Kłuszyn: Czterysta lat temu też była niedziela
Wielki sukces militarny, jakim była bitwa pod Kłuszynem, nie został na dłuższą metę politycznie wykorzystany. Na zawsze jednak pozostanie świadectwem wojennego kunsztu, z którego w tamtych czasach słynęli Polacy. Będzie też nierozłącznie związany z osobą wielkiego dowódcy, hetmana Stanisława Żółkiewskiego
4 lipca przed 400 laty przypadał, tak jak w tym roku, w niedzielę. O brzasku tego dnia na polach rosyjskiej wsi Kłuszyn (dzisiejsze Kłuszyno w obwodzie smoleńskim) rozpoczęły się zbrojne zmagania, które na stałe weszły do historii Polski i jej wschodnich sąsiadów. Ażeby dokładniej nakreślić militarny kontekst tego wydarzenia, trzeba cofnąć się do wypadków, jakie zaczęły się rozgrywać jeszcze w roku poprzednim, jego podłoże polityczne wymaga zaś przypomnienia zjawisk sięgających początkami co najmniej schyłku XVI stulecia.
Sąsiadująca od wschodu z Rzecząpospolitą Obojga Narodów Rosja weszła wówczas w okres Wielkiej Smuty, co po polsku można tłumaczyć jako "wielki zamęt". Państwo to znalazło się bowiem w kryzysie spowodowanym walkami o carski tron po wygaśnięciu panującej tam od średniowiecza dynastii Rurykowiczów. Władzę objął po nich Borys Godunow, niecieszący się uznaniem wśród rosyjskich bojarów. Przeciwko niemu wystąpił rzekomy syn Iwana Groźnego Dymitr, do którego przylgnęło miano Samozwańca. Dzięki pomocy polskich magnatów zorganizował wyprawę do Moskwy, gdzie po śmierci Godunowa zasiadł na carskim tronie. Wkrótce jednak spisek bojarów pozbawił go życia, a towarzyszący mu Polacy zostali zabici bądź uwięzieni. Ale zaraz potem pojawił się nowy Samozwaniec, podający się za Dymitra, który miał po raz drugi cudem uniknąć śmierci. Wokół niego skupiło się wielu Polaków towarzyszących wcześniej pierwszemu Dymitrowi, związała się z nim także wdowa po zabitym, córka wojewody sandomierskiego Maryna Mniszchówna. Drugi Dymitr nie był jednak w stanie opanować Moskwy, w której na cara koronował się Wasyl Szujski, przywódca wspomnianego wyżej spisku. Oficjalnie dążył on do ułożenia stosunków z Rzecząpospolitą, dotąd formalnie niezaangażowaną w toczący się za wschodnią granicą konflikt, ale jednocześnie zacieśnił stosunki ze Szwecją. To z kolei poruszyło polskiego monarchę Zygmunta III Wazę, stale myślącego o odzyskaniu szwedzkiego tronu. Jednocześnie w samej Rosji narastała przeciwko Szujskiemu opozycja bojarów, którzy zaczęli szukać porozumienia z polskim królem, obiecując osadzić na tronie carskim jego syna Władysława.
Decyzja: wojna
To wszystko spowodowało, że w 1609 r. Zygmunt III zdecydował się na rozpoczęcie wojny z Rosją i Rzeczpospolita podjęła wobec tego państwa działania militarne. W sierpniu armia polsko-litewska ruszyła na wschód. Jej pierwszoplanowym celem stał się Smoleńsk - potężna twierdza o wielkim znaczeniu strategicznym, usytuowana w tzw. bramie smoleńskiej, przez którą przechodził szlak prowadzący od zachodu na ziemie rosyjskie. Warto wspomnieć, że Smoleńsk wcześniej należał do Litwy, zanim w 1514 r. został zagarnięty przez Moskwę. Rozpoczęło się oblężenie tej twierdzy, wytrwale bronionej przez liczną, dobrze uzbrojoną, (m.in. w 170 dział) załogę, którą dowodził Michał Szejn.
Latem 1610 r. Smoleńsk nadal się bronił, a w tym czasie Wasyl Szujski umacniał swoją pozycję w państwie. Zyskał przewagę nad Dymitrem II, który odstąpił spod Moskwy do Kaługi. Aby poprawić jakość swojego wojska, na coraz większą skalę zaczął posługiwać się cudzoziemskimi najemnikami - Niemcami, Anglikami, Szkotami czy Francuzami. Wydatnej pomocy w tym zakresie udzielił mu wróg Zygmunta III Wazy, król szwedzki Karol IX. Skierował on na służbę do Szujskiego 5 tys. swoich zaciężnych żołnierzy, dowodzonych przez Jakuba De la Gardie. Dzięki temu car mógł myśleć o odsieczy dla Smoleńska, pod którym tkwił ze swoją armią Zygmunt III. Gdy w czerwcu armia rosyjsko-szwedzka zaczęła zbliżać się do tej twierdzy, król wyprawił przeciwko niej część swoich wojsk, stawiając na ich czele hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego. Polski dowódca rozpoczął energiczną akcję, gromadząc pod swą komendą także te polskie oddziały, które były dotąd na służbie u Dymitra. W ostatniej dekadzie czerwca skierował swe wojska do miejscowości Carowo Zajmiszcze, gdzie obwarował się w naprędce wzniesionej twierdzy rosyjski dowódca Grigorij Wałujew z armią liczącą około 10 tys. żołnierzy, złożoną z Rosjan i najemnych Anglików. Przez kilka dni Żółkiewski podejmował działania przeciwko tej warowni, lecz nie przyniosły one rezultatu. Myślał więc o dłuższym oblężeniu, które mogło przynieść pożądany skutek, ponieważ wojsko Wałujewa nie miało zapasów żywności.
Wymarsz w ciszy
Jednak 3 lipca polski dowódca musiał podjąć kolejne decyzje. Gdy wysłany przez niego podjazd przyprowadził kilku jeńców, z ich relacji wynikło, że od strony Możajska nadciąga odsiecz dla oblężonych prowadzona przez carskiego brata Dymitra Szujskiego. Rosjanom towarzyszą cudzoziemscy najemnicy, którymi kierują Jakub De la Gardie i Edward Horn. Armia ta zatrzymała się obozem w Kłuszynie, w odległości około 25 km od Carowego Zajmiszcza. Sytuacja Polaków stała się groźna. Na zwołanej przez Żółkiewskiego naradzie pojawiły się różne propozycje. Jedni widzieli najlepsze rozwiązanie w oczekiwaniu Szujskiego na miejscu, co groziłoby jednak koniecznością walki z obiema armiami naraz, inni proponowali podział polskich sił na dwie części i skierowanie każdej z nich osobno do walki z Wałujewem i Szujskim, ale to wydawało się niemożliwe przy ich szczupłości, bo "nie było co dzielić". Sam Żółkiewski nie ogłosił wówczas swojej decyzji, słusznie obawiając się, że z obozu polskiego, w którym było wielu Rosjan, wieść o niej mogłaby łatwo przedostać się do nieprzyjaciół oblężonych w warowni lub obozujących pod Kłuszynem. Nakazał jedynie swoim podwładnym zachowanie pełnej gotowości. Dzięki temu obrońcy Carskiego Zajmiszcza nie zorientowali się, że dwie godziny przed zachodem słońca większa część polskich wojsk opuszcza obóz, pozostawiając w nim jedynie szczupłe siły złożone głównie z piechoty i Kozaków. Wymarsz nastąpił w zupełnej ciszy, bez podawania sygnałów trąbkami czy bębnami, co wówczas było powszechnie stosowane. Dowódcom poszczególnych oddziałów rozkazy do wyruszenia zostały dostarczone na kartkach.
Żółkiewski zdecydował się więc na krok, który mógł wydawać się szaleństwem. Mając pod swymi rozkazami najprawdopodobniej zaledwie 4 tys. ludzi (choć niektórzy historycy wielkość jego wojska byli skłonni szacować na ponad 7 tys.), postanowił uderzyć na wielokrotnie liczniejszą armię przeciwnika. Co prawda dopiero po bitwie mógł dokładniej określić, że liczyła ona 40 tys. Rosjan i 8 tys. żołnierzy cudzoziemskich, ale z pewnością zdawał sobie sprawę z miażdżącej przewagi liczebnej, jaka występowała po przeciwnej stronie. Ten niemłody już (liczył sobie wówczas około 60 lat) i doświadczony w wielu bitwach dowódca z pewnością nie miał zamiaru narażać swoich ludzi na zagładę, choć - jak sam wspominał - jeszcze pod Carowym Zajmiszczem niektórzy z jego podwładnych głośno narzekali, "że mu świat zmierzł i wojsko chce z sobą zgubić".
Galop "kolano w kolano"
Najważniejszym atutem, jakim dysponował, była bez wątpienia jakość jego armii. Składała się ona głównie z jazdy, gdyż piechurów podążających pod Kłuszyn było zaledwie dwustu. Prowadzono też dwa lekkie działa, tzw. falkonety, które okazały się bardzo przydatne w bitwie, ale teraz opóźniały marsz. Jazda dzieliła się na kilka rodzajów. Znajdowało się w jej szeregach czterystu lekkozbrojnych ukraińskich Kozaków, z których większość pochodziła z dóbr księcia Krzysztofa Zbaraskiego. Byli tam też z pewnością żołnierze jazdy pancernej, zwanej wówczas kozacką lub petyhorską. Ale większość konnicy stanowiła ciężkozbrojna husaria, jazda niemająca sobie równych w ówczesnej Europie. Wyróżniało ją spośród innych formacji używanie długich, ponadpięciometrowych kopii zaopatrzonych w proporce, a także uzbrojenie ochronne w postaci płytowych kirysów osłaniających tułów oraz szyszaków chroniących głowy. Nie można też nie wspomnieć o charakterystycznych skrzydłach, stanowiących z pewnością najbardziej rozpoznawalny element husarskiego wyposażenia. Od dawna toczy się dyskusja, czy towarzyszyły one husarzom tylko podczas parad, czy też w czasie walki. Wiele dowodów przemawia za tym, że również na polach bitew (w tym także pod Kłuszynem) przynajmniej część z nich wyposażona była w owe skrzydła. W czasach, o których mowa, były one mocowane z tyłu do siodeł, w późniejszym okresie także do pleców żołnierzy. Całości ich stroju dopełniały też skóry drapieżnych zwierząt, przeważnie egzotycznych - tygrysów czy lampartów.
Warto podkreślić, że poza kopią, która zazwyczaj łamała się przy pierwszym starciu z przeciwnikiem, husarz używał do walki także koncerza będącego rodzajem broni białej służącej tylko do kłucia z długą, mierzącą nawet ponad półtora metra, graniastą głownią, ponadto dysponował pałaszem lub szablą oraz pistoletami. Tak byli uzbrojeni husarscy towarzysze, podczas gdy walczący wraz z nimi pocztowi zamiast kopii byli wyposażeni w długą broń palną.
Poza specyficznym uzbrojeniem o wysokiej wartości husarii przesądzał stosowany przez nią sposób wojowania. Mimo że żołnierze tej formacji potrafili działać w każdych warunkach, w razie potrzeby także pieszo, to jednak ich typowa taktyka polegała na wykonywanych czołowo cwałem konnych szarżach, mających przełamać i rozbić szyki wroga. W wypadku gdy taki atak nie przynosił powodzenia, ponawiano go, nawet wielokrotnie, odrywając się za każdym razem od nieprzyjacielskich szeregów. Wymagało to doskonałego wyszkolenia żołnierzy, którzy potrafili galopować w zwartych, wyrównanych liniach, co określano zwrotem "kolano w kolano", a także w razie potrzeby zawracać końmi w miejscu, ścieśniać lub rozluźniać szyki. Te wysokie walory bojowe dawały husarii na polach walk przewagę nad każdym przeciwnikiem.
Atak prawie z zaskoczenia
Innym atutem Żółkiewskiego miało być zaskoczenie nieprzyjacielskich wojsk, które rozłożyły się obok siebie w dwóch oddzielnych obozach, otoczonych ogrodzeniem i liniami wozów taborowych, nie spodziewając się w tym miejscu napaści. To zaskoczenie udało się jednak Polakom tylko częściowo. Krótka letnia noc wystarczyła wprawdzie, by przebyć dystans około dwudziestu kilometrów oddzielający Carowe Zajmiszcze od Kłuszyna, jednak część oddziałów pogubiła się w zalesionym terenie i dopiero dobiegający z nieprzyjacielskiego obozu głos trąbki ogłaszającej pobudkę wskazał im właściwy kierunek. Gdy o brzasku polskie oddziały wyszły z lasu, okazało się, że na drodze ataku znajdują się wiejskie budynki mogące stanowić schronienie dla nieprzyjacielskich strzelców, a cały teren jest pozagradzany płotami mocno utrudniającymi przeprowadzenie szarży. Dlatego na rozkaz hetmana podpalono te zabudowania, co zaalarmowało przeciwnika. Płotów jednak nie udało się rozgrodzić, gdyż wysłani w tym celu Kozacy natrafili na przeciwdziałanie rosyjskiej i cudzoziemskiej piechoty, która już zdążyła wyjść z obozów. W rezultacie więc pozostały one w dużym stopniu niezniszczone, co znacznie utrudniło działania stronie polskiej.
Obie armie ustawiły się do bitwy na równinie. Lewe skrzydło wojsk nieprzyjacielskich zajęły oddziały rosyjskie, na prawym zaś ustawili się cudzoziemcy. Hetman na prawe skrzydło swych wojsk skierował pułk Aleksandra Zborowskiego, w sąsiedztwie którego stanęły pułki dowodzone przez Marcina Kazanowskiego i Samuela Dunikowskiego, natomiast miejsce na lewym wyznaczył pułkowi Mikołaja Strusia, wspieranego przez oddziały Janusza Poryckiego oraz Kozaków.
Zmagania i pertraktacje
Dźwięk trąb i huk bębnów zgodnie ze zwyczajem oznaczał początek bitwy. Przed jej rozpoczęciem kapelan ks. Piotr Kulesza udzielił całemu wojsku błogosławieństwa. Gdy armia polska ruszyła do przodu, poszczególne chorągwie, z których składały się wspomniane pułki, musiały pojedynczo przedostawać się przez przejścia w płotach, by po ich przebyciu móc ruszyć na wroga. Prawe skrzydło uderzyło na armię rosyjską, która stawiła mocny opór. Chorągwie husarskie, nie mogąc go złamać, zmuszone były ponawiać swoje ataki, tracąc coraz bardziej siły. W pewnym momencie jednak doszło do przełomu w walce, gdy Szujski wysunął na czoło swych szyków najemną rajtarię. Rajtarzy zastosowali typową dla siebie taktykę zwaną karakolem, polegającą na jednoczesnym strzelaniu z pistoletów przez kolejne szeregi, które potem odjeżdżały na tyły swojego oddziału, by załadować broń do następnej salwy. W czasie takiego manewru spadł na tych żołnierzy kolejny atak husarii, rozbijając ich i wzniecając popłoch w dalszych szeregach moskiewskich. Część tych wojsk uciekła z pola bitwy w kierunku pobliskiego lasu, część schroniła się w obwarowanym obozie, gdzie znalazł się także Szujski. Zamierzał stawiać tam dalszy opór, mając pod swoją komendą jeszcze około pięciu tysięcy żołnierzy.
Na lewym skrzydle też początkowo Polacy nie mogli odnieść sukcesu. Usadowieni przy płocie szwedzcy piechurzy skutecznie razili chorągwie jazdy usiłujące przedostawać się przez zrobione w nim wyłomy. Wtedy jednak na pole bitwy nadciągnęła polska piechota z dwiema armatami. Mimo znużenia długim marszem natychmiast otwarła ogień do Szwedów, po czym ruszyła przeciwko nim do walki wręcz. Do tych zmagań przyłączyła się też po obu stronach konnica. Jednak szwedzcy rajtarzy nie wytrzymali uderzenia husarii, uciekając do swego obozu, do którego próbowali wedrzeć się także ścigający ich Polacy. Obóz ten opuścili w tym czasie zwierzchnicy szwedzkich oddziałów: De la Gardie oraz Horn. Wówczas zgromadzeni w nim żołnierze zaczęli pertraktacje z Żółkiewskim, zgłaszając chęć poddania się, a część wyraziła nawet gotowość przejścia na służbę polskiego króla. Gdy obaj szwedzcy dowódcy wrócili do swoich podwładnych, nie byli już w stanie zapobiec temu porozumieniu.
Te Deum laudamus
Widząc kapitulację ich obozu, Szujski zrezygnował z dalszego oporu. Wraz ze zgromadzonymi tam Rosjanami opuścił go, ratując się ucieczką w kierunku Możajska. Za nimi ruszyła pogoń, ale wielu polskich żołnierzy wolało zająć się zbieraniem pozostawionych w obozie łupów. Znaleziono w nim przedmioty należące do rosyjskiego wodza, między innymi jego adamaszkową chorągiew ozdobioną złotem, buławę, szablę i szyszak. Bitwa trwająca około pięciu godzin dobiegła końca. Oddziały Żółkiewskiego były wyczerpane walką. Niektóre chorągwie husarskie musiały w czasie jej trwania szarżować po 8-10 razy, utraciły niemal wszystkie kopie oraz wiele koni. Po stronie polskiej było około 200 zabitych i wielu rannych. Straty przeciwnika były jednak wielokrotnie wyższe.
Zwycięskiemu wojsku nie dane było jeszcze odpocząć. Żółkiewski postanowił bowiem wracać tego samego dnia do Carowego Zajmiszcza, gdzie armię Wałujewa blokowały jedynie szczupłe siły polskie. Zanim ruszono w drogę, na polu bitwy odprawiono Mszę św., jak też odśpiewano dziękczynne "Te Deum laudamus". Zabrano ze sobą rannych, a także zwłoki poległych towarzyszy; czeladź i pocztowych pogrzebano zaś na miejscu. Mimo zmęczenia i obciążenia zdobyczą wojsko o zachodzie słońca dotarło do celu. Rosyjski dowódca Wałujew na wieść o klęsce idącej mu na pomoc armii poddał się Żółkiewskiemu, uznając prawa królewicza Władysława Wazy do carskiego tronu. Tak samo postąpiła potem większość rosyjskich bojarów, odsuwając uprzednio Wasyla Szujskiego od władzy, gdy hetman z wojskiem dotarł pod koniec sierpnia do Moskwy. Ale jego marzenia o unii między Rzecząpospolitą i Moskwą się nie ziściły. Co prawda Zygmunt III zdobył w czerwcu 1611 r. po prawie dwóch latach oblężenia Smoleńsk, a w rosyjskiej stolicy przebywała aż do października 1612 r. polska załoga, lecz szanse na objęcie carskiego tronu przez królewicza Władysława stawały się nikłe. Poczucia porażki nie mógł zmienić fakt triumfalnego wprowadzenia na obrady Sejmu w październiku 1611 r. pozbawionego władzy Wasyla Szujskiego wraz z jego braćmi: Dymitrem, niefortunnym dowódcą spod Kłuszyna, i Iwanem, których Żółkiewski uroczyście przekazał królowi jako jeńców.
"Wszystkom obracał na służbę Rzeczypospolitej"
Wielki sukces militarny, jakim była bitwa pod Kłuszynem, nie został więc na dłuższą metę politycznie wykorzystany. Na zawsze jednak pozostanie świadectwem wojennego kunsztu, z którego w tamtych czasach słynęli Polacy. Będzie też nierozłącznie związany z osobą wielkiego dowódcy, jakim okazał się Stanisław Żółkiewski. Jego postać jest wspaniałym przykładem nie tylko wybitnego stratega, ale też prawego chrześcijanina, męża stanu i patrioty. Znajduje to odbicie w testamencie, jaki spisał w 1606 r., udając się na kolejną wojnę z Tatarami. Zwracając się w nim do najbliższych, o sobie samym mówił: "Naprzód wyznawam, iż wiarę świętą chrześcijańską (...) wierzyłem i wierzę wedle konfesji Kościoła katolickiego", "Rzeczypospolitej ojczyźnie swej i królom panom swoim (...) zachowałem całą i stateczną wiarę", "Wszystkom obracał na służbę Rzeczypospolitej i część majętności po ojcu mym zastawionej uprzedałem, ale mi tego nie żal". A w innym testamencie, spisanym niedługo przed śmiercią, polecał, że jeśli przyszłoby mu zginąć gdzieś za granicami państwa, aby pochowano go tam, na miejscu, i usypano nad jego ciałem wysoką mogiłę. Uzasadniał to w ten sposób: "Nie dla ambicji jakiej mieć tak chcę, ale żeby grób mój był kopcem Rzeczypospolitej granic, żeby się potomny wiek wzbudzał do pomnożenia i rozszerzenia granic państw Rzeczypospolitej". Nie można wątpić, że to dzięki takim ludziom jak hetman Żółkiewski dawna Polska była potęgą w skali Europy, budząc respekt u wszystkich swoich sąsiadów.
Prof. Jan Ptak
Autor jest kierownikiem Katedry Historii Średniowiecznej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100703&typ=my&id=my12.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Husaria - Bóg Honor Ojczyzna
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Dzien bitwy o Polskę..
"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska
Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/
3. Zapomniana bitwa, która dała
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl