Jak powszechnie wiadomo, nasz premier uwielbia ukazywać się nam na tle pewnej mapy, na której Polska jawi się nam, jako zielona wyspa szczęśliwości otoczona czerwonym morzem krajów, w których słychać tylko płacz i zgrzytanie zębów.

Nie ma się, co temu dziwić, bo przecież premier ma nam być wbity w plebejskie łby, jako człowiek sukcesu. Trudno, więc zarzucać premierowi to, że nie ukazuje się na tle mapy biedy wśród dzieci gdzie w Europie gorsza jest od nas tyko Turcja, czy ilości pracujących biedaków, (working poor), którzy mimo zatrudnienia nie są w stanie utrzymać własnych rodzin. Ta ostatnia kategoria to polska specjalność odkryta przez Eurostat i licząca już ponad 2 miliony osób.

Chyba mało już, kto pamięta jak Leszek Miller przed spektakularnym wyborczym zwycięstwem postkomunistów oskarżał rząd AWS o każdego porzuconego na śmietniku noworodka i każdą śmiertelna ofiarę mrozów. Większość z nas jednak przypomina sobie spot PO z ostatnich wyborów obarczający Kaczyńskiego odpowiedzialnością za śmierć ludzi ginących na polskich drogach.

Nikt nie wraca wspomnieniami do tych nikczemnych chwytów wyborczych zwłaszcza, że kampania prezydencka w toku i wygląda na to, że mściwy Giertych czy Lepper z nieprawomocnym wyrokiem będą się dwoić i troić by przychylić nieba rządzącym. A nuż po wyborach coś skapnie, a sąd apelacyjny ocali szefa Samoobrony od odsiadki. Ofiar drogowych zaś raczej przybyło i głupio byłoby wracać pamięcią do tamtego spotu chlapiącego krwią prosto na ręce rządzącej wówczas „pisowskiej junty”.

Jak wiadomo nie należę do zwolenników rządzącego obecnie środowiska wzajemnej adoracji i to, co napiszę poniżej może zostać odczytane, jako zwykła demagogia. Ale czy nią jest, aby na pewno?

Wmawia nam się od dwóch lat ustami „najlepszych” ekspertów od wszystkiego i „najwybitniejszych” dziennikarzy, że po zwycięstwie wyborczym PO, Polakom ulżyło, poczuli się lepiej, odetchnęli, przestali się bać, zapanowała lepsza atmosfera, wzrósł optymizm i wiara w lepszą przyszłość.

Przypomina to do złudzenia nastroje Polaków z 1981 roku, co potwierdzały ówczesne statystyki. Prawdziwi, a nie partyjni socjolodzy, psycholodzy i kryminolodzy odnotowali wówczas ewenement na skale światową. Liczba samobójstw w tym magicznym 1981 roku spadła aż o 35% i wyniosła niewiele ponad 3000. Takiego spadku licząc rok do roku, nie odnotowano nigdy od 1951 roku do dziś.

"Dziennik Gazeta Prawna" 16 luty 2010r.: Lawinowy wzrost samobójstw wśród Polaków

W Polsce szybko rośnie liczba samobójstw. Z policyjnych statystyk wynika, że w zeszłym roku na swoje życie targnęło się niemal tylu Polaków, ile, co roku ginie w wypadkach drogowych, alarmuje dziennik.

Statystyczny polski samobójca to mężczyzna. Ma problemy z pracą, coraz częściej zagląda do butelki, a do tego zaczyna zauważać u siebie objawy depresji. Z danych KGP wynika, że w 2009 roku na swoje życie targnęło się 4 839 mężczyzn, z czego 3 739 skutecznie. W tym samym czasie w wyniku samobójstwa zginęło 645 kobiet.”

Warto dodać, że od 2005 roku liczba samobójstw systematycznie spadała, a nagły skok nastąpił w 2009 roku.

Fenomenem, jakim jest samobójstwo zajmują się od lat naukowcy na całym świecie i właściwie żaden z nich dzisiaj nie traktuje tego zjawiska w kategoriach etycznych czy aksjologicznych, lecz raczej psychologiczno-socjologicznych.

Kryminolog Brunon Hołyst mówi tak:

„Wielu psychologów zwraca uwagę na wiele sytuacji, które dotychczas nie doprowadzały do stanu depresji czy autoagresji... A zatem można wysunąć hipotezę, że nie tyle reakcje psychiczneczłonków współczesnego społeczeństwa zmieniają się, lecz sytuacje atakujące jednostkę”

 

Zaś prof. zw. dr hab. Maria Jarosz z Instytutu Studiów Politycznych PAN w swojej pracy z 2005 roku „Samobójstwa w III Rzeczpospolitej w perspektywie światowej. Analiza socjologiczna”twierdzi:

„Socjologiczny kierunek badań nad zachowaniami autodestrukcyjnymi przyjmuje za punkt wyjścia nie jednostkę, lecz społeczność — analizuje, bowiem akt samobójczy w kontekście jego społecznych uwarunkowań. Inaczej mówiąc: skoro człowiek jest częścią określonego społeczeństwa, to źródeł samobójstw należy szukać w zakłóceniach funkcjonowania tego społeczeństwa. Samobójstwo, jako zjawisko społeczne należy, zatem badać, jako efekt dezintegracji społeczeństwa, a nie, jako przejawdezintegracji osobowości samobójcy”.

 

Prawdziwy efekt rządów miłości powinniśmy dzięki mediom i apartyjnym specjalistom poznawać na bieżąco. Niestety w III RP jest to niemożliwe. Zapewne upłyną lata, kiedy dojdzie do świadomości Polaków, jakie niepowetowane szkody uczyniły nam, jako społeczeństwu „rządy miłości” Donalda Tuska.