Koseła: Nie rozpuszczajmy cementu, który nas spaja (FRONDA)

avatar użytkownika Maryla

Ukazało się  coś, co nazwałbym obudzeniem wspólnoty politycznej. Okazało się, że dla Polaków państwo posiada majestat. Obywatele Rzeczypospolitej to nie jest trzoda - mówi prof. Krzysztof Koseła

Fronda.pl: Dla wielu osób tłumy spontanicznie zbierające się pod Pałacem Prezydenckim po śmierci pary prezydenckiej, oczekujące w kilometrowych kolejkach na wpisanie się do ksiąg kondolencyjnych, były sporym zaskoczeniem.

prof. Krzysztof Koseła*:Rzeczywiście tak było, chociaż socjologowie nie powinni być tym tak bardzo zdziwieni. Pamiętajmy jednak, że przyczyna tego stanu rzeczy nie była socjologiczna. Śmierć to nie jest wydarzenie, które można wmontować w łańcuch wyjaśnień, którymi posługuje się nasza nauka. Przypominamy sobie jednak takie tłumy już od czasu Wielkiej Nowenny lat 60., później byliśmy sami sobą zaskoczeni w latach 70. przy okazji naszych „narodowych powstań”, a zwieńczeniem tego były kolejne pielgrzymki Jana Pawła II. Na myśl przychodzi mi rok 1968, gdy władze ostrzegały, by nie przyłączać się do tłumów, bo się „utonie w szambie”. Tych ostrzeżeń ludzie się jednak nie przestraszyli.

Komentatorzy najczęściej jednak porównywali atmosferę ostatnich dni do tej sprzed pięciu lat, gdy zmarł Jan Paweł II.

To, co żeśmy zobaczyli w ciągu tego ostatniego tygodnia, jest o wiele cięższe do wytłumaczenia niż tamto wydarzenie. Wtedy zmarł bowiem szanowany i kochany przywódca duchowy, a z powodu jego choroby wszyscy przewidywali i byli przygotowani na to, że niedługo nas opuści. Byliśmy jednak zaskoczeni i zachwyceni tym, że ten tłum był taki szczególny. Pamiętam, że jeszcze jako młody pracownik byłem w Moskwie na 1 maja i tam na Placu Czerwonym widziałem tłum, którego się przestraszyłem. To był taki „szalony tłum”, biły się butelki o bruk i przyznam, że te uczucie strachu przed dużym zgromadzeniem do tej pory mi towarzyszy. Natomiast niczego takiego nie zauważyłem w Polsce.

Czyli powodem zdziwienia było to, że tyle osób przyszło pożegnać prezydenta, który, nazwijmy to eufemistycznie, nie miał u wielu obywateli „dobrej prasy”.

To oczywiście był główny powód, przecież do niedawna nie był on przez większość społeczeństwa ani kochany ani szanowany. Obserwowaliśmy taki rodzaj mobbingu politycznego w stosunku do jego osoby. W świadomości dużej części naszego narodu ugruntowano obraz prezydenta jako śmiesznego, niepoważnego człowieka, który „za co by się nie wziął to zepsuje”. To ośmieszanie, szydzenie, nieuzasadniona krytyka przeszły najśmielsze granice także w czasie rozmów zwykłych ludzi. Na pewnych imieninach przy stole usłyszałem, że „w szpitalu na Szaserów jest taki specjalny pokój gdzie odtruwają prezydenta”. Na taką głupotę już musiałem zareagować... Na tym przykładzie widać jak część społeczeństwa uwierzyła nawet w takie bzdury.

To wszystko zmieniło się w ciągu jednego dnia. Bez zmrużenia oka ci co przed 10 kwietnia dorzucali swoje cegiełki do medialnego obrazu prezydenta, nagle przybrali zupełnie inne maski.

To jest właśnie potęga, ale i słabość, mediów. Dlaczego tak jest, na pewno lepiej wytłumaczyliby medioznawzy. Oczom socjologa ukazało się jednak coś co nazwałbym obudzeniem się wspólnoty politycznej, co nie zdarza się zbyt często, w przeciwieństwie do wielokrotnego odradzania się wspólnoty religijnej. Okazało się, że dla tych ludzi państwo posiada jednak majestat. Oni przychodzili pod Pałac gdyż umarł ich Przywódca.

Dziennikarze, którzy przeprowadzali rozmowy wśród tłumów, nie raz słyszeli głosy żalące się na wielu polityków i ludzi mediów za to, że w taki sposób przedstawiali Pierwszych Obywateli RP. Niektórzy podkreślali, że nie byli zwolennikami prezydenta, ale obecnie czują się oszukani przez media, czują, że coś im odebrano, że ich wykorzystano. Z kolei w większości mediów tematem przewodnim była kwestia zgody narodowej – pięknie brzmiąca sentencja, ale mało szczegółowa. Wydaje się, że każdy z tych, który o niej mówił miał co innego na myśli.

O zmarłych nie mówi się źle. Ale to wydarzenie nie zmienia faktu, że jesteśmy społeczeństwem politycznie bardzo głęboko podzielonym. Trudno byłoby oczekiwać, że ta atmosfera smutku na dłuższą metę przetrwa. Gdy tylko pojawiła się ta decyzja o Wawelu, to od razu zaczęły się kontrowersje.

To był moment krytyczny, doszło do pewnego przełamania żałoby narodowej, która do tej pory była ukazywana we wszystkich mediach w raczej spójny sposób.

Ta bitwa się dopiero rozpoczyna, za dwa miesiące mamy przecież wybory prezydenckie.

Wyborcy zaakceptują w tej kampanii język, którym do tej pory posługiwali się politycy?

Społeczeństwo po pewnym czasie przyzwyczaiło się do tego sposobu „prowadzenia polityki”. Jak ktoś pracuje w oborze to w końcu przestaje czuć, że wokół panuje odór. Wiadomo, polityka w systemie demokratycznym wymaga kontrowersji, wymaga sporów. Ale trzeba mieć na uwadze to, że wspólnota polityczna wymaga również wspólnego mianownika – jedności w wielu sprawach. Z dzisiejszej perspektywy widzimy, że doszło do utraty umiaru. Strasznie nisko upadła ta „zabawa polityczna”, prowadzona przez wiadomych polityków, dziennikarzy i media, jeśli normalnością stało się drwienie z wyglądu czy ze wzrostu.

Ciężko mi sobie wyobrazić by przeciwnicy „kaczyzmu” nagle wykreślili ze swoich słowników określenia, które w różnych kombinacjach stosowane są od prawie dwudziestu lat.

Tego dziś nikt nie przewidzi. Ale na pewno możemy powiedzieć, że ten przykład idący z góry bardzo niekorzystnie odbił się na młodych pokoleniach Polaków. Podam panu przykład z badań przeprowadzonych w 1999 roku. 14-letni Polacy, jeśli idzie o wiedzę o polityce, o demokracji, o rzeczach publicznych, byli najlepsi wśród rówieśników z 28 badanych krajów. Gdy te same pytania zadano polskim 17-latkom okazało, że wyniki pomiędzy tymi grupami wiekowymi diametralnie się różniły. Starsza młodzież, która do niedawna uważała, że polityka jest wzniosła – co pochodzi jeszcze od romantyków, zwracała uwagę na wspólne dobro, kompletnie straciła co do niej złudzenia. Ich zdaniem chodzi w niej jedynie o władzę i pieniądze, a wszyscy politycy to kłamcy i złodzieje.

Bardziej dojrzała percepcja tego czym jest polityka i sprawy publiczne okazała się spojrzeniem cynika?

Niestety, można powiedzieć, że za ten stan rzeczy odpowiada także taki styl uprawiania polityki, gdzie na bok schodzi dobro wspólne, a na pierwszy plan wysuwa się rywalizacja polityczna prowadzona w zawstydzający sposób. I nie ma się co dziwić, że starsza młodzież uważa taki stan rzeczy za normę.

Co więc powinniśmy zrobić? Wydaje się, że mamy teraz odpowiedni moment by intensywniej zastanowić się nad pewnymi ważnymi kwestiami.

Nie można dopuścić do tego, by wizja spraw publicznych jawiła się jako rozrywane czerwone płótno, tylko jako coś cennego, o co wszyscy dbają. Tolerując „wyczyny” pewnych osób, z dzisiejszej perspektywy chłodnych głów widzimy, że traciliśmy ważne zasoby naszej wspólnotowości. To tak jakbyśmy rozpuszczali cement, który nas spaja. Na szczęście, wydaje mi się, że nie do końca żeśmy ten majestat zniszczyli, a po tym tygodniu mam nadzieję, że doszło do jego odrodzenia. Ufam, że będzie on dalej odbudowywany.

Wydaje mi się, że życzenie byśmy potrafili się „pięknie różnić” i walczyć na argumenty a nie na oszczerstwa – tylko pięknie brzmi. Ciężko będzie o jego realizację. W szczególności gdy już słyszymy, że to Jarosław Kaczyński odpowiada za przerwanie pięknego czasu żałoby narodowej i wykorzystuje śmierć brata do celów politycznych.

Każdy sam, w swoim sumieniu powinien się rozliczyć z tego co napisał czy powiedział.

No dobrze, ale, przykładowo, Adam Michnik zaraz po katastrofie bardzo pozytywnie wypowiadał się o cechach charakteru prezydenta, czego ja, może przez nieuwagę, nigdy nie zauważyłem w jego wcześniejszych wypowiedziach, czy artykułach. Taka nagła zmiana dotycząca wielu osób świata mediów i polityki mogła stanowić szok dla sympatyków przeciwnej braciom Kaczyńskim wizji Polski.

Można powtarzać takim ludziom żeby zastanowili się nad tym, co piszą czy mówią, ale nie można komuś kazać być uczciwym, bo to nie sprawi, że nagle zacznie nim być... Ale wie pan, ja nawet niespecjalnie oczekiwałbym, żeby nagle te osoby zaczęły się kajać, bo wyglądało by to po prostu na lanie krokodylich łez.

Oprócz przymiotów osobistych doceniono w prezydencie także część osiągnięć politycznych, za które do tej pory był bardzo krytykowany, jak choćby wsparcie Gruzji, czy walkę o podmiotowość Polski i sojusz w tej materii z innymi państwami Europy Środkowo – Wschodniej. To sporo wykracza poza typowe „dobre mówienie o zmarłym”.

Cóż można powiedzieć dziennikarzom, szczególnie tym, którzy nadmiernie sięgali do tej pory po „przymiotniki” i nie byli w swych ocenach zbyt obiektywni? Chodzi o to, by jakoś naprawić na przyszłość pewne rzeczy. Wydaje mi się, że w ciągu tego tygodnia pokazaliśmy, że jesteśmy całkiem niezłą wspólnotą i że sami, oddolnie, potrafimy się dobrze zorganizować. Pamiętam rozmowę z księdzem Małkowskim, który powiedział mi, że w latach 80. ludzie zauważyli, że wiele rzeczy nie jest już tylko szarych, że ta materia się rozdzieliła na białe i czarne. To był taki czas refleksji nad wartościami. Myślę, że teraz też przeżywamy podobny czas. Wtargnęła w nasze życie - ta misja społeczna i publiczna prezydenta. We wrześniu słyszeliśmy premierów Polski i Rosji, ale myślę, że bez tych słów prezydenta, tamte dwa głosy to byłoby trochę za mało. Jeżeli coś tak naprawdę dźwięczało i zapadało w serca, to głos Lecha Kaczyńskiego. Być może przyjdzie takie ocknięcie się. Nie można dopuścić do tego byśmy sami zniszczyli do końca to co mamy cennego i podzielić tak społeczeństwo, że ludzie skoczą sobie w końcu do gardeł. Nie idźmy drogą Hiszpanii lat 20. i 30.

Nie słyszałem w wielu mediach refleksji nad tym, że może czas zastanowić się trochę bardziej nad szerszym zjawiskiem „kaczyzmu”. Jeśli same media przyznają, że doszło do zniekształcania obrazu prezydenta, to może powinniśmy się zastanowić nad tym, czy także dominujący obraz jego brata, jak i PiS-u jest zgodny z rzeczywistością?

Ta refleksja nad tworzeniem medialnego wizerunku nie dotknie Jarosława Kaczyńskiego, gdyż nie ma on tych atrybutów, którymi Lech Kaczyński polepszył swój obraz. Nie ma Pani Kaczyńskiej, dzieci i wnuków, a w swoich sformułowaniach jest ostrzejszy niż brat. Pamiętajmy, że idą wybory. Ale ja bym chciał wspomnieć o jednej „gębie” dodanej prezydentowi, która szczególnie mnie irytowała. Lech Kaczyński był intelektualistą - a o tym wiedziała bardzo mała część społeczeństwa. Skutecznie to przed nim ukrywano. Nigdy nie zapomnę konferencji organizowanych w Belwederze na aktualne tematy. Pamiętam, że na jednym z niedawnych takich spotkań, gdy dyskutowano nad problemem państwa, prezydent przez czterdzieści minut przemawiał bez kartki w taki sposób, że ja, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, słuchałem z wielkim zaciekawieniem. A mówił o tym po co nam państwo i jakie ono powinno być. Ten wątek – że był to człowiek, który posiadał wizję państwa, chyba najsłabiej wypłynął w ciągu tego tygodnia, a wcześniej nie było go w ogóle.

Może dlatego, że Jarosław Kaczyński ma podobną wizję? Wiele głosów pytało o to, czemu niektórzy politycy, którzy do tej pory brylowali w mediach, nagle z nich zniknęli. Czy nie mieli nic do powiedzenia rodakom pogrążonym w żałobie?

Teraz wiele osób nareszcie zauważyło jak żałośnie niskie były te ataki, a wcześniej wielu z nas było na to, niestety, uniewrażliwionych. Takie sformułowania jak choćby „polityczny trup”, to przecież było obrażanie współobywateli! Niestety, społeczność może się zapomnieć - „zabawić na śmierć”. I później wszystko staje się coraz bardziej niskie i płaskie.

Czy w takim razie ta wielka katastrofa może w efekcie doprowadzić do tego, że podobnie jak to miało miejsce z aferą Rywina, część obywateli zobaczy, że świat medialny nie zawsze pokrywa się ze światem rzeczywistym?

Może tak być. Tylko, że wtedy zobaczyliśmy jacy brudni jesteśmy, a teraz zobaczyliśmy tą naszą ładniejszą stronę. Pamiętam w latach 80. z moją koleżanką śp. Grażyną Gęsicką przeprowadzaliśmy badania, podczas których nasi rozmówcy opowiadali nam o swoich skojarzeniach z polityką. Był to przygnębiający czas i nie widać było nadziei, a ten system wydawał się taki trwały. W tych wypowiedziach dotyczących spraw społecznych można było znaleźć odpowiedzi na trzy główne pytania. Na pytanie czym jest stawka w tej grze społecznej - odpowiadano przeważnie, że chodzi tylko o władzę i pieniądze. I wydaje mi się, że taki stan zwątpienia w pewne ideały trwał jeszcze do niedawna. Inni zaś mówili, że chodzi w tym wszystkim jeszcze o sprawiedliwość, braterstwo, wyższe cele. Drugie pytanie dotyczyło samej walki politycznej. Jedni znów odpowiadali, że jest to ring i każdy bije tak mocno i ile tylko ma sił. Inni zaś uważali, że jest to boisko Pana Boga, walka o pewne wartości i choć często upadamy, one pozostają jako pewien ideał, do którego powinniśmy dążyć. A kim są ci współobywatele – brzmiało trzecie pytanie? Jedni mówili, że jest to tłum, taka masa, tacy ćwierć ludzie, półludzie, tacy co to ich trzeba wyraźnie za twarz złapać i dać im mocnego kierownika. Inni jednak mówili, że są to pełne, samodzielnie myślące osoby.

To znaczy nic się nie zmieniło. Przecież te pytania i odpowiedzi brzmią tak samo aktualne także i dziś!

Mimo transformacji ustrojowej ciągle mamy takie niezbyt miłe myślenie o sobie i o dobru wspólnym i większość z nas wybiera te pierwsze odpowiedzi na pytania. Niestety, bardzo poddaliśmy się stronie reprezentowanej przez inżynierów społeczeństwa. Zapomnieliśmy o tym, że wartości są „gramatyką społeczeństwa”. Myślę, że ten tydzień o tym przypomniał. Przesłaniem śmierci papieskiej miało być to, żebyśmy byli lepsi – My, indywidualnie, wobec najbliższych i ludzi z którymi obcujemy na co dzień. To jest wymaganie bardzo trudne do spełnienia. Po obecnych „narodowych rekolekcjach” myślę, że mamy o wiele ułatwione zadanie, gdyż musimy sobie uzmysłowić, że stawką walk politycznych powinna być zawsze sprawiedliwość i wspólne dobro.

Czyli ten przepełniony patriotyzmem tłum raz jeszcze pokazał, że ma coś „tym na górze” do zakomunikowania?

Obywatele Rzeczypospolitej to nie jest trzoda. Często podkreślamy słabość społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Ale my się trochę inaczej organizujemy niż inne państwa. W rozmaitych badaniach na okoliczność aktywnego obywatelstwa wypadamy w Europie… fatalnie. Bylibyśmy pewnie na ostatnim miejscu, gdyby nie piękne deklaracje, które potrafimy składać. W indeksie przygotowanym przez Komisję Europejską w 2002 roku pytano o to, ile osób łożyło na partie polityczne, ile zbierało podpisy, ile uczestniczyło w partiach, ile pomagało w kampanii wyborczej, ile działa w związkach zawodowych i organizacjach poza parlamentarnych i we wszystkim tym Polska lądowała na samym dnie. Pytano też o deklaracje, czyli badano nasz potencjał, i tu zajęliśmy drugie miejsce. Problem w ocenie tego faktu wynika z tego, że te kryteria społeczeństwa obywatelskiego są wzięte z krajów skandynawskich, których doświadczenie historyczne bardzo rożni się od naszego. Dla nas zapisywanie się do organizacji to nie jest coś „normalnego”. Ci co pamiętają komunizm dobrze o tym wiedzą. Dla pozostałych, taka postawa może budzić zdziwienie. Dlatego oglądamy siebie w wymiarach, które są tworzone w Brukseli i dlatego mamy tak kiepskie wyniki. Jeśli jednak popatrzymy na samoorganizację społeczeństwa, pomoc wzajemną w życiu codziennym, stosunek choćby do rodziny, sąsiadów i przyjaciół, co nie jest uszczegóławiane w tych zapytaniach, to wtedy wypadamy o niebo lepiej. Jeśli więc ktoś mi teraz będzie wmawiał, że jesteśmy takim narodem nieudaczników, to przypomnę mu kilka ciekawych wniosków, które można było wyciągnąć choćby z ostatnich wydarzeń. Nagle się okazało, że na nasze państwo możemy spojrzeć w innym świetle.

Mimo coraz mocniejszych procesów laicyzacyjnych, które dotykają także Polskę, nie słyszałem głosów narzekających na mocny udział religii we wszystkich ostatnich uroczystościach. Przecież wszyscy widzieliśmy, że te rzesze ludzi wypełniał duch polskości, tradycji i historii, nierozerwalnie powiązany z religijnością. Gdzie się podziali krytycy takiego stanu rzeczy, którzy tak niedawno nawoływali do zrywania krzyży ze szkół i urzędów i krytykowali rzekomy brak podziału na sferę państwową i religijną?

To była sytuacja, podczas której wszyscy zaczęliśmy na gwałt doszukiwać się Sensu. Nikt nie chciałby zmierzyć się z tezą, że było to wydarzenie kompletnie go pozbawione, że mamy do czynienia tylko z samymi drobinkami białka i z niczym więcej. Wiadomo, że w takich sytuacjach pod ręką jest religia. Dzięki niej, w pewien sposób, Niebo nachyliło się nad tą ziemią. Religia stanowi najlepszy zasób środków, żeby sobie mentalnie z taką sytuacją poradzić. Na Placu Piłsudskiego ten ceremoniał państwowy, wobec ceremoniału religijnego, był tylko tłem. W ten czas Niebo zbliżyło się do ziemi.

Rozmawiał Petar Petrović, dziennikarz Polskiego Radia

Krzysztof Koseła, socjolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego; współzałożyciel i członek Instytutu Badań nad Podstawami Demokracji.

 

http://fronda.pl/news/czytaj/kosela_nie_rozpuszczajmy_cementu_ktory_nas_spaja

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz