Pod koniec kwietnia, nie zrażając się regularnymmordobiciem w Werchownej Radzie, prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz dopiął nowy projekt polityczny: ogłosił nowy etap w dziejach Ukrainy: modernizację kraju z pomocą Kremla (realna korzyść ze zniżki cen gazu) kosztem trybutu z niemierzalnej przecież suwerenności. Taki bowiem skutek niesie rosyjsko-ukraińska umowa na nowe 25 lat stacjonowania Floty Carnomorskiej na Krymie – łącznie do 2042 roku, powiązana ściśle z aneksem do umowy gazowej, skutkującym obniżeniem o ok. jedną trzecią cen importowanego z Rosji gazu. Nic to, że obniżka cen gazu obejmuje tylko okres do 2019 r., a rosyjskie okręty pozostaną na Krymie jeszcze łącznie co najmniej 32 lata od dziś. Kijów pod rządami W. Janukowycza został wybudzony brutalnie ze snu o samostanowieniu. Realia polityczne (w tym bierność i milczenie Zachodu) oraz gospodarcze (ciążenie przestarzałej i energochłonnej gospodarki ukraińskiej do Rosji) przesądziły o zmianie kursu Ukrainy na zdecydowanie dyktowany przez Kreml. Premier Putin kuje żelazo, póki gorące: zaproponował ostatnio, że Gazprom przejmie (wykupi) Naftohaz Ukrainy – odpwiednik naszego PGNiG, czyli państowego operatora sieci przesyłowej i dystrybucyjnej gazu. Rosjanie zawsze chcieli przejąć pełną kontrolę nad ukraińskimi rurami, którymi płynie 80 proc. gazu wysyłanego pzez Rosję na Zachód.
Rządzący Polską Donald Tusk hasło modernizacji kraju ma wypisane na sztandarach od 2007 r. Wtedy miało być ono panaceum na mrzonki o IV RP: o wypełnianiu przez państwo funkcji, o których wiemy, że powinny być wypełniane przez państwo, ale nie są, z uwagi na słabości instytucjonalne i personalne. Niektórzy analitycy twierdzą wręcz, że szermowanie hasłem modernizacji w kampanii 2007 r. trafiło w zapotrzebowanie grupy Polaków, którzy zmęczeni rozhuśtanym państwem PiS pragnęli "w spokoju dorabiać się", co w efekcie pozwoliło Platformie wygrać wybory parlamentarne i odsunąć PiS od władzy.
Niewielu polskich obserwatorów łączyło wtedy wysunięte przez PO hasło modernizacji wprost z Rosją. Owszem, Platforma deklarowała "odpolitycznienie" stosunków z Moskwą. Ale nie było wówczas do końca jasne, jakie będą praktyczne skutki tej linii.
Z czasem zaczęły pojawiać się kolejne objawy nowego trendu:
nieustanne dezawuowanie przez premiera, szefa MSZ i marszałka Sejmu stanowiska prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który przekonywał, że wobec Rosji oprzeć się trzeba na zasadzie wzajemnego przestrzegania norm międzynarodowych, w tym integralności terytorialnej państw;
szef MSZ Radosław Sikorski ogłosił przed szczytem jubileuszowym NATO w 2009 r., że wyobraża sobie akcesję Rosji (agresorki na Gruzję) do Sojuszu;
Donald Tusk i R. Sikorski za sukces uznali wizytę Władimira Putina w Sopocie i na Westerplatte, po której został zapisu kryptostalinowskiego bajania rosyjskiego premiera o wspólnocie losu polskich jeńców mordowanych w Katyniu i losu czerwonoarmistów z 1920 i 1921 roku;
zgoda rządu D. Tuska na zmiany w strukturze właścicielskiej EuroPolGazu, skutkujące wzmocnieniem pozycji Gazpromu i zbliżeniem się Rosjan do przejęcia kontroli nad operatorem polskiego odcinka gazociągu jamalskiego;
w lutym 2010 r. (niemal w tym samym czasie, kiedy W. Janukowycz obejmuje stanowisko prezydenta Ukrainy) rząd D. Tuska zaakceptował wynegocjowaną przez wicepremiera W. Pawlaka umowę z Rosjanami na dostawy gazu do Polski do 2037 r., Dzieje się tak, chociaż umowa w praktyce podważa dywersyfikacyjne projekty rozpoczęte przez rząd PiS, a kontynuowane siłą rozpędu przez obecny gabinet (budowa gazoportu LNG w Świnoujściu, kontakty i umowa z Katarczykami na dostawy gazu skroplonego); Tu już mamy przejaw ukrainizacji polskiej polityki – "modernizację w powiązaniu z Rosją", czyli pod jej dyktando, a mówiąc wprost za cenę rezygnacji z politycznej roli RP w obszarze dawnego ZSRS i obecnej WNP, za cenę rezygnacji z pozycji państwa, które w UE ma szczególny mandat do nadawania tonu dyskusji o stosunkach z Rosją.
rezygnację z twardego i solidarnego podejścia do stawiania na forum UE i NATO wymogu respektowania przez Rosję zapisów porozumienia rozejmowego kończącego wojnę z Gruzją, w którym Moskwa zobowiązywała się do wycofania swoich żołnierzy na pozycje sprzed konfliktu;
doszło do takich absurdów, że wmawia się opinii publicznej, jakoby ocieplenie stosunków z Rosją zaowocowało sukcesem w postaci finalizacji rozmów i podpisania umowy o żegludze po Zalewie Wiślanym (choć sygnowana 31 sierpnia 2009 r. umowa niczego de facto nie zmienia, bo wciąż uzależnia swobodę ruchu statków od każdorazowego widzimisię decydenta rosyjskiego).
Szczególne uniesienie w gronie stronnictwa moskwicińskiegozapanowało po tragedii smoleńskiej z 10 kwietnia. To znów typowe dla elit państwa upadłego, a jako żywo przypomina okres schyłkowy Rzeczypospolitej Obojga Narodów po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja – krajobraz z królem, który najpierw znajduje się w gronie ojców państwa obywatelskiego, a kończy do spółki z targowiczanami, gasząc światło w pokoju z napisem "niepodległość". Wydarzenie, które powinno skutować postawieniem warunków absolutnej przejrzystości stronie rosyjskiej, wywołuje serwilistyczne odruchy rządzących w Polsce, jakby przestraszonym odkryciem, że pewnie i oni będą postawieni w sytuacji, że konieczny na drodze ich kariery stanie się pewnego dnia lot do Rosji, a przecież żyć się chce (w końcu historycy Tusk i Komorowski pamiętają, że nawet "tow. Tomasz", najwierniejszy z wiernych sług Stalina i NKWD, nie wrócił o własnych siłach z Moskwy).Im więcej jest dowodów na lekceweażące podejście Rosjan do tematu ujawnienia okoliczności tragedii, tym głośniej brzmią nad Wisłą tony wzywające do pojednania, poniechania podejrzeń, nawoływanie do palenia lampek na grobach czerwonoarmistów.
Przeto trójdzielny Bronisław Komorowski (marszałek, p.o. prezydenta i kandydat na prezydenta w jednej osobie) jest mężem stanu na miarę państwa upadłego. Na miarę czasów, na miarę naszych potrzeb, chciałoby się powiedzieć, trawestując "Misia". Za dwa dni leci czarterem do Moskwy, aby dać wyraz uznaniu władz w Warszawie dla "otwartości": podejścia rosyjskiego. Tymczasem mija niemal miesiąc od tragedii, a oficjalnie nie wiemy niczego na temat jej przyczyn, ba, nie znamy nawet dokładnego czasu zdarzenia.
Dziś pojawiły się doniesienia, że teren na którym doszło do katastrofy nie jest odpowiednio zabezpieczony, a osoby postronne zbierają przedmioty należące do ofiar. (...) Jeszcze kilkanaście godzin temu teren przylegający do lotniska "Siewiernyj" był zupełnie nieogrodzony i niepilnowany. Przedsiębiorca z Głowna Albert Waśkiewicz, który był na miejscu katastrofy prezydenckiego samolotu, opowiadał, że na miejscu zastał Rosjan przeszukujących teren. Można tam było znaleźć osobiste rzeczy należące do ofiar, strzępy ubrań i części rozbitego samolotu. Przedsiębiorca niektóre z przedmiotów znajdujących się na miejscu wypadku przywiózł do Polski, aby potwierdzić swoje słowa. [gazeta.pl, 5 maja 2010 r.]
Niechlujstwo ze strony rosyjskiej ujawniane przez świadków, którzy odwiedzili miejsce katastrofy, jest ewidentne, ale nie dla Bronisława Komorowskiego:- Ja na razie nie dostrzegłem żadnych jakichś przejawów braku szacunku ze strony instytucji rosyjskich, jeśli chodzi o zachowanie pewnej dbałości o jakieś szczątki z samolotu, czy innych.Jak odnotował dziennikarz GW, Komorowski "dodał, że sugerowałby zachowanie umiaru w "tworzeniu atmosfery" wokół tej sprawy. Według niego, jeżeli gdzieś znaleziono jakiś kawałek czy fragment odzieży, nie jest to jeszcze wielkim problemem" [gazeta.pl, 5 maj 2010 r.]. Wcześniej zarówno z rosyjskiej, jak i polskiej strony słyszeliśmy, że wszystkie fragmenty samolotu i pamiątki osobiste ofiar zostały zabezpieczone.
Jak słusznie zauważył marszałek, zachowajmy umiar w "tworszeniu atmosfery". Niech gazeta.pl nie pisze o hienach cmentarnych, niech minister od sprawiedliwości Kwiatkowski powściągnie młodzieńczą zapalczywość. Niech rodziny ofiar spod Smoleńska spokojnie poczekają rok czy dwa. Przecież ich bliscy, krewni ofiar z Katynia, 70 lat czekali już na ujawnienie dokumentów o losach swoich ojców. I gdyby nie to (nmniejsza o to, co, "nie twórzmy atmosfery") to mogliby jeszcze poczekać. Czekanie to polska spcjalność.
To co, towarzysze, poczekacie?
http://kronikapanstwaupadlego.salon24.pl/178392,komorowski-janukowycz-polska-ukraina
1 komentarz
1. u nas Katyń II
Janukowycz na razie był narażony na jajka na parasolu w parlamencie, gdy odczytywano akt zdrady narodowej. W Polsce szajka (Wybałuch, Wąśik i Szczurek Obrotowy) przygotowała logistykę wystawienia na odstrzał Prezydenta - są więc w sprzysiężeniu sztyletników z Kremlem. Brak reakcji Jewrosojuza na to (i co NATO na to?), co się wydarzyło w Smoleńsku, a właściwie objawiona "reakcja zdrady" poprzez zamanifestowaną nieobecność wielkich przywódców pseudo-sojuszniczych na Wawelu, inaczej formatują wspomniane wyżej podobieństwa. Ale Janukowycz z Komorowskim wespół-zespół to dobiero wróży nam groźnie!