Sztuka donoszenia

avatar użytkownika FreeYourMind

Przygotowywana przez J. Siedlecką książka dotycząca współpracy polskich pisarzy z Bezpieką może się stać po niedawno wydanej "Obławie" kolejnym przyczynkiem do dyskusji nt. stopnia znieprawienia polskich elit w dobie komunizmu.

Ja wiem, że przedstawiciele tychże elit byli częstokroć partyjnymi mianowańcami, ale przecież nie wszyscy - nie da się przecież zaprzeczyć, że spora część artystów otwarcie popierających sowietyzację kraju naprawdę była utalentowana. To zaś, że swój talent oddawali oni na służbę systemowi totalitarnemu, to osobna, choć bez wątpienia bulwersująca, sprawa. Opisywany przez Siedlecką przypadek legendarnego za peerelu pisarza (gł. młodzieżowego) A. Minkowskiego jest jednak o tyle ciekawy, że pokazuje iż nawet środowisko całkowicie oddanych partii twóców traktowane było przez czerwonych jako "ideowo niepewne" i poddawane było inwigilacji. Tak odbieram fakt, że Minkowski donosił na J. Putramenta, który sam przecież był donosicielem, czego najdobitniejszym wyrazem było zakapowanie W. Grubińskiego i jego sztuki "Lenin" sowietom, którzy wkroczyli do Lwowa we wrześniu 1939, co Grubińskiemu zapewniło wakacje w łagrach, opisane zresztą w nieznanej zapewne szerszemu ogólowi naszych rodaków (a na pewno nie dzieciom w szkołach) książce "Między młotem a sierpem".  

Warto w tym miejscu dodać, że zrazu Grubiński dostał od sowietów karę śmierci za swój pamflet na wielkiego wodza rewolucji, zaś wyrok "sądu" bolszewickiego odwoływał się do ekspertyzy sporządzonej przez Putramenta i paru innych polskich zaprzańców. Wspominam ten epizod z Putramentem, ponieważ czasami na wieść o kolaboracji intelektualistów z sowieciarzami po wejściu armii czerwonej, odzywają się głosy, że ta kolaboracja była "nieunikniona", że dzięki niej jakaś szczątkowa kultura polska mogła przetrwać... - i podobne pitolenia. Warto więc pamiętać, jak przekładała się taka kolaboracja na realne losy innych intelektualistów, jak choćby Grubińskiego. J. Kott, który też podówczas dołączył do grona "postępowców", wspomina w swojej autobiograficznej książce, jak G. Herling-Grudziński znalazł się we Lwowie i nawet Kotta odwiedził, ale wnet ruszył dalej, uciekając przed sowietami w stronę Grodna oraz Wilna, co, jak wiemy, zakończyło się także aresztowaniem i osadzeniem w łagrze.

Cofnąłem się na chwilę do czasów intelektualnej kolebki peerelu, czyli Lwowa zajętego przez armię czerwoną, bo tam metoda donoszenia donosicieli na siebie nawzajem także funkcjonowała. Być może jest to w ogóle jedna z podstawowych (obok permanentnego okłamywania oraz zastraszania) metod zarządzania ludźmi w komunizmie, pozwalająca nieustannie trzymać większość poddanych w szachu. Widać to było wyraziście w NRD, w którym kontrolę nad literaturą doprowadzono w Europie Wschodniej do perfekcji, co opisała choćby E. Matkowska w książce "System". Nie tylko bowiem politbiuro zajmowało się "stymulowaniem" przemian artystycznych, zaś kontrolę nad prawidłowym rozwojem kultury sprawowali ludzie z Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MfS),

 

ale i pisarze donosili na siebie nawzajem, będąc zarazem rozpracowywani przez donoszących na nich krytyków literackich niejednokrotnie z tytułami profesorskimi (tzw literaturoznawcy :), jak chociażby A. Loeffler).

To przecież donosicielstwo sprawiało, że ktoś dostał przydział na mieszkanie, ktoś przydział na papier, ktoś możliwość podretuszowania zdrowia w sanatorium, a ktoś inny, jak u nas np. poeta W. Bąk, lądował w psychiatryku m.in. za (jak to ujmowali "koledzy literaci" z poznańskiego odziału ZLP) pisanie listów do różnych instytucji publicznych, zawierających "szereg fantastycznych inwektyw przeciwko rzeczywistości Polski Ludowej". Nic dziwnego zresztą, że antykomunistyczne poglądy Bąka zdiagnozowano jako "ciężkie schorzenie psychiczne o charakterze paranoidalnym z bogatym systemem urojeniowym", wszak poecie roiło się, że jest prześladowany przez "kolegów-literatów" i Bezpiekę, a na domiar złego chciał za wszelką cenę wyjechać z "ludowej ojczyzny", czyli kraju powszechnej szczęśliwości. Nawiasem mówiąc i w historii Bąka przewija się postać Putramenta. Zresztą nie tylko jego, bo i paru innych "lwowiaków" współpracujących po 17 września 1939 r. z armią czerwoną: M, Jastruna, J. Stryjkowskiego, J. Broniewskiej, którzy to w maju 1953 r. zasiadając w  prezydium zarządu głównego ZLP, doprowadzili do skreślenia Bąka z listy członków, uznając go za "jednostkę szkodzącą dobremu imieniu środowiska pisarskiego".   

Donosicielstwo więc przekładało się na los konkretnych osób i twierdzenia rozmaitych odsłanianych raz po raz TW, że oni to właściwie byli właściwie i nikogo nie krzywdzili stanowią jakąś ponurą kpinę z losów takich ludzi, którym zwyczajnie złamano życie za pomocą wyrafinowanych sowieckich metod, zakazując publikować, wyganiając za granicę lub doprowadzając do egzystencji w całkowitej nędzy bądź też doprowadzając do samobójstwa.   

Strategię "biednego donosiciela" obrał też wspomniany na początku Minkowski, który swoją 20-letnią współpracę z SB tłumaczy złym esbekiem, który go prowadził. Tymczasem z jego teczki wynika, że "sypiąc nazwiskami, informował SB, kto jest nieważnym grafomanem, a kim należy się „zaopiekować”, a przede wszystkim, kogo z hukiem wywalono, kogo ukarano tylko naganą, zawieszono, bo jest „nasz”, tzn. partyjny. Najczęściej za chuligaństwo, pijaństwa, próbę gwałtu na koleżance-poetce. Komu odmówiono znów przyjęcia do ZLP, kto jest wiecznym kandydatem, co dawało SB podstawy do rozmów operacyjnych, szantaży, prób werbunku."

Donosiciele więc przesądzali niejednokrotnie o tym, kogo należało promować, kto zaś nie miał prawa być nagłaśniany w kraju węgla i stali, czyli miał "być skończony" lub "nie istnieć" na Olimpie. Wiedząc, że po 1989 r. również w środowisku literacko-artystycznym do jakiegoś wielkiego zerwania z peerelowskim bagażem i kolaboracją z bezpieczniakami nie doszło, można się zastanawiać, na ile wypracowane za czasów komunistycznych mechanizmy sterowania kulturą nie zostały zachowane i zaaplikowane w czasach III RP, czyli po dziś dzień i czy nazbyt wiele współczesnych hierarchii nie jest równie dętych, jak wtedy, wszak dopiero teraz zaczynamy się dowiadywać, kto kogo kapował i za ile. 
 
http://www.rp.pl/artykul/2,199796_W_nielasce_u_inspektora_Majchrowskiego.html 

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Donosicielstwo więc przekładało się na los konkretnych osób

przenosiło sie bardzo dotkliwie. Donosiciel awansował, osoba , na która donoszono, była w najlepszym przypadku, tylko pozbawiana zarobku . Do 1956 roku donos mógł kosztowac zycie i prześladowania. JESZCZE W 1989 ROKU GINELI LUDZIE NIEWYGODNI REZIMOWI, A INFORMACJE POMOCNE W ZBRODNI składały sie z "niewinnych" donosów. Fałszywe ałtorytety, które wykreowano na potrzeby III RP, bronia się przed ujawnieniem ich związków z SB. pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Emisariusz IV RP

2. Donoszenie to jedno, ale o CZYM ONI PISALI właściwie?

Tak naprawdę TERAZ kiedy naród trochę puścił czar socjalizmu, komuny można analizować to czym nas raczono w PRL, a nawet w III RP. Nie umiałem ich tekstów ocenić 20 lat temu tak jak teraz. To samo z filmami. Takie pisanie to agentura wpływu na całym narodzie, rzecz tak obrzydliwa, że donoszenie na kolegów jest tu pikusiem dodatkowym. Donoszenia nie lekceważę, niemało ludzi zapłaciło za to życiem, bo jakiś Maleszka miał "zabawę"... MISJĘ. Czy to nie ojciec naszego najsprawiedliwszego Safjana doniósł tak skutecznie że ofiarę UB zatłukło? Wtedy to były donosy, każdy jak za okupacji niemieckiej oznaczał śmierć, dla Polaków obie okupacje w zasadzie nie miały różnicy, dla PATRIOTYCZNYCH Polaków walczących z okupacjami WROGÓW. Trzeba weryfikować lektury, zalecane pozycje dzieciom, młodzieży, po co mają czytać jakiś chłam AD 2008? Świat idzie do przodu i pewna rotacja musi być stale, przy pozostawieniu PONADCZASOWYCH ARCYDZIEŁ literatury polskiej, światowej.