Ostatnie dni Marszałka

avatar użytkownika godziemba
Na początku kwietnia 1935 roku stan zdrowia Marszałka Józefa Piłsudskiego był już bardzo zły. Po wielu naleganiach lekarzy, zgodził się na sprowadzenie doktora Wenkenbacha z Wiednia. Pierwotnie miał on być przyjechać przed świętami Wielkiej Nocy, jednak Komendant zadecydował w ostatniej chwili, że święta chce jeszcze mieć „spokojne” w gronie rodziny.
 
25 kwietnia przybył oczekiwany doktor Wenkenbach i po dokładnym zbadaniu Marszałka postawił straszną diagnozę:
„Niestety, rozpoznanie moje brzmi: rak wątroby nie nadający się do operacji. A ponieważ rak wątroby pierwotny jest bardzo rzadki, więc przypuszczam rak żołądka z przerzutami do wątroby. Zresztą pan kolega też wyczuwał pod ręką guzy nowotworowe – zakończył profesor, wskazując głową na generała Roupperta”.
 
 
Adiutant Marszałka, kapitan Mieczysław Lepecki przez cały czas czuwał przy chorym.
 
„Marszałek już nie podnosił się sam z łóżka. Stracił siły zupełnie. Miał trudności w utrzymaniu w ręku łyżki. Patrzyłem na to codziennie i codziennie serce rwało mi się z bólu na widok tej bezsilności. Dzisiaj jeszcze, ile razy zamknę oczy, mogę zobaczyć niemą skargę w spojrzeniu Marszałka, które rzucił mi w chwili, gdy z drżącej reki wypadła mu pewnego razu szklanka. Powiedział wtedy: <No, widzicie sami…. Nie ma Ziuka>. (…) W pewnej chwili uniósł rękę i wskazał na widzącą nad łóżkiem fotografię Swej Matki.
 – Panna Billewiczówna – powiedziałem. Była to bowiem fotografia pani Marii Piłsudskiej z czasów panieńskich.
Marszałek kiwnął głową.
- Kochana mamusia – rzekł – czeka już na swego Ziuczka. I ciocia Zula czeka i Broniś czeka….    I tylu moich żołnierzy do defilady się szykuje….”
 
Komendant pragnął umrzeć w Belwederze, swojej siedzibie jako Naczelnika Państwa w latach 1918-1922, oraz po przejęciu władzy w 1926 roku.
 
„- Wszystko gotowe, panie Marszałku – odezwał się generał Rouppert.
Marszałek coś szepnął. Pochyliłem się i usłyszałem słowa:
- Dobrze, dobrze, tylko wypalę papierosa.
Podałem „marszałkowskiego”, wyrabianego specjalnie dla Marszałka. Palił spokojnie i bez słowa. Gdyby nie nadzwyczajna chudość twarzy, bladość i przygasły wzrok, mógłbym łudzić się, że Marszałek jest ten sam co przed paru miesiącami – zdrów. Jeden rzut oka na panoszące się w sypialni nosze, rozwiewał natychmiast złudzenie i przyprowadzał mi na myśl ponurą rzeczywistość”.
 
4 maja 1935 roku Marszałek Piłsudski został przewieziony w zupełnej tajemnicy z GISZ do Belwederu
 
„Tak więc biegły dni w Belwederze w smutku i przygnębieniu. Później dowiedziałem się, że dr Antoni Stefanowski rozmówił się z księdzem Władysławem Korniłowiczem, żeby ten był wciąż w domu, przy telefonie, gotowy na każde wezwanie”.
 
 
Nadszedł dzień 10 maja.
 
„Marszałek począł wpadać w na wpółmroczenia, mówił słowa bez związku, groził komuś, na kogoś krzyczał, gniewał się, to znowu ogarniała Go żałość. <Ziuk biedny, Ziuczek…> powtarzał, a nam wszystkim serce rwało się na strzępy. Staliśmy bezradni i na nic nie przydatni. Siostra pocieszała nas: <Taki stan dla chorego najlepszy – mówiła – chory nie cierpi>. Ale my jej nie wierzyliśmy, my znaliśmy Marszałka, my wiedzieliśmy, że dla Niego nie śmierć była straszna, tylko ten stan bezsilności”.
 
„Ciężka była noc z 10 na 11 maja. Sen-pocieszyciel nie chciał się zjawić. Marszałek co kilka, kilkanaście minut budził się, majaczył, mówił, podniesionym głosem, wołał adiutantów, to znowu wypędzał ich, chciał pić a otrzymawszy napój – nie chciał go brać do ust; chciał przenosić się na wózek, to znowu wracać na łóżko, narzekał na niewygodne poduszki, to znowu zaczynał straszliwie gniewać się na coś, czego nie mogliśmy się domyśleć. Biednej, znużonej pani Marszałkowej nie mogliśmy za nic uprosić, aby odpoczęła”.
 
„Panienki trzymała pani Marszałkowa w swoim pokoju, Marszałek bardzo wiele razy przywoływał to jedną, to drugą, albo i obie razem. Biedne dziewczynki! Blade, wystraszone, prawie oniemiałe, patrzyły na ojca z bólem i ze ściśniętym na pewno sercem. Ale były to przecież córki Marszałka Piłsudskiego… Na ich twarzach człowiek obcy nic nie powinien wyczytać, ich ból miał być tylko dla nich samych”.
 
Oprócz rodziny, adiutantów i najbliższych współpracowników, Marszałek nie chciał widzieć nikogo innego. Wyjątek zrobił dla swojego ukochanego Wieniawy.
 
„- Przyszedł Wieniawa, panie Marszałku, czy może wejść?
Marszałek patrzył na mnie nie widzącymi oczami i nic nie odpowiedział.
Zapytałem powtórnie.
Teraz w oczach Marszałka zapaliły się jakieś blaski, na usta wybiegł blady, słaby uśmiech.
- Wieniawa… - wyszeptał.
Wydawało mi się to wystarczające, aby generała sprowadzić.
Widok zmienionej twarzy Marszałka musiał na gen. Wieniawie wywrzeć wrażenie wstrząsające, gdyż zamiast wesoło opowiadać, stanął w miejscu, milcząc i tylko spoglądając w przerażeniu na cień swego Komendanta. Ja, patrząc codziennie na postępy choroby, mniej odczuwałem zmiany, ale człowiek, który nie widział, Marszałka ze dwa miesiące musiał być wstrząśnięty. Nigdy nie zapomnę wyrazu rozpaczy w oczach biednego generała Wieniawy.
Marszałek patrzał na generała przez chwilę, jakby ba obcego. Myślałem, że może go już nie pozna. Ale nie… Za chwilę twarz rozjaśniła Mu się.
- Wieniawa…
Generał już się opamiętał. Zabrzęczały ostrogi, twarz ożywiła się.
- Tak jest, Komendancie.
Tymczasem Marszałek począł nagle wymyślać. Wiedziałem, co ostatnio zaprzątało Jego myśli, więc też bez trudu odgadłem co mam na myśli.
- Pan Marszałek – rzekłem – wciąż myśli o Lavalu i Francuzach.
- No tak, właśnie.
Tymczasem gen. Wieniawa, zdaje się, odzyskał już zupełnie równowagę.
- Nie trzeba, Komendancie, o nic się martwić. Już tam nimi Józef (Beck) się zajmuje. On pewnie już Komendantowi wszystko meldował.
Marszałek poruszył się z trudem.
- Tak – rzekł – meldował. To przecież jego obowiązek.
Generał Wieniawa począł coś opowiadać. Marszałek leżał bezwładnie i tylko od czasu do czasu uśmiechał się. W pewnej chwili głowa Marszałka osunęła się. Uniosłem poduszkę, poprawiłem na niej głowę. Marszałek Piłsudski spojrzał na mnie i rzekł:
- Drogie dziecko….
Były to ostatnie słowa, które wypowiedział do mnie bezpośrednio Marszałek Piłsudski”.
 
 
W sobotę 11 maja, wystąpił krwotok, który bardzo osłabił Komendanta. Trzeba go było przenieść z wózka na łóżko. W niedzielę, 12 maja, stan jego jeszcze bardziej pogorszył się. Lekarze w każdej chwili oczekiwali najgorszego.
 
Generał Sławoj Składkowski wspomina:
 
„Przed nami, na łożu, leży Komendant z zamkniętymi oczami ciężko oddychając.  Pani Marszałkowa z córkami klęczy przy łóżku, trzymając rękę umierającego męża. W nogach łóżka stoi modlący się ksiądz Korniłowicz. Doktor Mozołowski, pochylony po prawej stronie łóżka, obserwuje twarz Komendanta. Komendant ma oczy ciągle zamknięte. Twarz Jego wychudła w czasie choroby jest piękna i spokojna. Mijając długie chwile samotnego świszczącego oddechu Komendanta i modłów księdza, udzielającego Ostatniego namaszczenia.
Wszystko nagle zatrzymuje się w biegu naszych myśli. Pozostaje – ta jedna straszna, że nic już Komendantowi pomóc nie możemy. W pewnym momencie Komendant zachłystuje się i oddech Jego ustaje. Doktor Mrozowski robi ruch jakby chciał jeszcze Komendanta ratować, ale za chwilę ręce jego opadają bezsilne.
To już śmierć.
Klękamy wszyscy. Tylko adiutant mający służbę, stoi na baczność. Jest godzina 8,45 wieczorem, gdy przestaje bić serce Pierwszego Marszałka Polski”.
 
Wybrana literatura;
 
M. Lepecki – Pamiętnik adiutanta Marszałka Piłsudskiego
S. Składkowski – Strzępy meldunków
W. Jędrzejewicz, J. Cisek – Kronika życia Józefa Piłsudskiego 1867-1935 
 
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz