym był jeszcze proces 15. przed
Rejonowym Sądem Wojskowym w Kielcach – było jedno dożywocie, kary
więzienia i uniewinnienia. Nie był on tajny, ale nie był szczególnie
nagłaśniany. Był proces przed sądem garnizonowym. Znane są tylko
nazwiska kilku oskarżonych wskutek badań historyków. Była sprawa siedmiu
żołnierzy KBW i było kilka spraw milicjantów. Głównie chodziło o
plądrowanie. Jeden milicjant został skazany za rozpowszechnianie
fałszywych wiadomości. W pierwszym przesłuchaniu powiedział, że wszedł
do środka z oficerem. Jakiej formacji, nie wiedział. Żyd strzelił z
pistoletu, zranił cywila w rękę. Oficer pobiegł za Żydem. On wyszedł z
tamtym cywilem, potem wrócił do budynku z innym oficerem. Otworzyli
drzwi od pokoju, gdzie leżała Żydówka z Żydem w łóżku. Żydówka
strzeliła, chybiąc. Oficerowie zastrzelili Żyda i Żydówkę. Następnie z
nieznanych przyczyn odwołał zeznania i został skazany za
rozpowszechnianie fałszywych wiadomości.

Na zakończenie: czy mogła to być prowokacja jakichś nieznanych nam dzisiaj służb? W jakim celu?

Mogła być to prowokacja. Zagadkowe potraktowanie rodziny Błaszczyków i
Sobczyńskiego można tłumaczyć tylko tym. Bierność służb porządkowych to
kolejny argument. Liczny udział mundurowych. Nietypowy sposób
posługiwania się bagnetami. Zmiany kadrowe w kieleckich jednostkach. To
wszystko można wyjaśnić, przyjmując, iż była to prowokacja, i to raczej
służb nie polskich – reżimowych. A dlaczego? No cóż. Należałoby
zastanowić się, komu zależałoby na kompromitacji polskiej opozycji
antykomunistycznej i Polskiego Narodu, na przekonaniu Zachodu, że Polacy
jako dziki naród muszą być trzymani przez kogoś w ryzach. Komu zależało
na wypędzeniu z Polski tej części Żydów, którzy nie byli potrzebni
reżimowi komunistycznemu? Komu zależało na wykopaniu przepaści pomiędzy
Polakami i Żydami?

Wszystko można wyjaśnić, przyjmując, iż była to prowokacja, i to raczej służb nie polskich – reżimowych.

A dlaczego? No cóż. Należałoby zastanowić się, komu zależałoby na
kompromitacji polskiej opozycji antykomunistycznej i Polskiego Narodu,
na przekonaniu Zachodu, że Polacy jako dziki naród muszą być trzymani
przez kogoś w ryzach.

http://www.panstwo.net


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. Cykl wydarzeń „Pamięć

Cykl wydarzeń „Pamięć pokoleń” w ramach 72. rocznicy pogromu Żydów w Kielcach 4 lipca 1946 r. – Kielce, 3-4 lipca 2018 r.

W ramach obchodów 72. rocznicy tragicznych wydarzeń w Kielcach w 1946
r., Świętokrzyski Urząd Wojewódzki, Urząd Miasta Kielce, Instytut
Pamięci Narodowej Delegatura w Kielcach,  Uniwersytet Jana
Kochanowskiego, Archiwum Państwowe w Kielcach, Muzeum Historii Kielc
a także NSZZ „Solidarność” Region Świętokrzyski zapraszają na cykl
wydarzeń pt. „Pamięć Pokoleń”.

Program:

3 lipca (wtorek)

9.00 –
18.00 – Konferencja naukowa „Relacje polsko-żydowskie w XX wieku.
Badania-kontrowersje-perspektywy”. Colloquium II. Wokół pomocy Żydom
na ziemiach polskich pod okupacją niemiecką (miejsce obrad: Centrum
Edukacyjne IPN „Przystanek Historia”, ul Warszawska 5)

4 lipca (środa)

12.00 – 12.30 – Uroczyste złożenie kwiatów pod tablicą upamiętniającą ofiary pogromu w Kielcach. (miejsce ul. Planty 7)

10.00 –
14.00 – Konferencja popularnonaukowa „Społeczność żydowska
w Małopolsce” (miejsce obrad: Archiwum Państwowe w Kielcach, ul.
Kusocińskiego 57)

17.00 – 19.00 – Pogrom Żydów 4 lipca 1946 r. w świetle najnowszych badań i literatury przedmiotu. Analiza krytyczna.

(miejsce obrad: Centrum Edukacyjne IPN „Przystanek Historia”, ul Warszawska 5)

IPN

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl