Ostatni mecz Tuska
Prawdę mówiąc trudni pisać mi tekst o Donaldzie Tusku w tonie współczucia, gdyż nigdy nie uważałem go za pierwszoligowego polityka, męża stanu czy jakąś wybitną postać. Ot dzięki gdańskiemu desantowi Lecha Wałęsy, młody opozycjonista, jakich były tysiące w dużych miastach i małych miasteczkach znalazł się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu.
Przez lata i dziennikarze nie widzieli w nim nic wyjątkowego. Nazywali go „największym leniem wśród polityków”. Utkwił mi w pamięci, jako kibic i piłkarz, jeden z „bohaterów nocnej zmiany” oraz błaźniący się uczestnik „Szansy na sukces”.
Oczywiście nie siedzę w polityce od wewnątrz, a tym bardziej w głowie Donalda Tuska. Zakładając jednak z dobra wolą, że nie ma w jego życiu jakiś tajemniczych uwikłań czy groźnych „uzależnień” to należy dostrzec w nim dzisiaj postać niezmiernie tragiczną.
Donald Tusk został potwornie skrzywdzony przez dokładnie te same „elity”, media i koterie kręcące Polską jak za przeproszeniem ogon wywijający psem, które gnoiły z zapamiętaniem Lecha Kaczyńskiego.
Kiedy z prezydenta robiono prymitywnego głupka, jego uczyniono mężem opatrznościowym, wizjonerem, ostatnią deską ratunku dla Polski. Wszyscy pamiętają słynne „Tusku musisz”.
On dzięki coraz liczniejszym dworzanom, komplemenciarzom i zausznikom w to uwierzył, a że dusza w nim sportowa, dobrał sobie, jako najbliższych współpracowników kolegów z boiska. Ta sportowa dusza podszeptywała mu, że w potyczce z PiS-em ważny jest tylko aktualny wynik, a każdy dzień jest meczem, którego rezultat wyświetlają na tablicy kilka razy na dobę zaangażowane jak nigdy sondażownie.
W erze rządów PO poważna polityka odeszła w cień. Zaczęły się niemające końca wizerunkowe starcia na stadionie, Polska.
Walka o krzesła, miejsce w samolocie, sam samolot, a nazajutrz wynik 1:0, 2:0, 3;0. Żyć nie umierać.
Dało się przenieść ukochane hobby do polityki i grać, kiwać, strzelać przeciwnikom kolejne gole przy aplauzie klakierów, którym nie przeszkadzało stosowanie dopingu w postaci usłużnych „ekspertów”, dopalaczy w osobach „wybitnych” dziennikarzy czy brutalnych fauli, których przekupni sędziowie nie zauważali.
8 lutego 2008 roku to data dla mnie z dzisiejszego punktu widzenia tragiczna. Wtedy to rozpoczął się najważniejszy mecz Tuska, który zapadnie w pamięci świata podobnie jak tragedia na stadionie, Heysel.
To wtedy dla pokazaniu światu i Polakom, a w szczególności kaczystom, że Tusk to Liga Mistrzów i gracz światowego formatu zorganizowano mu w ekspresowym tempie wizytę w Moskwie i wciśnięto go po raz pierwszy w ramiona Putina. Rzecz to była bez precedensu, aby wielki car bez wielomiesięcznych uzgodnień kanałami dyplomatycznym przyjął ot tak sobie nagle premiera Polski.
Choć wizyta miała wymiar czysto propagandowy i wizerunkowy to konsekwencje starcia piłkarza z szachistą-czekistą są dramatyczne. Po tej wizycie Kreml okrzyczał polskiego premiera „naszym człowiekiem w Warszawie” i rozpoczął rozgrywkę typu dziel i rządź, oddzielaj stopniowo ziarno od plew, by na końcu 7 i 10 kwietnia dokonać selekcji jak na rampie.
Kulminacja i ostatnia akcja tego starcia, megalomańskiego amatora z wytrawnym zawodowcem nastąpiła w styczniu, kiedy to Prezydent Lech Kaczyński wysłał list do rosyjskiej ambasady w Warszawie informujący o swojej wizycie 10 kwietnia 2010 roku w Katyniu.
Wszyscy pamiętają tą wyrafinowaną grę na czas ambasadora Grinina udającego, że o liście nic nie wie, jego rzekomym zaginięciu i cudownym nagłym odnalezieniu. W tym czasie podano sensacyjną wiadomość. Tusk wygra kolejne starcie z wrażym kaczorem pokazując się trzy dni wcześniej w Katyniu i to w towarzystwie samego Putina. Już pewnie widział oczami wyobraźni ten kolejny sondażowy zwycięski wynik.
Wtedy to już stało się jasne, że w drugim samolocie pojawią się w przytłaczającej większości, ci wszyscy, którzy zechcą wesprzeć Prezydenta RP i jak najwyżej podnieść rangę jego wizyty. Wiadomo, było, że na pokład wejdą najbliżsi współpracownicy, szefowie IPN, NBP, RPO i cała czołówka partii opozycyjnej z Jarosławem Kaczyńskim.
Co stało się dalej wszyscy wiemy. Dziś wiadomo, że szybkiego wyjaśnienia przyczyn katastrofy nie należy oczekiwać. Wiemy również, że dzięki nieudolności (?) Polskiego rządu wszystkimi dowodami dysponują Rosjanie, a fakt, że zamiast czarnych skrzynek otrzymamy stenogramy i analizy rosyjskie będzie na długie lata uwiarygodniał wersję zamachu.
Tusk już dzisiaj wie, że do historii dla wielu przejdzie, jako zdrajca lub nieodpowiedzialny i pozbawiony wyobraźni nieudolny polityk, który przez swoją głupotę, rozbudzone ambicje i permanentny bezsensowny bratobójczy mecz z Lechem Kaczyńskim, wystawił swoich rodaków jak „kaczki” na odstrzał.
Nie zazdroszczę mu i jestem pewien, że jeżeli jest, choć odrobinę wrażliwym człowiekiem, to miota się teraz, co noc w mokrej pościeli targany wyrzutami sumienia.
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
6 komentarzy
1. >> Autor
Bardzo bogata i wielowątkowa analiza.
Wszystko zaczęło się od żądzy władzy, wyobrażenia, ze władza to lekki chleb, a nie trudna i odpowiedzialna służba, naiwności, że za poparcie w wyborach nie przyjdzie po wielokroć zapłacić, niedopuszczalnego okazywania prezydentowi lekceważenia przy różnych okazjach, a skończyło się nielojalnością, zgodą na konkurencyjna imprezę w Katyniu na zaproszenie Putina, która nie przyniosła prawdy, a była manipulacją.
Tusk nie przewidział, że ta nielojalność może mieć aż takie konsekwencje. Rozumował w kategoriach krajowej walki politycznej. Wziął udział w rozgrywce międzynarodowej, której reguł nie rozumiał i rezultatu nie przewidział. To dyskwalifikuje go jako polityka. Jako szef rządu nie ma już nic do zrobienia. Powinny być nowe wybory i mobilizacja, aby Polska znów miała przywództwo. Coraz bardziej fasadowa i wypalona wewnętrznie PO kończy jako bankrut.
Pozdrawiam -
hrabia Pim de Pim
2. Premier redaktorem naczelnym "Faktu"
Pamiętacie ?
Tusk do dziennikarzy: Mówcie mi szefie!
Jak zwracać się do szefa rządu, który dziś - nietypowo - był redaktorem naczelnym "Faktu"? Panie premierze? Panie redaktorze? "Mówcie do mnie: szefie!" - żartował Donald Tusk, który dziś przez dwie godziny siedział w fotelu redaktora naczelnego "Faktu" i decydował, co ukaże się w jutrzejszym wydaniu gazety.
Filiżanka herbaty i stos gazet do przejrzenia. Zamiast raportów od ministrów, kolegium redakcyjne z szefami działów. Selekcja materiałów i zdjęć, które ukażą się w czwartkowym "Fakcie". Tak wyglądało dzisiejsze przedpołudnie Donalda Tuska. "Pan premier jest dziś naczelnym" - ogłosił redaktor naczelny "Faktu" Grzegorz Jankowski. "To nie znaczy, że pan Grzegorz jest dziś premierem" - żartował Donald Tusk.
Fotel naczelnego, papierosy i... paparazzi Premier stawił się w redakcji punktualnie. Tuż po godzinie 9:00 zasiadł w fotelu redaktora naczelnego i rozpoczął zebranie. Czy podczas kolegium wolno palić? - to właśnie w pierwszej kolejności chciał wiedzieć Tusk, który sam palenie rzucił. Papierosów na kolegium jednak nie było. Premier z zaciekawieniem przejrzał plik zdjęć, wykonanych przez paparazzich. Gdy rozmowa zeszła na główny temat "Faktu" sprzed kilku lat - wypadek śmigłowca z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem - Tusk dowcipkował: "Tego wam dziś nie zapewnię". [...]
Efekty pracy Donalda Tuska w "Fakcie" ocenią czytelnicy gazety już jutro.
http://dziennik.pl/polityka/article88156/Tusk_do_dziennikarzy_Mowcie_mi_szefie_.html Pzdr.
http://wola44.wordpress.com/ >>> http://dokumentalny.blogspot.com/
3. hrabia Pim de....
4. >> Adam
hrabia Pim de Pim
5. hrania Pim de..
6. jakoś
Dla triumfu zła starczy by dobrzy ludzie nic nie robili.. E.Burke