Don Rychu i Danusia Olewnik - przesłuchania (mona)
Nie miałam zamiaru pisać o komisji hazardowej, o wymalowanych od ucha do ucha przedstawicielach Rzeczpospolitej, którzy "dobrze wypadli", prezentując swoję beztroskę wobec ewidentnego naruszeń prawa.Nie jestem prawnikiem, a moje impresje nikomu na nic się nie przydadzą. Mierzi mnie bezczelne łgarstwo i bezradność komisji, działającej na "kwitach" z gazet - bo zrobiono wszystko, żeby komisja nie miała warunków do pracy.
O czym tu pisać? Gazety potrafię przeczytać sama, nie jestem prawnikiem, a moje impresje niczego nie roztrzygną.
Jednak wczoraj obejrzałam przesłuchanie Danuty Olewnik przed komisją śledczą. Nie ma jeszcze stenogramów, ale przecież będą!
Poczytajcie je koniecznie, jeśli tego nie widzieliście. Każdy przyzwoity człowiek powinien to zrobić.Olewnikowie opowiadali o swojej gehennie publicznie, ale nigdy tak, jak zrobiła to wczoraj pani Danuta.
Porównanie tych dwu spraw po prostu zwala z nóg: Rzeczpospolita jawi się niczym bóg Janus o dwu twarzach, z których jedna uporczywie odwraca się od prawdy, a druga łaskawie patrzy na tych obywateli, którzy "biorą sprawy w swoje ręce", nie przejmując się majestatem prawa.
Wieczorem obejrzałam programy publicystyczne - nic. Żadnego odniesienia do przesłuchania Danuty Olewnik.
Maciek "Kapelusznik" Knapik badał za to starannie, czy nie da się przeforsować racji "obywatela Sobiesiaka, który miał jednakże prawo domagac się szacunku dla swoich praw przesiębiorcy" - jakoś tak to leciało. Bez skutku zresztą - ale niemniej "Kapelusznik" spróbował.
A trochę później wypowiada się marszałek Rzeczpospolitej, oczywiście o sprawie Sobiesiaka.
"Cala ta sprawa zupełnie operetkowa. Zamulanie tym mediów, zanudzanie ludzi jest całkowicie absurdalne. Nie ma żadnej afery. Tu nikt nie popełnił przestępstwa – uważa wicemarszałek Sejmu."
Operetkowy jest kraj, który wybrał to coś na posła, operetkowe jest gremium, które - znając tego człowieka - powierzyło mu marszałkowski "pastorał". Na użytek tego marszałka należałoby dodać do laski istotny element, zwany "kurwaturą".
A w tle tych prób sprowadzania całego dziadostwa do normalności przewija się prawda o swoistej "równości wobec prawa".
Rzeczy działy się dość równolegle. Wrocławski piłkarz Sobiesiak zaczynał zakładać swoje kasyna, a w małym Drobinie rolnik, Włodzimierz Olewnik hodował pierwsze klilka prosiąt - zalążek wielkiej firmy. Dziś obaj są zamożnymi ludźmi. A co z resztą spraw?
Sobiesiak, piłkarz już od czasów zupełnie smarkatych, został nauczony, że oszustom żyje się lepiej, dla gawiedzi na trybunach nie ma potrzeby mieć szacunku - to tylko głupia gawiedź.
Co się liczy? Interes klubu, w tym - własny. Nauczyli go tego szacowni panowie: prezesi, sędziowie, ludzie będący autorytetami dla boiskowej smarkaterii. W tym świecie przebijał się ten, kto mógł zapłacić więcej. Został też nauczony twardej walki na boisku, gdzie miłosierdzia nie ma, jeśli tylko sędzia odwróci głowę. A odwróci na pewno, jeśli mu za to zapłacą.
Więc jaki ma być Sobiesiak? Pieniądze i siła - to jego walory operatywne.
Radosna działalność Sobiesiaka rozwijała się w czasie, kiedy skuty Krzysztof Olewnik siedział w dziurze na szambo.
Nie jest ważne, czy na Placu Czerwonym rozdają samochody, czy kradną rowery, czy stosowna poprawkę do ustawy hazardowej b a r d z i e j zgłaszał Chlebowski czy Błochowiak: Chlebowski się w sprawie pojawia. Czy już wtedy był "chłopcem" Sobiesiaka? A czemu nie?
Sobiesiak nie widzi w tym nic niestosownego - i założę się, że naprawdę tak myśli. W jego świecie pieniądze to tylko środek do celu, koszty własne należy wliczyć w biznes - i tyle. "Swołocz" dziennikarska zarabia na chlebek, szargając jego nazwisko, które uważa za całkiem przyzwoite. Wszystkich przekupić się nie da, - i ten opór materiii powoduje wściekłość Sobiesiaka, który nie nawykł do oporu. Wszak na etatach chłopców na posyłki latają u niego posłowie i ministrowie Rzeczpospolitej! A tu taka gówniażeria...
Prawo? Jakie prawo! Prawo powinni służyć obywatelowi, a już najbardziej - obywatelowi Sobiesiakowi!
A co w tym czasie słychać u Olewników, oszalałych z rozpaczy, j e s z c z e wciąż słyszacych głos Krzysztofa w słuchawce, wciąż świadomych, że żyje, że to tylko kwestia współpracy z tym prawem, z policją, prokuraturą, które działają w imieniu prawa, państwa, Rzeczpospolitej!
Włos się jeży. Rodzina święcie wierząca w dobrą wolę policji, tej samej policji, za którą wykonuje całe śledztwo, głęboko przekonana, że może w ten sposób tylko pomóc - po kilku tygodniach orientuje się, że traktowana jest co najmniej jak banda oszutów. Danuta Olewnik jest obśmiewana, nękana pytaniami w stylu: "wakacje blisko, mógłby już Krzysztof wrócić do domu!"...
To nie było tak, że Olewnikowie t y l k o współpracowali, latając przy okazji po wszystkich świętych ze skargami na policję i prokuraturę. To było tak, że Olewnikowie wykonywali 90 % roboty - bez instrukcji, bez pomocy, bez kawałka fachowca, który mógłby im doradzić sposób postępowania.
To Olewnikowie kupowali sprzęt do rejestrowania rozmów z porywaczami, bo policyjny był zepsuty.To rodzina, na własną rękę, sprawdzała ślady u miejscowych obszczymurków, bo w tle którejś z rozmów z porywaczami pojawiła się ksywka znanego drobińskiego łobuza, z "paki" Pazika - których to ludzi Olewnikowie podejrzewali od początku. I od innego łobuza dowiedzieli się, że to
JEST
porwanie dla okupu.
Policja z całą stanowczością orzekła, że ma na oku Piotrowskiego i Pazika - są niewinni...To byli ci sami policjanci, którzy wcześniej przyjechali do cudzego domu i zażyczyli sobie przyjątka u państwa Olewników, narzucając miejsce i czas zdarzeń.Nic dziwnego, że Włodzimierz Olewnik im wierzył: przecież ich znał, karmił, poił - na ich własne życzenie. Może myślał też o długu wdzięczności, czy nawet - honorze... W każdym razie rodzina współpracowała - każdego dnia, przez całe lata.Poniżana, wyśmiewana, podejrzewana o udział w "samouprowadzeniu" - z maniackim uporem wciąż wierzyła, że gdzieś w tej policji znajdzie się "jeden sprawiedliwy w Sodomie".
To rodzina dostarczyła anonimowy donos - namiar na "dziuplę", gdzie przetrzymywano Krzysztofa, a jednocześnie zwożono łupy z kilkudziesięciu włamań.Bez efektu.
Pani Danuta usiłowała jeździć do tej miejscowości, z nadzieją, że spotka któregoś z znanych jej przecież macherów, przeczesywała las, brodząc w śniegowym błocie, z nadzieją na jakiś ślad, na to, że przypadkiem natknie się na twarz znaną z Drobina. Ale policja wciąż zapewniła, że drobińskie łobuzy są "czyste", a tylko ich mogła przecież rozpoznać.
To policja wysyłała Danutę Olewnik z okupem - bo tak sobie życzyli porywacze, każąc jej stać albo pod Dworcem Wschodnim - albo gdzieś pod samotnym krzyżem na odludziu, w oczekiwaniu - przez kilka godzin - na "odbiorców" okupu.Nie było tak, że policja wysłała za nią jakąś ochronę, choć zdarzenia się powtarzały kilkanaście razy.Policja zrobiła tyle, że - kiedy Olewnikowie zgodzili się na skserowanie pieniędzy - porywacze kazali pani Danusi wracać z nimi do domu - bo są skserowane. Wiedziała o tym fakcie rodzina i policja.
Kto zawiadomił porywaczy?
To porywacze dyktowali trasę, którą ma jechać osoba wioząca okup, oni godzili się uprzejmie - lub nie - na osobę towarzyszącą, a policja siedziała na komendzie lub po prostu w domu - i łaskawie pozwoliła się informować o biegu zdarzeń. Sądzę, że Danuta Olewnik wie, co mówi, czytała przecież akta, choć się na nie nie powoływała.
A co na to urzędnicy Rzeczpospolitej? Tak, ta rodzina też jakoś załatwiła sobie "wejście" do gabinetów: posłów, prokuratorów, ministrów. Być może - prosty człowiek z ulicy nie załatwiłby i tego, ale skutek był ten sam - czyli żaden.
Przenoszenie spraw z prokuratury do prokuratury nie skutkowało niczym - zawsze na jakimś etapie czyjaś brudna łapa potrafiła wyhamować śledztwo.
Resztę znamy.
Olewnikowie szukali pomocy u każdego, kogo mogli znać, do kogo mogli dotrzeć, zdając sobie sprawę w jakich rękach jest Krzysztof. Niestety, nikt nie chciał "latać na posyłki" u "nawiedzonych", wierzących w prawo.
Podejrzewam, że już sam fakt tej naiwnej wiary dyskwalifikował ich na starcie. Kto chce mieć do czynienia z idiotami?
Bardzo urokliwie wygląda "sędzia komisyjny" Ryszard Kalisz, nieco rozpaczliwie szukający zbrodni Ziobry, który - mając, jako minister Rzeczpospolitej - do czynienia z prawdziwą zbrodnią - umył ręce. Bardzo mi się podoba ta wiecznie rechoczaca twarz, której jest wszędzie pełno. Bardzo radosny facet.
Poczytajcie koniecznie stenogramy, bo Kalisz bynajmniej nie jest samotnym jeźdzcem w tym pantenonie "wielkich, uczciwych ludzi".
Ta wiedza może się przydać.Bo z czasem możemy zapomnieć, że to my sami wybieramy dostojników Rzeczpospolitej.
http://mona11.salon24.pl/156740,don-rychu-i-danusia-olewnik-przesluchania
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. To rodzina prowadziła śledztwo
Redakcja Blogmedia24.pl
2. bez
3. Do eniaca
Figa