Wiem, że nic nie wiem? (ZeZeM)
Możliwe Przyczyny Katastrofy Samolotu Rządowego Tupolew 154M. cz3
Zakończyły się uroczystości pogrzebowe, wpierw w Warszawie, dzień później w Krakowie. Podniosła atmosfera udzieliła się wszystkim. Przez ostatnie siedem dni, na bok zepchnięte zostały wzajemne spory i niesnaski. Wielu publicystów zapewniało swoich czytelników o tym, że to stan przejściowy i już za kilka chwil rozpocznie się to, co już znamy z autopsji. Przed nami przyśpieszone wybory, a jeszcze wcześniej kampania prezydencka. Pozostało niewiele czasu i czymś naturalnym staje się to, że pojawi się ograniczona ilość kandydatów, ich sztaby wyborcze dokonają cudów, by spełnić wszystkie warunki, dzięki którym wybierani będą mieć swoją szansę. Oczywistym wydaje się zwycięstwo Platformy Obywatelskiej, jednak jak już wielokrotnie przekonaliśmy się o tym, Polacy mogą politykom spłatać nieprzewidywalnego w skutkach figla.
Póki, co, przed nami końcówka ogłoszonej przez marszałka Komorowskiego żałoby, ze wszelkimi jej konsekwencjami. Gościliśmy przez chwilę przedstawicieli wielu krajów, pomimo tego, że ci najbardziej oczekiwani zawiedli, powód jest oczywisty – wulkan, jednak panu prezydentowi Miedwiediewowi jakoś to nie przeszkodziło. Jego dwa samoloty z powodzeniem dotarły i gładko wylądowały. Nawet przedstawiciele Maroka, starą CESNĄ, mieli odwagę przylecieć dobę wcześniej i to bez zapowiedzi. To znamienne, jak wielkim szacunkiem cieszył się pan prezydent Kaczyński. Nie czas i pora na ocenę naszej, jakże brutalnie przerwanej prezydentury, jednak wiemy, że jako o człowieku, możemy mówić o nim, wyłącznie w superlatywach. Przedziwnym było również to, że jakoś nie dostrzegłem wśród tłumu polityków, działaczy, osoby, której wyczekiwałem z niemałym napięciem. O kim mowa? Oczywiście o byłym prezydencie Polski, panu Lechu Wałęsie. Być może, że wzrok już mnie zawodzi i zwyczajnie go nie zauważyłem.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że uroczystości w Warszawie i w Krakowie różniły się diametralnie. Warszawa przywitała wielu gości, w tym obywateli całej Polski, którzy spełniając swój patriotyczny obowiązek, chcieli pożegnać swojego prezydenta. Umożliwiono im to do ostatniej chwili. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tym razem Warszawa była bliżej przeciętnego Kowalskiego, przez co każdy mógł odczuć, że para prezydencka, to ludzie tacy sami jak my, demokratycznie wybrani przez większość społeczeństwa. Nawet ewentualne różnice polityczne, nie miały najmniejszego wpływu na szacunek, którym otoczono tragicznie zmarłych. Dowód? Wszechobecne kwiaty, jakże wymowny i wzruszający gest.
Kraków, to zupełnie inne odczucia, najważniejsi goście, duchowieństwo, majestat powagi i otoczenia, zrobiły swoje. Specyfika zabudowy wymusiła procedury bezpieczeństwa, przez co „szary” obywatel stawał się ledwie dodatkiem do ceremoniałów. To smutne, że kordon funkcyjnych i wszechobecne taśmy sygnalizujące strefy dostępne i zamknięte dla widzów, tak skutecznie oddzieliły tłumy od konduktu pogrzebowego. Cóż, we współczesnym świecie bezpieczeństwo gości wydaje się czymś absolutnie normalnym.
Niestety, ta prawda zwiodła w Smoleńsku.
W poprzednich dwóch monstrualnych objętościowo tekstach, ośmieliłem się dokonać ukierunkowanej spekulacji, z której wynikało to, że winą obarczyłem stronę rosyjską, ścisłej jej niedbalstwo. W sposób szczególny dostało się obsłudze wieży kontrolnej, która według mnie urągała wszelkim standardom, lub zwyczajnie brakowało tam jakichkolwiek norm. Przekłada się to oczywiście na dodatkowe wyposażenie „lotniska”. Śmiałem nawet poddać pod wątpliwość to, czy obsługa lotniska miała zasilanie, a może korzystała z zestawów bateryjnych, lub miała generator prądotwórczy? Tego zapewne nie dowiemy się w najbliższym czasie. W ferworze spekulacji poddałem pod dyskusję problem dotyczący stanu paliwa w samolocie, który po impakcie z drzewami stracił skrzydła. O ile w wymienionych wcześniej przypuszczeniach wszystko wydaje się jasne, tak ciągle zagadką pozostaje powód, dla którego samolot zbliżając się do lotniska, sunął na tak skrajnie niskiej wysokości. Media w zasadzie milczą, eksperci wykręcają się od odpowiedzi na wszystkie możliwe sposoby, nie dziwię się temu, odpowiedź może być naprawdę druzgocząca. Czy nawiązane stosunki z Rosjanami podczas tej tragedii warte są zniszczenia wobec przypuszczenia, które wydaje się być rozwiązaniem zagadki tragicznego w skutkach „dolotu” samolotu do pasa startowego? To nie my odpowiemy na to pytanie, jednak możemy pokusić się o rozwiązanie tej zagadki, która w tej sprawie wydaje się być kluczową.
Pomimo tego, że daleki jestem od wszelkich teorii spiskowych w sprawie wypadku w Smoleńsku, to jednak wszyscy bylibyśmy skończonymi głupcami, gdybyśmy odrzucili tę możliwość…
Zakładając, ( w co nie do końca wierzę), że tuż po zdarzeniu na miejscu współdziałały ekipy śledcze z Polski i Rosji, bez wątpienia ustalono, że naziemne urządzenia naprowadzające były nie do końca sprawne. Zdezelowane było oświetlenie lotniska, uszkodzone były kable połączeniowe, nigdzie też nie odnalazłem informacji o przeczesaniu terenu wokół lotniska w promieniu minimum trzech kilometrów. Skąd taki pomysł? Otóż, załóżmy, że na kilkanaście sekund przestałem być publicystą i stałem się terrorystą, który chciał dokonać zamachu, czego musiałbym dokonać, aby spowodować podobną tragedię?
Wyłączyłbym na kilkadziesiąt sekund radiolatarnię na ścieżce podejścia samolotu włączając inną, ukrytą w terenie w taki sposób, aby odchylić tor lotu Tupolewa, zmieniając jego kierunek i wysokość.. Idealnym pomysłem byłoby umieszczenie takiego urządzenia na pojeździe terenowym, by już po tragedii dokonać ponownego przełączenia na starą. Pozostałyby ślady kół, i właśnie tego szukałbym w bezpośrednim sąsiedztwie lotniska. Szalone? Niewykonalne? Być może, jednak absolutnie możliwe. Jeżeli w tak potwornej katastrofie ginie para prezydencka wraz z przedstawicielami różnych środowisk, to przypadek staje się ostatecznością.
Kwestią otwartą pozostaje mgła. Czy można ją było przewidzieć? Tak, mając bieżące komunikaty meteo.
Zawiodło zbyt wiele składowych, aby móc pogodzić się z losem ofiar. Właśnie, przeróżne media prześcigają się obecnie w sposobie określenia osób, które zginęły podczas tej potwornej katastrofy. Zauważyłem, że doszło chyba do uściślenia poglądów i osoby te określa się obecnie mianem poległych. Drodzy państwo, to błąd! Szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie mieliśmy w naszym regionie żadnego konfliktu zbrojnego, którego ofiary można właśnie w ten sposób określić, wobec tego, możemy mówić wyłącznie o ofiarach wypadku, tragedii itp.
Przez ostatnie dni żałoby do szewskiej pasji doprowadza wielu publicystów mnogość przeróżnych teorii spiskowych, gdzie już określono winę i osądzono polskich pilotów, moim zdaniem zbyt pochopnie. Wielokrotnie powtarzałem, że to ostatnia możliwość wobec faktów, które przedstawiłem we wcześniejszych tekstach. Nasi piloci nie są nowicjuszami, a samolot nie był w stanie, który urągałby wszelkim normom bezpieczeństwa. Nie rozumiem, więc, skąd taka pewność.
Tematem, który w sposób największy mnie bulwersuje, to nienaturalna wręcz ciekawość czytelników wobec stanu ciał osób, które zginęły w katastrofie rządowej „Tutki”. Nie trzeba być specjalistą, aby się tego domyślać. Jeżeli w podłoże wbija się konstrukcja, która waży prawie sto ton i w fazie końcowej pędzie prawie trzysta kilometrów na godzinę, to nie trzeba być jasnowidzem, aby przewidzieć skutki.
Dwa lata temu, szeroko rozpisywałem się o straszliwej katastrofie, która wydarzyła się w latach pięćdziesiątych w zakładach chemicznych „Zachem” w Bydgoszczy. Produkowano tam materiały wybuchowe. Na skutek wielu czynników doszło do eksplozji aż stu ton trotylu, skutki były potworne. Gigantyczne strzępy betonowych konstrukcji siła wybuchu odrzuciła na setki metrów. Natrafiłem wtedy na ślad człowieka, który znajdował się w sąsiedztwie eksplozji. Na jednej ze ścian pozostał jego… cień.
“Kliknij ” - FILM
i
Kiedy analizowałem tragiczną w skutkach katastrofę lotu, 5055 w której pośród innych zginęła nasza znakomita wokalistka Anna Jantar, siłą rzeczy dotarły do moich rąk przerażające fotografie. Czy wśród czytelników jest aż tak wielkie zainteresowanie stanem ciał ofiar wypadku lotniczego, gdzie samolot napędzają silniki turboodrzutowe? Nie wierzę w to.
W trakcie uroczystości żałobnych polscy żołnierze wielokrotnie przenosili trumny pary prezydenckiej. Z pewnością wiele osób zastanawiało się, dlaczego dokonywali tego z aż tak wielkim wysiłkiem? Odsyłam wszystkich „zaciekawionych” do prasy i telewizji.
Kończy się ostatni dzień żałoby, jutro z wielu naszych domów, urzędów, pojazdów znikną oznaki solidarności z ofiarami katastrofy w Smoleńsku. Rozpocznie się kolejny tydzień pracy, o wydarzeniach ostatnich dni będziemy rozmawiali przy każdej okazji, współczując rodzinom ofiar, wspominając ich wzloty i upadki. Będziemy śledzić bieżące wydarzenia aż do chwili, kiedy ciała wszystkich pasażerów lotu 101 znajdą się w Polsce. Jeszcze przez chwilę będziemy „pasjonować się” doniesieniami prasowymi, które będą nas info(dezinfo)rmować o postępach działania Komisji ds. Wypadków Lotniczych. Wreszcie za cztery, pięć tygodni wielu z nas zapomni o wydarzeniach, którymi żyła Polska, będą wspominać ten czas jak senny koszmar, by wreszcie wymazać go z pamięci.
Zróbmy wszystko, aby tak się nie stało!
m.
http://mariusz.fryckowski.salon24.pl/172432,wiem-ze-nic-nie-wiem
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz