Wybory od kulis czyli ja jako delegat
Wyborczą niedzielę poświeciłam Ojczyźnie i ze względu na zaangażowanie sił i zdrowia nie jest to zbyt pompatyczne określenie. Jako delegat komitetu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego uczestniczyłam wraz z innymi 8 osobami oraz przedstawicielem konsulatu w pracy komisji wyborczej 125 w ambasadzie RP w Berlinie.
Notatki poniższe przeznaczone są dla tych, którzy chcą wiedzieć , jak wyglądają wybory od strony kulis. Być może po lekturze ktoś zgłosi się przy następnej okazji do komisji wyborczej sam, albo jako delegat komitetu wyborczego lub mąż zaufania. Niekoniecznie musi być tak, aby w komisjach wyborczych wciąż zasiadali ci sami ludzie, jak za czasów Frontu Jedności Narodu, choć oczywiście doświadczenie praktyczne jest w tej pracy – jak zresztą w każdej – bezcenne. Moje spostrzeżenia i uwagi być może pomogą komuś przy następnych wyborach. Dobrze byłoby także,a by zastanowić się nad umożliwieniem Polakom za granicą uczestniczenia w wyborach w należyty sposób. Obecne rozwiązania są dalekie od doskonałości.
sobota 12 czerwca godz.15:00
Zgłaszam faksem swoje członkowstwo jako delegata komitetu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego w komisji wyborczej nr 125, która się mieści w ambasadzie RP w Berlinie.
Zastanawiałam się długo, czy podołam tej ciężkiej pracy. Przeważyła jednak wola przyjrzenia się od środka procesowi wyborczemu w tej trudnej sytuacji i to w tak skomplikowanym i nieprzejrzystym środowisku jakie tworzą Polacy w Berlinie. W kraju mało się na ten temat wie, jakie linie podziałów wzdłuż, wszerz i w poprzek przebiegają w Niemczech przez polskie grupy społeczne. Są to linie wykreślone politycznie i pokoleniowo zarśwno przez Polskę, jak i Niemcy. Berlin jest jeszcze trudniejszy, niż reszta Niemiec, bo oprócz podziałów wytworzonych przez samych Niemców (słynne „pochodzenie”) istnieje wciąż jeszcze żywy podział na wschodni i zachodni Berlin. Wschodni jest tradycyjnie czerwony, przy czym zachodni Berlin jest bardziej zróżnicowany kolorystycznie (nie mam tu bynajmniej na myśli homogenicznej „tęczy”, choć wybory poprzedziła sobotnia doroczna „parada” w dzień św. Krzysztofa) z przefarbowanym z czerwonego na różowy ośrodkiem ambasady mieszczącej się od dziesięcioleci „czasowo” w willi byłej Misji Wojskowej, gdzie pomiędzy ścianami odbija się Duch Przeszłości, słynny genius loci.
poniedziałek 13 czerwca godz.19:00
Dzwonię do konsulatu, żeby zapytać, czy dotarł mój faks. Pan wicekonsul Bartłomiej Rosik oddelegowany do wyborów informuje mnie, że zdaje się ma moje pismo na biurku, jest dosyć wcześnie, a konsulat przecież w soboty i niedziele nie pracuje. Musi najpierw sprawdzić, czy nadeszło ono w regulaminowym czasie. Zapewniam, że regulamin pozwala zgłaszać się delegatom komitetów wyborczych do komisji do tegoż poniedziałku północy. Pan wicekonsul zdawał się znać ten punkt regulaminu , był jednak definitywnie „not amused” , co było mi łatwiej zrozumieć później, gdy pod koniec wyborczej niedzieli miało się okazać, że swoim zgłoszeniem wyeliminowałam ze składu komisji jego znajomą. Poinformował mnie o zebraniu komisji, które ma mieć miejsce wieczorem, gdzie na pół godziny przed zebraniem mam mu oddac oryginał mojego delegowania.
Punktualnie na 31 minut przed zebraniem dzwonię do bramy ambasady. Pan portier informuje mnie, że nie ma jeszcze listy uczestników zebrania. Stoję na schodkach przy furtce i czekam, aż ową listę otrzyma. Po kilku minutach zostaję wpuszczona do środka. Wkrótce nadchodzi dwóch panów. Okazuje się, że to dwaj członkowie komisji. Jeden z nich przedstawia mi drugiego, jako przewodniczącego komisji. Podnoszę brwi ze zdziwieniem. Niepotrzebnie się dziwię. W trakcie zebrania dowiaduję się, że pierwsze spotkanie członków komisji już się odbyło i role zostały już podzielone. To dosyć wcześnie, ale komisja w Berlinie to ludzie znający się od lat, którzy na tej aktywności zęby zjedli i znają się jak łyse konie. Pan przewodniczący, Tadeusz Sniadecki, który podczas głosowania za przydzieleniem sobie tej funkcji również podnosi rękę, jak mnie sam informuje , przewodniczy komisjom wyborczym już od 1985 roku. Pogratulować. Pan Sniadecki zwierza mi się, że przez mnie miał zepsutą sobotę, bo musiał na nowo przemyśleć role w komisji. Jakie role – trudno mi na razie zgadnąć. Wesołość wzbudza we mnie informacja, że pan przewodniczący in spe o moim uczestnictwie dowiedział się jednak już w sobotę, pomimo, że konsulat nie pracował. Pan wicekonsul ponownie informuje mnie, że zepsułam szacownej komisji , która była już uformowana w pełnym składzie, szyki. Jak i jakie – nie wiem, ale dziwnie nie jest mi z tego powodu przykro. Jedna osoba telefonicznie ( pewnie na skutek sugestii) rezygnuje z uczestnictwa sama.
sobota 19 czerwca godz. 9.00
Komisja zebrała się w połowie składu, aby przejąć od konsula karty do glosowania, listy wyborców, pieczęć oraz niezbędne materiały biurowe. Pomimo wielkiego doświadczenia praktycznego komisji trwa dyskusja, jak zabezpieczyć te materiały. Co prawda, są one już zabezpieczone przez sam fakt umieszczenia ich w zabezpieczanej przez BOR ambasadzie, ale dodatkowo zaklejamy drzwi od pomieszczenia,m w którym zostały złożone na komodzie ostemplowanym paskiem papieru z naszymi podpisami przytwierdzonym dodatkowo do drzwi paskami celofanowej taśmy klejącej.
niedziela 20 czerwca
Komisja na prośbę pana wicekonsula Bartłomieja Rosika miała stawić się w komplecie o godzinie 4:50, po to, aby przygotować się do otwarcia lokalu wyborczego o godz. 6:00. Mnie, jako, że daleko mieszkam i komunikacja tak wczesną porą nie jest w związku z tym łatwa, przewodniczący komisji proponuje pół godziny tolerancji czasowej. Dzięki sprzyjającym połączeniom przybywam jednak już o godzinie 4:40. Zastaję już dwóch członków komisji, w tym przewodniczącego. Powoli zjawiają się też inni. Jedna z pań przybywa tuż przed otwarciem lokalu. Spała godzinę dłużej. Pozazdrościć.
Zespołowo stemplujemy stemplem naszej komisji karty do głosowania. Jest ich - bagatela - 3500 sztuk. Wiceprzewodnicząca , pani Teresa Barełkowska, która zatroszczyła się także o biało-czerwone kwiaty w celach dekoracyjnych, daje popis sprawności manualnej. Praca idzie nam błyskawicznie. Na kwadrans przed szóstą czekają już przed bramą pierwsi wyborcy. Spieszą się do pracy na siódmą. Trzeba odnaleźć ich nazwiska na listach wyborców, muszą się wylegitymować dowodem tożsamości (paszport albo dowód) oraz podpisać odbiór karty do głosowania. W jednej z trzech przygotowanych kabin muszą następnie postawić krzyżyk w kratce przy nazwisku swojego wybranego kandydata, po czym wrzuci kartę do urny. Wspominam o tym może łopatologicznie, bo czytelnicy tego bloga, to ludzie obeznani ze światem i niejednym systemem wyborczym, jednak okazało się, że wśród wyborców nie brakowało takich, którzy dotąd nie głosowali i nie wiedzieli za bardzo, co z otrzymanym fantem, czyli kartą do głosowania zrobić. „Jeden krzyżyk i do urny” - jakkolwiek formułka ta zaprawiona jest w pewnym stopniu czarnym humorem, jednak bywa pomocna.
