Ta uciążliwa blogosfera

avatar użytkownika Łażący_Łazarz
W związku z powyższym, że mam przymusowy urlop od Salonu24 chciałbym napisać parę słów o sensie, funkcjonalności i sile blogosfery.

Każdy z koleżanek i kolegów blogerów ma zapewne swój osobisty, określony indywidualnie powód uczestniczenia w medium typu Web 2.0 – niemniej, należy przyjąć, że mają one (te powody) swój wspólny mianownik, którym jest chęć skorzystania z wolności wypowiedzi, jaki daje Internet. Z wolnościami bowiem jest tak, że są wolności „od” i wolności „do”.

Wszyscy pragniemy by nasza wolność nie była zakłócana takimi patologiami jak chamstwo, inwigilacja, oszczerstwo, niesprawiedliwość, groźby, cenzura czy brak możliwości obrony koniecznej. Ta są właśnie te „wolności od”. Z drugiej strony każdy tęskni do wolności samostanowienia, wolności gospodarczej, wolności samorealizacji, wolności krytyki, wolności dostępu do informacji, wolności wyborczej, wolności dokonywania wyborów osobistych, czy właśnie do wolności wypowiedzi. Wspaniałe narzędzie społeczne jakim stał się Internet, umożliwiło dzięki pojawieniu się standardu Web 2.0 realizację tych sfer wolności, jakie kuleją lub są trudno dostępne poza światem wirtualnym.

 

Czego nam brakowało

 

Zdecydowanie najbardziej swobodnego dostępu do informacji i możliwości wyrażania swojej opinii. Cofnijmy się do końca lat 90-tych i przełomu wieków. Wszyscy pamiętają jak było: dyktat zmodyfikowanej informacji prasowej w wykonaniu ultrawpływowej Gazety Wyborczej, nuda niemal rządowej Rzeczpospolitej, bombardowanie nas na jedno kopyto przez TVP Kwiatkowskiego, TVN Waltera, Polsat Solorza i zachowawczy Program 1 Polskiego Radia. Z jakimż oddechem łapaliśmy wtedy szczątki odmiennego, prawdziwego dziennikarstwa, które skupiło się z Życiu Wołka (ależ to był inny Wołek) i niektórych autorów WPROST. I wszystko. A gdzie dyskusja, wymiana opinii, krytyka, polemika, protest? Mogliśmy tylko biernie czytać i ewentualnie buszować po niekrajowych serwisach Internetowych. Ale też w zasadzie bez możliwości widocznej reakcji. Nie ma się co dziwić, że w takim dusznym świecie i zindoktrynowanym społeczeństwie zatruwanym przez jeden model podania informacji Imć Kwaśniewski, zataczacz charkowski, wygrał wybory prezydenckie w I turze.

 

Na szczęście niemal równolegle pojawiły się dwa nowe środowiska: portale społecznościowe i blogosfera. Na początku elitarne, niszowe i z odium ekshibicjonizmu. Swoista fanaberia bez wpływu na rzeczywistość. Ale propozycja, jaką serwowały była zbyt kusząca by były skazane na pozostanie w niszy. Możliwość wymiany poglądów, grupowania się, prezentowania innej oceny rzeczywistości niż ta zakoncesjonowana, a nawet spierania się i śledzenia pomijanych w mainstreamie faktów stała się poszukiwaną powszechnie wartością. W ten sposób pojawiła się (zrazu też nieśmiało) prawdziwa blogosfera polityczna.

Jej autorzy-amatorzy z czasem udoskonalili warsztat i środki wyrazu, zaczęli czuć bluesa jak zainteresować czytelników i jak docierać do skrywanych informacji i niewiedzieć kiedy stali się autentycznym dziennikarstwem obywatelskim. Działo się tak na świecie i w Polsce. Wszystko rozwijało się w jak najlepszym kierunku i się dalej na świecie rozwija. A w Polsce? Do czasu...

 

Dwa ataki

 

...do czasu, aż pojawiły się dwa niepokojące zjawiska. Dwa wirusy, bakcyle lub priony, które zaatakowały blogosferę. Najpierw pojawiły się trolle, czyli destrukcyjne byty wirtualne, które przyjęły sobie za cel działanie destrukcyjne. Troll pojawiał się pośród dyskutantów merytorycznych by „włożyć kij w mrowisko” i rozmontować dyskurs poprzez kłamanie, obrażanie, spamowanie, pisanie nie na temat i wrzucanie wulgaryzmów. Osoby rzeczywiste bawiące się w trolling miały różne intencje, robiły to dla zabawy, z zemsty, z zakompleksienia czy w imię dziwnie rozumianej ochrony swoich interesów lub poglądów. Korzystając z anonimowego Nicka nadużywały go swą uciążliwą obecnością, nie wnosząc przy tym do blogosfery żadnej wartości dodanej. Trolling spowodował konieczność obrony blogerów. Uaktywnili się, więc administratorzy i moderatorzy, swoiści porządkowi mający zadanie wyłapać i wykopać trolla poza serwis (ban). Lecz żeby działać skutecznie musiały się też pojawić ad hoc podstawy prawne. Zaostrzano, więc regulaminy serwisów a tam gdzie to nie wystarczało, admini zaczęli sobie uzurpować prawo swobodnej interpretacji zasad, których strzegli. Wszystko z intencji czystych, w imię ochrony autorów, poziomu dyskusji i wizerunku danego serwisu. Nagle, niewiadomo dokładnie, kiedy właściciele niektórych portali blogowych zorientowali się, że troll jest też dla nich korzystny. Jest on, bowiem swoistym alibi wszelkich działań podejmowanych przez adminów, nie ważne czy na korzyść autorów, czy na niekorzyść, czy w imię zagwarantowania wolności „od” czy też w związku z partykularna potrzebą właściciela serwisu lub jego admina ograniczenia autorom wolności „do”. Niejednoznaczność pojęcia „troll” (czy naprawdę niejednoznaczność) spowodowała, że admin i właściciel poczuł się panem i władcą mającym prawo jednym gestem uznać kogoś za trolla, zbanować, wyciąć cały jego dorobek i przylepić jego „nickowi” odpowiednia łatkę, a raczej ogon czarnego PR-u – często bez ostrzeżenia, możliwości dyskusji czy odwołania. I mógł to zrobić każdemu, niezależnie czy miał faktycznie do czynienia z trollem czy tylko z osobą wymykającą się standardom, lub której poglądów nie podzielał. Z drugiej strony mógł nie reagować na autentycznego trolla, jeżeli tylko troll ten wprowadzał zamęt w dyskusję, lub gnębił autora, którego admin nie lubił, lub miał do niego jakąś osobistą urazę.

 

Historia zatoczyła koło, gdyż w ten sposób blogerzy uciekając w świat wolności „od” i „do” wpadli w pułapkę superdyktatury medialnej, która czysto woluntarystycznie mogła im tą wolność ograniczać, ba a nawet niszczyć bezkarnie treść, która stanowiła dorobek autorów-blogerów i ich czytelników-komentatorów.

 

Sytuacja się zaostrzyła, gdy nastąpił atak polityków. Nagle ukazało się, że internetowe dyskusje osiągnęły taki poziom popularności, rzeczowości i siły oddziaływania na rzeczywistość realną, że stało się to zagrożeniem dla polityków istniejących dzięki postpolityce, populizmowi i ordynarnym kłamstwie. Co bardziej aktywni vaderzy polityki uznali to za zamach na swoje imperium i przystąpili do kontrataku. Kontrataku skutecznego, gdyż w sukurs szły mu pieniądze, sztaby sympatyków i duża część dziennikarzy, którym nie w smak było przeniesienie akcentu informacyjno-publicystycznego do blogerskich mediów obywatelskich (wszak każdy artykuł napisany przez blogera to jakaś część artykułu dziennikarskiego mniej, czyli mniejsza wierszówka), odebranie rządu dusz nad ich czytelnikami i często obnażenie żenującego poziomu autorów gazetowych. Czarę goryczy przepełniło, gdy śledztwa blogerskie (takie jak w sprawie smoleńskiej) ośmieszyły tak zwane śledztwa dziennikarskie, oraz opinie prezenterów telewizyjnych lubiących się nazywać dziennikarzami lub reporterami. A przecież już Smoleń z Laskowikiem udowodnili, że prezenter to taki gość (gościówa), który się pojawia w różnych miejscach głównie po to by prezenty przyjmować. Prezenter po prezencie nie jest od obiektywizmu, lecz od realizacji zadania. To też niestety (na swoje nieszczęście) zauważyli blogerzy. I stało się, politycy wespół w zespól z dziennikarzami i prezenterami uderzyli w uciążliwą blogosferę. Tym bardziej było to możliwe, bo duża ilość serwisów blogowych istnieje przy elektronicznych wersjach gazet, przy serwisach informacyjnych lub jest zarządzana przez dziennikarzy. Wszędzie dziennikarze i prezenterzy podający się za dziennikarzy, wszędzie więc łatwość nacisku pod groźbą utraty wierszówki, programu, wpływów zawodowych lub kontaktów towarzyskich. Ten atak musiał się, choć w części powieść, w zasadzie oparły mu się tylko te serwisy, które zapobiegliwi właściciele (pozdrawiam was) przenieśli na serwery amerykańskie lub za granicę, poza zasięg polskich dusicieli. Wykorzystano oczywiście kazus „trollingu”. Trollem już nie był troll tylko ten, kogo zbanowano (sine qua non). Mało tego, sama kwestia posiadania „nicka” została uznana przez środowisko dziennikarskie za dowód na trollowanie, na nierzetelność, na chęć obrażania, kłamania i uciekania od odpowiedzialności. Nie szkodzi, że wcześniej ten sam dziennikarz, co tak atakował blogera sam publikował pod pseudonimem lub inicjałem, a więc pod takim samym „nickiem” i ukrywając się pod skrzydełka redakcji w sytuacji zagrożenia. To bez znaczenia. Ważny był skutek i zadanie: by blogerzy przestali wychodzić przed szereg. W ten sposób wielu z nas, racjonalnie podejmując decyzje o korzystaniu ze sfery wolności w blogosferze, nieopatrznie stanęło znów pod pręgierzem poprawnościowego terroru. Wydaje się, że nick działający jako byt internetowy nie ma praw. Można go wyrzucić, zbanować, ograniczyć, wyciąć tekst lub dorobek, obrazić, zniesławić, potraktować niesprawiedliwie, grozić mu i upokorzyć. A wszystko po to by ocenzurować. By partia rządząca znów miała monopol na opinię. Sprawa tym bardziej aktualna im partia silniejsza, a serwis blogerski bardziej popularny.

 

Nieudana zamiana

 

Jednak jest troszkę inaczej. Za nickiem stoi człowiek i prawo, a za innymi nickami inni ludzie i ich prawa. A ludzie potrafią się konsolidować, wspierać, kontaktować w realu, wspólnie protestować, domagać się swoich praw i nagłaśniać sytuacje gdzie team: admin, dziennikarz, polityk zwyczajnie przegiął. Tak się stało w najgłośniejszej sprawie z Kataryną. Krzyk był wtedy tym większy, że admin był akurat wtedy po stronie blogerki. Tak się też stało w niewielkiej i całkiem lokalnej sprawie dotyczącej mojej osoby, pewnego polityka-chama, pewnego admina i jego pryncypała dziennikarza. Blogerzy zareagowali wspierając mnie solidarnie. I za to wam koleżanki i koledzy serdecznie dziękuję. Tak trzeba robić byśmy mogli pisać swobodnie bez względu na otoczenie polityczne, aspiracje właściciela-dziennikarza i nawyki adminów z rozbuchanym ego. Dobrze, że jest taka Rebeliantka, Locha, Krzysztofjaw i cała masa przyjacielsko nastawionych i wspierających się autorów. Dzięki takiej konsolidacji i solidarności, być może nie da się zbyt swobodnie adminom zamieniać blogerów w trollów i trollów w blogerów. A czasy się szykują jeszcze trudniejsze. Jeszcze raz dziękuję za wsparcie.

 

ŁŁ

 

Ps. Ten tekst nie jest o spiskach (choć wcale ich nie wykluczam) ale za to jest o wspólnocie interesów, megalomanii, strachu, lizodupstwie, nadgorliwości, łamaniu konstytucji i nowych obyczajach. Na pewno jednak nie jest o wolności słowa, prawie autorskim i klasie.

 

7 komentarzy

avatar użytkownika elig

1. @Łażący Łazarz

Ma Pan rację . Na dłuższą mete na siedzeniu cicho nic się nie zyskuje. Najlepszym dowodem jest to, co spotkało Toyaha. Zachęcam do przeczytania moich dzisiejszych notek. Pozdrowienia !!!

avatar użytkownika PLK

2. @ŁŁ

Wspomniał Pan o Wołku, mnie już od dawna się wydaje że Janke to taki drugi Wołek. (Jeśli ktoś ciągle stwierdza że prawda leży pośrodku jest dla mnie niewiarygodny)

Co do S24, to sama idea że właścicielem bloga jest nie blogger tylko administrator strony jest całkowicie chybiona. A traktowanie bloga jak gazety tak samo.

Powoli najbardziej wartościowi bloggerzy są poza S24! Tylko mają mało czytelników, a tym czasem na S24 coraz więcej polityków.

PS. Jak widzę podobiznę Leskiego na SG to już mam dosyć i to nie dopiero od kiedy mam bana.
PPS. Mam nawet konkretny pomysł na portal bloggerski całkowicie niezależny i nieobarczony wadami S24! Dzisiaj przeglądałem amerykański net i tam ten sam problem z bloggowaniem, trudno znaleźć czytelników ponieważ nie ma czegoś takiego jak google - tylko do szukania blogów (nie całkiem bo jeden jest: technorati.com). To by mógł być nawet biznes.

avatar użytkownika transfokator

3. treści się liczą

i to one decydują, że ktoś jest wywalany a inny nie. Trolla wyłapiesz, bo kłamie lub co najmniej mąci. Marnych blogerów się nie czepiają. Zasada jest ta sama co na kolegium redakcyjnym: jak szefowi redakcji jakieś pióro nie na rękę, to i pretekst się znajdzie, by się dziennikarza pozbyć. Z tą tylko różnicą, że pismak musi zarabiać, a bloger jest wolny. Więc nie labidzić o "salonie" Michnika tylko ostentacyjnie ośmieszać i olewać ten "swołocki parnas"!!! Odchodzić z hukiem, ironią, naigrywać się z pętakow na innych forach. Bo oni drżą przed prawdą, a mądre wpisy to mają do siebie, że obnażają jakiś faszyzm, który puka do drzwi...

avatar użytkownika natenczas

4. OT,

> transfokator,otrzymał Pan wiadomość ?

Pozdrawiam.

avatar użytkownika DelfInn

5. @A czasy się szykują jeszcze trudniejsze.

Hej!

Oby!
Obyśmy nigdy nie dożyli czasów śniętego spokoju, obyśmy nigdy nie dali sobie wmówić, że jesteśmy dobrzy, obyśmy zawsze skakali po kolcach, zaś nigdy nie przyjmowali laurów wszelakich - nigdy, od nikogo, bez względu na względy, przyczyny, cele, okoliczności, osoby, sytuacje czy, o zgrozo, kasę.

"Mówiła mi mama, bym się nie bał chama, bo cham, to jest cham - i boi się sam".

I tyle.
Na razie.

Pozdrawiam

avatar użytkownika michael

6. Do drzwi puka jakiś faszyzm...

Puka?
Wali kopytami.
Wdziera się bezczelnie, w majestacie prawa i państwowej potęgi

avatar użytkownika Łażący_Łazarz

7. Michaelu

Nie wiem czy to faszyzm, czy komunizm czy jakiś inny -izm ale z pewnością jest to strasznie niebezpieczny syf.
I to przecież nie jest nasz wymysł, bo jeśli by był to czemu by tylu autorów uciekało na serwery zagraniczne?
Pozdrawiam z szacunkiem

Łażący_Łazarz