Czas katharsis dla prawicy – cd.
Pod moim wczorajszym tekstem, pt. Czas katharsis dla prawicy zamieszczonym na macierzystym blogu (łącznie 16 odsłon), na BM24 (44 odsłony) oraz na Niepoprawnych.pl (98 odsłon) nie było nikogo, kto zechciałby zająknąć się choćby pół słowem o tym, co w nim przedstawiłem. Czyżby moje tezy w nim zawarte miały być aż tak obrazoburcze, tak trącające jakąś drażniącą nutę i tak niewygodne, by cała prawicowa brać zdecydowała się tekst ów obejść bokiem i stosując strusią politykę uciec od tematu? Przecież ja wydobyłem na światło dzienne to, co niekiedy pojawiało się w różnych miejscach w dyskusjach nad kondycją polskiej prawicy, jej wadach oraz tych barierach stojących przed nią na drodze do odsunięcia lewicy i liberałów od władzy. Jeśli w czymś się może nieprecyzyjnie wyraziłem, to chętnie dowiedziałbym się w czym. Na kontrargumenty jestem otwarty. W niniejszym tekście postanowiłem kontynuować swoje rozważania.
Za punkt wyjścia do dalszej prezentacji swoich poglądów na temat szans wzrostu prawicy w krajowych realiach przyjmę to, co nazwałem jako Wielki Obóz Prawicy. Nie, nie, nie mam na myśli jakiegoś operetkowego „klona” Konwentu św. Katarzyny lub czegoś podobnego. Mam na myśli coś, co zaczyna pojawiać się jako Ruch 10 Kwietnia (względnie „Ruch Solidarni 2010”) lub jakoś podobnie. I nie chodzi mi tutaj również o formowanie jakiegoś prawicowego pospolitego ruszenia, które szybko wypali się słomianym zapałem. Sądzę, choć nie mam całkowitej pewności, że po stronie prawicowej może powstać coś dużego, trwałego, zaspokajającego ambicje różnych solistów i wirtuozów, stabilizującego tą stronę sceny politycznej a nade wszystko dającego szanse na rozwój prawicowości w Polsce. Sądzę także, że dałoby się tutaj zespolić różne tradycje, na fundamentach których opierają się różne formacje prawicowe w Polsce, tak by mogła ona przemawiać wspólnym głosem i jednocześnie w swoim łonie prowadzić dialog w obrębie takich lub innych różnic. Uważam, że jest to realne li i tylko wówczas, gdyby była ku temu chęć i wola wszystkich liczących się liderów formacji prawicowych. Jest to warunek sine qua non.
Polska prawica czerpie z wielu tradycji. Chrześcijańskich, romantycznych, pozytywistycznych, socjalizujących, liberalnych, ludowych, mieszczańskich…. Wszystko to jest obecne w programach politycznych takich lub innych formacji prawicowych, zapewniając im bogactwo różnych prądów intelektualnych, doświadczeń, wzorców i punktów odniesienia. To jest to, co w swoim poprzednim tekście określiłem jako to, że „… prawica ma wiele odcieni. A wszystkie z nich powinni składać się na wspólny kolor.” I moim zdaniem jest to ogromny atut, można powiedzieć, kapitał, polskiej prawicy, która w swoim „menu” posiada różnorodność dań zaspokajających różne podniebienia. Wspólne w tym wszystkim jest to, że, jak deklarują liderzy wszystkich prawicowych formacji, zależy im na Polsce silnej, podmiotowej, odgrywającej ważną rolę na arenach europejskiej i światowej. Polsce posiadającej swoją misję i ucieleśniającą ją wizję realizacji. To dotyczy takich spraw, jak gospodarka, własność, struktura społeczna, kultura, rodzina, relacje z Kościołem katolickim i innymi religiami, problemy mniejszości narodowych i etnicznych, obronność, Historia i wiele innych. Wspólnym zaś mianownikiem jest głębokie poczucie patriotyzmu i wspólnotowości. Bez wątpienia ten, który jest koneserem tego wszystkiego w prawicowej „kuchni” znajdzie coś dla siebie. Z nią jednak jest ten problem, że bardzo słabo dociera ona ze swoją ofertą do pozostałych rzesz potencjalnych konsumentów. Dlaczego? Ano dlatego, że wydawać się może, iż na jej zapleczu panuje permanentny chaos. Co jakiś czas wybuchają kłótnie pomiędzy takimi lub owymi „kucharzami”, które docierają do „sali restauracyjnej”, odstręczając tym samym potencjalnych gości. W „menu”, w zależności od tego, kto w danej chwili jest głównym „kucharzem”, trwają bezustanne zmiany, przystawki stają się daniami głównymi, te zaś deserami, trunki są nie te do nie tych potraw, obsługa jest niekiedy nieprofesjonalna, „sala restauracyjna” jest za mała …. W ogóle odnosi się wrażenie, że nikt nad tym wszystkim nie panuje. Stąd potencjalni klienci lokal omijają i idą do dużych sieciówek. A przecież to wszystko można zmienić. Jak? To wydaje się najtrudniejsze pytanie. Postaram się na nie odpowiedzieć.
Rodzima prawicowość cierpi przede wszystkim z powodu przerostu ambicji takowych lub innych solistów i wirtuozów, którzy w całej tej orkiestrze indywidualnie wyśpiewują swoje gamy i tonacje zagłuszając pozostałych solistów i wirtuozów. Niestety, ale jako całość trudno się tego słucha. W poszczególnych częściach partytury te lub owe frazy są niezsynchronizowane, kłócą się z brzemieniem instrumentów a niekiedy w trakcie koncertu dochodzi do zmiany kategorii muzycznych. Na to również nakłada się niezgranie towarzyszących chórków. Zda się, że całemu temu przedsięwzięciu brakuje dyrygenta. Lub inaczej – jest ich tak wielu, że w zależności od tego, który z nich znajdzie się w danej chwili na podeście, to ten prowadzi całość według swojej dowolnej koncepcji. Myślę, że można to zmienić.
Pytanie, kto ma szansę znaleźć się na tej scenie. Moim zdaniem jest na niej miejsce dla Prawa i Sprawiedliwości, jako podstawowej części orkiestry. Dla Polski Plus, Prawicy Rzeczypospolitej, UPR’u i kogoś tam jeszcze. Każde z nich zapewnia także swoje „chórki” w postaci wyborców/sympatyków. Z tym akurat, że ordynacja wyborcza nie wszystkim tym ugrupowaniom gwarantuje wejście do parlamentu. Nie oznacza to wcale, że pozostałe są mniej ważne, że nic one nie znaczą, że pełnić mogą rolę poślednią. Wręcz przeciwnie ich rola jest niezwykle ważna, gdyż wskutek współdziałania realizują różnorakie potrzeby swoich wyborców/sympatyków opowiadających za takim bądź innym programem politycznym. Rzecz polegać powinna na tym, że z jednej strony ta formacja, która ma szansę znaleźć się w parlamencie powinna w porozumieniu z pozostałymi realizować wspólne dla wszystkich punkty programowe (włącznie z programem swoim), dając tym samym satysfakcję wyborcom/sympatykom pozostałych formacji. Z drugiej natomiast strony te, jako pozostające poza parlamentem, powinni w obrębie swoich wyborców/sympatyków wspierać znajdującą się w parlamencie formację, by jej wyborcy/sympatycy również byli zadowoleni. Dzięki temu zanikać by mogły nieporozumienia, spory, waśnie i kłótnie pomiędzy wyborcami/sympatykami takiej lub owej formacji. Z kolei ich soliści i wirtuozi nie czuliby takiej presji ze strony swoich wyborców/sympatyków, by z pozostałymi solistami i wirtuozami wchodzić w konfrontacje. Otworzyłoby to drogę do dyskusji i szukania dróg porozumienia.
Myślę, że sposobem na to porozumienie mogłoby być sformułowanie czegoś, co można by roboczo nazwać jako „Międzypartyjny Zespół Negocjacyjno-Mediacyjny” (MZNM). I właśnie to by nie było wcale żadnym operetkowym „klonem” Konwentu św. Katarzyny lecz swego rodzaju innowacją instytucjonalną w łonie polskiej prawicy. Innowacją dającą zaczyn do powstania Wielkiego Obozu Prawicy, względnie jak chcą inni „Ruchu 10 kwietnia”. Jak miałby ów Zespół być uformowany? Przede wszystkim na zasadach pełnej dobrowolności uczestnictwa w nim. Z tym oczywiście, że każda ze stron miałaby równorzędną i równoprawną pozycję względem pozostałych, niezależnie od skali poparcia wyborczego. Chodziłoby by Zespół był przestrzenią dialogu, nie zaś formą jakich targów quasi-koalicyjnych, sejmikiem, mikrorządem czymś takim. Zasady dobrowolności, równorzędności i równoprawności musiałyby każdą ze stron zobowiązywać do tego, że to, co jest wypracowane na drodze negocjacji i mediacji, staje się dorobkiem każdej ze stron z osobna i wszystkich pozostałych. Od tego momentu każda ze stron jest zobowiązana, w ramach porozumienia ponadpartyjnego, do obrony takiego dorobku, wspierania go i rozwijania na gruncie własnej formacji politycznej. Wypracowanie wspólnego stanowiska w jakiejś sprawie powinno trwać tak długo aż każda ze stron na nie przystanie. I również tak długo każdą ze stron obowiązywałoby milczenie w takiej sprawie aż do momentu, kiedy odnoszące się do niej stanowisko staje się wspólnym dorobkiem. Przyjąć należałoby również, że jakkolwiek jakakolwiek inicjatywa, podlegająca negocjacji/mediacji, jest autorstwa którejś ze stron, to już w oczach opinii publicznej wspólne stanowisko prezentowane jest jako dorobek całego obozu – bez roszczeń którejś ze stron na wyłączność. MZMN mógłby mieć charakter swego rodzaju „starszyzny”, „rady mędrców”, „dyrektoriatu” zorganizowanych nieformalnie (lub formalnie) – w zależności od przyjętego rozwiązania. W skład której to organizacji powinni wchodzić liderzy (bądź ich upełnomocnieni zastępcy – w liczbie po jeden z każdej formacji) oraz wskazane przez nich autorytety środowiskowe, posiadające umiejętności i kwalifikacje negocjacyjno-mediacyjne, cieszący się dorobkiem i prestiżem społecznym, zawodowym oraz doświadczeniem życiowym. Należałoby również przyjąć, że obecność poszczególnych liderów (bądź ich zastępców) w MZNM jest o tyle obowiązkowa, gdyż w ten sposób następowałaby „autoryzacja” wspólnie wypracowanego stanowiska. Dana formacja polityczna nie mogłaby w Zespole uczestniczyć wyłącznie poprzez reprezentujące ją autorytety. Dopuszczalna zaś liczba tych ostatnich byłaby równa dla każdej ze stron. Ważne byłoby także, by każdy z proponowanych autorytetów musiał podlegać procedurze samolustracyjnej wobec pozostałych podmiotów wchodzących w skład „Zespołu”. Dopiero po pomyślnym przejściu takiej procedury proponowany autorytet mógłby zająć swoje miejsce w MZNM. Zasadą powinno być by przyjęcie danego autorytetu w poczet członków Zespołu odbywałoby się jednomyślnie, by uniknąć w przyszłości jakichkolwiek zadrażnień w tej kwestii. MZNM mógłby (a raczej powinien) działać jako ciało stałe, będąc tym samym łącznikiem pomiędzy poszczególnymi formacjami jego kształtującymi. Mógłby również powoływać tematyczne podzespoły robocze, tworzone do rozwiązywania jednostkowych problemów. MZNM powinien działać na podstawie formalnego (bądź nieformalnego) statutu, regulaminu bądź umowy, które wymagałaby jednogłośnego przyjęcia. Należałoby także przyjąć, jak zasadę kardynalną, działanie w dobrej wierze wszystkich ze stron dążących do porozumienia. Wyjście którejkolwiek z nich z Zespołu odbywałoby się w taki sposób, by o wszystkich przyczynach i przesłankach temu towarzyszących byli poinformowani wyborcy/sympatycy wszystkich formacji wchodzących w skład Zespołu.
To, co powyżej przedstawiłem, można by uznać za pewne zręby (możliwe do dalszego uszczegóławiania) tego, co wieźć by mogło do ponadpartyjnej współpracy i porozumienia. Jest w tym wszystkim jeden warunek graniczny, który musiałby zostać spełniony zanim przystąpiono by do formowania się Międzypartyjnego Zespołu Negocjacyjno-Mediacyjnego. Tym czymś jest to, by otwarcie, na oczach prawicowych wyborców/sympatyków, przedstawić i wyjaśnić wszystkie okoliczności i zdarzenia, które w przeszłości towarzyszyły poróżnieniu się liderów poszczególnych formacji prawicowych, tym samym doprowadzając do różnych wojen międzyformacyjnych. W tym aspekcie należałoby przyjąć niejako opcję „zerową”, która wyczyściłaby grunt do dalszej współpracy polityczno-programowej. Jeśli za konfliktami w łonie prawicowego obozu stoją wyłącznie rozbieżności polityczne i programowe, to na drodze negocjacyjno-mediacyjnej można by znaleźć przestrzeń do współpracy, która zadowoliłaby wyborców/sympatyków poszczególnych formacji. Jeśli natomiast rozdźwięki mają podłoże emocjonalno-psychologicznych animozji i niesnasek, to dalsze ich ukrywanie przed opinią publiczną (w tym także potencjalnymi wyborcami/sympatykami) stać będzie zawsze na przeszkodzie ku wspólnemu kształtowaniu i poszerzaniu przestrzeni polskiej prawicowości. W tym sensie żaden Wielki Obóz Prawicy, względnie „Ruch 10 kwietnia” nie będzie miał szansy powstać. Zaś, jeśli w ogóle, to może okazać się on efemeryczny i być kolejną, spaloną na panewce, prawicową inicjatywą. Porozumieć się i współpracować można we wszystkim. Ważne jest, by były ku temu chęć i wola posadowione na gruncie rozwikłania wszystkich zadrażnień i zaszłości. Inaczej się nie da. W „kuchni” będzie porządek, a i orkiestrę z chórkami będzie się miło słuchało.
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
6 komentarzy
1. a mówiłam, że musi być impuls i JEST !
Powstała juz grupa Ruch 10 kwietnia
http://www.facebook.com/group.php?gid=124612447556335
zapraszamy
TO JUZ SIE DZIEJE, A MANTYCZYC NIE MA CO.
Oddolny Ruch, bez partii, ale z dobrym zapleczem intelektualnym prawicy.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Marylo,
a jak to się przełoży na paplamętarne partyjnicatwo? Bo tam są nitki władzy.
3. Moherowy
wybory samorządowe i parlamentarne PRZED NAMI.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. Marylo,
wiem, że przed nami. Ino dwa pytanka. Pierwsze, na ile to, co się dzieje będzie wstrząsem dla wszystkich (powtarzam - wszystkich) prawicowych solistów i wirtuozów, że czas wzajemnego podgryzania się właśnie skończył, gdy - nomen omen - śmierć zaczyna zaglądać w oczy? I drugie, na ile to będzie trwałe, by polska prawica wreszcze znalazła jakąś nową jakość? Bo znowu na "wrzeszczących staruszków" to nie mam zamiaru głosować. Przepraszam, ale po nazwisku to nie chcę jechać. Innymi słowy, czy Ruch 10 kwietnia ma wystarczającą siłę, by "wrzeszczącym staruszkom" zasadzić solidnego kopa w tyłek, by ci wreszcie się ocknęli i zaczęli cos robić, by Polskę wyrwać z brudnych łapsk. To mi przypomina mój Integrator, który "wrzeszczącym staruszkom" mógł się, i słusznie, niepodobać. Zresztą, czy mój Integrator ma teraz jakiś sens?
5. czy mój Integrator ma teraz jakiś sens?
INTEGRATOR sam powstał - bez namawiania i przekonywania i tylko taki ma szansę integrować. Pisałam o tym od początku.
Powstała juz grupa Ruch 10 kwietnia
http://www.facebook.com/group.php?gid=124612447556335
zapraszamy
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. No to cacko z tym Integratorem. :)
Teraz tylko trzeba go udoskonalać w praktyce. Jak prawica zobaczy, jak to działa w praktyce to później będzie furczało aż miło.