W porze zbliżającej się mszy niedzielnej oraz po niej zdecydowanie nasila się ilość wyborców. W pewnym momencie czekają nawet w kolejce na ulicy przed ambasadą. Na szczęście wbrew niemieckiej pogodynce – pogoda dopisuje. Jest łagodne słońce i chłodny wiaterek. Ociepla się w trakcie dnia. Ani kropli zapowiadanego deszczu.
Dobrze jest przyjrzeć się rodakom w Berlinie. Przecież na codzień na ulicy są stopieni z tłumem i już od dawna nikt się z niego nie wyróżnia. Jedni mieszkają tu na stałe, inni czasowo, studiują, pracują. Są w różnym wieku, przychodzi wiele młodych małżeństw z dziećmi. Wszyscy dobrze ubrani, inteligentne twarze, świadomi ważności tej sytuacji. Niektórzy bardzo tę chwilę przeżywają, niewielu demonstruje dystans. Jedni otwarcie stawiają krzyżyk na naszych oczach, inni znikają na dłuższą chwilę za kotarą. Wielu fotografuje się w chwili wrzucania swojego głosu do urny. Jak po ogień, by oddać głos na zapewne jedynego słusznego kandydata MSZ-u (premier Tusk przecież publicznie wydał instrukcję) wpada gospodarz terenu, czyli ambasador Marek Prawda. Co prawda, nie starcza mu czasu, aby pozdrowić harującą (dosłownie!) w pocie czoła komisję, ale za to jej przewodniczący nie zaniedba aktu najgłębszego szacunku.
Sporo ludzi odchodzi jednak z kwitkiem. Przyszli, aby głosować, tymczasem okazuje się, że nie dopełnili koniecznego wymogu , jakim była rejestracja na liście wyborców. Można to było zrobić do 17 czerwca telefonicznie, faxem, listownie lub za pośrednictwem internetu (email, albo formularz na stronie domowej ambasady). Są zawiedzeni. Argumentują z oburzeniem: „Jak to, mam paszport i dowód, jestem obywatelem RP i przysługuje mi czynne prawo wyborcze! Chcę dziś głosować! Proszę dopisać mnie do listy wyborców”) Jest to dla nas, członków komisji wyborczej naprawdę przykre. Na nasze głowy spadają gorzkie słowa. Tymczasem mszczą się w ten sposób lata komuny, gdy nie chodziło się ostentacyjnie głosować i stąd brak znajomości procedur. Do tego dochodzi nieumiejętność przekazania informacji o tych procedurach przez polskie media. A na koniec problem dla Polaków przebywających za granicą najważniejszy – brak ośrodków informacji o sprawach polskich. Nie każdy, a nawet mało kto odwiedza stroną internetową ambasad (zresztą mało czytelna była informacja dotycząca samych wyborów), nie każdy wie, gdzie trzeba zadzwonić i kiedy, aby uzyskać potrzebna informacje. Wiele osób także najpewniej sądzi, że ambasada jest w jakiś przedziwny tajno-policyjny sposób poinformowana, że pan Kowalski i pani Nowak przebywają (lub mieszkają) akurat w Berlinie i w związku z tym zostaną oni, jak za PRL-u automatycznie umieszczeni na liście wyborców. Ale nie należy obrażać inteligencji rodaków, bo wiele osób przybyło z Polski z zaświadczeniami swoich obwodowych komitetów wyborczych. Zostali oni wykreśleni z listy wyborców z miejsca swojego zameldowania i mogli głosować np. w Berlinie
Zdarzyło się jednak kilka razy, że na liście wyborców zabrakło nazwiska osoby, która informowała nas o swoim zgłoszeniu, a nawet pokazywała dowód w postaci potwierdzającego emaila. Jak sprawy te w trakcie dnia bywały indywidualnie regulowane, wie tylko przewodniczący komisji i konsul. Można było usłyszeć opinie, że osoby te naciągają, że nie zgłosiły się na czas. Jak na ironię byłam jednak świadkiem dwóch przypadków, gdzie nie można było użyć tego tłumaczenia, ponieważ były to osoby bezpośrednio znane wicekonsulowi, i – jak twierdził – w jednym wypadku sam osobiście wpisywał daną osobę na listę wyborców. Jej nazwisko znikło jednak w czeluściach komputera. Jaki stąd wniosek?
Czas jest relatywny – stwierdził Einstein i tego samego doświadczyliśmy pod koniec dnia. Ostatnie dwie godziny ciągnęły się jak guma do żucia, choć w niewielu minutach przed godz. 20:00 nie brakowało głosujących. Uderzająca była prawie nieobecność głosujących przedstawicieli polskiego kościoła – zarówno księży jak i sióstr. Nie widziało się także przedstawicieli wojska polskiego, ale może minister Klich zlikwidował już te stanowiska w Berlinie w związku z likwidacją polskiej armii. Mało było także młodzieży polskiej mieszkającej tu na stałe. Jednak nieomal stuprocentowa frekwencja pokazała, że Polakom tu zamieszkałym Polska jako taka jest potrzebna. Może dlatego, że na codzień mogą obserwować los bezpańskich Kurdów. W historii mieliśmy więcej od nich szczęścia. Czy go jednak teraz nie zaprzepaścimy?
Dopiero zaplombowanie urny i jej otwarcie po kilku minutach, wysypanie kart oraz ich liczenie wykrzesało z nas nowe siły. Wynik naszego liczenia jest już znany, ale podaję go tu ponownie:
Wyniki wyborów w komisji 125 w ambasadzie w Berlinie ( w nawiasie wynik obu komisji berlińskich):
Komorowski 1397 (komisje 125 i 126 = 2281)
Kaczynski 692 (komisje 125 i 126 = 891)
Napieralski 101
Olechowski 54
Korwin-Mikke 47
Pawlak 14
Ziętek 3
Lepper 2
Wyniki te nie są zaskoczeniem ze względu na zmasowaną propagandę anty-PiSowską na przestrzeni ostatnich lat, zarówno polską, jak i niemiecką. Wyborcy nią w pewien sposób „nasiąkli”. Na to nakłada się berlińska czerwona tradycja, sympatie pomiędzy Berlinem i rządem Tuska, niemiecki antyamerykanizm i filorusizm (nie przychodzi mi do głowy lepsze określenie na promoskiewskie sympatie Berlina) – a więc to wszystko, co zdecydowanie odrzuca np. Polonia amerykańska.
W tym kontekście stosunek głosów 2:1 oddanych na Komorowskiego i Kaczyńskiego wypada dla Jarosława Kaczyńskiego zaskakująco pozytywnie.
Dodać trzeba, że w całych Niemczech zgłosiło się do wyborów 19 tys. rodaków. Największy ośrodek wyborczy był w Monachium. Najmniejszy (gdzie głosowało 300 osób) w Lipsku. W Berlinie utworzono tym razem jeszcze jedną komisję wyborczą (nr 126 w Instytucie Polskim w byłym wschodnim Berlinie), gdzie stosunek głosów dwóch głównych kandydatów wypadł 4:1, co według mnie odpowiada tradycyjnemu nastawieniu mieszkających na wschodzie Niemiec Polaków. Niestety, utworzenie dwóch komisji spowodowało spory chaos. Niektórzy , którzy sądzili, że mają głosować w komisji 125 byli zarejestrowani w komisji 126 i na odwrót. Niektórym starczyło czasu i chęci by pokonać dużą odległość między komisjami i oddać głos tam, gdzie byli na liście. Niektórym sił albo wytrwałości nie starczyło.
Złościły głosy nieważne. Niektórzy zadawali sobie trud przybycia na głosowanie, zajmowania swoją osobą komisji po czym zamiast postawić jeden krzyżyk zakreślali niewłaściwego kandydata, przekreślali jego nazwisko, podkreślali właściwego, stawiali po dwa krzyżyki, malowali gwiazdki zamiast krzyżyka albo dopisywali swoje komentarze (to akurat wolno, ale istnieje niebezpieczeństwo przekroczenia granicy dowolności). Ktoś wrzucił razem z kartą do głosowania karteluszkę z dopiskiem „Precz z Kaczyńskim i faszystowskim PiSem” Biedna ofiara niemieckiej i GWyborczej prasy.
Poniedziałek 21 czerwca
Procedury zliczania oddanych głosów są żmudne. Ilość kart musi zgadzać się wte i wewte. Do tego trzeba zbilansowane liczby wysłać za pomocą specjalnego software do Państwowej Komisji Wyborczej i czekać długo na trójfazowe potwierdzenie. Zdjęcia w tym tekście oddają w pewien sposób atmosferę tych chwil. Pracowaliśmy naprawdę ciężko. Spędziłam prawie 23 godziny na nogach. Za dwa tygodnie ten sam magiel jeszcze raz. Frustrujący jest fakt, że głosy Polaków za granicą mają niewielki wpływ, o ile w ogóle, na wynik wyborów, a listy wyborców za granicą nie ulegną zmianie ( zmniejszy się na pewno frekwencja, szczególnie ze względu na urlopy). Jednak podnosi na duchu fakt, że wyborcy Jarosława Kaczyńskiego tym razem naprawdę wiedzą, o co tym razem chodzi i że jest to bitwa o polską Polskę.
Będziemy więc 4 lipca walczyć w Berlinie do końca, bo tak nakazuje obowiązek i honor, a los Ojczyzny i tak rozstrzygnie się w Kraju. U nas listy wyborców zostały niestety zamknięte już 17 czerwca.
PS: Zdjęcia dojdą wieczorem
- Joanna Mieszko-Wiórkiewicz - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Pani Joanno
trzeba te wszystkie uwagi przekazać do PKW OFICJALNYM PISMEM
http://wybory.onet.pl/prezydenckie-2010/,1,3301952,aktualnosc.html
Stwierdziliśmy pewnie nieprawidłowości w toku weryfikacji protokołu z zagranicy - powiedział podczas konferencji prasowej Stefan Jaworski, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej. Podczas tego briefingu PKW miała podać wyniki wyborów ze 100 procent obwodów.
- Wyniki głosowania w tym okręgu są częścią protokołu głosowania w całym kraju i dlatego, aby prawidłowo opracować protokół i obwieszczenie o wynikach głosowania, daliśmy OKW w Warszawie czas - w godzinach i minutach - na dokładne zweryfikowanie naszych wątpliwości i ich wyjaśnienie - mówił przewodniczący PKW.
Jak dodał, jeszcze w godzinach wieczornych PKW ogłosi wyniki wyborów.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. relacja męża zaufania
tutaj :
http://blogmedia24.pl/node/31899#comment-96645
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Serdecznie dziekuje za ten wpis
glosowalam wczoraj wlasnie w Berlinie,jednak sadzac po podsluchanych mimochodem wypowiedziach glosujacych wynik "naszego " Jara bedzie lepszy, co tez nasmiewalysmy sie z przypadkowo poznana pania ztego "postawienia jednego krzyzyka". Pozdrawiam
Figa