Don Rychu i Danusia Olewnik - przesłuchania (mona)

avatar użytkownika Redakcja BM24

Nie miałam zamiaru pisać o komisji hazardowej, o wymalowanych od ucha do ucha przedstawicielach Rzeczpospolitej, którzy "dobrze wypadli", prezentując swoję beztroskę wobec ewidentnego naruszeń prawa.Nie jestem prawnikiem, a moje impresje nikomu na nic się nie przydadzą. Mierzi mnie bezczelne łgarstwo i bezradność komisji, działającej na "kwitach" z gazet - bo zrobiono wszystko, żeby komisja nie miała warunków do pracy.

O czym tu pisać? Gazety potrafię przeczytać sama, nie jestem prawnikiem, a moje impresje niczego nie roztrzygną.

Jednak wczoraj obejrzałam przesłuchanie Danuty Olewnik przed komisją śledczą. Nie ma jeszcze stenogramów, ale  przecież będą!
Poczytajcie je koniecznie, jeśli tego nie widzieliście. Każdy przyzwoity człowiek powinien to zrobić.Olewnikowie opowiadali o swojej gehennie publicznie, ale nigdy tak, jak zrobiła to wczoraj pani Danuta.

Porównanie tych dwu spraw po prostu zwala z nóg: Rzeczpospolita jawi się niczym bóg Janus o dwu twarzach, z których jedna uporczywie odwraca się od prawdy, a druga łaskawie patrzy na tych obywateli, którzy "biorą sprawy w swoje ręce", nie przejmując się majestatem prawa.
 
Wieczorem obejrzałam programy publicystyczne - nic. Żadnego odniesienia do przesłuchania Danuty Olewnik.
 Maciek "Kapelusznik" Knapik badał za to starannie, czy nie da się przeforsować racji "obywatela Sobiesiaka, który miał jednakże prawo domagac się szacunku dla swoich praw przesiębiorcy" - jakoś tak to leciało. Bez skutku zresztą - ale niemniej "Kapelusznik" spróbował.

A trochę później wypowiada się marszałek Rzeczpospolitej, oczywiście o sprawie Sobiesiaka.

"Cala ta sprawa zupełnie operetkowa. Zamulanie tym mediów, zanudzanie ludzi jest całkowicie absurdalne. Nie ma żadnej afery. Tu nikt nie popełnił przestępstwa – uważa wicemarszałek Sejmu."

Operetkowy jest kraj, który wybrał to coś na posła, operetkowe jest gremium, które - znając tego człowieka - powierzyło mu marszałkowski "pastorał". Na użytek tego marszałka należałoby dodać do laski istotny element, zwany "kurwaturą".

A w tle tych prób sprowadzania całego dziadostwa do normalności przewija się prawda o  swoistej "równości wobec prawa".

Rzeczy działy się dość równolegle. Wrocławski piłkarz Sobiesiak zaczynał zakładać swoje kasyna, a w małym Drobinie rolnik, Włodzimierz Olewnik hodował pierwsze klilka prosiąt - zalążek wielkiej firmy. Dziś obaj są zamożnymi ludźmi. A co z resztą spraw?

Sobiesiak, piłkarz już od czasów zupełnie smarkatych, został nauczony, że oszustom żyje się lepiej, dla gawiedzi na trybunach nie ma potrzeby mieć szacunku - to tylko głupia gawiedź.
Co się liczy? Interes klubu, w tym - własny. Nauczyli go tego szacowni panowie: prezesi, sędziowie, ludzie będący autorytetami dla boiskowej smarkaterii. W tym świecie przebijał się ten, kto mógł zapłacić więcej. Został też nauczony twardej walki na boisku, gdzie miłosierdzia nie ma, jeśli tylko sędzia odwróci głowę. A odwróci na pewno, jeśli mu za to zapłacą.

Więc jaki ma być Sobiesiak?  Pieniądze i siła - to jego walory operatywne.

 Radosna działalność Sobiesiaka rozwijała się w czasie, kiedy skuty Krzysztof Olewnik siedział w dziurze na szambo.

Nie jest ważne, czy na Placu Czerwonym rozdają samochody, czy kradną rowery, czy stosowna poprawkę do ustawy hazardowej  b a r d z i e j  zgłaszał Chlebowski czy Błochowiak: Chlebowski się w sprawie pojawia. Czy już wtedy był "chłopcem" Sobiesiaka? A czemu nie?
Sobiesiak nie widzi w tym nic niestosownego - i założę się, że naprawdę tak myśli. W jego świecie pieniądze to tylko środek do celu, koszty własne należy wliczyć w biznes - i tyle. "Swołocz" dziennikarska zarabia na chlebek, szargając jego nazwisko, które uważa za całkiem przyzwoite. Wszystkich przekupić się nie da, - i ten opór materiii powoduje wściekłość Sobiesiaka, który nie nawykł do oporu. Wszak na etatach chłopców na posyłki latają u niego posłowie i ministrowie Rzeczpospolitej! A tu taka gówniażeria...

Prawo? Jakie prawo! Prawo powinni służyć obywatelowi, a już najbardziej - obywatelowi Sobiesiakowi!

A co w tym czasie słychać u Olewników, oszalałych z rozpaczy, j e s z c z e  wciąż słyszacych głos Krzysztofa w słuchawce, wciąż świadomych, że żyje, że to tylko kwestia współpracy z tym prawem, z policją, prokuraturą, które działają w imieniu prawa, państwa, Rzeczpospolitej!
 
 Włos się jeży. Rodzina święcie wierząca w dobrą wolę policji, tej samej policji, za którą wykonuje całe śledztwo, głęboko przekonana, że może w ten sposób tylko pomóc - po kilku tygodniach orientuje się, że traktowana jest co najmniej jak banda oszutów. Danuta Olewnik jest obśmiewana, nękana pytaniami w stylu: "wakacje blisko, mógłby już Krzysztof wrócić do domu!"...

 
To nie było tak, że Olewnikowie t y l k o współpracowali, latając przy okazji po wszystkich świętych ze skargami na policję i prokuraturę. To było tak, że Olewnikowie wykonywali 90 % roboty - bez instrukcji, bez pomocy, bez kawałka fachowca, który mógłby im doradzić sposób postępowania.

To Olewnikowie kupowali sprzęt do rejestrowania rozmów z porywaczami, bo policyjny był zepsuty.To rodzina, na własną rękę, sprawdzała ślady u miejscowych obszczymurków, bo w tle którejś z rozmów z porywaczami pojawiła się ksywka znanego drobińskiego łobuza, z "paki" Pazika - których to ludzi Olewnikowie podejrzewali od początku. I od innego łobuza dowiedzieli się, że to

JEST 

porwanie dla okupu.

 

Policja z całą stanowczością orzekła,  że ma na oku Piotrowskiego i Pazika - są niewinni...To byli ci sami policjanci, którzy wcześniej przyjechali do cudzego domu i zażyczyli sobie przyjątka u państwa Olewników, narzucając miejsce i czas zdarzeń.Nic dziwnego, że Włodzimierz Olewnik im wierzył: przecież ich znał, karmił, poił - na ich własne życzenie. Może myślał też o długu wdzięczności, czy nawet - honorze... W każdym razie rodzina współpracowała - każdego dnia, przez całe lata.Poniżana, wyśmiewana, podejrzewana o udział w "samouprowadzeniu" - z maniackim uporem wciąż wierzyła, że gdzieś w tej policji znajdzie się "jeden sprawiedliwy w Sodomie".

 

To rodzina dostarczyła anonimowy donos - namiar na "dziuplę", gdzie przetrzymywano Krzysztofa, a jednocześnie zwożono łupy z kilkudziesięciu włamań.Bez efektu.

 

Pani  Danuta usiłowała jeździć do tej miejscowości, z nadzieją, że spotka któregoś z znanych jej przecież macherów, przeczesywała  las, brodząc w śniegowym błocie, z nadzieją na jakiś ślad, na to, że przypadkiem natknie się na twarz znaną z Drobina. Ale policja  wciąż zapewniła, że drobińskie łobuzy są "czyste", a tylko ich mogła przecież rozpoznać.

 

 

 

To policja wysyłała Danutę Olewnik z okupem - bo tak sobie życzyli porywacze, każąc jej stać albo pod Dworcem Wschodnim - albo gdzieś pod samotnym krzyżem na odludziu, w oczekiwaniu - przez  kilka godzin  - na "odbiorców" okupu.Nie było tak, że policja wysłała za nią jakąś ochronę, choć zdarzenia się powtarzały kilkanaście razy.Policja zrobiła tyle, że - kiedy Olewnikowie zgodzili się na skserowanie pieniędzy - porywacze kazali pani Danusi wracać z nimi do domu - bo są skserowane. Wiedziała o tym fakcie rodzina i policja.

 

Kto zawiadomił porywaczy?

 

To porywacze dyktowali trasę, którą ma jechać osoba wioząca okup, oni godzili się uprzejmie - lub nie - na osobę towarzyszącą,  a policja siedziała na komendzie lub po prostu w domu - i łaskawie pozwoliła się informować o biegu zdarzeń. Sądzę, że Danuta Olewnik wie, co mówi, czytała przecież akta, choć się na nie nie powoływała.

 

A co na to urzędnicy Rzeczpospolitej? Tak, ta rodzina też jakoś załatwiła sobie "wejście" do gabinetów: posłów, prokuratorów, ministrów. Być może - prosty człowiek z ulicy nie załatwiłby i tego, ale skutek był ten sam - czyli żaden.

 

Przenoszenie spraw z prokuratury do prokuratury nie skutkowało niczym - zawsze na jakimś etapie czyjaś brudna łapa potrafiła wyhamować śledztwo.

 

 

 

Resztę znamy.

 

Olewnikowie szukali pomocy u każdego, kogo mogli znać, do kogo mogli dotrzeć, zdając sobie sprawę w jakich rękach jest Krzysztof. Niestety, nikt nie chciał "latać na posyłki" u "nawiedzonych", wierzących w prawo.

 

Podejrzewam, że już sam fakt tej naiwnej wiary dyskwalifikował ich na starcie. Kto chce mieć do czynienia z idiotami?

 

Bardzo urokliwie wygląda "sędzia komisyjny" Ryszard Kalisz, nieco rozpaczliwie szukający zbrodni Ziobry, który - mając, jako minister Rzeczpospolitej - do czynienia z prawdziwą zbrodnią - umył ręce. Bardzo mi się podoba ta wiecznie rechoczaca twarz, której jest wszędzie pełno. Bardzo radosny facet.

 

Poczytajcie koniecznie stenogramy, bo Kalisz bynajmniej nie jest samotnym jeźdzcem w tym pantenonie "wielkich, uczciwych ludzi".

 

Ta wiedza może się przydać.Bo z czasem możemy zapomnieć, że to my sami wybieramy dostojników Rzeczpospolitej.



http://mona11.salon24.pl/156740,don-rychu-i-danusia-olewnik-przesluchania

Etykietowanie:

3 komentarze

avatar użytkownika Redakcja BM24

1. To rodzina prowadziła śledztwo

Gdyby nie zaangażowanie rodziny, do tej pory prowadzona byłaby sprawa porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika - tak uważa Danuta Olewnik-Cieplińska, siostra ofiary, która zeznawała wczoraj przed sejmową komisją śledczą badającą sprawę jej brata. - Nie byłoby sprawców, dowody by jeszcze milion razy poginęły - dodała. Olewnik-Cieplińska podkreśliła także, że ekshumacja ciała jej brata była najboleśniejszym ciosem dla rodziny. W pełnym rozgoryczenia i żalu wystąpieniu pytała, co się dzieje, że sprawa toczy się już od 9 lat przy zaangażowaniu komisji śledczej i nagłośnieniu medialnym, a jej końca nie widać. - Wierzę, że ten zespół prokuratorski wyjaśni sprawę w tym roku - wyraziła nadzieję w związku ze śledztwem prowadzonym przez Prokuraturę Apelacyjną w Gdańsku. Wystąpienie i zeznania siostry Krzysztofa Olewnika to świadectwo niemocy polskiego wymiaru sprawiedliwości. - Policjanci, prokuratorzy, politycy mówią przed komisją, że nic nie pamiętają. Kolejni ministrowie mówili, że nie odpowiadają za to, co się dzieje, tylko ich poprzednicy. Ministrowie mówili nam: "A co ja mogę zrobić?" - stwierdziła Danuta Olewnik-Cieplińska. - Nie można rozkładać rąk i pytać, co ja mogę zrobić. Panie Kalisz, panie Brachmański, panie Siemiątkowski, pani Szymanek-Deresz, panie Olejnik, panie Sadowski, a gdyby to wasze dziecko zostało porwane? Nie zadzwonilibyście do wszystkich świętych, żeby je ratować? Czym mój brat się od nich różni? - pytała. Okazuje się też, że niektórzy z funkcjonariuszy, mimo że wykazali się niekompetencją, są nagradzani, jak choćby policjant, któremu skradziono akta sprawy, a który awansował na wicenaczelnika wydziału kryminalnego komendy w Płocku, chociaż miał zarzuty w tej sprawie. Jednym z przykładów zaniedbań funkcjonariuszy była sprawa przekazania okupu porywaczom 24 lipca 2003 r., kiedy Krzysztof Olewnik jeszcze żył (zamordowano go 5 września 2003 r.), a akcja była doskonałą okazją schwytania przestępców. Jak podkreśliła Olewnik-Cieplińska, jej wersja zdarzeń różni się od wersji policjantów, jednak o tej drugiej nie może mówić, gdyż zapoznała się z nią w procedurze tajnej. Według niej, po telefonie od porywaczy, którzy zażądali okupu, natychmiast zadzwoniła do Remigiusza Mindy, szefa policyjnej grupy śledczej, który odpowiedział, że "będziemy w kontakcie". Według instrukcji porywaczy, pojechała z mężem do Płońska, potem do Łomianek. Byli w stałym kontakcie z policją, ale okazało się, że policja nie miała nasłuchu na telefonie, przez który ona kontaktowała się z porywaczami. - Dziwiliśmy się tylko, dlaczego my mówimy policji, co się dzieje, skoro policja powinna mieć na podsłuchu czy mój telefon, czy telefon od porywaczy - relacjonowała Olewnik-Cieplińska. Podkreśliła, że policja nie miała pojęcia, co się dzieje, nie zabezpieczyła też śladów z miejsca przekazania okupu. - Gdy wyrzuciliśmy torbę z pieniędzmi przez okno, policja tego nie widziała. Potem nas podejrzewali, że przejęliśmy te pieniądze - relacjonowała. Jak mówiła, policjanci "nie dali nam instruktażu, jak przekazać okup". Bulwersuje także sposób, w jaki policja obeszła się z anonimem napisanym na początku 2003 r., którego autor pisał, że Krzysztof jest w niebezpieczeństwie i że jest przetrzymywany w pobliżu Nowego Dworu Mazowieckiego, że może zginąć, a ze sprawą powiązani są Ireneusz P. "Bokser" (skazany za udział w porwaniu) i Robert Pazik (skazany, powiesił się w więzieniu po wyroku). - Natychmiast zawiadomiliśmy policję o tym liście i na własną rękę jeździliśmy po okolicach Nowego Dworu. Policja powiedziała mi jednak, że ten anonim to bzdura, że Pazik i K. absolutnie nie mają z tym nic wspólnego, są cały czas podsłuchiwani. Do dziś mam do siebie żal, że im uwierzyłam, że przestaliśmy jeździć do Nowego Dworu. Może natrafilibyśmy na jakiś ślad - mówiła Danuta Olewnik-Cieplińska. Paweł Tunia http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=103166
avatar użytkownika eniac

2. bez

Witam! A od kiedy to my "wybieramy"? Kto "wybiera" tego grubego wieprza? Kto "wybiera" wicemarszałka,który deszczu od plwocin nie odróżnia? To są po prostu głosowania,w których uczciwy człowiek nie powinien brać udziału,aby nie przykładać reki do tego gnoju. Pozdrawiam!
eniac
avatar użytkownika Figa

3. Do eniaca

włóż zatem rękawiczki i jednak zagłosuj , żeby same grubee wieprze, nie panoszyły sie w parlamencie , niesądzę żeby kiedykolwiek ludzie uczciwi wrócili do wladzy, ale jakiś wyrzut sumienia musi dlatych bydlakow być, a swoją droga poświęcilam te parę godzin na ogladanie komisji Olewnikow i trudno było mi zachowac rownowage , gdybym nie wiedziala, jakim syfem toczona jest nasza Ojczyzna to w zyciu nie uwierzyłabym w tą historię

Figa