Państwo totalne

avatar użytkownika Unicorn

"Tuska państwo totalne

Dariusz Kos »

ABW przejęła kontrolę nad NASK, najważniejszą instytucją polskiego internetu. Rząd przygotował projekt prawa cenzurującego treści w sieci, a służbom specjalnym i policji dał możliwość śledzenia internautów i abonentów komórek. Czy premier Donald Tusk buduje w Polsce państwo totalitarne na wzór „Roku 1984”? Czy też jest zwykłym pionkiem w wojnie razwiedek o jak najgłębszą kontrolę naszego życia?

Na początku listopada „Najwyższy CZAS!” ostrzegał, iż Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, tajna policja chce przejąć kontrolę nad NASK-iem, instytucją przydzielającą polskie domeny i sprawującą technologiczną pieczę nad polską częścią sieci. To właśnie w NASK nastąpiło pierwsze, historyczne polskie połączenie internetowe. W połowie listopada szefem NASK mianowano pułkownika ABW w czynnej służbie. W tym samym czasie rząd przygotował projekt zmian w ustawach dający tajnym specsłużbom prawo inwigilacji i cenzurowania internetu. Przypadek?

Domeny ABW

Pretekstem do przejęcia kontroli nad NASK-iem było odwołanie poprzedniego szefa tej jednostki naukowej po kontroli finansowej. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosiło konkurs na nowego dyrektora. W ostatnim dniu konkursu przedłużono go o kolejne dni. Działo się to wszystko w październiku. W tym samym czasie co wybuch afery hazardowej. Gdy przedłużono konkurs swą kandydaturę zgłosił oficer ABW, płk. Michał Chrzanowski, szef Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego tej tajnej służby. Kandydatów na nowego dyrektora NASK oceniała pięcioosobowa komisja konkursowa powołana przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego. ABW do komisji „wsadziła” dwóch swoich ludzi, w tym podwładnego płk. Chrzanowskiego. Oficjalnie reprezentowali ministerstwo nauki. Wyniki konkursu były w tej sytuacji do przewidzenia.

Komisja konkursowa za najlepszą kandydaturę uznała oczywiście osobę czynnego oficera tajnej policji. Wyniki konkursu ogłoszono w połowie października tego roku. Ostateczne słowo należało do minister nauki i szkolnictwa wyższego p. Barbary Kudryckiej. Ta zwlekała miesiąc z mianowaniem. W tym czasie rozwijała się afera hazardowa, a premier Tusk ogłosił plan likwidacji hazardu m.in. w internecie. W rządzie trwały intensywne prace nad odpowiednią ustawą. Projekt zakładający inwigilację i cenzurę sieci ogłoszono w tym samym mniej więcej czasie co ostateczne postawienie na czele NASK-u oficera ABW. Minister Kudrycka powołała płk. Chrzanowskiego na dyrektora NASK 16 listopada tego roku. Od tej chwili NASK stał się de facto kolejnym departamentem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Trzeba sobie uzmysłowić, że polskie domeny internetowe przydziela teraz ABW. Kupując sobie adres internetowy dajemy zarabiać specsłużbom. Korzystając z sieci radiowego dostępu do internetu stworzonej przez NASK korzystamy z infrastruktury całkowicie kontrolowanej przez tajną policję. NASK i ABW stały się jednością.

Cenzorzy z razwiedki

Tymczasem w połowie listopada, premier Tusk ogłosił, iż Urząd Komunikacji Elektronicznej będzie cenzurować internet i blokować te witryny, które specsłużby uznają za „strony niedozwolone” w myśl ustawy. A projekt zakłada, że będą nimi witryny z e-hazardem, pedofilskie i propagujące faszyzm. O tym jakie to konkretne witryny znajdą się w tym rejestrze ma decydować ABW i policja. UKE ma prowadzić jedynie rejestr „usług i stron niedozwolonych” a w ciągu sześciu godzin od wpisania danej strony do rejestru musi wysłać do dostawców internetu informację o tym. Ci z kolei natychmiast muszą zablokować dostęp do tej witryny. Oczywiście definicje jakie strony internetowe są tymi zakazanymi są rozmyte i nieostre. Projekt prawa wprowadzał więc po prostu cenzurę, a ze specsłużb robił cenzorów. Jednak to nie wszystko.

Do projektu wpisano przepisy umożliwiające śledzenie internautów, a właściwie ich ruchu w sieci bez wyroku sądu. W połowie grudnia dodano kolejne inwigilujące artykuły. Rząd Tuska chce by policja bez zgody sądu mogła żądać od operatorów danych każdego internauty, jego numeru PESEL czy e-maili. Policjant mógłby też sprawdzać, jakie strony odwiedzał. Dziś też o podobne dane może występować do operatorów komórkowych czy właścicieli portali, ale w większości przypadków dopiero z nakazem sądowym. Rząd takie przepisy tłumaczy “ochroną społeczeństwa przed skutkami niektórych negatywnych zjawisk”. Jak w PRL.

Co prawda tuż przed świętami minister Michał Boni zapowiedział, że rząd wycofa się z części przepisów, ale trzeba poczekać, bowiem to tylko zapowiedź a konkretne artykuły nie zniknęły jeszcze z projektu ustawy. Według słów ministra Boniego nie będzie nowych uprawnień policji do inwigilacji internautów, a strony „propagujące faszyzm” nie będą blokowane, bowiem „trudno o jasną definicję”. ABW i policja nie będą nakazywać wpisania jakieś strony do rejestru witryn zakazanych. O tym będzie decydować tylko sąd. Ostateczny kształt prawa poznamy jednak w pierwszej połowie stycznia. Nie łudźmy się, iż specsłużby tak łatwo oddadzą nowe prerogatywy, które są tylko na wyciągnięcie ręki. Inwigilacja i cenzurowanie sieci do zbyt łakomy kąsek by z niego zrezygnować bez walki.

Permanentna inwigilacja

Gdy wszyscy zajęci byli patrzeniem jak rząd Tuska walczy z hazardem także w internecie pojawił się projekt rozporządzenia, który wprowadza permanentną (dosłownie!) inwigilację posiadaczy telefonów komórkowych. Minister Infrastruktury musi wydać nowe rozporządzenie do nowelizacji prawa telekomunikacyjnego, które weszło w życie w lipcu tego roku. Dokument czeka już tylko na podpis ministra, a w treści rozporządzenia są trzy słowa „oraz jego trwania”. Chodzi o lokalizację osoby, która właśnie wykonała połączenie telefonem komórkowym. Operatorzy telefonii muszą zbierać i przechowywać dane o tym kto do kogo zadzwonił oraz z jakiego miejsca dokonano połączenie inicjujące rozmowę. Dotyczy to wszystkich posiadaczy komórek bez wyjątku. Jednak dopisanie trzech powyższych słów powoduje, że operatorzy będą musieli śledzić każdy krok rozmówców. Wszystkich bez wyjątku.

Jeśli Kowalski zadzwoni do Nowaka, to operatorzy będą musieli zapisywać każdy krok tych dwóch i przechowywać te dane kilka lat. Specsłużby i policja gdy o te dane wystąpią muszą je otrzymać. W ten sposób rząd Tuska wprowadził po prostu całkowitą inwigilację społeczeństwa bowiem łatwiej jest zliczyć tych co komórek nie mają.

Dziś także można śledzić osoby rozmawiające przez telefon, ale tylko te podsłuchiwane, na co zgodę wydał sąd. Projekt rozporządzenia nie przewiduje żadnych sądowego nadzoru nad danymi z inwigilacji Polaków. Tajemnicą poliszynela jest to, że pracownikami departamentów przechowujących dane o połączeniach klientów oraz ich śledzących w firmach będących operatorami telefonii komórkowej są wyłącznie byli pracownicy specsłużb i policji. W ten sposób różnego rodzaju tajne policje mają nieograniczony wgląd w nasze dane. Bez jakiejkolwiek kontroli. Z drugiej strony byli pracownicy jednej specsłużby pracujący u operatora komórkowego niechętnie przekazują takie dane specsłużbom będącym w konflikcie z byłym pracodawcom. Po prostu, jak ktoś był z ABW, to nie przekazał informacji ludziom z WSI i na odwrót. Do tego w czasach rządów PiS dochodziły animozje polityczne. Pozostały zresztą do dziś.

Wypowiedzieć wojnę zaufaniu

Jeśli więc nie chcesz być śledzony przez specsłużby to po prostu wyrzuć komórkę, odłącz internet, przestań korzystać z komunikacji publicznej (przynajmniej w Warszawie, bo nowe bilety okresowe mają zakodowany PESEL i pozwalają śledzić drogę użytkownika), zdemontuj satelitę, no i nie wychodź w ogóle z mieszkania, by nie namierzyła cię kamera miejskiego monitoringu, a jeśli posiadasz dom to od razu wypowiedz umowę z firmą ochroniarską i pozbądź się czym prędzej ich systemu czujek. Dziś trudno funkcjonować w świecie bez inwigilacji. Pytanie, czy można się przed nią obronić? Nawet jeśli nie do końca to można wydać jej chociaż wojnę. Inaczej nasze dzieci będą żyły w „Roku 1984”, zbudowanym przez tych, dla których zaufanie to podstawa rządów miłości.
Za: Nczas.com

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz