Towarzysze nowi socjaldemokraci nie przeprosili za PPR i PZPR
Tow. Miller nigdy nikogo nie przepraszał także i za swoją działalność w istnieniejącej w komunistycznej Polsce, a podporządkowanej sowieckim bandytom w Moskwie, a więc działającej na szkodę Polski — partii zwanej PZPR. Tow. Rakowski, ostatni I sekretarz z tejże PZPR powoływał się na bolszewicke tradycje tej partii wywodzące się z tradycji jej poprzedniczki PPR — która była zakładana przez stalinowskich agentów NKWD. Dla zsowietyzowanego Rakowskiego, władza PPR oznaczała ylko tyle, że — jak mówił — nie musiał on już być świniopasem...
Po odśpiewaniu przez ostatni zjazd PZPR sowieckiej „Międzynarodówki" — kończący obrady tego XI Zjazdu, ostatni I sekretarz KC PZPR Mieczysław F. Rakowski zwrócił się do delegatów: "Szanowne Towarzyszki i Towarzysze! Chwila to szczególna. Przyjęliśmy uchwałę o zakończeniu działalności partii, która moim zdaniem (...) odegrała wielką historyczną rolę — czy się to komuś podoba, czy nie — w życiu narodu polskiego. Co więcej wzrosła w jego świadomość i dziś kończąc, żegnając się z nią, wcale nie uważam, że kładziemy ją do trumny. Zamykamy tylko pewien rozdział w historii". Delegaci z PZPR-u mieli łzy w oczach, bo kończyła się ich całkowita dominacja nad życiem w sowieckiej kolonii zwanej PRL-em.
Komuniści "z podniesioną głową"
Zamiast przeproszenia narodu za komunistyczne zbrodnie — tow. Rakowski stwierdził, że: "Chciałoby się chodzić z podniesioną głową"... Jednym z prowadzących obrady tego zjazdu był tow. Leszek Miller, sekretarz KC PZPR...
Tak więc dla politruka Rakowskiego i jemu podobnych — zbrodniczna działalność PPR oraz PZPR miały jedynie znaczenie dla wzrostu komunistycznej świadomości w "życiu narodu polskiego". To, że ten bolszewicki wzrost świadomości był okupiony męczeńską śmiercią setek tysięcy Polaków zamordowanych i zamęczonych przez stalinowskich bandytów z NKWD oraz wygnaniem z ich rodzinnej ziemi paru milionów obywateli polskich — ani dla tow. Rakowskiego, ani dla tow. Millera nie ma żadnego znaczenia. Rakowski zawsze zachwalał też tę olbrzymią sowiecką pomoc dla Polski i ofiarność "kraju rad" w jej udzielaniu... Tym samym chwalił tę stalinowską pomoc i w tych bolszewickich mordach...
Później Rakowski już jako naczelny redaktor finansowanego przez słynnego PRL-owskiego politruka Urbana zamieszczał publikacje, że ta sowiecka kolonia była państwem niezależnym i jak to określił Paweł Śpiewak, że tow. Rakowski płakał nad trumną niesłusznie umęczonej i zamordowanej Polski Ludowej.*
O zjeździe tym na pierwszej stronie "Trybuny" napisano w relacji z dyżuru tow. sekretarza KC PZPR Leszka Millera, że Anna Szymańska z Warszawy rozpłakała się w słuchawkę mówiąc: "Błagam was na wszystkie świętości! Nie rozwalajcie partii".
Oszuści z PZPR i nowej socjaldemokracji
Relacjonując zjazd komunistycznych oszustów z PZPR "Gazeta Wyborcza" pisze: "Do mikrofonu podchodzi Aleksander Kwaśniewski: "Towarzysz sekretarz pozwoli, że będę mówić nie do was, nie do prezydium, ale do sali" - zaczyna. - "Proponowałbym, aby na rzecz spojrzeć ogromnie spokojnie". I tłumaczy: natychmiastowe rozwiązanie partii oznacza, że jej majątek przechodzi na rzecz skarbu państwa. Najpierw trzeba więc powołać nową partię, przekazać jej majątek i dopiero rozwiązać PZPR. I tak się stało następnego dnia."**
Następnego dnia powstała nowa, już postsowiecka i postkomunistyczna partia — Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej, której przewodniczącym został tow. Aleksander Kwaśniewski, a tow. Leszek Miller został jej sekretarzem generalnym... PZPR rozwiązano o 1 w nocy.
Miller i pożyczka moskiewska
tak więc należący do tych niby postkomunistycznych kręgów władzy — były komunistyczny aparatczyk z PZPR i były premier Leszek Miller z PRL-bis, który był m.in. wmieszany w aferę pożyczenia pieniędzy przez PZPR od partii sowieckiej, znanej jako "pożyczka moskiewska". Pożyczkę tę sfinalizowano za pośrednictwem sowieckich służb specjalnych z KGB. Towarzysz Miller jednak zapomina, tak jak i wszyscy inni sowieccy propagandziści, o znanych już "osiągnięciach" poprzedniczki PZPR, czyli stalinowskiej, agenturalnej PPR w mordowaniu Polaków. Nie mówiąc już o antypolskiej działalności komunistów z PPK przed II wojną światową, kiedy zajmowali się oni głównie szpiegostwem na rzecz stalinowskiego Związku Sowieckiego.
To może mistrz komunistycznego kamuflarzu — tow. Leszek Miller przeprosi Polaków chociaż za PZPR i jej poprzedniczkę PPR. Nie mówiąc już o diałalności Socjaldemokracji Rzeczpospolitej Polskiej — która zrabiowała pieniądze winne państwu przez PZPR...
_______________________
* Zob.: Kłopoty z pamięcią — dyskusje prasowe o historii PRL, http://niniwa2.cba.pl/spiewak.htm
** Zob.: Grzegorz Sroczyński, "Ostatnia noc z PZPR", http://wyborcza.pl/1,75515,7505407,Ostatnia_noc_z_PZPR.html?as=2&ias=1
1 komentarz
1. Groteska Millera Leszka: „PiS
Groteska Millera Leszka: „PiS jest gorszy od PZPR”, a „Kaczyński to człowiek bardzo niebezpieczny”
Teraz Miller jest niemal ideowym bratem Donalda Tuska. I na odwrót.
Rozmowa
„Gazety Wyborczej” z Leszkiem Millerem (z 4 września 2021 r.) jest
kuriozalna z wielu powodów, ale dwa są najważniejsze. Pierwszy powód
jest taki, że były sekretarz KC PZPR oraz członek Biura Politycznego
jawi się największym demokratą w Polsce, a zapewne także w Europie.
Drugi powód to rywalizacja z Millerem przeprowadzającej rozmowę Donaty
Subbotko, która wielokrotnie przebija byłego premiera w prymitywizmie
opinii wyrąbywanych siekierą w rozmiarze 4XL. Subbotko chce np.
wiedzieć, i to jedno z subtelniejszych pytań, czy „teraz być w PiS
to jak kiedyś w PZPR?”.
CZYTAJ
RÓWNIEŻ: Nowy idol Lisa? Naczelny „Newsweeka” zachwyca się wywiadem
Millera: „To dojrzały, mądry polityk, fajny facet. To widać i czuć”
Leszek
Miller mija łukiem pytanie sugerujące, że PiS jest gorszy od PZPR
w sensie ideologicznym, bo przecież wie, w jakim buractwie i przaśności
ideowej uczestniczył. Dlatego sprowadza sprawę do kasy
i przywilejów, sugerując, że alternatywny obieg towarów, usług
i przywilejów zarezerwowany tylko dla towarzyszy (znakomicie przedstawił
go Stanisław Bareja poprzez postać Jana Winnickiego) to pestka
w porównaniu z tym, że „w PiS są znacznie większe profity niż wtedy,
dlatego że w tamtym ustroju, przynajmniej jak ja już byłem
na najwyższych stanowiskach, przeważała tendencja, żeby nie epatować
bogactwem. I aż takiej skali nepotyzmu, handlu stanowiskami nie było.
Więc można powiedzieć, że dzisiejsza polityka PiS jest daleko za normami
Polski Ludowej”.
Problemem za komuny było to, że towarzysze
dostawali astronomiczne w porównaniu ze średnią krajową przywileje,
towary i usługi za nic. Zresztą zakładano, że oni nic nie potrafią, więc
nawet lepiej, żeby nagradzano ich za nic, gdyż w ten sposób były
mniejsze straty. Co do PiS, to Miller ma zapewne na myśli stanowiska
w spółkach skarbu państwa. Tyle że obejmują je ludzie potrafiący
wypracować największe w historii tych firm zyski, którzy na swoich
stanowiskach wręcz zasuwają. Leszek Miller zapewne pamięta swoich
nominatów (i swoich postkomunistycznych kumpli premierów) w III RP,
którzy niewiele potrafili (o ile cokolwiek) i rękawów sobie nie
wyrywali. I za tę fuszerę dostawali proporcjonalnie dużo większe
pieniądze niż obecni menedżerowie.
Wysługiwanie się
Sowietom, co przecież było elementem robienia kariery we władzach PZPR,
musiało być czymś szlachetnym i patriotycznym, skoro Miller odważa się
na taki rympał, jak opinia, że „dzisiaj nieprzekraczalną granicą jest
kolaboracja z PiS”. Nieprzekraczalną granicą to była
kolaboracja z Sowietami, w dodatku ludzi wybieranych w fałszowanych
masowo wyborach. To była kolaboracja w ścisłym sensie. Z demokratycznie
wybranymi politykami PiS się nie kolaboruje, bo ta partia nie
ma na koncie zdrady własnego państwa i narodu, a wręcz dzielą ją od tego
lata świetlne. W przeciwieństwie do PZPR, w której Miller należał
do ścisłego grona kacyków.
Miller ułatwia sobie głoszenie bredni
o kolaboracji, gdyż „nie traktuje PiS jak normalnej partii, która
zdobywa demokratycznie władzę i potem demokratycznie ją oddaje,
trzymając się rozwiązań konstytucyjnych”. Na tej samej zasadzie Miller
może traktować NSDAP jako demokratyczną partię, tym bardziej że była
socjalistyczna – może nawet bardziej niż jego PZPR. No i wygrała
powszechne wybory.
Były aparatczyk PZPR mówi o PiS jako „partii
ustrojowego przewrotu”, która sprawi, że „potem przyjdzie czas
na dyktaturę”. Co PiS obaliło, żeby móc sprawować władzę? Oczywiście
nic, w przeciwieństwie do PZPR (i jej poprzedniczki PPR), która obalała
wszystko, co demokratyczne przez ponad cztery dekady (mając na koncie
ordynarne zbrodnie), a także w przeciwieństwie do SLD, który pomógł
obalić pierwszy demokratyczny rząd III RP, czyli gabinet
Jana Olszewskiego.
Bezkarni ubecy?
Powiada
towarzysz Miller, że „trzeba z nimi [PiS] walczyć, nie wolno
współpracować na żadnej płaszczyźnie”. Mało tego, zasłużony towarzysz
chciałby „doczekać, kiedy PiS pożegna się z władzą i przynajmniej
czołowi działacze poniosą konsekwencje za to, co zrobili”.
Czyli mordercy spod znaku PPR i PZPR oraz ich ubecy mogą być bezkarni,
zaś demokratycznie wybrani i niemający na koncie żadnych przestępstw
powinni „ponieść konsekwencje”. Witamy w klubie im. Nikołaja Jeżowa
tudzież Ławrentija Berii.
Towarzysz Miller nie może być gorszy
od Donalda Tuska czy Borysa Budki, więc obowiązkowo musi obrazić
wyborców PiS: „to nie są normalni wyborcy, tylko wyznawcy. Żadna afera
ich nie poruszy, żadna podłość, żadne złodziejstwo”. To akurat nie
ruszało wyborców PZPR, SdRP i SLD Millera. A wyborcy PiS
są (co potwierdzają np. badania na wskroś lewicowego dr. hab. Macieja
Gduli) bez porównania bardziej normalni niż wyborcy PO, którzy
towarzyszowi Millerowi umożliwili zdobycie dobrze opłacanego
mandatu w europarlamencie.
Powiada towarzysz Miller,
że „Kaczyński to człowiek bardzo niebezpieczny”. Zapewne dlatego,
że od lat 80. XX wieku starał się odsuwać od władzy komunę i postkomunę.
I mu się udawało. A teraz podobno „tylko UE jeszcze
mu przeszkadza - bez niej będzie mógł robić, co chce”. Ale prezesowi PiS
Unia akurat nie przeszkadza. Tak jak coraz większej liczbie ważnych
europejskich polityków, może poza niemieckimi i częścią francuskich,
przeszkadza Jarosławowi Kaczyńskiemu łamanie traktatów europejskich,
i to na rympał. Jeśli to nie przeszkadza Millerowi i np. Tuskowi,
to kompletnie nie szanują oni „konstytucji” UE oraz nie potępiają
numerów w duchu Monachium z 1938 r., które wiadomo, do czego prowadzą.
Wzorcowa
michnikoidka Subbotko życzliwie podsuwa Leszkowi Millerowi myśl,
że Jarosław Kaczyński „wyprowadza nas z Unii”, a ona chciałaby tylko
wiedzieć, dlaczego. No to się dowiaduje, że po to, „żeby rządzić długo”.
Ale Kaczyński i PiS rządzą całkiem długo bez wyprowadzania. A Millerowi
i Subbotko zapewne trudno się pogodzić z tym, że Polacy wybierają PiS
z własnej i nieprzymuszonej woli, i mogą znowu wybrać, więc trzeba
znaleźć jakieś proste, choć mało mądre uzasadnienie. Przy okazji Miller
sięgnął do zasobów systemu, który przez pół wieku przerabiał mu mózg
i uznał, że posiadanie władzy oznacza „zbudowanie nowego człowieka”.
Skądinąd on sam stanowi wzorcowy przykład takiego „nowego człowieka”.
Zapewne
w akcie retrospekcji Leszek Miller identyfikuje „nowego człowieka” jako
kogoś „bez refleksji, który łyka wszystko, co podrzuca mu propaganda”.
Faktycznie tak się kształtowali Leszek Miller i inni towarzysze. I nie
działo się to „w szkole zgodnie z doktryną pana Czarnka”, tylko w szkole
zgodnie z doktryną pana Lenina. Będąc wychowanym zgodnie z doktryną
Lenina trudno rozumieć wiele rzeczy, w tym ideę Trójmorza, skoro jej
pierwsza wersja autorstwa Józefa Piłsudskiego tyle krwi napsuła Leninowi
i Stalinowi, a wręcz prowadziła do upokorzeń, które potem Stalin
odreagowywał ludobójstwem w Katyniu i innych miejscach.
Towarzysz
Miller uważa, że PiS chce „budować oligarchię”, czego podobno „u nas
po 1989 r. nie było”. Aha. To kto jak nie postkomuniści i ich prezydent
Aleksander Kwaśniewski „budowali” krajowych oligarchów, a nawet - jak
chłopcy na posyłki - w ich imieniu chcieli się dogadywać z rosyjskimi
oligarchami? Miller to oczywiście wie, więc kiedy mówi,
że „rządów PiS-u nie można traktować jak kolejnej zmiany w sztafecie”,
to odnosi się do SLD oraz PO, która nieprzypadkowo Millera,
Cimoszewicza, Belkę czy Rosatiego wzięła na swoje listy. I teraz Miller
jest niemal ideowym bratem Donalda Tuska. I na odwrót.
Chyba
tylko po to, żeby się podlizać Donaldowi Tuskowi (i może Radkowi
Sikorskiemu) Miller zniża się do poziomu tego drugiego twierdząc,
że w 2010 r., podczas wspólnego lotu na zaprzysiężenie prezydenta
Ukrainy Wiktora Janukowycza, „odniósł wrażenie, że [Lech Kaczyński] był
szczerze zainteresowany nawiązaniem współpracy z Rosją”. To już brednia
pierwszej kategorii, bowiem po atakach na prezydenta Polski za to,
że uniemożliwił Rosji podbój Gruzji oraz po obnażeniu agresywnych planów
Putina, „nawiązanie współpracy z Rosją” było dla Lecha Kaczyńskiego
ostatnią rzeczą, o jakiej mógł myśleć. To beznadziejnie niemądra próba
przyprawienia gęby nieżyjącemu prezydentowi.
Sam Leszek
Miller do Rosji się wręcz kleił, niezależnie od tego czy tej sowieckiej
czy w wersji Putina. Pewnie dlatego „razi [go] nachalna rusofobia, która
jest podwaliną polskiej polityki zagranicznej”. To nie żadna
rusofobia, tylko krytyka państwowego bandytyzmu uprawianego pod rządami
Putina. Miller nie jest w stanie poważnie się Rosji przeciwstawić,
bo do końca nie wie, jakie haki mają na niego na Łubiance. A że mają,
to wydaje się więcej niż prawdopodobne. Pewnie dlatego w 2017 r. w tubie
propagandowej Kremla, czyli „Sputniku” sprzeciwiał się sankcjom
nakładanym na Rosję po aneksji Krymu. Teraz tłumaczy, że to z powodu
„intelektualistów rosyjskich”, którzy podczas spotkania Klubu
Wałdajskiego w 2010 r., na którym Miller był razem z Adamem Michnikiem,
przedstawili „trafne argumenty” w sprawie zaboru Krymu. Dzisiaj już
podobno się ogarnął, ale takie deklaracje nie mają żadnej wartości.
Słowa o Mazowieckim
Prawdziwe
mogą być słowa Millera o tym, że Tadeusz Mazowiecki uważał, iż „każdy,
kto chce działać na rzecz zmiany, budować nową Polskę, może to robić -
z wyjątkiem tych, którzy mają zarzuty natury prawnej. Jednym słowem:
oferta demokracji dla wszystkich. Ja i moi koledzy uczestniczyliśmy
w pokojowej prodemokratycznej rewolucji”. Kiszczak i Jaruzelski mieli
bardzo poważne zarzuty natury prawnej, ale uczestniczyli jak cholera.
I to byli prawdziwi demokraci. Nie to, co „elity PiS” uczestniczące
„w antydemokratycznej kontrrewolucji”. W efekcie „to, co wszyscy razem
budowaliśmy od 1989 r., PiS zniszczył”. A michnikoidka Subbotko dodała,
że Miller kiedyś „stał tam, gdzie stało ZOMO”, a „dzisiaj tam stoi
Kaczyński”. W dodatku ponoć „PiS realizuje politykę zbieżną z celami
Putina. Eksperci widzą tu wpływy rosyjskie”. Trudno
o większą bezczelność.
Dwie trzecie długaśnej rozmowy
z Leszkiem Millerem zajmują rzewne opowieści o trudnej młodości
biednego, aczkolwiek ambitnego Leszka z Żyrardowa. Wiatr wiał mu w oczy,
miał pod górkę, ale chęć szczera zdziałała cuda. Tandeta
i kicz tych historyjek są tak dojmujące, że szkoda czasu na ich
przywoływanie. Służą one zapewne temu, żeby przykryć bycie sługą
Sowietów i odróżnić się od np. Włodzimierza Czarzastego. Tego złego,
który mógłby współpracować z PiS, więc ma przerąbane. W przeciwieństwie
do Millera, zakochanego w Tusku i gotowego do skonsumowania tego
uczucia. Ohyda!
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl