Wspomnienie Stanisława Helskiego

avatar użytkownika Robert Helski

Tekst ten powstał pod koniec lat 90-siątych i był pomyślany jako uzupełnienie opracowania Stanisława Janisza (przew. Krajowej Rady Solidarności Chłopskiej), które pierwotnie zatytułowane było „Współczesny Agraryzm”. Stanisław Helski zmienił już po śmierci Janisza tytuł na „Solidarność a chłopi”. Obydwa teksty są niedokończone, bo Panowie postanowili dokończyć dyskusję przy niebiańskim stole. Jako pierwszy prezentuję tekst Stanisława Helskiego. Nie ma on tytułu. Są to po prostu wspomnienia pozostawione w rękopisie, które zainspirował tekst Janisza .Tekst Stanisława Janisza ukaże się niebawen na tym blogu.

 

   W czasie długich miesięcy pobytu w Darłówku – pisze Stanisław Janisz - doszedłem do wniosku, że formuła „Solidarności Chłopskiej” wyczerpała swoje możliwości i nie należy do niej wracać. Kiedy więc chłopom udzielono urlopów na żniwa, wrócił z gotową deklaracją ideowo programową Polskiego Stronnictwa Ludowego.

   Dostarczył mi ją przez posłańca, gdyż jak wiadomo poczta była kontrolowana. Po jej przestudiowaniu, uznałem, że jest ona nieodpowiednia tak samo jak droga, którą chciał kroczyć Janisz. Aby rzecz omówić i przedyskutować, odbyłem konspiracyjną wyprawę do Makówca. Na dyskusjach zeszły nam ze dwie noce, ale samej koncepcji powołania politycznej reprezentacji wsi nie zdołaliśmy uzgodnić.

   Otóż Janisz chciał powołać partię pod nazwą Polskie Stronnictwo Ludowe w oparciu o napisaną przez niego deklarację i program. Tymczasem ja upierałem się przy reaktywowaniu PSL w oparciu o program i statut z 1946 roku. Wydawało mi się, że w ten sposób pozyskamy członków i działaczy Stronnictwa, które jako zawieszone zechce się reaktywować. Ostatecznie ustaliliśmy, że Janisz sam dotrze do Józefa Marcinkowskiego, Stanisława Mierzwy, Tadeusza Nowaka oraz do swoich warszawskich przyjaciół, członków „Wici” i peeselowców. Ja miałem zebrać działaczy  i członków „Solidarności Chłopskiej”, którzy zechcę działać w partii politycznej. Również Janisz miał przygotować lokal w Łodzi oraz sekretarza biura. Wkrótce Januszowi skończył się urlop żniwny i wrócił do Darłówku, skąd wyszedł jako jeden z ostatnich.

    W międzyczasie rozgrywały się moje osobiste sprawy z „rycerzami stanu wojennego” i przesiedziałem się zarówno w  areszcie  jak i w internacie. Janisz po wyjściu z Darłówka nadal nawiązywał kontakty i prowadził rozmowy. Niestety szło to niesłychanie ciężko, ponieważ zawiedli wszyscy starzy działacze, bo żaden nie wyraził zgody na wejście  do tymczasowych władz konspiracyjnych. Na domiar złego kandydat na sekretarza, działacz „Solidarności”, dostał się do więzienia i groziło mu kilka lat. Nie dając za wygraną, Janisz usiłował pozyskać Józefa Teligę, który ogłosiwszy się szefem OKOR-u  uprawiał opór werbalny, wydawszy kilka ulotek i ogłosiwszy parę wystąpień w RWE. Ten jednak stawiał na OKOR , gdyż nie rokował żadnych perspektyw dla partii politycznej. Podobnie zachował się Henryk Bąk i Jan Kozłowski, którzy usiłowali działać w ramach byłej „Solidarności Wiejskiej”. Wiem, że odbyła się rozmowa z Piotrem Baumgartem, ale również bezskuteczna. Jeśli się nie mylę ostrożny Piotr bał się, gdyż podejrzewał, że grupa głogowsko – legnicka, która działała pod nazwą „Solidarności Chłopskiej”, była inspirowana przez służbę bezpieczeństwa. Usiłowali się przykleić do Janisza i nawet się zarejestrowali, ale po moim ostrzeżeniu, Janisz był ostrożny. Za to później nabrali Bąka, co zdemaskował publicznie Piotr Baumgart.

   Takie wypadki musiały się zdarzać nieuchronnie tym, którzy za wszelką cenę dążyli do różnych  federacji i mnożenia sił. W każdym razie w ciągu kilku lat działalność mogła być prowadzona tylko w kręgach członków i działaczy „Solidarności Chłopskiej”. Tu i ówdzie usiłowano podjąć działalność w ramach duszpasterstwa rolników, co wydawało mi się pewną możliwością, gdyż pozwalało na utrzymanie kontaktów między byłymi działaczami związkowymi. Janisz do kleru czuł zadawnioną niechęć a poza tym sądził, że na plebani niczego się nie zbuduje. Ale kiedy Gabriel Janowski chciał zebrać byłych działaczy Solidarności i zachęcić do działania w duszpasterstwach, Janisz mnie o tym zawiadomił. Spotkanie odbyło się w Warszawie, ale zakończyło się niczym, gdyż stanowiska były podzielone. Janowski obstawał przy działalności duszpasterskiej, inni związkowej, Janisz opowiadał się za partią polityczną. Będąc przekonanym, że działalność w duszpasterstwach zapewni lokale i kontakty – popierałem Janowskiego. Jak powiedziałem skończyło się niczym bo i proboszczowie do tej działalności wcale się nie kwapili, za to mój serdeczny przyjaciel mi to wytykał do końca życia.. Dla mnie sama koncepcja duszpasterstw rolników nie była czymś nowym. W czasie dożynek 1982 roku w klasztorze Jasnogórskim zebrało się kilkudziesięciu działaczy byłych związków Solidarności. W obecności ks.bpa.Tokarczuka, ks.Bijaka i prof.Stelmachowskiego  mówiło się o duszpasterstwach  i fundacji rolniczej. Co ciekawe, na zebraniu znalazł się konfident MSW i po powrocie do domu wszyscy uczestnicy zostali internowani. Siedząc w brudnej piwnicy aresztu poważnie się martwiłem, jak ciężko musi to znosić ks.bp. i prof.Stelmachowski, ale chwała Bogu im się upiekło.

   Także pomysł fundacji rolnej zrodził się na strajku w Świdnicy, a później dojrzewał w czasie strajku Bydgoskiego i Częstochowskiego, o  którym prawie nikt nie słyszał, a to ten strajk przesądził o rejestracji związków chłopskich. Ledwie się zaczął, a już Rakowski na wieść o nim podjął decyzję. Mogła to być sprawa na skalę strajku w Stoczni Gdańskiej – początek prawdziwej rewolucji. Miejsce i czas były ku temu. Było to na dzień przed prowokacją bydgoską. A chłopi byli zdeterminowani.

   Wracając do PSL-u to trzeba powiedzieć, że rodził się on w bólach i sporach. Zawsze myślałem, że opisze te zdarzenia i okoliczności inicjator wskrzeszenia PSL-u – Stanisław Janisz, ale zmarł tuż po ogłoszeniu jego reaktywacji. Wielka szkoda, bo póki się tego nie uczyni, będzie wiele przekłamań i przeinaczeń. Nie łudźmy się tym, że komuniści mają wyłączność na krętactwa i manipulacje. Zanim powstanie rzetelny opis solidarnościowego ruchu chłopskiego, usiłuję tym skrótem przeciwstawić się wszystkim, którzy uprawiają harce i wprowadzają ludzi w błąd.

 

Przed sierpniem 1980

   Polityczna mapa polskiej przedsierpniowej opozycji była mało czytelna dla niedoświadczonego obserwatora. Z grubsza biorąc  głównym członem opozycji była ta część społeczeństwa, która nigdy nie zaakceptowała komunizmu. Stanowiła ona bazę  dla różnych grup, związanych z akowskim podziemiem i rozbitymi partiami politycznymi. Mało się o tym pisze, ale z ogromnego zbrojnego podziemia wielu ludzi zostało skierowanych do walki cywilnej, której nie zaprzestali nigdy. Na nową drogę otrzymali rozkaz – puty walki póki komunizmu. Ciągle zagrożeni walczyli chłopi, sabotując kolektywizacyjne zapędy komunistów i  przekupując kogo się dało. W końcu przestała się sprawdzać leninowska taktyka: „dwa kroki w przód, krok w tył”, bo trzeba było dreptać krok w przód, krok w tył. Czy się robi czy się leży, coś na liście się należy. Tak rozpoczął się rozkład systemu komunistycznego. Z licznej rzeszy bojowników walki cywilnej wielu straciło życie, tysiące gniło w ubeckich więzieniach i sowieckich gułagach, ale dziesiątki tysięcy nadal walczyły, sabotując i opóźniając  poczynania komunistów.

   Komunistyczna manipulacja uciekała się z jednej strony do symboli i haseł patriotycznych, z drugiej posługiwała się całą sforą pomocników, użytecznych naiwniaków. Co gorsza ich wylęgarnią , jak pisze Plinio Correa de Oliveria, stały się środowiska i organizacje katolickie. Wielką usługę świadczyli komunizmowi ci realiści, czyli środowiska  lewicowych intelektualistów, w tym lewicowych katolików. Prawdziwi antykomuniści zostali spauperyzowani i zepchnięci do środowisk robotniczych i chłopskich. Nieliczni utrzymali się  w środowiskach drobnomieszczańskich i na marginesach naukowych. Dzięki nim tlący się opór czasem buchnął płomieniem  i podtrzymywał nadzieję na wyzwolenie. Pragnienie pozbycia się komunizmu było tak wielkie, że w czasie procesów oficerów w 1951 roku, cały oddział gotów był wyruszyć do lasu. A służyli w nim ludzie ze Śląska i poznańskiego, a nie z  białostockiego czy lubelskiego. Nie wiem kto odwołał rozkazy wykonania wyroków na Bierucie, Żymierskim, Wasilewskiej i kilku innych agentach KGB. Do dziś uważam, że te wyroki należało wykonać tak samo, jak je wykonywano na funkcjonariuszach hitlerowskich. Ochotnicy do tego zadania byli przygotowywani parami, mieli ćwiczyć i czekać. Być może spowodowała to dekonspiracja jaka miała miejsce w Lublinie. Potwierdziła to matka jednego z aresztowanych, która zabiega o rehabilitację syna i dowodzi, że był on niewinny. Kiedy oglądałem to w telewizji, zrobiło mi się smutno. Wychodząc z domu powiedział, że idzie wykonać ostatni rozkaz. Jestem pewien, że ten rozkaz dotyczył wykonania tych wyroków. Był więc winien. Wszyscy byliśmy winni tego, żeśmy tych wyroków nie wykonali. Zakładano, że wszyscy biorący udział w tej akcji zginą, choć indywidualnie każdy miał iskierkę nadziei, że się uratuje. W sumie chodziło o kilkudziesięciu ludzi, którzy być może zginęliby, ale nikt by nam nie zarzucał, żeśmy ich traktowali inaczej niż okupantów hitlerowskich. Później odwołano jeszcze wiele akcji specjalnych, a żołnierzy kierowano do szkół oficerskich, do milicji, a nawet do służby bezpieczeństwa. Zapewne wielu zdekonspirowano, ale muszą gdzieś być ci, co przetrwali. Wielu nie uwierzyło w Solidarność i choć się zestarzeli, mają nadzieję, że jeszcze wykorzystają tamte rozkazy. Byli jednak i tacy, którzy uznali, że bez względu na to czy ruch jest spontaniczny czy sterowany, należy się włączyć i organizować. Zawsze jest przecież szansa na to, że ruch przerośnie manipulujących wysadzi ich z siodła. Do tych drugich należał Stanisław Janisz, były wiciarz, peeselowiec,  i partyzant  ziemi lubelskiej. Kiedy sowieci stanęli nad Wisłą, Janisz przeszedł na drugą stronę. Wrócił w rodzinne strony i organizował tam grupy partyzanckie. Później w 1950 roku jeszcze raz wymknie się przez zieloną granicę  i znajdzie się na zachodzie. Zgłosił się we Francji do pracy w Polskim Stronnictwie Ludowym, gdzie pełnił funkcję sekretarza prof. Stanisława Kota. Jako autentyczny antykomunista był niewygodny w komunizującej Francji. Kiedy zdecydował się wyjechać do Stanów Zjednoczonych okazało się, że antykomuniści drażnią komunistów, a za tym sprawiają kłopoty realistom w Stanach. Tak jak tuż po zakończeniu wojny, zachodni sojusznicy wydali sowietom własowców, Tatarów czy Ukraińców, tak teraz zwracali komunistom ich politycznych przeciwników. W każdym razie w 1957 roku Stanisław Janisz wraca do rodzinnego Makówca i obejmuje po ojcu rodzinne gospodarstwo.

   Pod koniec lat siedemdziesiątych  nawiązuje przerwane  kontakty wiciowo – peeselowskie, ale jeszcze nie podejmuje działalności organizacyjnej. Wielu dawnych znajomych związało się z ZSL-em, inni chodzili wciąż luzem. Jednym nie dowierzał, drugich trudno było pozyskać. Utrzymywał konspiracyjne kontakty z Ośrodkiem Myśli Ludowej, ale się nie deklarował otwarcie. Dopiero kiedy w lipcu 1980 roku, począwszy od Lublina, ruszyła fala strajków – Janisz zaczął gromadzić okolicznych chłopów. W pierwszych dniach września już się zorganizowali jako Komitet Założycielski Chłopskiego Związku Zawodowego, który się w rozrósł  Chłopski Związek Zawodowy ziemi Dobrzyńskiej i Kujaw.

  

 

3 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. jak sowietom i ich agentom udało się podzielić

społeczeństwo. Dlatego nie udało się odbudować Wolnej i Niepodległej, a agentura wciąż dzieli i rozbija. I wciąz niszczy tych, którzy mogą byc dla niej zagrożeniem.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika TW Petrus13

2. Robercie

Ja mam ucho przyłożone do RM.Zawsze w Niedzielę po godz 15.15 są prowadzone rozmowy na tematy rolnicze przez red.Michała Grabiankę ! polecam :)


 

avatar użytkownika Maryla

3. Trudno się pozbierać, po

Trudno się pozbierać, po premierze filmu „Dlatego” w reżyserii Michała Torza, która to premiera miała miejsce na IPN-owskim Kongresie Pamięci Narodowej, zorganizowanym w dniach 14-16 kwietnia w Warszawie. Dokument opowiada o Stanisławie Helskim, o którym cała Polska usłyszała jesienią 1994 roku, gdy ten rolnik ze Śląska na spotkaniu autorskim Wojciecha Jaruzelskiego, uderzył komunistycznego dyktatora kamieniem w twarz.
Cios kamieniem w głowę

Generał trafił do szpitala, miał pęknięty oczodół, nawet jedno oko nieco przesunięte, choć jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. W późniejszym wywiadzie PRLowski mundurowy wspaniałomyślnie orzekł, że nie chce kary dla Helskiego, bo kara miałaby mieć charakter dydaktyczny a rolnik miał skruchy nie wyrażać. Mężczyzna ostatecznie został skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Jaruzelski na sławetnym spotkaniu reklamował swoją książkę, pełną niesamowitych kłamstw, manipulacji i tradycyjnego dla oficjeli russkiego mira użalania się nad swoją trudną sytuacją i całe to wydanie nosiło tytuł: „Stan wojenny - dlaczego?”. Film o Helskim zatytułowany jest więc „Dlatego”. Wymowne.

Już wtedy medialna machina III RP próbowała z Helskiego zrobić szaleńca, nawet istniały zamiary zamknąć go w szpitalu psychiatrycznym, rodem ze starych sowieckich praktyk „schizofrenii bezobjawowej”. Nawet dzisiaj jednak mężczyzna może wydawać się przynajmniej dziwakiem albo barbarzyńcą, bo uderzenie siedemdziesięciolatka kamieniem w głowę za szczyt savoir vivre’u nie może uchodzić. I oto autorzy filmu dokumentalnego idą śladami Helskiego, rozmawiają z jego rodziną, synem, przyjaciółmi, wnuczkami, docierają do dokumentów z IPN, materiałów prasowych i telewizyjnych, by odważnie, nonkonformistycznie i nieszablonowo nakreślić portret rolnika z Kobylej Głowy.
Polski gospodarz z opozycyjnym rodowodem

Rocznik 1929, działał w Batalionach Chłopskich, był więźniem Majdanka, później zmuszony do służby w „ludowym” Wojsku Polskim, studiował prawo we Wrocławiu. Helski kreślony przez Torza i współproducentów filmu wygląda na idealnego chłopa polskiego z końca XIX wieku - obrotny, przedsiębiorcy, nieustannie modernizujący swoje gospodarstwo, będący lokalnym liderem, czytającym i nowinki techniczne i literaturę, zapuszczający bardzo głęboko w polskiej, uprawianej przez siebie ziemi. Zamachowiec na Jaruzelskiego nie jest tu człowiekiem znikąd, nie jest szaleńcem, jest - nie ma tu cienia przesady - „solą ziemi”. Widać to po synu i po wnuczkach, elokwentnie, czasami zadziornie, ale z oddaniem opowiadająch o dziadku Stanisławie, jego pasji do polityki, rolnictwa, wolności i polskości. Helski wyrasta więc na dobrego gospodarza ale przecież w PRL-owskim kontekście - bez ostatecznej własności, z nieuczciwymi decyzjami władz partyjnych, złym gospodarowaniem w publicznym zarządzaniu. Jeden z przyjaciół Stanisława opowiada, że nie znali oni innego życia, ale wiedzieli, wyczuwali, że tak żyć jak komuna proponuje - nie chcą. W 1980 roku wybiło to wielką Solidarnością, do której przystąpił i Helski, stając się spiritus movens lokalnej aktywności opozycyjnej. Dwukrotnie podejmował głodówkę, by zatwierdzono Solidarność Rolników Indywidualnych. Jeździł on do Warszawy, do Poznania, do Wrocławia - wiecznie upominając się o samorządowość dla swoich ludzi. Udało się, choć - jak mówi polska historia - nie na długo.
Junta Jaruzela

Zdecydowanie Helskiemu późniejsze słodkie wyjaśnienia Jaruzelskiego musiały wydawać się szczególnie obłudne. Gospodarz z Kobylej Głowy był szykanowany wielopoziomowo, intensywnie, przebiegle. Oskarżono go o niegospodarność i zaorano jego ziemię. Postawiono przed sądem, zlicytowany jego ruchomy majątek a konserwator zabytków uznał jego dom za wyjątkową architekturę, przez co nie można było dokonać bez specjalnych zezwoleń nawet drobnych przebudów czy remontów. Na tym jednak gnębienie się nie skończyło - państwo Helscy zaczęli chorować, brakowało pieniędzy na lekarstwa a jedynego żywiciela rodziny - syna Roberta - wbrew prawu wcielono do wojska. Bez pracy, bez możliwości zarabiania, bez syna, z chorobami, bez majątku Helscy zaczęli odczuwać biedę. Gospodarz wymalował więc na fasadzie swojego domu napis:

„Żegnajcie pola i chaty,

zabrali syna w sołdaty”

Na ekranie widzimy jak z tamtej dumnej manifestacji pozostały dzisiaj szczątki liter. Helski angażuje się w działalność Solidarności Walczącej, pomaga rodzinom represjonowanych. On jednak i jego rodzina organizacyjnie, finansowo i zdrowotnie zostali jednak złamani na zawsze. Nawet amnestia Jaruzelskiego okazała się dla Helskiego problemem - gdy już miał szansę wygrać proces, okazało się, że wszystko decyzją Warszawy zostało anulowane, a więc rolnik nie miał prawa nawet do odszkodowania. Znikąd nie było nadziei, rok 1989 także jej nie przyniósł.
Obłudna III RP

Ci ludzie zaczęli mówić innym językiem

— wspomina jeden z przyjaciół Helskiego, z którym jeździli razem do Warszawy, do działaczy antykomunistycznego podziemia, którzy wówczas byli już posłami, senatorami. Niesamowicie gorzko odmalowane są te lata III RP, za którą tak tęskni dziś część Polaków. Helski pisał w swoich sprawach liczne odwołania, domagał się sądu, odszkodowania, sprawiedliwości, na jednym ze spotkań z Jaruzelskim powiedział mu o tym wprost - bez jakiejkolwiek reakcji.

Osamotnienie, bieda, niesprawiedliwość przy rosnących fortunach dawnej SB-ecji to cierpka lekcja demokracji w wydaniu „Okrągłego Stołu”.

I wtedy pojawia się w tej opowieści „Kamień z pola”. Helski wziął go najpierw dlatego, by położyć go przed generałem na stole jako gest oburzenia i demonstracji, że jego własna ziemia została reżimem Jaruzelskiego skażona. Ale na spotkaniu, na tych lepkich kłamstewkach byłego dyktatora myśl Helskiego uniosła się bardziej. „Oni nic nie zrozumieją” - tłumaczył później. Stanął cierpliwie w kolejce po autograf, ale zamiast prośby o podpis dał odpowiedź na tytułowe pytanie „Stan wojenny - dlaczego?”.
Kamienie z pola

Na tych wątkach opowieść o Helskim się nie kończy. W filmie występuje m.in. Jacek Kurski, który wówczas zaprosił do studia telewizyjnego i Helskiego, i Jerzego Urbana. Elokwentnym mistrzem słowa okazał się wtedy nie Goebbels stanu wojennego ale właśnie polski rolnik z małej miejscowości na Śląsku. Urbanowi paliło się pod siedzeniem, chciał wychodzić ze studia, Helski prowadził swoją skazany na klęskę porażkę.

Twórcy dokumentu dotarli do wielu świadków wydarzeń, przypomnieli zdjęcia i nagrania z różnych epizodów życia Stanisława Helskiego, przeprowadzili rozmowę z jego synem, który nie doczekał premiery filmu - zmarł w trakcie zbierania materiałów. Wzruszające są kadry gdy młode kobiety, wnuczki zamachowca, czytają w piwnicy listy jakie do dziadka pisali Polacy po uderzeniu Jaruzelskiego - te z gratulacjami, te z pogróżkami, te pokazujące chaos tożsamościowy kraju i złość bezradnych byłych opozycjonistów.

Wstrząsające są łzy jego przyjaciela, Jerzego Gnieciaka, gdy wspomina biedę i schorowanie małżeństwa Helskich i tę bezradność wobec osaczenia ze strony systemu prawnego PRL, a później III RP (decyzja konserwatora zabytków do dziś pozostaje w mocy).

Z rozmów z twórcami filmu „Dlatego” wiem, że próbowali oni wielokrotnie skontaktować się z Moniką Jaruzelską, by poprosić ją o komentarz i wspomnienie tamtego wydarzenia z 1994 roku. Ich prośby i zapytania pozostały bez odpowiedzi - tak jak bez odpowiedzi pozostają tysiące pytań o odpowiedzialność powojennych elit za zbrodnie i grabieże na naszym państwie.

Znakomity dokument, drodzy Twórcy. Pozwólcie go Polakom szybko zobaczyć. Każdy uczciwy człowiek w naszym kraju ma coś ze Stanisława Helskiego: ten gniew, tę bezsilność, tę swoją osobistą drogę do godności, szczęścia i dobrobytu.

https://wpolityce.pl/kultura/643262-kamieni-z-pola-by-braklo-aby-ich-wsz...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl