Czas wojny: cave tibi a cane muto!

avatar użytkownika nurniflowenola

 

“Lecz w owe czasy któż jednę godzinę
Marzył, spokojnie przedumał nad wodą?
Któż miał czas marzyć, że tak wszystko minie
Jak kwiat będący motylom gospodą?
Jak niezabudka drżąca przy leszczynie?
Jak łza? Jak wszystko, co się zowie modą?…
Choć dobrą modą była w onych czasach
Konfederować się i kryć po lasach!

A jednak i to minęło!… Ojczyzna
Minęła także! i ów wierszyk złoty,
Że dla niej każda smakuje trucizna,
Ów wiersz, co niegdyś zachęcał do cnoty,
Jest dzisiaj… każdy mi to pewnie przyzna,
Kto w oblężeniu jadł szczury lub koty -
Że ten wiersz bez psów, bez liszek, bez czajek,
Jest dziś najlepszą z Krasickiego bajek…”

Juliusz Słowacki (“Beniowski”, frag. Pieśni Czwartej)

 

polski orzeł

“Przed chwilą o tym śniłem, że na jakimś dworcu wszystko zostawiłem. Niewiadomy niepokój obudził mnie, dlatego teraz siedzę i piszę. Ale żadne słowa tego nie opiszą, co poczuć może człowiek ciemną jesienną nocą… Dlatego kończę ten list – listopad 1993″. Tak śpiewa Kazik Staszewski w pisosence “Lewe lewe loff”. Co prawda jest lato, a nie jesień, mamy rok 2010 i nie kończę, lecz zaczynam swą opowieść. Reszta się zgadza. Nie mogę spać. Głowa pełna trudnych do opisania myśli, miotam się w wygniecionej pościeli… Bezsenność. Nigdy do tej pory w swoim życiu nie doświadczyłem podobnego stanu. Biegnę bez przerwy i coraz częściej brakuje mi tchu. Zazwyczaj piszę ostro, przekleństw nie szczedząc. Lecz to, co chcę Wam opowiedzieć, musi zostać opowiedziane spokojnie. Jako samotny wilk w biegu widziałem wiele rzeczy, byłem świadkiem wielu wydarzeń i Historia jest dla mnie otwartą księgą. Księgą, której prawie nikt nie czyta. A ten kto czyta, rzadko wyciąga wnioski. Dlatego też rację ma Bolesław Leśmiań, gdy pisze, że “cokolwiek się stanie, stanie się to samo: złych zdarzeń powtarzalność ciąży nawet drzewom!” Koło Historii kręci się bez litości i zgniata niedowiarków swym ciężarem, grzebiąc ich marzenia i naiwne wyobrażenia o świecie. Wiedziałem, że czasy, w których przyszło nam żyć, kiedyś nadejdą, ale odsuwałem od siebie tę myśl niczym troskliwa matka nie przyjmuje do wiadomości, że jej pociecha zapadła na nieuleczalną chorobę. Łudziłem się, że się mylę… Jednak dnia 10. kwietnia 2010 Historia przyspieszyła. Bieg wydarzeń jest dla nas bardzo niekorzystny! Niedźwiedź się przebudził, przypomniał sobie, że kiedyś miał większy wybieg i znów wyciąga łapy po sąsiednie zoo. Czy ci, którzy to rozumieją są w stanie odwrócić bieg wydarzeń? Ilu ich jest? Czy starczy im siły i woli walki? Prawda jest gorzka jak piołun: jesteśmy sami, jesteśmy zdani na łaskę manipulowanych przez lata wyborców i niełaskę mediów. Tych mediów, które według “Reporterów bez granic” (międzynarodowej organizacji badającej wolność i niezależność dziennikarską) plasują się w światowym rankingu na 47. pozycji. Razem z Mauritiusem i Rumunią! Ale nadzieja umiera ostatnia. A Polska żyje i żyć będzie! Dlatego opowiem Wam Historię, którą widziałem na własne oczy. Nie po to, by agitować, nie… Po to, byście zrozumieli, że Piłsudski miał rację, kiedy mówił: “Naród bez pamięci nie ma prawa do przyszłości ani do bytu teraźniejszego”.

Swoją opowieść mógłbym zacząć od zdarzeń z lat 60. XVIII stulecia, by pokazać, że, wyjąwszy modę i parę drobiazgów dnia codziennego, wciąż gramy ten sam mecz z Imperium Zła. Uważam jednak, że lepiej zacząć od czasów, których świadkowie jeszcze żyją i stanowią żywą pamięć, jakże różną od pożółkłych woluminów. Tak łatwiej trafić do serca, w którym rodzi się miłość do Ojczyzny, pamięć o przodkach i odpowiedź na pytania: skąd jestem, po co, dlaczego i co z tego wynika? Poza tym wierzę w słowa Robina George’a Collingwooda, który pisał, że „wszelka historia jest historią współczesną: nie w potocznym znaczeniu tego słowa, gdy historia współczesna oznacza dzieje stosunkowo niedawnej przeszłości, lecz w sensie ścisłym — świadomości naszych czynów w trakcie ich dokonywania. Historia jest tedy samowiedzą  żywego umysłu”. Słuchajcie uważnie…

To było w 1940 roku. Od kilku miesięcy biegałem po lasach niedaleko Smoleńska. Musiałem. Nie miałem innego wyjścia. We wrześniu 1939 roku mój kraj został napadnięty. Wtedy uciekłem i zacząłem biec. Widziałem jak w okolicach mojego rodzinnego miasta, w dolinie, którą potem nazwano “Doliną Śmierci”, nadludzie spod znaku swastyki mordowali najlepszych synów i córki mego Narodu. Profesorów, naukowców, lekarzy, prawników, artystów, księży, sportowców… Zresztą robili tak we wszystkich zgwałconych miastach. Parę tygodni później mój kraj doświadczył kolejnej traumy. Został zaatakowany ze wschodu przez ludzi radzieckich spod znaku sierpa i młota. Bez wypowiedzenia wojny. Obaj najeźdzcy współpracowali ze sobą, a ich głównym celem było unicestwienie mojego Narodu poprzez wymordowanie jego elity. Nawet specjalnie się z tym nie kryli… Po latach taka konstatacja nie robi na nikim wrażenia, jest jak zniszczona kartka z kalendarza. Zastanówcie się więc dokładnie nad tym zdaniem: obaj najeźdzcy współpracowali ze sobą, a ich głównym celem było unicestwienie Narodu polskiego przez wymordowanie jego elity.

Któregoś ranka obudził mnie wystrzał z pistoletu. Pomyślałem, że nadszedł mój czas i przestraszony znów zacząłem biec. Kolejny strzał. I następny… I jeszcze jeden. Ale nikt mnie nie gonił. Zatrzymałem się. Gdy ciekawość przezwyciężyła stach, począłem truchtać w kierunku, z którego dochodziły te regularne odgłosy. Kiedy znalazłem się na skraju lasku zobaczyłem wielkie doły. Z regularnością szwajcarskiego zegraka wpadały do nich truchła moich znakomitych Rodaków. Jednen strzał, jeden trup.  Ktoś kto zobaczy taki widok ma dożywotnią bliznę w sercu. Jeden z oprawców spostrzegł mój załzawiony wzrok. Znałem takich jak on… Widziałem ich w drugiej połowie września 1939 roku na wschodzie mej Ojczyzny. Patrzył na mnie i drwiąco się uśmiechał. Nie rozumiał jeszcze, a ja dowiedziałem się tego później, że przez to co robi sam zostanie zamordowany, by prawda o tych wydarzeniach nie ujrzała światła dziennego. Ale prawdy nie można zabić, choć w tym wypadku czyni się tak po dziś dzień… Także po czasie dowiedziałem się, że to tylko jedno z wielu miejsc kaźni. Dziś to bestialstwo ma jedno imię: Katyń.

Stałem długo, aż odjechali. Nazajutrz słyszałem to samo: strzały i krzyki katów. Znów zacząłem biec, a w uszach dudniły słowa, charakteryzujące polskich ofiary jako “zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy radzieckiej”. Tak właśnie brzmiało “uzasadnienie wyroku”, na podstawie którego dokonano tego ludobójstwa. Dziś, gdy wspominam ten czas, te twarze ofiar i oprawców, te spętane ręce, te spychacze i ten ból w sercu, to w głowie rozbrzmiewają inne słowa, ubrane w melodię piosenki, o której myślę patrząc na żonę i dzieci – swoją rodzinę:

“Nocą wciąż te same miewam sny:
Piękną panną młodą jesteś w nich…
Synek pewnie urósł… Za mnie przytul go…
Teraz jeszcze trudniej odejść stąd…

W takiej, jak ta, chwili chce się żyć…
Wszystko jest nieważne – byle być…
Lecz wyboru nie dał dobry Bóg;
Stoję dziś u kresu moich dróg…

Każą nam wysiadać… To już tu?…
Ten brzozowy lasek – to mój grób…
Jeszcze tylko westchnę jeden raz…
Jeszcze myśl ostatnia: Kocham Was…”

Parę lat później, latem 1944 roku znalazłem się w pobliżu stolicy mojej Ojczyzny, gdzie nocą widziałem łunę. To piekielna machina wojenna równała z ziemią Warszawę. Bo taki padł rozkaz! Piekielny ognień. A wszystko dlatego, że moi dzielni Rodacy wzięli sprawy w swoje ręce i postanowili przegnać okupantów. Powstanie Warszawskie.“Tłum bezbronny, za nim czołgi, trupie czaszki i sukienek biel. Słońce w oczy, łza się toczy – ten ostatni pocisk trafi w cel. Garść nabojów po harcerzu – padł przed chwilą, niepotrzebne mu. Barykada cała w ogniu, smród kanałów kradnie resztki tchu…Czy było jak w mym śnie? Wiedzą tylko oni, Bóg to wie. Choć w czterdziestym czwartym stanął czas… oni żyją wciąż, bo żyją w nas!” Historia świata nigdy nie widziała czegoś podobnego! Doprawdy brak słów, by opisać okropności, które widziałem. Za głupi też jestem, by w dostatecznie godny sposób wyrazić swój podziw i dumę, że jestem ich potomkiem. “Women, men and children fight, they were dying side by side. And the blood they shed upon the streets was a sacrifice willingly paid” – tak śpiewają Szwedzi (nie Polacy!), którzy podziwiają ich bohaterską chwałę. Ale przegrali… A używając ich świętej krwi jako argumentu w historycznych dysputach próbowano pytać: czy było warto? Czy to nie było szaleństwo? Głupota? Bezmyślność? Powiem szczerze: też czasami sobie zadaję te pytania… Może bluźnię, może nie. Znów przelano tyle wspaniałej krwi. Dziś wiemy, że dzięki temu po wojnie komuniści mieli na drodze do zniewolenia Polaków mniej przeszkód do pokonania. Ale czy potrafimy sobie wyobrazić ich sytuację? Czy w dzisiejszych czasach jesteśmy w stanie zrozumieć co czuli Polacy, których kraj został zgwałcony, a oni popadli w niewolę? Niektórzy zwą szaleństwem ten zryw, ale czy umiłowanie wolności jest nienormalne i szalone? Ci sami Szwedzi, których słowa cytowałem wyżej, zamykają usta wszystkim spekulantom, śpiewając o powstańcach: “Did it on their own and they never lost their faith.” A ja każdego pierwszego sierpnia o godzinie siedemnastej myślę o nich z dumą, odrobiną zazdrości i zakłopotaniem, wynikającym z tego, że nie potrafię do końca odpowiedzieć na pytanie: czy starczyłoby mi odwagi? Czapką zamiatam u ich stóp!

Zaledwie kilka miesięcy później Niemcy zostali przepędzeni z warszawskich ruin. Ci, którzy to zrobili mogli pomóc umęczonemu miastu wcześniej. Ale nie… Oni czekali aż Polacy się wykrwawią. Wiedzieli bowiem, że ci, którzy zginą w Powstaniu, nie pokrzyżują planów kolejnego zniewolenia Polski. Oni patrzyli na rzeź tysięcy niewinnych – kobiet, starców i dzieci. Nie zrobili nic! A później okrzyknęli się polskimi przyjaciółmi!  Czyż Historia nie potrafi być złośliwa? Nie pomogli, bo działali wedle starannie opracowanego planu. To w Jałcie, o której uczy się każde polskie dziecko (choć widać, że zbyt powierzchownie!), zapadła decyzja bez naszego udziału: Polska będzie w strefie wpływów ZSRR! To Churchill i Roosevelt najzwyczajniej w świecie zdradzili nas i oddali na pastwę Stalina. Żelazna kurtyna, która odzieliła dobrobyt od biedy, swobodę od terroru, bezpieczeństwo od strachu i wolność słowa od cenzury, powstała w Jałcie. “Bo sojusz wielkich, to nie zmowa, to przyszłość świata – wolność, ład” – śpiewał ironicznie Kaczmarski. Piękne przedstawienie, niezapomniane role, tragiczne skutki. Konsekwencje postanowień jałtańskich świat odczuwał przez blisko pół wieku. Ba, nawet dziś ten podział odbija się nam czkawką i istnieje realna groźba powrotu do przeszłości! Posłuchajcie znów nieżyjącego już polskiego barda:

“Więc delegacje odleciały,

Ucichł na Krymie carski gród.

Gdy na Zachodzie działa grzmiały

Transporty ludzi szły na Wschód.

Świat wolny święcił potem tryumf,

Opustoszały nagle fronty -

W kwiatach już prezydenta grób,

A tam transporty i transporty.

Czerwony świt się z nocy budzi -

Z woli wyborców odszedł Churchill!

A tam transporty żywych ludzi,

A tam obozy długiej śmierci.”

Innymi słowy tzw. Zachód, mówiąc kolokwialnie, olał Polskę, kraje bałtyckie i całą Europę Środkowo-Wschodnią, oddając nas wszystkich w komunistyczną niewolę! Niby o tym wiemy, ale jakoś pamiętać nie chcemy – wszak “tera my som europejczyki”. A czy kiedyś nie byliśmy? Wiele razy w Historii byliśmy bardziej europejscy niż ten światły, jaśnie oświecony Zachód, przed którym padamy na kolana jak przed pogańskim bożkiem. Nikt nie liczy się z lepszym i mądrzejszym, gdy jest silniejszy – brutalna prawda. Dlatego Kaczmarski śpiewał w tej samej piosence, wyrażając tym samym stosunek tzw. Zachodu do Polski i naszej części Europy:

Nie rozmawiajmy o Bałtyku,

Po co w Europie tyle państw?

Polacy? – chodzi tylko o to,

Żeby gdzieś w końcu mogli żyć…

Z tą Polską zawsze są kłopoty…

No i były. Jak u Chandlera – kłopoty to nasza specjalność. Z prostej przyczyny: od wieków chciano zabić Polskę poprzez zamordowanie ducha patriotyzmu, tego znienawidzonego do dziś “zabobonu”, tej tuskowej “nienormalności”, ale to się nigdy nie udało w stu procentach! Polska okaleczona przez zabory dostała od Historii krótką przerwę między wojnami. W tym czasie udało się nam wylizać z ran. Potem napadli na nas Niemcy i Rosjanie. “Katyń i Palmiry, przykłady zaplanowanego (przez nadludzi i ludzi radzieckich) ludobójstwa, mającego na celu całkowite wyniszczenie narodu polskiego oraz gehenna okupacyjnej codzienności sprawiły, że zabito polską duszę i Polska przypomina człowieka bez kręgosłupa. Wiotka masa, którą można dowolnie ugniatać. A potem przyszli tu komuniści i dokończyli dzieła, zeszmacając ten naród doszczętnie! Posłuchajcie słów socjalisty utopijnego Saint-Simona, czyli kogoś, kto dla mnie jest, delikatnie mówiąc, szurnięty, ale jego wypowiedź pasuje tu w stu procentach: ‘Jeśli Francja straciłaby nagle wszystkich swych reprezentantów nauki, przemysłu oraz handlu, bankowości, a także rzemiosła oraz sztuki, to naród francuski zostałby ciałem bez duszy oraz niezwłocznie popadłby w stan wszelkiej zależności na rzecz innego narodu’. Teoretyczne dywagacje Francuza stały się dla Polski koszmarną rzeczywistością” - tak pisałem w jednym ze swoich tekstów (“Polak wyborca”). Mimo usilnych prób zabieg ten się nie udał! Duch Narodu wciąż żył. I żyje nadal… A trzeba przypomnieć, że repertuar komunistycznych zabiegów był wprost koszmarny – tortury, morderstwa, pokazowe procesy. Nie mam zamiaru opisywać tego horroru – każdy Polak powinien znać historię swego kraju! “Nie odpowiada się karabinami ludziom żądającym chleba” – te słowa Napoleona nie mają zastosowania do komunistów, gdyż ci po dziś dzień nie opanowali sztuki dialogu i wyznają starą regułę: “jeżeli nie wystarcza siła argumentów, musi wystarczyć argument siły”. Więc począwszy od 1956 roku, od wydarzeń czerwcowych w Poznaniu komuniści prowadzili dialog z Polakami za pomocą karabinów. “Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie!” – powiedział premier Cyrankiewicz. I rąbali Polaków za to, że chcieli być wolni, niezależni i sami decydować o swoim losie.

W 1970 na Wybrzeżu znów strzelano do robtników, bezbronnych, zwykłych ludzi, którzy na ironię mieli stanowić o sile komunistów. “Na drzwiach ponieśli go Świętojańską, naprzeciw glinom, naprzeciw tankom – chłopcy stoczniowcy, pomścijcie druha – Janek Wisniewski padł!” – pamiętam jak dziś. Ciężko zapomnieć, szczególnie, że osoby odpowiedzialne za tę masakrę nigdy nie zostały ukarane. Nawet w tzw. niepodległej III RP… Mało tego: sprawcy żyją w glorii bohaterów! Czysty surrealizm… Ale w 1970 roku stoczniowcy i duża część społeczeństwa chciała bardzo pościć pomordowanych w grudniowych masakrach. Jednak nie wszyscy. Niektórzy “dzielni” stoczniowcy mścili kolegów dorabiając u ich morderców… Jeden z nich na krzyżyk przysięgał, że będzie walczył… ze stoczniowcami! Do dziś ma kłopoty z pamięcią! W 1990 roku ten jegomość, którego nazwiska brzydzę się nawet wymawiać, został prezydentem mojego kraju tylko po to, by zatrzeć ślady swojej współpracy z katami Polaków. I zamiast zasłużonej infamii, dzięki fałszywemu mitowi w dalszym ciągu żyje w świetle jupiterów…

Potem, dziesięć lat później nastąpił tzw. “karnawał Solidarności”. W sierpniu 1980 roku zdawało się, żeśmy chwycili byka za rogi. Komuna na kolanach, strajki przyniosły korzystne porozumienia, itede, itepe… Z dzisiejszej perspektywy widać jak bardzo się myliliśmy, jacy byliśmy naiwni. Kilkanaście miesięcy i po sprawie: bohaterski generał, ten, od którego należ się “odpieprzyć”, wypowiedział wojnę Polakom, wprowadzając stan wojenny. “Raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy” – słowa Gomułki były aktualne w latach osiemdziesiątych, ale są także aktualne dziś, bo tej hydrze wciąż odrastają parszywe łby! 13 grudnia 1980 roku kolejny raz spróbowano zabić ducha w Narodzie. Najpierw strzelano do górników, których krew brudzi dożywotnio łapy komunistycznych oprawców. Tych, którzy w niby niepodległej i wolnej III RP noszą miano “ludzi honoru”. Potem zatłuczono na śmierć Grzegorza Przemyka – syna znanej opozycjonistki. Wreszcie w 1984 roku zadano straszliwy cios: zamordowano księdza Jerzego Popiełuszkę. Choć minęło tyle czasu, nie potrafię pisać bez emocji o tym skur…, nie, miało być bez przekleństw. Dziś ksiądz Jerzy jest już błogosławionym, ale w latach 80. zeszłego stulecia był zwykłym sługą bożym, którego kochała cała Polska. Piszę cała, bo komuniści to nie Polacy! Kochano go za prawdę, za odwagę i za pospolitą dobroć, która zdawała się być oazą na pustyni gwałtu i bezprawia. Komuniści za to samo go nie nawidzili. Nienawiść zabija…

„Ojcze, czy słyszysz bicie dzwonów

Jak echo życzeń tysięcy Twoich wiernych?

Złoty Orzeł roni łzy,

A Bóg wypatruje Twej duszy.

Wkrótce pola i świątynie zostaną

Wypełnione Solidarnością Serc.

Wdarłeś się w nasze życie

I już na zawsze w nim pozostaniesz,

Bo byłeś oddany walce

Przeciw terrorowi Nocy,

Przeciw bratobójczym zbrodniom.”

Chciano  w ten sposób złamać kręgosłup polskiemu społeczeństwu. Nie zdawano sobie jednak sprawy, że ten kręgosłup nie może być złamany, bo prawda jest nieśmiertelna. Zapomniano, że od 1978 roku Polska miała nowego duchowgo przywódcę – Jana Pawła II. Mimo kolejnych porażek patriotów, komunistyczne zniewolenie zbliżało sie ku końcowi. Tak przynajmniej myślano…

W roku 1989 miały miejsce obrady tzw. “okrągłego stołu”, czyli dokonała się “pokojowa rewolucja” tudzież doszliśmy do “historycznego kompromisu”. No, prawdę powiedziawszy, nie myśmy doszli do tego kompromisu, tylko komuniści z cześcią opozycji, która była naszpikowana agentami jak dobra kasza skwarkami. Godłu wsadzono orła na głowę, pozmieniano nazwy niektórych ulic, a z Polaków zrobiono bandę idiotów. Reszta pozostała nietknięta, czego skutki odczuwamy do dziś. I tyle mam do powiedzenia, bo ci którzy nic nie rozumieją umrą bardziej szczęśliwi i żadne argumenty do nich nie trafią. Dokonano zdrady wedle starannie zaplanowanego scenariusza i stworzono niezniszczalny mit. Najtrafniejsze podsumowanie wydarzeń A.D. 1989 zawiera się w następujących słowach: „W czasie obrad okrągłego stołu ustalono, iż komuniści nie zostaną rozliczeni ze swojej działalności, a ich wpływy polityczne w państwie nie zostaną naruszone. Jednocześnie przyjęto, że w systemie postkomunistycznym podstawową klasą właścicieli w Polsce będzie środowisko komunistyczne oraz ludzie wywodzący się ze służb specjalnych. Dlatego po 1989 roku w sferze gospodarczej błyskawicznie postępowało uwłaszczanie się komunistów na majątku narodowym i przejmowanie przez nich na własność kolejnych firm i banków. Natomiast w sferze politycznej zablokowano desowietyzację, dekomunizację i lustrację. Dzięki temu czołowi politycy komunistyczni stali się na następne lata gwiazdami demokracji i autorytetami moralnymi…”. A tezę o „pokojowej rewolucji” obala definitywnie dedykacja Jacka Kuronia dla generała Kiszczaka. Oto jej treść: „Panie Czesławie, może ta dedykacja Pana skompromituje w tzw. pewnych kręgach (mnie w innych), ale pragnę oświadczyć, że jestem pełen podziwu dla Pana osobiście i roli jaką Pan odegrał w naszej ‘pokojowej rewolucji’. Jacek Kuroń 11 czerwca 1990”. Reszta to słowa puste jak wiatr. Wciąż czekam na prawdziwą wolność, niepodległość… Żeby Polska była Polską!

Jednak mimo takich przeciwności losu, znaleźli się tacy, którzy tę stajnię Augiasza chcieli wyczyścić. W 1992 rząd premiera Jana Olszewskiego próbował dokonać lustracji i zapoczątkować sanację kraju. Gabinet ten został rozpędzony na cztery wiatry! “Nocna zmiana” – pod taką nazwą to wydarzenie przeszło do historii, a politycy, którzy przyłożyli do tego rękę sprawują dziś w Polsce władzę! W końcu ktoś chciał zrobić porządek i ujwanić tych, przez których tylu zostało zdradzonych o świcie… Ale Polacy dali sobie wmówić, że nie ci są źli, którzy donosili, szmacili siebie i innych, tylko ci, którzy ich nazwiska ujawniają! Tak przegrano bitwę o lustrację, czyli szansę na nornalność. Metoda, którą zastosowano jest stara jak świat i stała się na długie lata cechą charakterystyczną polskiej rzeczywistości. Gdy w 2000 roku sztab jednego z kandydatów pokazał szerszej opinii publicznej, że urzędujący prezydent bezcześci mogiły pomordowanych w Katyniu, zataczając się po pijaku jak zwykły żul, wiodący komentatorzy, wszystkie główne media, politycy i tzw. autorytety moralne ogłosili wspólnie wszem i wobec, że ujawniający ten fakt sztab i jego kandydat to szuje nad szujami a disco-polowy prezydent jest niewinną owieczką. I ku zdziwieniu patriotów sowiecki bydlak urodzony w Polsce został prezydentem na drugą kadencję już w pierwszej turze! Wolna Polska? Wolne żarty!

I w końcu nadszedł ten przeklęty poranek 10. kwietnia 2010. Druga Zbrodnia Katyńska. Dużo pisałem na ten temat, więc nie będę się powtarzał. Tu pragnę przypomnieć, że obecne wybory prezydenckie są konsekwencją zabójstwa Lecha Kaczyńskiego. Jednak w zaistniałej sytuacji 4 lipca 2010 roku nie będziemy dokonywać wyboru między różnymi wizjami Polski. W nadchodzących wyborach nie będziemy odpowiadać na pytanie jaka ma być Polska. To głosowanie zadecyduje czy Polska w ogóle będzie istnieć! W normalnych warunkach (czy kiedykolwiek ich doczekamy?) wybór prezydenta powinien sprowadzać się do odpowiedzi na pytanie: kto jest lepszym przywódcą – uważa znajomy bloger. A tu znów bitwa… Ilu to rozumie? Nie mam pretensji do tych całkowicie zmanipulowanych, którzy zwyczajnie nie mają dostępu do rzetelnej informacji, analizy. Ale gdy widzę i słyszę jak ludzie dobrze zorientowani w polskich realiach “hamletyzują”, ględzą o “mniejszym złu”, to się zwyczajnie gubię! Jeżeli dla nich nie ma różnicy między Komorowskim i Kaczyńskim, to ja się zastanawiam: czy to jeszcze głupota czy już zdrada? A przecież Kaczyński nie jest moim bohaterem, moim naturalnym kandydatem… Ale, do diabła, nie o niego tu idzie! Nie wiem czy Kaczyński jest gwarantem zachowania niepodległości, ale daje nadzieję. Wiem za to na pewno, że wybór Komorowskiego jest początkiem kolejnej próby wasalizacji mojej Ojczyzny. Dlatego starałem się napisać tekst, w którym odwołuję sie do emocji. Do serca, nie do rozumu. Kieruje go głównie do tych, którzy w najbliższą niedzielę mają zamiar zostać w domu. Idźcie, zagłosujcie i dajce Polsce szansę! To jest czas wojny. To jest wojna o polską rację stanu. O polską kulturę i tradycję. O pamięć i sens daniny krwi wielu pokoleń naszych przodków! Brzmi patetycznie? Być może, ale nic na to nie poradzę – taka jest prawda! Polska jest kluczem do tej części świata. Bez silnej , niezależnej Polski wiele krajów znów znajdzie się w orbicie wpływów ZSRR. A nasz kraj na deser, na sam koniec. Jak to będzie przebiegać jest kwestią wtórną. Machina ruszyła i tylko potężny wstrząs w Polsce może ją zatrzymać. I musimy sobie uświadomić jeszcze jedno: jesteśmy sami. Jeżeli uda się powstrzymać ten proces, a będzie to cholernie trudne, to tylko dzięki nam! Nikt nam nie pomoże. By to zrozumieć wystarczy spojrzeć na grafikę, którą dołączyłem do swojego tekstu…

Co do wyborców Komorowskiego, to nie mam najmniejszego zamiaru przekonywać ich do zmiany zdania. Szkoda czasu. Wyjaśnił to niedawno Aleksander Ścios: “Poważna, intelektualna schizofrenia dotycząca tej grupy Polaków byłaby doskonale widoczna gdyby zapytać wyborców Komorowskiego: czy chcą Polski politycznie i gospodarczo uzależnionej od putinowskiej Rosji, lub: czy są stronnikami sowieckiej ekspozytury wojskowej bezpieki, prześladującej przez dziesięciolecia ich rodaków i żerującej na gospodarce III RP? Można być pewnym, że te same osoby odpowiadając przecząco na takie pytania – jednocześnie, bez żadnych oporów popierają kandydata, który we wszystkich wypowiedziach reprezentuje interes Rosji, jest wspierany przez prasę rosyjską i funkcjonariuszy wojskowej bezpieki, a od wielu lat pozostaje politycznym patronem ludzi, wywodzących się ze zbrodniczej Informacji Wojskowej. Takie zachowanie potwierdza obawy, że stan umysłu, jaki trzeba osiągnąć, by świadomie poprzeć kandydaturę Bronisława Komorowskiego nie pozwala już nigdy na powrót do normalności.” Koniec, kropka. Powiem wprost i brutalnie: z wyborcami Komorowskiego nie mam zamiaru w ogóle rozmawiać. Wielu z nich, to dobrzy ludzie. Lecz w tym momencie dialog jest niemożliwy. Cytowane wyżej słowa nie pozostawiają złudzeń. Obawiam się, że wielu zrozumie swój błąd dużo za późno…

Jestem rzymskim katolikiem narodowości polskiej. Więcej nic nie mam panom do powiedzenia – takimi słowy odezwał się Kazimierz Pużak do komunistycznych “sędziów”, oprawców, którzy skazywali niewinnych ludzi, “wrogów Polski Ludowej”, czyli szczerych patriotów. Drodzy Rodacy, jeżeli nie zrozumieliście sensu mojej opowieści, to też nie mam Wam nic więcej do powiedzenia, bo nic innego powiedzieć nie mogę: tak czuję i myślę. To co napisałem jest swoistym manifestem, bardzo ułomnym wyzaniem miłości mojej Ojczyźnie. Jest oczywistą konstatacją (choć nie dla wszystkich!), że Ojczyzna może “minąć” – jak pisał żyjący w niewoli Słowacki. W Historii nie ma niczego raz na zawsze. O wolność i niepodległość trzeba walczyć! W tym sensie ciągle mamy czas wojny… Na koniec chcę Wam przypomnieć o “milczących psach”, które żyją pośród nas a które mają przemożny wpływ na naszą rzeczywistość. “Cave tibi a cane muto!” Kim są “milczące psy”? To wszyscy ci, którzy są przepłaceni srebrnikami zdrady:

„Oni, co je biorą, nie krzyczą za sprawę tych, którzy ich dusze pokupili, i ze zdradą swoją się nie obnoszą i nie pokazują myśli swoje, jako to głupiec zwykł był czynić myśląc, że ludzi do onej zdrady przekona. Milcząc zasię, pocałunkiem serdecznym na niewolę braci swoich wiodą, jako Judasz Iskariota Zbawiciela ucalował, mękę mu przynosząc i śmierć (…) Mówie wam: strzeżcie się milczących psów, którzy krew z ziemi waszej wypiją bezgłośnie, w poddaństwo was prowadząc jako barany na rzeź, i mówie wam: strzeżcie się, i mówie jeszcze: strzeżcie się po trzykroć, bo stoją obok i śmieją się z przyjaźnią bezlitosną a fałszywą!…”


“Głosuję na Jarosława Kaczyńskiego! Głosuję na Polskę!”

“Logika dziejów”

“MY I ONI”

Samotny wilk w biegu

 

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. Nurniflowenola - pamiętajmy !

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl