Hiena Roku dla Lisa (rozmaryn)

avatar użytkownika Redakcja BM24

Bezkonkurencyjnym kandydatem do tego tytułu powinien zostać Tomasz Lis. Pretenduje go do tego zaszczytu nie tylko tendencyjny sposób prowadzenia programu w TVP 2 „Tomasz Lis na żywo”, ale także poczyniony przez niego ostatnio artykuł pt. „Trybunał pyta, odpowiadam”, który opublikowany został w Gazecie Wyborczej 14 stycznia. W felietonie tym Lis przeszedł samego siebie – żeby dopiec nielubianemu przez siebie politykowi Zbigniewowi Ziobrze porównał go do ... Jerzego Urbana, a przy tej okazji kardiochirurga Mirosława G. - do papieża Jana Pawła II. Dlaczego? Otóż o uderzającym podobieństwie między tymi postaciami ma świadczyć fakt, że Trybunał w Strasbourgu zwrócił się do Polski z pytaniami w sprawie skargi skierowanej przez Mirosława G. przeciwko Ziobrze i w sprawie przegranego przez Jerzego Urbana procesu, który nazwał polskiego papieża „obwoźnym sado-maso”.

Jasne, papier wszystko przyjmie, gorzej z inteligencją odbiorcy. Teza Lisa bowiem tę inteligencję ciężko obraża. Co wspólnego z PRL-owskim głosicielem myśli marksistowsko-leninowskiej ma prawicowy polityk, który jako poseł, a następnie minister sprawiedliwości, zwalczał spuściznę komunizmu w postaci korupcji i kolesiostwa? Co wspólnego z wielkim człowiekiem, jakim był Jan Paweł II ma stojący pod kilkudziesięcioma zarzutami łapówkarskimi doktor G? Warto przypomnieć, że ten wybitny lekarz pozostawił w sercu pacjenta 6-centymetrową gazę, a następnie odmówił jej natychmiastowego wyjęcia. Pacjent zmarł.

Tomasz Lis jest jednak nieczuły na takie historie. Nie interesuje go, dlaczego umarł pacjent Pana G. Jako dziennikarz nigdy nie miał chęci o to pytać. Nie nurtowało go, jak to możliwe, że sumienie pozwoliło bronionemu przez niego kardiochirurgowi wziąć pieniądze od rodziny pacjenta, w którego sercu zostawił gazę.

Takie postaci jak dr G. Tomasz Lis gloryfikuje. Takich broni. Wszystko po to, żeby dowalić politykowi Ziobrze.

Z dziennikarstwem to chyba nie ma nic wspólnego.

http://rozmaryn.salon24.pl/150921,hiena-roku-dla-lisa
Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. Kurwiki pana Onana Kofana

http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1095 Kurwiki pana Onana Kofana Za komuny, jak wiadomo, było lepiej, o czym każdy mógł się przekonać oglądając telewizję. W ramach wypełniania tzw. „misji” telewizja przedstawiała pożądany, to znaczy – słuszny obraz życia, który obywatele mogli sobie codziennie skonfrontować z obrazem niesłusznym, widzianym na własne oczy. Ale już od czasów Kopernika, który, jak dziś już wiadomo, był Niemcem i zarazem kobietą, dla każdego jest oczywiste, że własnym oczom ufać nie można. Na przykład każdemu się wydaje, że Słońce kraży wokół Ziemi, podczas gdy tak naprawdę, jest przecież odwrotnie. Co innego, jak coś pokaże telewizja, zwłaszcza w ramach wypełniania „misji”. Wtedy to jest na pewno prawda, bo na puszczanie nieprawdy nie pozwoliłaby z pewnością sławna Rada Etyki Mediów. Mając tedy na oku tę zbawienną prawidłowość, najsławniejsza gwiazda ówczesnej telewizji i chociaż wydaje się to niewiarygodne – o prestiżu znacznie większym od aktualnego „Dziennikarza Roku” pana redaktora Tomasza Lisa – czyli pani red. Irena Dziedzic, stawiała swoim rozmówcom wysokie wymagania. Konkretnie jedno: żeby nauczyli się na pamięć odpowiedzi, które pani redaktor sporządziła do swoich pytań. Dlatego audycje z jej udziałem zawsze dostarczały widzom niezapomnianych przeżyć, którymi do dzisiaj nie potrafią się nadelektować. Trzeba jednak powiedzieć, że nie jest to strategia jedyna. Na przykład wydaje mi się, że pan red. Lis stosuje strategię wprawdzie podobną, ale jednocześnie zasadniczo odmienną od metody pani red. Ireny Dziedzic. Ona wymagała, by jej rozmówcy uczyli się na pamięć odpowiedzi, podczas gdy on sprawia wrażenie, jakby uczył się na pamięć pytań podyktowanych przez swoich rozmówców, pragnących zapoznać opinię publiczną ze swoimi jedynie słusznymi odpowiedziami. Zgromadzona w studio publiczność nagradza je następnie burzliwymi oklaskami, przechodzącymi niekiedy w owację, dzięki czemu nawet najgłupszy widz wie, jaki jest aktualny rozkaz i czego się trzymać. Skoro ta słuszna strategia przynosi takie znakomite rezultaty w telewizji, to nic dziwnego, że również inne przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego próbują wykorzystać ją dla własnych potrzeb. Mam tu na myśli nasz Sejm, który - od czasów, gdy tworzenie prawa na własną rękę w zasadzie ma zakazane – coraz bardziej skupia swoją aktywność na przedsięwzięciach typowych dla przemysłu rozrywkowego. Niekiedy przybierają one pozór działań legislacyjnych, na przykład w postaci ustawy zakazującej palenia tytoniu nawet na wolnym powietrzu, albo jej podobnych, ale główny nurt przedsięwzięć przemysłu rozrywkowego, jeśli oczywiście nie liczyć solistów w rodzaju pana posła Palikota czy pana wicemarszałka Niesiołowskiego – skupia się na przedstawieniach zwanych sejmowymi komisjami śledczymi. Któż z nas nie pamięta sławnych „korytarzy pionowych”, jakie wykryła w gmachu redakcji „Gazety Wyborczej” pani posłanka Anita Błochowiak, czy „pana Onana Kofana”, o którym z błyskiem „kurwików” w oczach mówiła pani posłanka Renata Beger z Samoobrony? Ale to są oczywiście takie fajerwerki, na marginesie głównej misji, jaka wypełnić mają te przedstawienia. Znacznie ważniejsze jest nagrodzenie zasłużonych posłów za dobre sprawowanie poprzez stworzenie im możliwości tzw. lansowania, natomiast najważniejsze jest oczywiście opowiedzenie historii z morałem. Po nieprzyjemnych doświadczeniach z sejmową komisją śledczą badającą kulisy sławnej rozmowy red. Adama Michnika z Lwem Rywinem na temat zakupu telewizji Polsat, kiedy to wybitny mąż stanu w osobie pana Lecha Nikolskiego musiał udawać głupka, który do tego stopnia niczym się nie interesuje, że nie wie nawet, jak się nazywa, reżyserowie późniejszych komisji śledczych najwyraźniej przypomnieli sobie zarówno zalety metody stosowanej przez panią red. Irenę Dziedzic, jak i zwrócili uwagę na korzyści ze strategii zmodyfikowanej przez pana red. Tomasza Lisa. W rezultacie nie tylko wzywani przez komisję gwoli przesłuchania świadkowie uprzednio dokładnie uczą się roli i zeznają, jak się należy, niczym rozmówcy pani Ireny Dziedzic - ale również przedstawiający w komisji posłowie uczą się pytań, żeby też nie wypaść z roli – co, jak wiemy, nigdy nie zdarza się panu red. Tomaszowi Lisowi. Trzeba przyznać, że aktorzy obsadzani w rolach świadków na ogół lepiej radzą sobie z tekstem, podczas gdy aktorzy obsadzeni w roli posłów często muszą korzystać z suflerki uprawianej przy pomocy komputerów, ale to nic nie szkodzi, bo z punktu widzenia dramaturgii daje to dodatkowy efekt komiczny. Ale bo też w przypadku świadków mamy do czynienia z zawodowcami, którzy z niejednego komina wygartywali, podczas gdy aktorzy obsadzani w roli mężów stanu, jak na przykład pan Karpiniuk, są raczej amatorami, ciułającymi sobie dopiero pierwsze listki bobkowe do przyszłych wieńców sławy. Dlatego też sprawa właściwej obsady każdego przedstawienia budzi takie emocje nie tylko w każdej aktorskiej trupie, nie tylko wśród recenzentów, ale przede wszystkim – wśród reżyserów. Im zależy nie tylko na tym, by nawet najgłupszy spośród publiczności zorientował się zarówno w fabule, jak zwłaszcza – w morale, jaki z przedstawienia wypływa, czyli: my nie ruszamy waszych jeśli wy nie ruszacie naszych, ale również – który z aktorów nadaje się do obsadzania nie tylko w roli męża stanu, ale przede wszystkim – potencjalnego świadka. Stanisław Michalkiewicz

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl