NOWE! Kryzys ekonomiczny w Polsce cz. 5 (Prof. dr hab. Artur Śliwiński )
Kryzys w Polsce jest kwestionowany z oślim uporem. Najważniejsze tego powody wynikają ze zrozumiałych chęci zachowania status quo. Dotyczy to zarówno obecnych struktur politycznych i mafijnych, które muszą być poważnie zaniepokojone i próbują „złapać oddech”. Jasne, że ich dni są policzone, gdyż kryzys jest swoistym probierzem prawdy. Dotyczy to także, a może nawet w większym stopniu, zagranicznych ośrodków politycznych i finansowych, które nie chcą stracić dojnej krowy. Przeciwnie, widoczne są gorączkowe zabiegi, aby umocnić w Polsce wpływy, a nawet … przenieść do Warszawy City London.
Najmniej zrozumiałe jest jednak kwestionowanie kryzysu przez ekonomistów dotąd uchodzących za niezależnych od ośrodków władzy, a przynajmniej dystansujących się ostro od jej polityki ekonomicznej.
W noworocznym numerze „Naszego Dziennika” (2-3 stycznia 2010) ukazał się wywiad z ekonomistą prof. Jerzym Żyżyńskim „W pętlach ekonomiczniej mitologii”, który dostarczył kilku powodów do krytycznych refleksji. Żyżyński powtarza za starym ekonomistą prof. Kazimierzem Łaskim tezę o celowości i potrzebie dalszego zadłużania się Polski. A jest to teza absurdalna, skrajnie fałszywa, a przede wszystkim niezwykle szkodliwa jako dyrektywa dla polityki gospodarczej. Jest to teza ułatwiająca ostatecznie zniszczenie Polski. Zyżyński do tego dodaje kilka „historyjek”, które raczej kamuflują, a nie uzasadniają skrajnie fałszywe i szkodliwe stanowisko.
Chodzi jednak przede wszystkim o jego następującą wypowiedź: „ To kolejny mit długu publicznego pojmowanego jako „zadłużanie się kosztem przyszłych pokoleń”. Jeśli państwo pożycza od własnych obywateli i im spłaca odsetki od długu, a potem oddaje pożyczone pieniądze, to jak można mówić, że państwo zadłuża się kosztem obywateli ? Znakomity polski ekonomista, prof. Kazimierz Łaski, trafnie napisał w wydanej właśnie książce, że „mówienie o zapożyczaniu się państwa u przyszłych pokoleń nie ma sensu”. To slogan”. Jak wytłumaczyć fakt, że Żyżyński nie rozróżnia zadłużenia publicznego od zadłużenia wewnętrznego, co sprawia, że zadłużenia zewnętrznego w ogóle nie zauważa, jakby go nie było?
To nie jest mit, lecz tworzenie mitu, jakoby niekontrolowane, nadmierne i dolegliwe dla przyszłych pokoleń zadłużanie Polski nie stanowiło groźby jej unicestwienia. Istota mitu kryje się w rzuconym mimochodem stwierdzeniu, iż państwo „oddaje pożyczone pieniądze”. Aby je oddać, musi je mieć. Nie wolno się łudzić, że pieniądze wezmą się z powietrza. Gdy rosną koszty obsługi zadłużenia, a maleją szanse ich spłaty, sprawy zawsze przyjmują zły obrót.
Żyżyński stawia ponadto znak równości między zadłużeniem publicznym a zadłużeniem wewnętrznym, co sprawia, że zadłużenia zewnętrznego w ogóle nie zauważa, jakby go nie było. Nieładnie.
W Polsce problem polega na tym, że koszty obsługi zadłużenia ostro rosną, a szanse ich spłaty ostro maleją za przyczyną bezmyślnej utraty własnego potencjału gospodarczego.
Widzimy, jak do bezmyślnej utraty tego potencjału dochodzi teraz bezmyślność nieokiełznanego zadłużania się.
Meandry ideologiczno-ekonomiczne
Polska znajduje się już w pułapce zadłużenia, i wysiłki, aby nie mogą się z tej pułapki wydostać, są widoczne jak na dłoni.
Czyli to nie jest tylko bezmyślność. Wpływy polityczne i gospodarcze architektów celowego (co nie budzi wątpliwości) demontażu polskiej gospodarki i państwowości są dzisiaj, głównie wskutek globalnego kryzysu mocno zagrożone. Nagminne uciekanie od rzetelnego rozpoznania historii tego demontażu (lub skupianie zainteresowania wyłącznie na aspektach politycznych i wewnątrzkrajowych), nie ułatwia dzisiaj trzeźwego osądu sytuacji i postrzegania różnych manewrów ideologicznych i ekonomicznych. Manewrów, które mają zapewnić utrzymanie status quo (co oznacza dalsze niszczenie gospodarki i społeczeństwa).
Bezkrytycznie przyjęto do wiadomości, że Polska jest w istocie rzeczy krajem peryferyjnym, krajem bez znaczenia, gdy tymczasem jest ważnym elementem sytuacji globalnej, a w obecnych przemianach globalnych nabiera dodatkowej wagi. Zachód, w szczególności kręgi władzy w Stanach Zjednoczonych są mocno zaniepokojone realną możliwością utraty neokolonialnych wpływów w Polsce, co stanowiłoby memento mori dla amerykańskich ambicji imperialnych. Władze w Niemczech też zaczynają pomału rozumieć, że przekroczyły granice chytrości politycznej w politycznym i gospodarczym parciu na Polskę; że ich arogancja pod tym względem obróci przeciwko Niemcom większość krajów europejskich i doprowadzi do załamania się UE. To coś więcej dla Niemiec niż zakwestionowanie ich odpowiedzialności i w konsekwencji roszczeń do przywództwa europejskiego. To preludium do ostrych komplikacji powodujących rozdarcie wewnętrzne.
A potem? Cóż, historia lubi się powtarzać.
Kryzys lekki, a nawet przyjemny?
Na pytanie, na czym polega obecny kryzys, Żyżyński odpowiada: „Oczywiście, słabnący popyt, m.in. z powodu ograniczenia przez banki kredytu, stał się źródłem zapaści gospodarek zachodnich, a rządy robią teraz wszystko, by zdynamizować popyt. Polska poradziła sobie z kryzysem właśnie dzięki temu, że rząd, wbrew zapowiedziom, nie ściął zanadto wydatków, a Polacy nie ograniczyli zakupów”. Takie stwierdzenia są nie tylko powierzchowne, ale również ogłupiające mniej zorientowanych w realiach gospodarczych Czytelników.
Po kolei. Nie jest prawdą, że oceny kryzys światowy wywołany został przez restrykcyjną polityką kredytową banków. Nikt nie odważył się na takie stwierdzenie, gdyż łatwo sprawdzić, że w Stanach Zjednoczonych (czyli twórcy oraz eksportera tego kryzysu) od dwutysięcznego roku uprawiano pozornie skuteczną (do czasu) politykę ekspansji kredytowej, wykorzystującą dwa motory. Jednym było niskie, schodzące niemal do zera oprocentowanie pożyczek federalnych, co dawało Wall Street możliwość organizowania niemal nieograniczonych akcji kredytowych. Drugim motorem było „odkrycie”, że kredyty pod zastaw hipoteczny można udzielać bez względu na wiarygodność kredytową klientów, bowiem … początkowe spłaty + egzekucja z majątku dłużników gwarantują całkiem dobry interes. Warto o tym tutaj wspomnieć, bowiem ów „dobry interes” ciągle jeszcze w najlepsze kręci się w Polsce. Jeszcze raz: „ograniczenia przez banki kredytu” nie były powodem słabnącego popytu i w końcu kryzysu.
Najbardziej jednak musi niepokoić stwierdzenie, że „słabnący popyt” stał się źródłem zapaści gospodarek zachodnich. Taka pseudo diagnoza może być jakąś reminiscencją teorii J.M. Keynesa, ale o tym tutaj nie warto rozprawiać. Żyżyński wprost do Keynesa nie nawiązuje, lecz jedynie operuje keynesowskimi hasłami. Niemniej pomija rzecz najistotniejszą. Jego hasła mają sens tylko w gospodarce zamkniętej, czyli stawiającej wyraźne granice dla przepływu kapitału, pracy i towarów, a tego w Polsce jest mniej, niż w którymkolwiek innym kraju. Polska jest otwarta dla wszystkich jak dom publiczny.
Obecny kryzys został gruntownie przeanalizowany w większości ośrodków badań strategicznych i gospodarczych w świecie. Mimo różnych interpretacji, czasem bardzo stronniczych, do kilku prostych wniosków nikt już nie wnosi zastrzeżeń.
Po pierwsze, nikt już nie sądzi, że współczesny kryzys jest zjawiskiem koniunkturalnym, czyli jedną z dwóch lub czterech faz (najbardziej uciążliwą) cyklu koniunkturalnego, w której ciąży „ niedostatek popytu” lub „nadmiar podaży”. Dyskusja toczy się między tymi, którzy uznają kryzys za zjawisko systemowe (załamania się dotychczasowego systemu gospodarczego), a tymi, którzy kryzys traktują jako zjawisko jeszcze szersze: jako kryzys systemowy i moralny (albo jako kryzys cywilizacyjny).
Po drugie, wśród wielu źródeł kryzysu wskazuje się głównie na praktykę nieokiełznanej ekspansji współczesnych instytucji finansowych oraz brak jakichkolwiek skrupułów moralnych z ich strony. To oczywiście nie kłóci się z żadną ze wspomnianych interpretacji. Do tego dochodzi częste spostrzeżenie, że instytucje te (lub korporacje) zdołały dawno już okiełznać rządy zachodnie i wprowadzić korzystne dla siebie rozwiązania prawne, polityczne, a nawet finansowe w wielu krajach. Za to właśnie rządy zachodnie są najbardziej krytykowane, i bardzo słusznie. Bo przecież setki miliardów dolarów i euro kierowanych na pomoc finansową dla tych instytucji, zwanych eufemistycznie „pakietami antykryzysowymi”, są poważnym obciążeniem podatników (dzisiejszych, a przede wszystkim przyszłych pokoleń). Co więcej, tej „polityki” nie można kontynuować w nieskończoność, a właściwie już dzisiaj kończy ona swój żywot. Zasilanie banków-zombi miliardami dolarów ma swoją granicę. Jest nią wytrzymałość społeczeństw obciążanych kosztami wynikającego z tego zadłużenia. W tym kontekście stwierdzenie „rządy robią teraz wszystko, aby zdynamizować popyt” (stawiające je nawet za wzór!) jest potrójnie fałszywe. Rządy nie robią „wszystkiego”; to oczywiste. Rządy nie pomagają wszystkim, lecz bankom. Rządy nie pobudzają (z nielicznymi wyjątkami) popytu, lecz ratują zagrożone bankructwem interesy wielkich korporacji.
W tym świetle stwierdzenie Żyżyńskiego, że „Polska poradziła sobie z kryzysem” nie jest szczególnie zaskakujące. Powtarza on bzdurną oficjalną wersję o wyjątkowej odporności gospodarki polskiej na światowy kryzys ekonomiczny, która nie jest niczym więcej niż kłamliwą obroną rządu.
Dla każdego rzetelnego ekonomisty, (który nie musi mówić tego, co mu się każe) jest jasne, że kryzys w Polsce jeszcze się nie skończył, lecz raczej dopiero nabiera tempa. Dla części bardziej uważnych ekonomistów irytujące są prymitywne manipulacje statystyczne, mające „wykazać” lekkość kryzysu w Polsce, gdy tymczasem jest on bardziej dolegliwy niż w pozostałych krajach należących do UE (nawet w porównaniu z kryzysem w Grecji). Pracujemy, aby te manipulacje uzewnętrznić, ale oto spotykamy się z aprobatą dla tych manipulacji z niespodziewanej strony.
Sprawa jest bardzo poważna. Społeczeństwo, osłabione przez dwadzieścia lat niszczenia polskiego potencjału gospodarczego, właściwie bezradne wobec ataków na polskie dobra materialne i duchowe, ma zaaplikowany kolejny (po „terapii szokowej”) potężny kryzys gospodarczy. Media dmą w fanfary, a ludzie bez pracy głodują; pozbawieni opieki zdrowotnej umierają, uciekają gdzie pieprz rośnie przed mackami mafii oraz fiskusa.
Media temu wtórują: zapomnijcie o światowym kryzysie ekonomicznym, ignorujcie narastające zadłużenie i bezrobocie, zrujnowane miasta i bezdomnych ludzi, którzy dziesiątkami umierają na ulicach Polski. Zamiast tego zajmijcie się przygotowaniami do Euro 2010 i niewybrednymi kabaretami noworocznymi.
Nie ma już kryzysu w Polsce? Wolne (i niewybredne) żarty.
***
Moja krytyka poglądów ekonomicznych Żyżyńskiego będzie zapewne różnie przyjęta. Zbytnio o to nie dbam, gdyż skala zagrożeń płynących z lansowania takich poglądów jest nieporównanie większa, niż sympatie czy związki. O tym, że nie kieruję się względami osobistymi może zaświadczyć sam adresat krytyki, jeśli pamięta chociażby moją pozytywną recenzję jego pracy doktorskiej. Życzyłbym sobie merytorycznej odpowiedzi z jego strony.
http://www.monitor-ekonomiczny.pl/s17/Artyku%C5%82y/a89/NOWE_Kryzys_ekonomiczny_w_Polsce_cz_5.html
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz