Bezwstyd Tuska i powrót towarzyszy (Roman Kowalczyk)

avatar użytkownika Redakcja BM24

W sobotę 19 grudnia w Warszawie odbyła się konwencja Sojuszu Lewicy Demokratycznej, na której postkomuniści przedstawili swojego kandydata w wyborach na prezydenta Rzeczypospolitej. Został nim Jerzy Szmajdziński, poseł z okręgu legnickiego, wicemarszałek Sejmu. J. Szmajdziński to krew z krwi i kość z kości komunistycznego aparatu – od 1973 r. należał do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w latach 1984 - 1989 był przewodniczącym Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, od 1986 r. zasiadał w Komitecie Centralnym PZPR, po 1989 r. działał w formacjach postkomunistycznych: Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Aparatczyk ów szans na zwycięstwo nie ma żadnych. Jego start ma za to skonsolidować podzielone i skłócone środowiska postkomunistyczne i lewicowe. Wystawienie w wyborach prezydenckich J. Szmajdzińskiego, który nie posiada ani krzty charyzmy, to w istocie przygrywka do wyborów parlamentarnych w 2011 r. To wtedy SLD chce uzyskać kilkunastoprocentowy lub wyższy wynik, a następnie utworzyć koalicję rządową z Platformą Obywatelską (już można sobie wyobrazić retorykę towarzyszącą takiemu mariażowi - będzie nią „europejskość”, „postępowość” i „ratowanie Polski przed PiS”).

Godny zauważenia jest fakt, że w konwencji SLD uczestniczyli dawni przywódcy tej formacji: były prezydent Aleksander Kwaśniewski, były premier Leszek Miller i były premier oraz marszałek Sejmu Józef Oleksy (dwaj ostatni zapowiedzieli powrót do SLD). „Towarzysze” - tak zwracali się do siebie komuniści w PRL - skrzykują się. Wyczuli koniunkturę, więc zbierają się w myśl zasady „wszystkie ręce na pokład!”. Zwierają szyki, chcą od wyborców o lewicowych przekonaniach otrzymać premię za jedność, wziąć różne odłamy i nurty lewicowe pod swoje skrzydła.

Powrót J. Oleksego (ten były I sekretarz PZPR w Białej Podlaskiej w sławetnej rozmowie z Aleksandrem Gudzowatym oceniał bez taryfy ulgowej swoje środowisko: „Czego się Oluś nie dotknie to wszystko spieprzy”, „Szmajdziński to nadęty buc”, „Olejniczak to narcyz”, „Moja formacja zawsze miała Polskę w d…e” itd.) zdumiewa. Powrót L. Millera, który z niezmąconym spokojem twierdzi, że jego rządy stanowiły pasmo sukcesów, zaś afery Rywina nie było (sic!), wprawia w konsternację. Ale zaraz, zaraz… Skoro premier D. Tusk może rozwadniać aferę hazardową (w aferę zamieszani są jego bliscy współpracownicy, a przeciek dokonał się być może z jego kancelarii) i sprytnie ją przerzucać na innych, to dlaczego L. Millerowi nie miałoby być wolno kręcić w sprawie afery Rywina? Skoro eksponowani przedstawiciele PO opluwają głowę państwa i zajadle atakują PiS to czemu na scenę polityczną nie mieliby wrócić dawni towarzysze jawiący się na tle niebywałego chamstwa J. Palikota i jemu podobnych jako gołąbki pokoju? D. Tusk i jego przyboczni niszcząc PiS oraz bezpardonowo zwalczając Prezydenta Lecha Kaczyńskiego tworzą przestrzeń dla postkomunistów i torują im drogę do władzy. Straszenie Polaków wymyślonym przez specjalistów PO od propagandy okropnym wizerunkiem Prawa i Sprawiedliwości na razie się udaje i zapewnia D. Tuskowi i Platformie wysokie poparcie w sondażach. Szkody wywołane taką polityką są jednak niepowetowane - gorszące spory i niewybredne słownictwo w debacie publicznej, zniszczenie wspólnego dla wielu osób z PO i PiS etosu działalności w opozycji i „Solidarności”, skłócenie Polaków, społeczna apatia i zniechęcenie wyborców do udziału w jakichkolwiek wyborach, awersja do polityki i polityków, realna perspektywa powrotu postkomunistów do władzy.

Bezwstyd D. Tuska i jego harcowników (J. Palikot, S. Niesiołowski et consortes; wobec ich impertynencji złośliwości L. Millera to łabędzi śpiew) prowadzących permanentnie negatywną kampanię wyborczą tworzy aurę umożliwiającą komunistycznym dinozaurom powrót na polityczną scenę w wolnej Polsce (skoro, jak Polakom wmawia Platforma, to PiS jest „najstraszniejszy”, więc dlaczego komunistyczny beton nie miałby wrócić w glorii obliczalnej siły spokoju ufryzowanej w dodatku na europejską modę?). D. Tusk realizujący bezpardonowo prywatne marzenie zostania prezydentem swojej polityki nie zmieni. Ucieka od merytorycznej debaty o polskich problemach, zastąpił ją socjotechnicznymi sztuczkami, agresją wobec konkurentów, prowokowanymi przez PO kłótniami i kolejnymi obietnicami. Liderom PO władza zaszumiała w głowach i chcą jej coraz więcej. Rządzą cieniutko, więc ich receptą na utrzymanie się przy władzy jest niszczenie PiS per fas et nefas. Działacze Platformy z D. Tuskiem na czele, którzy odpowiadają za palikotyzację polskiej polityki i zatrute jej owoce, wrócą do rzeczywistości i przestaną być butni dopiero wtedy, kiedy im znacząco spadnie poparcie społeczne. Trochę to jeszcze potrwa. Szkoda tyko czasu, szkoda Polski.

http://romankowalczyk.salon24.pl/146573,bezwstyd-tuska-i-powrot-towarzyszy
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz