„Odwet” Horodyńskich - Zbydniów, II wojna światowa …cz I (vantomas-galicja 1)

avatar użytkownika Maryla
Majątek rodziny Horodyńskich zajmował przed II wojną światową powierzchnię ok. 1200 ha. Obejmował kilka miejscowości: Zbydniów, Kotową Wolę i Dzierdziówkę. Posiadali także duży majątek leśny Wiazyń w powiecie Wilejka na Wileńszczyźnie. Znajdował się tam drewniany dwór, dwa tartaki, stawy i lasy.
Zbigniew Horodyński, właściciel majątku, był człowiekiem pogodnym, energicznym i bardzo pracowitym. Utrzymywał na wysokim poziomie uprawę roli i hodowlę w swoich dobrach. Zatrudniał setki ludzi na stałe lub okresowo do prac polowych, w hodowli, lesie, sadzie, gorzeli, młynie i tartaku. Specjalizował się szczególnie w hodowli koni oraz krów rasy czerwonej polskiej). W swojej stadninie hodował konie wyścigowe i do bryczki. Sprzedawał je wojsku. Te piękne zwierzęta startowały również z powodzeniem na hipodromach Polski i Europy m.in. w Nicei i Cannes. W latach dwudziestych należał do czołowych jeźdźców cywilnych w Polsce. Jego żona Zofia, wychowywała się na Litwie. Dobrze poznała Europę Zachodnią. Znała kilka języków obcych, interesowała się filozofią, literaturą i sztuką.
Horodyńscy podczas okupacji hitlerowskiej, jak przystało na rodzinę z tradycjami, wykazali się odwagą i patriotyzmem. Zofia i Zbigniew byli członkami, początkowo Związku Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej. Utrzymywali liczną grupę krewnych wysiedlonych z poznańskiego i Pomorza oraz uciekinierów z dawnych województw wschodnich. Dwór oraz wieś pełna była zbiegów z różnych części kraju, którzy nie mieli środków do życia. Często byli to ludzie z fałszywymi nazwiskami i dokumentami. Czasami nie posiadali wcale dokumentów. Pomocą dla tych ludzi zajmowała się pani Zofia Horodyńska, ciągle brakowało jednak pieniędzy.
 „Dom państwa Horodyńskich był szeroko otwarty, gościnny, kipiący życiem i radością. Pan Zbigniew Horodyński – pełen inicjatywy, niezmordowany, świetny gospodarz, zawołany hodowca, jeździec i myśliwy. Wśród licznych rozjazdów, znajdował czas na poważne książki i muzykę. Robota paliła mu się w rękach. Gospodarstwo musiało podołać wielu obowiązkom – jawnym i tajnym. Wsie okoliczne pełne były wysiedlonych, których trzeba było nakarmić i napoić. Znał wszystkich, interesował się wszystkim, zawsze gotowy do rady i pomocy. Dla obozów odchodziły nieustannie dziesiątki paczek.
Co miesiąc poważna suma wpływała do Komendy Inspektoratu; na broń, na rodziny poległych i uwięzionych. I jeszcze: dom wypełniony po brzegi. Któż nie znał wówczas w każdym dworze tych świeżo upieczonych „krewnych”, albo „kwalifikowanych” pracowników: ludzi walczących i ludzi szczutych przez gestapo, znajdujących schronienie pod tym samym dachem,
pod którym sadowiły się kwatery niemieckie?”
Zofia i Zbigniew doczekali się czwórki dzieci: trzech synów – Dominika, Zbigniewa, Andrzeja i córki – Anny. Wszystkie dzieci odebrały staranne wychowanie. „Pan Horodyński synów trzymał krótko. Pokpiwał sobie zabawnie na ich temat, skrycie był z nich dumy. Dominik Horodyński wspomina,
że najbardziej bał się kamerdynera Puchały (funkcję swą pełnił do 1938 r.), który był zasadniczy, umundurowany i egzekwował dobre zachowanie w każdej sytuacji.
24.07.1919 r. urodził się w Krakowie (tam rodzina miała mieszkanie przy ulicy Wenecja 1) Dominik Zbigniew Hipolit KrystynHorodyński, przedstawiciel piątego pokolenia zbydniowskiej gałęzi rodu. 
Rodzice Dominika dbali o jego edukację. „Zgodnie z obyczajem w tym środowisku uczyłem się długo w domu mając stałego nauczyciela i co roku zdając egzamin w szkole powszechnej w Zbydniowie, w gimnazjum w Krakowie. Edukację pozadomową rozpocząłem w internacie XX. Marianów na Bielanach
w Warszawie w 1933 r. Byłem tam tylko 2 lata, gdyż jakoś nie pasowałem do atmosfery wychowawczej szkoły i zostałem usunięty za krnąbrność.”
Naukę kontynuował w Wilnie w powszechnie cenionym państwowym gimnazjum im. Zygmunta Augusta. Po zdaniu matury w 1937 r. zapisał się na wydział prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Naukę przerwała agresja Niemiec.
Zaraz po wybuchu wojny, wraz ze swoim młodszym bratem Zbigniewem, podążyli w kierunku Lwowa, próbując wstąpić do jakiegoś oddziału. Cofające się wojska, odmawiały jednak przyjęcia ich. 
Pierwsze miesiące okupacji Dominik spędził w Zbydniowie. W styczniu 1940 roku wstąpił do organizacji wojskowej zakładanej przez ukrywających się młodych oficerów. Był to późniejszy Związek Walki Zbrojnej, a po kolejnej zmianie organizacyjnej, placówka Armii Krajowej. Jego przełożonym był
ppor. Julian Bekiesz, wychowanek oficerskiej szkoły policyjnej. Jesienią 1940 r. Dominik Horodyński wyjechał do Warszawy. W listopadzie 1941 roku z ramienia Wydzielonej Organizacji Dywersyjnej Komendy Głównej AK został skierowany wraz z Andrzejem Karasińskim „Bojar” na wyjazd rozpoznawczy do Wilna i Mińska Białoruskiego. Wiosną 1942 roku trafił na kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty ZWZ AK. Po skończeniu podchorążówki, wiosną 1943 roku został skierowany do Uderzeniowych Batalionów Kadrowych AK. Taką nazwę nosiły zorganizowane przez Konfederację Narodu oddziały wojskowe. Bataliony te działały na wschód od Bugu, na terenach okupowanych przez Związek Radziecki. W tym czasie posługiwał się pseudonimem „Wileński” oraz „Karol”.
W sierpniu 1943 roku powrócił do Warszawy i dowiedział się o zbrodni dokonanej przez Niemców na swojej rodzinie. Przeszedł wówczas załamanie nerwowe. Wkrótce potem otrzymał zgodę na podjęcie próby dostania się do oddziałów polskich na Bliskim Wschodzie. Wraz z dwoma innymi ludźmi przekroczył granicę w Bieszczadach w pierwszych dniach stycznia 1944 r. Szli wiele dni górami na przełaj, brnąc w śniegu. Zostali następnie pobici i pojmani przez węgierskich żołnierzy. Uznano ich za szpiegów i osadzono w więzieniu w Użhorodzie, później w Koszycach i Budapeszcie w więzieniu
dla politycznych. W śledztwie brali udział Niemcy. Podczas przesłuchań używali brutalnych metod. W połowie marca Polakom odczytano wyrok: przekazanie do Niemiec.
Wkrótce jednak nastąpił nieoczekiwany zwrot wydarzeń. Zamiast przekazania gestapowcom, więźniowie zostali zawiezieni do wysokiego urzędnika węgierskiego, który przeprosił za wszelkie przykrości, jakie ich spotkały. Po kilku dniach Dominik wyruszył w powrotną drogę do okupowanej Polski.
Zaraz po powrocie nawiązał kontakt z ppłk. Janem Mazurkiewiczem „Radosławem”, który objął kierownictwo Kedywu po gen. Emilu Fieldorfie ps. „Nil”. Posługiwał się także nowymi nazwiskami: Józef Binkiewicz i Karol Zieliński.
W momencie wybuchu powstania warszawskiego Dominik Horodyński został mianowany adiutantem „Radosława” (oddział ich operował w rejonie Starego Miasta). Do jego obowiązków należało zapoznawanie się z sytuacją na wszystkich odcinkach walki ich Zgrupowania i złożenie sprawozdania. Słuchał więc audycji informacyjnych różnych radiostacji, czytał biuletyny powstańcze, starał się zorientować, jak zmieniają się nastroje żołnierzy i ludności cywilnej. Utrzymywał także stałą łączność między pułkownikiem a dowódcami oddziałów. Najbardziej nieprzyjemna okazała się jednak funkcja reprezentowania Zgrupowania przy odbiorze przydziału żywnościowego.
Wieczorami, gdy kończyły się walki, siadał Dominik blisko pułkownika i referował mu w skrócie te wiadomości, które danego dnia uznał
za najważniejsze. Następnie odpowiadał na pytania przełożonego. Rozmowę kończyły polecenia na następny dzień. 30 sierpnia 1944 roku Dominik Horodyński dostał propozycję przekazania informacji dowódcy Zgrupowania Kampinos majorowi „Okoniowi”. Przedostał się kanałami na Żoliborz, a stamtąd do Kampinosu. Przebywał tam kilka tygodni.
2 października 1944 r. upadło Powstanie Warszawskie. Zbliżanie się sił rosyjskich na froncie wschodnim przyspieszyło decyzję o przebiciu się Zgrupowania i wyjściu z Puszczy Kampinoskiej. Doprowadziło to do zagłady oddziału. Horodyńskiemu udało się jednak, jako jednemu z nielicznych, uratować. Zdobył kenkartę na nowe nazwisko i udał się do Krakowa. „Tam zajął się mną mój przyjaciel, znacznie starszy ode mnie, Aleksander Bocheński, pisarz i politolog. W Krakowie doczekałem ucieczki Niemców i wejścia Armii Czerwonej. Widziałem powitanie marszałka Koniewa na krakowskim rynku i dzień później także bardzo wielki, rewolucyjny wiec.[…] Zakończyła się
dla mnie wojna z Niemcami oraz mój skromny udział w konspiracji politycznej
i walce zbrojnej z okupantem hitlerowskim.”
 
11.02.1921 roku urodził się średni syn Zbigniewa i Zofii Horodyńskich: Zbigniew, Maria, Leon, nazywany przez wielu „Inio”.                                       
Lata młodości spędził podobnie jak rodzeństwo: nauka w domu pod okiem guwernera, egzaminy przeprowadzane przez kierownika szkoły powszechnej w Zbydniowie. W 1938 r. ukończył gimnazjum
w Wilnie. Był także absolwentem Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu. Do 1942r. leczył się w Rabce. Często chorował, miewał wysokie gorączki. Rodzinny majątek odwiedzał tylko w lecie. Podczas wakacji 1939 r. przebywał w Zbydniowie przyjaciel Inia - Jacek Woźniakowski.
Zbigniew kochał sztukę, przyrodę i … walkę z najeźdźcą. Wiosną 1943r. wstąpił w Zbydniowie do lokalnego oddziału partyzanckiego AK. Razem z Mieczysławem Horochem był organizatorem tajnej wystawy obrazów w Warszawie. W Sandomierzu zorganizował zlot plastyków oraz komplety
dla nauki malarstwa i rysunku. Sam był zresztą świetnie zapowiadającym się malarzem.
Dorobek Zbigniewa Horodyńskiego wynoszący około 200 obrazów o różnej tematyce, wspomniana już powieść oraz próby poetyckie spłonęły
w czasie powstania warszawskiego. Zachowało się jedynie kilka mniejszych obrazków.
W czerwcu 1943 roku przyjechał do Zbydniowa na ślub swojej kuzynki. Tutaj przeżył tragedię – Niemcy dokonali mordu na członkach jego rodziny. Cudem uratowany wraz z bratem Andrzejem, powrócił do Warszawy. /o tym zdarzeniu szczegółowo w części drugiej /

Już jesienią 1943 roku uczestniczył w bojowych akcjach dywersyjnych. Przyjął pseudonim „Fredro”. Zmienił również nazwisko na Wacław Olczak, ze względu na bezpieczeństwo swoich najbliższych.
W nocy z 3 na 4 maja 1944 r. wziął udział w akcji dywersyjno-bojowej na bardzo dużą skalę pod kryptonimem „Bielany” Przeprowadził ją zespół z dyspozycyjnego oddziału Kedywu KG AK OS "Jana" ["Osjan"], dowodzony wówczas przez por. "Sawicza" (Juliana Barkasa), określany jako OS "Sawicz". Polegała na spaleniu niemieckich samolotów wojskowych na lotnisku polowym położonym pomiędzy Bielanami a Wawrzyszewem.”
 
We wszystkich akcjach Zbigniewowi towarzyszył przyjaciel Mieczysław Horoch „Jodła” z Boksyc. W 1944 roku dołączył do nich Andrzej Horodyński „Pożoga”. Horoch specjalizował się w mostach, ale nie w ich budowaniu, tylko wysadzaniu. Zbigniew Horodyński „Fredro”(podczas okupacji posługiwał się nazwiskiem Wacław Olczak), za swój udział i zachowanie się w akcjach bojowych, został w 1944 r. odznaczony pierwszy raz Krzyżem Walecznych. 
Wszyscy trzej, Horodyńscy i Horoch, brali udział w akcji „Pawiak”, mającej na celu odbicie więźniów z osławionego więzienia. 19 lipca 1944 roku, przed godziną policyjną, członkowie oddziału Osjana, wśród których byli bracia Horodyńscy, zebrali się na Katolickim Cmentarzu na Powązkach. Przynieśli
ze sobą broń w pakunkach. Do środka placu cmentarnego przedostało się tylko jedenastu żołnierzy AK. Pozostali zauważyli wcześniej rozstawione posterunki i patrole Luftwaffe. Kilku żołnierzy niemieckich przeskoczyło ogrodzenie cmentarne. Ci żołnierze AK, którzy przedostali się na teren cmentarza, zostali zaatakowani przez oddział lotników niemieckich. Część broni nie zdołali nawet rozpakować. Sześciu żołnierzy AK zginęło a miejscu. Byli wśród nich: Andrzej Horodyński „Pożoga” i Mieczysław Horoch „Jodła”. Trzech zostało ciężko rannych, w tym Zbigniew Horodyński „Fredro”. Przewieziono ich na Pawiak. Wkrótce potem zabito wszystkich, najprawdopodobniej zastrzykiem z fenolu.
Ciała poległych na cmentarzu zostały przewiezione przez Niemców do kostnicy na Oczki, a następnie pochowane pod fałszywymi nazwiskami. Zajęły się tym łączniczka i sanitariuszka AK, gdyż mężczyźni otrzymali zakaz odwiedzania kostnicy ze względu na zagrożenie aresztowaniem. Po wojnie ciała zostały ekshumowane i spoczęły na cmentarzu wojskowym na Powązkach. Zamordowany na Pawiaku „Inio” nie ma swojego grobu. Do dziś nie wiadomo, gdzie oprawcy pogrzebali jego ciało.
W momencie przeprowadzania akcji „Pawiak”, Niemcy zamordowali w więzieniu około 80 więźniów. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że cała akcja była prowokacją esesmanów. Działania zostały odwołane przez dowództwo AK w ostatniej chwili, tylko oddział „Osjana”,
którego członkami byli Horodyńscy i Horoch, nie został o tym poinformowany. Wszyscy polegli żołnierze z oddziału „Osjana” otrzymali pośmiertnie Krzyże Walecznych
14.03.1923 roku urodził się w Zbydniowie Andrzej Józef Bogusław Horodyński. Długo uczył się w domu pod okiem guwernera, zdając corocznie egzaminy u kierownika miejscowej szkoły. Edukację kontynuował w konwikcie
oo. Jezuitów w Wilnie od 1936 roku. Była to szkoła z internatem. Starszy brat Zbigniew, który wcześniej rozpoczął tam edukację, pomógł mu znaleźć się w nowym środowisku. Ich kontakty były zawsze bardzo serdeczne, obaj potrafili zjednywać sobie innych ludzi.
W czasie wakacji Andrzej zajmował się między innymi sportem konnym. Jeździł dobrze, ale bez większego zapału. Bardzo lubił natomiast przebywać w towarzystwie kolegów z rodzin chłopskich, z którymi często grywał w piłkę. Miał wśród nich oddanych przyjaciół. Prawdziwą jednak pasją Andrzeja było łowiectwo. Chodził samotnie po łąkach, lasach i polach, podglądał życie ptaków i grubego zwierza. W 1938 roku, jako 15-letni chłopiec, otrzymał na wystawie myśliwskiej we Lwowie, srebrny medal za poroże starego selekcyjnego rogacza. Cenił sobie bardzo rytm życia wiejskiego. Znajdował wspólny język z miejscowymi gospodarzami, szanował ich trud i sposób myślenia.
W 1939 r. Andrzej ukończył gimnazjum i zdał tzw. małą maturę. W związku z tym, że starsi bracia przebywali w Warszawie, Andrzej musiał pomagać ojcu w gospodarstwie. Zajmował się administrowaniem majątku. Codziennie kontrolował dwa folwarki, lasy, młyn, tartak i gorzelnię. Wspólnie z matką przygotowywał akcje charytatywne, organizował zabawy sportowe
dla dzieci uchodźców mieszkających we dworze i w zabudowaniach przydworskich. Nocami jeździł na rowerze do leśniczówki, by słuchać komunikatów radiowych BBC.
W tym czasie rozpoczął także kursy przewidziane programem podchorążówki. Na ręce por. Juliana Bekiesza, komendanta miejscowej placówki ZWZ, złożył przysięgę i przyjął pseudonim „Pożoga”. Jesienią 1940 r. został uczniem Państwowej Wyższej Szkoły Rolniczej w Czernichowie. Egzamin końcowy zdał w czerwcu 1942 roku przed Komisją Państwową i uzyskał tytuł technika rolnego. „Wiem, że ogromnie tę szkołę polubił, cenił klimat wzajemnej życzliwości i zaufania pomiędzy nauczycielami i uczniami, dobre stosunki koleżeńskie i poziom nauki. Szkoła w Czernichowie odpowiadała poważnym zainteresowaniom Andrzeja. Zarówno przez swą atmosferę patriotyczną, jak i przekazywanie najcenniejszych wartości pracy w rolnictwie i leśnictwie oraz poczucia odpowiedzialności społecznej za tę dziedzinę, którą dziś nazywamy ochroną przyrody i środowiska.”
Po ukończeniu szkoły powrócił do Zbydniowa, aby pomagać ojcu.

 
 
W 1943 roku rozegrały się tragiczne wydarzenia tzw. „Nocy Kupały”, które zaważyły tak bardzo na dalszych losach rodu Horodyńskich. W ciągu kilkunastu zaledwie minut zginęli, zamordowani przez Niemców, prawie wszyscy członkowie rodziny.

 Cudem uratowani bracia, Andrzej i Zbigniew, dotarli do Warszawy. Andrzej bardzo przeżywał wydarzenia Nocy Kupały. Nigdy nie pogodził się ze śmiercią rodziców i siostry, i z tym, że zostali tak okrutnie zamordowani. Był z nimi bardzo mocno związany uczuciowo, cały czas tęsknił za nimi.
Wkrótce sprawa mordu w Zbydniowie nabrała rozgłosu. Informowało o niej radio BBC z Londynu i różne gazetki. Z inicjatywy Kierownictwa Walki Cywilnej przy Delegaturze Rządu na Kraj odbyła się, w intencji pomordowanych w Zbydniowie, msza św. żałobna w kościele św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu, na którą przyszło wiele osób, mimo braku rozpowszechniania informacji o niej.
Stan psychiczny Andrzeja był okropny, momentami był bliski samobójstwa. Z pomocą przyszła rodzina Stadnickich, mieszkająca w majątku Nawojowa koło Nowego Sącza. Andrzej przebywał tam jakiś czas pod zmienionym nazwiskiem - Edward Andrzej Jarno-Sokołowski - jako kuzyn z Wileńszczyzny. Codziennie otrzymywał zadania do wykonania w gospodarstwie (np. zbadanie jak idzie wyręb lasu, wykopki, czy orka). Po kilku miesiącach opanował swoje emocje i w pewnym stopniu odzyskał równowagę psychiczną. W maju 1943 r. przyjechał znów do Warszawy i dzięki pomocy Zbigniewa dostał się do oddziału Kedywu „Osjan”. Uczestniczył w kilku akcjach przeciwko okupantowi. 19 lipca 1944 roku wziął udział w swojej ostatniej akcji na Powązkach. Odznaczono go pośmiertnie Krzyżem Walecznych.
Konie cz. I  W części drugiej, wspominana będzie ta fatalna dla tej rodziny noc ….. i tytułowy odwet…
http://vantomas.salon24.pl/155643,odwet-horodynskich-zbydniow-ii-wojna-swiatowa-cz-i
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz