W kręgu podejrzeń - Marek Jan Chodakiewicz (tygodniksolidarnosc)

avatar użytkownika Redakcja BM24

Nie ulega wątpliwości, że za smoleńską katastrofę odpowiedzialni są pracownicy służb naziemnych lotniska wojskowego (ground control). Powtórzmy: wina leży po stronie kontrolerów lotu. Dlaczego? Bo nie zamknęli lotniska. Według zasad międzynarodowych rządzących awiacją, gdy jakiekolwiek czynniki zagrażają bezpieczeństwu lotów, lotnisko po prostu się zamyka. Dotyczy to sytuacji naziemnych (np. przy przypadkowym pożarze zbiorników paliwa czy wybuchu bomby podłożonej przez terrorystów) oraz nadziemnych (np. koncentracja ptactwa nad pasami startowymi albo złe warunki atmosferyczne jak obfity śnieg czy ciężka mgła).

Rosyjscy kontrolerzy ruchu bronią się, że polscy piloci nie posłuchali sugestii, by nie lądować w Smoleńsku, a odlecieć do Mińska bądź Moskwy. Ale przecież samolot VIP nie ma obowiązku słuchać się żadnych „sugestii” wieży. Tylko oficjalne zamknięcie lotniska przez kontrolerów lotu rozwiązywałoby definitywnie sprawę. Każdy samolot, nawet samolot prezydenta Rosji czy Ojca Świętego musiałby podporządkować się temu i zawrócić. Mówiąc krótko: gdyby kontrolerzy lotu na lotnisku smoleńskim w Federacji Rosyjskiej zamknęli lotnisko, prezydent Lech Kaczyński powróciłby żywy do Warszawy wraz ze wszystkimi osobami towarzyszącymi.

Dlaczego Rosjanie nie zamknęli lotniska? Bronią się, że chodziło im o uniknięcie skandalu dyplomatycznego. Jakby to wyglądało gdyby zabronili polskiemu prezydentowi wylądować i tym sposobem uniemożliwili mu uczestnictwo w uroczystościach katyńskich? Obrona „na dyplomację” jest co najmniej dziwna.

Po pierwsze, kontrolerzy lotu i ich decyzje nie podlegają protokołowi dyplomatycznemu. To nie jest ich jurysdykcja. Jedynym ich zadaniem jest zapewnić bezpieczeństwo lotu. Kropka. W obliczu katastrofy najbardziej szczere wyjaśnienie jest takie, że obsługa naziemna była przerażająco niekompetentna. Widzieli, że pogoda jest przerażająco zła i nic nie zrobili, aby zapobiec katastrofie. Przy okazji zwróćmy uwagę, że kontrolerzy ruchu, przywołując „obronę dyplomatyczną” (czyli coś, co jest w gestii rosyjskiego MSZ), przyznali pośrednio, że decyzje co do losu polskiego prezydenta nie podejmował Smoleńsk, a Moskwa. Miejscowi bowiem musieli dostać odpowiednie instrukcje z centrum. Znając scentralizowany charakter Rosji putinowskiej, trudno sobie wyobrazić, że wieża nie informowała Kremla na bieżąco o rozwoju sytuacji podczas lotu prezydenta RP. Gra toczyła się na zbyt wysokim poziomie, aby tak nie było w posttotalitaryzmie, gdzie właściwie wszystkie instytucje marksistowsko-leninowskie przetrwały, a więc hierarchiczny system nakazowy też.

Po drugie, „obrona dyplomatyczna” Rosjan brzmi słabiutko, jeśli zważymy, że władze i główne media rosyjskie nigdy nie oszczędzały żadnego afrontu śp. prezydentowi RP. Dlaczego nagle teraz mieli post-Sowieci martwić się o jakieś kłopoty dyplomatyczne? Szczególnie, że Rosjanie byli doskonale zorientowani, że afront wobec majestatu polskiego prezydenta zostanie albo zignorowany, albo potraktowany jako błahostka bądź wręcz dowcip przez polskiego premiera. Przypomnijmy reakcje na ostrzelanie kolumny prezydenckiej w Gruzji. W tym kontekście trudno sobie wyobrazić ostrą reakcję gabinetu Tuska na odesłanie „kartofla” Kaczyńskiego (ha, ha! boki zrywać) do Warszawy po odmowie lądowania w Smoleńsku. Przecież taki tok wydarzeń ucieszyłby polityków Platformy Obywatelskiej. Z jednej strony chodziliby w glorii sukcesu „konstruktywnego” spotkania Putin–Tusk w Katyniu. Z drugiej, wyszydzaliby nieefektywność Lecha Kaczyńskiego, który nawet tam dotrzeć nie potrafił. Czyli po odmowie lądowania, Rosjanie nie musieliby martwić się żadną ostrą reakcją dyplomacji RP. MSZ jest przecież w rękach partii niechętnej śp. Kaczyńskiemu. A „Gazeta Wyborcza” na pewno z jednej strony z tolerancją pochyliłaby się nad troskliwym gestem kontrolerów ruchu, a z drugiej dokopałaby jak zwykle prezydentowi RP.

To wszystko wydaje się jasne w oparciu o dostępne obecnie fakty. Ale chciałem zrozumieć więcej. W związku z tym dyskutowałem o tragedii polskiej z kolegami i przyjaciółmi w pracy. Przypomnę jesteśmy jedyną na świecie prywatną uczelnią podyplomową, która prowadzi zintegrowane studia z dziedziny stosunków międzynarodowych, bezpieczeństwa narodowego oraz wywiadu i kontrwywiadu. Od kilku dni rozważamy sprawę katastrofy samolotu prezydenta RP z punktu widzenia najwyższej klasy ekspertów służb specjalnych USA. Ponieważ jako jedyny nie mam certyfikatu bezpieczeństwa, mogę podzielić się z Państwem kilkoma ich uwagami. Podkreślmy, że moi przyjaciele zajmują się aspektami działalności ludzkiej, które zwykle umykają przeciętnym obserwatorom.

Po pierwsze powiedziano mi wprost: „Mamy tutaj do czynienia z czekistami. Zasadą jest, że musimy zakładać, że czekiści są zawsze winni zbrodni aż oni nie udowodnią nam dobitnie czarno na białym, że tak nie jest”.

Po drugie, wyrażono zdumienie, że Polacy wciąż latają na sowieckich latających trumnach, a nie boeingach. Nie chodzi tylko o bezpieczeństwo lotu i zabezpieczenie prywatności polityków, ale również zerwanie z komunistyczną symboliką i zależnością techniczną od postsowiecji.

Po trzecie, wytknięto mi, że w mojej analizie wypadku zupełnie nie wziąłem pod uwagę możliwości zaistnienia elementów wojny elektronicznej (electronic warfare). Sowieci byli przecież wielkimi specjalistami w MIJI (Meaconing, Intrusion, Jamming, and Interference). Meaconing to przechwytywanie i ponowne odgrywanie sygnałów nawigacyjnych na tych samych falach, co powoduje zanik orientacji i utratę zdolności nawigacyjnych zaatakowanego elektronicznie celu (samolotu, statku). Rezultatem tego jest zamieszanie i uzyskiwanie przez załogi powietrzne bądź naziemne nieprawidłowych wskaźników lokacyjnych. W ten sposób można wciągnąć samolot w pułapkę, wysłać pilota nad fałszywy cel, a nawet spowodować katastrofę maszyny. Podobnym celom służy elektroniczne włamywanie się (intrusion), zagłuszanie (jamming) i przeszkadzanie (interference).

Całkowicie nie można wykluczyć, że meaconing z arsenału wojny elektronicznej został zastosowany pod Smoleńskiem. Pamiętajmy, że Związek Sowiecki był chroniony – wzdłuż całych swoich granic – również za pomocą broni elektronicznej. Zasadą było zestrzeliwanie jakiegokolwiek nieautoryzowanego samolotu obcego, który zaplątał się w szeroko rozumianą przestrzeń powietrzną sowiecką. Co więcej, częstą praktyką kremlowskich komunistów było zwabianie zachodnich samolotów poprzez meaconing i zestrzeliwanie ich. USA straciły w ten sposób około 70 maszyn w czasie zimnej wojny. Strat sprzętu lotniczego innych krajów było dużo więcej.

Na przykład w 1983 r. opinią publiczną świata wstrząsnęło zestrzelenie koreańskiego samolotu pasażerskiego KAL 007, który z „niejasnych” powodów zahaczył o sowiecką przestrzeń powietrzną. Podejrzewa się, że meaconing odegrał kluczową rolę. Ale mało kto wie, że 20 kwietnia 1978 r., stosując technikę meaconing, Sowieci zwabili do siebie i zestrzelili samolot rejsowy KAL 902 Seul–Paryż. Służby amerykańskie przechwyciły rozmowę między sowieckim pilotem myśliwca SU--15. Pozostaje ona oficjalnie utajniona. Oto ona. Pilot: „Jak to mam zestrzelić? Przecież to pasażerski samolot!”. Kontrola lotów: „W porządku. Poczekaj. Sprawdzimy w centrali”. Po 5 minutach w rezultacie rozmowy z Moskwą: „Centrala rozkazuje zestrzelić”. Pilot sowiecki strzelił, ale kiepsko (albo litościwie), Boeing trafiony rakietą zdołał jednak wylądować na skutym lodem jeziorze Korpijerwi na południe od Murmańska. Zginęło tylko dwóch pasażerów. Po repatriacji załogi i podróżnych piloci zeznali, że bezsprzecznie padli ofiarą meaconing. Potwierdziły to sygnały przechwycone przez amerykańską National Security Agency.

W końcu moi koledzy i przyjaciele z politowaniem odnieśli się do komentarzy w liberalnych mediach zachodnich, że nawet jeśli Lech Kaczyński denerwował Kreml, to przecież nikt nie popełniłby tak brutalnej zbrodni, zupełnie nieproporcjonalnej do „przewinienia” polskiego prezydenta. Ale przecież mord polityczny był od zawsze modus operandi władz Rosji, a stał się wręcz genetyczną cechą sowieckich komunistów. Pisała o tym m.in. Hélène Carrère d’Encausse. W postsowieckich czasach postczekiści kontynuują tę ponurą praktykę naturalnie na dużo mniejszą skalę. Oprócz postkagiebowskich towarzyszy jak Alekasander Litwinienko głównym celem są rozmaici politycy i niezależni dziennikarze, których co najmniej setka zginęła z rąk „nieznanych sprawców” w przeciągu ostatnich lat. Trudno więc dziwić się, że niektórzy wytrawni analitycy amerykańskiego wywiadu i kontrwywiadu wpasowują w podobny scenariusz śmierć Lecha Kaczyńskiego.

Bzdury? Niech Putin udowodni, że tak. Na razie mamy Gibraltar. W imię pojednania z Rosją, nie chcemy drugiego Katynia. Chcemy prawdy.

 

http://www.tygodniksolidarnosc.com/2010/17/7d.htm

Etykietowanie:

16 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Chcemy prawdy.

Podpisy pod listem do Premiera Tuska mozna składać tutaj http://blogmedia24.pl/node/28140 http://www.jacektrznadel.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=73&Itemid=1&show=1#comments

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Unicorn

2. http://www.youtube.com/watch?

http://www.youtube.com/watch?v=B4C0q2FBURY&feature=player_embedded

:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'

avatar użytkownika TW Petrus13

3. znów Redakcjo muszę Cię pochwalić

dobra robota,i o to chodzi,raz ty mi,raz ja Tobie (to solennie obiecuję :*) będę narzędzia podawał! cóż nic innego tylko proste! dziękuję!


 

avatar użytkownika Morsik

4. Dlatego czytam

Tygodnik Solidarność regularnie.

 Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...

avatar użytkownika Pelargonia

5. Piloci mogli zostać wprowadzeni w błąd

Prezydencki samolot Tu-154M wyposażony w system TAWS mógł bezpiecznie wylądować na lotnisku pod Katyniem - uważa Marek Strassenburg-Kleciak odpowiedzialny za analizy strategiczne i rozwój systemów trójwymiarowej nawigacji w koncernie Harman Becker. Jego zdaniem, urządzenia pokładowe są tak dokładne, że piloci bez trudu powinni byli wykonać ten manewr - chyba że wskazania nie były prawdziwe. Znane są bowiem techniki umożliwiające fałszowanie ich danych, często w sposób niemożliwy do zweryfikowania przez pilotów. Wówczas tragedia jest nieunikniona. W ocenie Marka Strassenburga-Kleciaka - potwierdzonej przez niemieckiego eksperta Hansa Dodla, autora książki "Satellitennavigation", oficera Bundeswehry, inżyniera i profesora - analiza zdjęć z katastrofy prezydenckiego samolotu wykonanych przez Sergieja Amielina pozwala sądzić, że Tu-154M z polską delegacją na pokładzie zbliżał się do pasa startowego we właściwy sposób. Tyle że samolot znajdował się w niewłaściwym miejscu. Dokumentacja zdjęciowa pokazuje, że samolot leciał tak, jak powinien: w odpowiednim kierunku (wynika to z analizy poszczególnych uszkodzeń na czubkach pierwszych drzew) i z właściwym nachyleniem horyzontalnym maszyny przy podchodzeniu do lądowania. - Różnica polega tylko na przesunięciu fazowym samolotu: w płaszczyźnie poziomej o ok. 15-25 m do prawidłowego kursu, a w pionie o ok. 5 m; maszyna leciała za nisko - podkreśla Marek Strassenburg-Kleciak. Jak dodał, dane z systemu TAWS (Terrain Awareness and Warning System), w który wyposażony był samolot prezydencki, pokazują pilotom trójwymiarowy model terenu z dokładnością wysokości nawet do 1 metra i umożliwiają pomyślne lądowanie nawet w złych warunkach pogodowych. - Rozwijałem i współtworzyłem systemy trójwymiarowej nawigacji, dlatego też trudno mi to sobie wyobrazić, jak system TAWS, który był zainstalowany w samolocie prezydenta Kaczyńskiego, mógł zawieść. No chyba, żeby mu "pomóc". Inaczej z tym systemem nie można się rozbić - dodaje. W jaki sposób wskazania urządzeń mogły zostać przekłamane? W tym celu stosuje się technikę o nazwie "meaconing" (Recording and rebroadcast on the Receive Frequency to confuse Positioning). Jak tłumaczy nasz ekspert, polega ona na tym, że sygnał satelity jest nagrywany przez specjalne urządzenie i z niewielkim przesunięciem w czasie i z większą mocą niż sygnał satelity puszczany w eter na tej samej częstotliwości, na której nadaje satelita. - Im mniejszy interwał czasu stosowanego w "meaconingu", tym trudniej go rozpoznać, co w konsekwencji prowadzi do błędnego określenia własnego położenia - wyjaśnił Strassenburg-Kleciak. Jak dodał, jeśli zmiana pozycji samolotu jest niewielka - a tak było w przypadku prezydenckiego lotu - to nawet inteligentny odbiornik (typu Receiver-Autonomous-Integrity-Monitoring) nie jest w stanie wykryć oszustwa. Przekłamanie urządzeń pokładowych można wprowadzić zarówno za pomocą satelity, jak i urządzeń znajdujących się na lotnisku. Jeśli zjawisku towarzyszą złe warunki pogodowe, piloci pozostają bezbronni. - Różnica położenia, jaką pokazuje trajektoria samolotu, jest typowa dla "meaconingu": aby sygnał nie mógł być wykryty, przesunięcie fazowe sygnału równe jest nanosekundom. Daje to przesunięcie położenia rzędu tych wielkości, które widać na dokumentacji Amelina - powiedział Strassenburg-Kleciak. Jak zaznaczył, jego spostrzeżenia w rozmowie telefonicznej potwierdził Hans Dodel. 10 kwietnia br. w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem zginęło 96 osób. Polska delegacja z Parą Prezydencką na czele leciała złożyć hołd polskim jeńcom wymordowanym w 1940 r. przez NKWD. Marcin Austyn, Nasz Dziennik 20.04.2010

"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz

avatar użytkownika Pelargonia

6. Konwój z Jarosławem kaczyńskim jechal wolniej

Dlaczego konwój jechał wolniej? Po przekroczeniu granicy rosyjskiej konwój z Jarosławem Kaczyńskim zmierzającym 10 kwietnia do Smoleńska na miejsce katastrofy miał zwolnić, a następnie krążyć po mieście. W tym czasie premier Donald Tusk rozmawiał z Władimirem Putinem. Według ustaleń Polskiego Radia, trasę z Witebska do granicy białorusko-rosyjskiej konwój z Jarosławem Kaczyńskim, który zmierzał do Smoleńska, by zidentyfikować ciało prezydenta RP, pokonał bardzo szybko. Tuż po przekroczeniu granicy rosyjskiej zwolnił. Pokonanie około stu kilometrów z Witebska na miejsce tragedii zajęło blisko trzy godziny. - Bardzo sprawnie dojechaliśmy do białorusko-rosyjskiej granicy. Tam 40 minut sprawdzano nam dokumenty, mimo że mieliśmy paszporty dyplomatyczne. W drodze do Smoleńska eskortowała nas już rosyjska milicja. Jechaliśmy bardzo wolno, około 25-30 km/h - relacjonował jeden z członków delegacji Adam Bielan. Delegacja pytała konwojujących milicjantów o powody tak wolnej jazdy. W odpowiedzi mieli usłyszeć, że takie mają rozkazy. Jeszcze przed Smoleńskiem pojazd z prezesem PiS został wyprzedzony przez kolumnę z premierem Tuskiem, który na Białorusi wylądował kilkadziesiąt minut po Kaczyńskim. Potem autokar z Jarosławem Kaczyńskim jeszcze krążył po mieście. W tym czasie premierzy Polski i Rosji odbyli spotkanie. Informacje te miał zweryfikować Piotr Paszkowski, rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wczoraj jednak nie otrzymaliśmy od niego odpowiedzi. MA Nasz Dziennik

"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz

avatar użytkownika TW Petrus13

7. Ewo

może zbyt technicznie,udowodniłem racje specjalisty.Ale zapewniam Cię że potrafię zmieszać z "wodą" coś co - na wierzch wypływa czyli czysta oliwa.Potrafię i jeśli chcesz zbuduję ekstra dla Ciebie (specjalny generator ultradzwiękowy) i zrobi z oleju i wody - mgłę taką jak w Smoleńsku,znasz farbę zwaną emulsją - trza speca żeby ją rozdzielić.A owa emeulsja to nic innego jak farba olejna i woda! kłaniam się

Ostatnio zmieniony przez TW Petrus13 o wt., 20/04/2010 - 18:51.


 

avatar użytkownika Pelargonia

8. Piotrze,

Jest tysiąc i jeden sposobow na zrobienie sztucznej mgły. Ja jako były chemik znam sie na tym. Pozdrawiam serdecznie

"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz

avatar użytkownika TW Petrus13

9. Ewo

na tema mgły już z Tobą nie dyskutuję :),moja specjalizacja to automatyka,radio i pochodne. ps.wiem że załapałaś o co mi chodzi :)


 

avatar użytkownika Pelargonia

10. Piotrze,

o elektronice mam raczej mgliste pojęcie:) Pozdrawiam

"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz

avatar użytkownika Janis

11. A czy wiecie już że

Autor filmu nakręconego komórką po katastrofie został zasztyletowany? Od początku wiedziałem że mu nie odpuszczą. Pewnie biedak nie zdawał sobie sprawy że sam wydał na siebie wyrok śmierci...

Janis

avatar użytkownika Maryla

12. Janis

o Boże, w kolejnym watku powielane są te wymysły ! zapraszam tu : http://blogmedia24.pl/node/28169#comment-85816

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika TW Petrus13

13. ten film!

i pytanie,(jego autor zginął) jeśli tak,to ile jeszcze będzie musiało zginąć???.Wracają czasy Dzierżyńskiego? Berii???


 

avatar użytkownika Hatra

14. Zaloba po tragedii 10 kwietnia 2010

Wiersza Pani Lusi Oginskiej nie przeczytalam. Nie mam czasu, ani sily na poezje. Troska o Polske odbiera mi sen. Sobota 10 kwiecien 2010 Sroda 21 kwiecien 2010 Moja prywatna zaloba bedzie trwala do konca roku. Tak dlugo nie powroce do “Sierpniowych wspomnien”. Dzisiaj odbedzie sie pogrzeb Ani Walentynowicz. Smutne, ze powtarzala cudze podszepty. Zginela rowniez wspoltowarzyszka, szepczaca do ucha. Rozegrala sie ludzka tragedia, pozostawiajaca cale Rodziny na zawsze w glebokim cierpieniu. Wspolodczuwam ich bol z cala sila niedowierzania, bo ciagle nie moge uwierzyc w to, co sie stalo. Trauma, ktora jako narod musimy przejsc. Niech nie odbiera nam jednak madrego podejscia do smierci. Na plaszczyznie politycznej zachowajmy nieustanny kompas, kierujacy nas ku prawdzie i trosce o Polske i ludzi. Politycy ? Niech szczezna ! Elzbieta Gawlas Toronto http://marucha.v3v.org/viewtopic.php?p=14863#14863 http://marucha.v3v.org/viewforum.php?f=3 http://marucha.wordpress.com/2010/04/20/lusia-oginska-spiewac-beda/

Elzbieta Gawlas

avatar użytkownika Hatra

15. Anna Walentynowicz

TVG-9 Msza Żałobna za Annę Walentynowicz Czesc 1 http://www.youtube.com/watch?v=SQ0GOabQmSg Czesc 2 http://www.youtube.com/user/baronklod#p/u/3/Uz3RMNbY82E Czesc 3 http://www.youtube.com/user/baronklod#p/u/2/HkKMaThPkXE Czesc 4 http://www.youtube.com/user/baronklod#p/u/1/A82h5qOtWgQ Czesc 5 http://www.youtube.com/user/baronklod#p/u/0/cA-U9dG9x9o To moj kosciol. Tu chodzilam jako uczennica III LO, studentka Uniwersytetu Gdanskiego.

Elzbieta Gawlas

avatar użytkownika Unicorn

16. Fragment z dzisiejszej

Fragment z dzisiejszej "Rzeczpospolitej", nr 93/2010, s.6: http://www.rp.pl/artykul/2,464741.html "Szczątki rozbitego samolotu zostaną przekazane do Polski. Do badania okoliczności katastrofy zostaną też wykorzystane znalezione urządzenia, jakie miały przy sobie jej ofiary." Jeżeli przyjąć na wiarę, że faktycznie nie mieli żadnych tajnych urządzeń to w grę wchodzą oczywiście telefony komórkowe, różnego rodzaju playery mp3/mp4 , laptopy ("urządzenia"!), pendrive'y. O ile w przypadku telefonów czy odtwarzaczy lub różnych wspomagaczy (aparaty słuchowe, rozruszniki serca- oczywiście tylko przypuszczam), może to być przesłanką do pewnych wniosków, o tyle ciekawe jest, czy te przedmioty wrócą do rodzin (mowa o nośnikach danych), bo, że będą kopiowane to jasne. Obojętnie czy służby będą nam wmawiać, że nic wartościowego nie mieli. Dla służb NIE MA danych zbędnych, wszystko się może kiedyś przydać. Dotyczy to służb obcych, naszych i "zaprzyjaźnionych."

:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'