Władza, media, etyka i miłość (mona)
Nie wiem, czy powinnam zgłaszać akces do konkursu Jankesa, bo moim zdaniem jest to gadanie dziada do obrazu.
Ale jeśli już - nie będę rozpatrywać, punkt po pukcie, sukcesów i potknięć obu partii, co z pewnością chętnie i dokładnie zrobią inni.
Interesuje mnie credo, etyka tych dwu największych parti i jej liczne przełożenia.I o tym mam zamiar napisać. Będzie to więc przysłowiowy "groch z kapustą", z pomieszaniem pojęć etycznych, politycznych i ekonomicznych - ale inaczej się nie da.
Znakomitą część "moralności" PO opisał Jankes we wczorajszej "Rzepie", ale...jakoś nie do końca podoba mi się ta krytyka, pełna podziwu dla "zdolności manewrowych" Platformy.
http://www.rp.pl/artykul/405797_Czy_ciemny_lud__to_kupi_.html
Oczywiście tak ma dziennikarz: zawsze pada na niego, z którejś strony zwykle mu się obrywa, a najpewniej - z obu.
Sorry, Jankes, wyrazy uznania za artykuł, za wcześniejsze również - jednak tak odebrałam tę "pewną nutkę dekadencji", którą daje się wyczuć.
Sama jestem ciekawa, czy wyborcy to kupią, ale już zaczynają się wściekłe dyskusje tam, gdzie ich dotąd nie było - o czym poniżej.
Niedawno coś mnie przeraziło. Oto w własnym kręgu przyjacielskim spotkałam się z postawami, o które absolutnie nie posądzałam ludzi w końcu myślących, dobrze wykształconych, choć straszliwie zapracowanych, żywiących się szybką informacją, najczęściej - już z samego nałogu - z TVN24, a w ramach rozrywki - podobnymi programami, czyli "Jak oni tańczą na lodzie z gwiazdami" i książką z wartką akcją do poduszki. Coż, takie czasy.
Niektórym wiadomo - jestem "pisowską pałkarą" ( chyba wymyślił to galopujący), ale moje środowisko nie żyje polityką. Nie zawracamy sobie głowy agitkami i kłótniami politycznymi, bo każde z nas jest z "innych lędźwi i innego łona" w tej kwestii: reprezentujemy niemal wszystkie opcje - i miłujemy się mimo to. Jesteśmy uczciwi w sprawach wyznawanych wartości, więc szanujemy sie wzajemnie. Przyjaciół się w końcu wybiera stosując kryterium " mojej grupy krwi", a ich poglądy...w końcu, do diabła, mamy demokrację.
Ale jednak włos mi się zjeżył, kiedy ktoś z tego grona ( "wyznanie"- byłe już związki z Platformą, na skutek doświadczeń osobistych) rzucił - zupełnie serio, choć "z pewną taką nieśmiałością" - pytanie:
- Więc uważasz, że c a ł e społeczeństwo nie ma racji?
Chodziło o program Wojewódzkiego, którego w moim domu najzwyczajniej się nie ogląda, bez względu na to, kto odwiedza to "potorocze" ( bardzo mi się to słówko podoba, czy ktoś wie, co oznacza?) Nie robi tego nawet domowy dyrektor pilota, uwielbiający kłótnie z telewizorem. Więc ze zdumieniem dowiedziałam się, że jest to jakiś "ponadpartyjny obowiązek rozrywkowy"...Chodziło o więcej: o konkretny występ z flagą i gównem.
Nagle zorientowałam się, że porządni ludzie "kupują" tę tandetę, którą wyłgał się Wojewódzki, kiedy zmuszony był rzecz publicznie odszczekać, w rezultacie czego p o l s k i sąd uznał, iż gówno jest odpowiednim miejscem dla polskiej flagi.
Czy to mogłoby się zdarzyć gdzieś w normalnym świecie, gdzie istnieją normalne sądy i normalne media? Gdzie obywatele wierzą w swoje państwo, w jego uczciwość i sprawiedliwość?
(Art.28, pkt.4 konstytucji: Godło, barwy i hymn Rzeczypospolitej Polskiej podlegają ochronie prawnej)
Co więc mają myśleć zapędzeni ludzie? Zwłaszcza tacy, którzy nie miewają z sądami do czynienia i wciąż wierzą w opaskę na oczach Temidy, w niezłomność i niezależność sędziów, bez względu na osobę podsądnego?
Jednak wiara - wiarą, ale przecież nie mogą być zupełnymi idiotami!
Doszło więc do tego, że tolerujemy każde świństwo, chyłkiem ogladając się na boki, czy czasem ktoś nie pomyśli, że my - od Kaczorów, albo - nie daj, Boże - od "Radia Maryja"...
A co ważniejsze: odkąd tacy jesteśmy?
"Całe społeczeństwo"...
Całe społeczeństwo boi się powiedzieć, co naprawdę myśli o "miłości i zaufaniu", o gołym okiem widocznych przekrętach, o upadających stoczniach, o umierających szpitalach, do których każdy może mieć absolutnie osobisty interes? Całe społeczeństwo nagle oślepło i ogłuchło, nawet w sprawach zagrażających ludziom osobiście? Bo ile podmiotów miłości Platformy do "zwykłego człowieka" ma prywatne ubezpieczenie? I skąd wiedzą, w jakim szpitalu się znajdą, zabrani z kolizji drogowej?
Ale coś w tym jest. Doszło do tego, że ludzie starannie rozgladają się wokół siebie, zanim otworzą buzię, że po prostu się boją. Boją się znacznie bardziej, niż za komuny, kiedy wszystkie "kuluary" tryskały politycznymi dowcipami, kiedy wiadomo było - również partyjnym - o co rzecz biega, a cała sprawa polegała na "musiku". Od tego zależały niektóre kariery, ale nie tylko: jakaś część Polaków brała na serio domniemany fakt, że - aby mieć jakiś wpływ na bieg spraw - należy podpisać deklarację, inni na serio brali niebezpieczeństwo wynikające z "ukochanego" sąsiedztwa. Dali sobie wmówić wizję "bratniej pomocy", do której - jak dziś wiadomo - Sowieci się absolutnie nie rwali. Ale roztrzelany z czołgów Budapeszt jednak się zdarzył...
Nigdy nie podzielałam tych obaw. My, Polacy, wciąż się nie doceniamy. Jednak inni właśnie tak nas widzą:" dopóki się da - lepiej obejść "to" z daleka" - przez Wiedeń, Pragę...
Jacy byliśmy?
Szanowali nas śmiertelni wrogowie.
Jak twierdził Stalin - "tylko dwa narody w Europie Wschodniej godne są własnych państw: Polska i Węgry. Resztą bydła można sterować".Nie mam żadnej wątpliwości, że do owego bydła zaliczył własny naród.Bo tych z Katynia, Charkowa, Miednoje - musiał jednak zamordować - za nic nie chcieli być bydłem.
Teraz podobno coś się zmieniło, a powiedział nam o tym człowiek sędziwy, szanowany...
Ciekawe, czy Stalin dziś byłby tego samego zdania o Polakach?
"Bijcie Polaków tak długo, dopóki nie utracą wiary w sens życia. Współczuję sytuacji, w jakiej się znajdują. Jeżeli wszakże chcemy przetrwać, mamy tylko jedno wyjście - wytępić ich" - pisał Bismarck w listach do siostry, a kiedy plany polityczne zakładały utworzenie z ziem polskich kordonu ochronnego przed Rosją, uznał tę Rosję za wroga, z którym jest w stanie sobie poradzić, natomiast co do Polaków - nie miał złudzeń:
- "Panowie nie znają Polaków i nie wiedzą, że niepodległa Polska wtedy dopiero przestanie być wrogiem Prus, gdy dla jej wyposażenia wyrzekniemy się krajów, bez których znowu nie możemy istnieć, jak dolny bieg Wisły, całe Poznańskie i wszystko, co na Śląsku mówi po polsku. A nawet wówczas (…) nie bylibyśmy pewni pokoju z nimi”.
Czy wciąż jesteśmy narodem godnym własnego państwa? Zważywszy na to, co się ostatnio w Polsce dzieje - nie czuję się usatysfakcjonowana, nie czuję się godna, nie czuję się współobywatelem całego tałatajstwa, które obsiadło "stolce".
Czuję się tak, jakby moje państwo zmierzało w stronę cieni Mordoru, jakby tajkom wszedł w granice mojego państwa "Obcy" - i opętał ludzkie dusze.
Bardzo przepraszam, ale poniższa patetyczna, "bogoojczyźniana" wrzutka jest konieczna:
- Zawsze zadawałam i zadaję to samo pytanie: dlaczego Hitler, mając prawie dwukrotnie wiekszą armię, trzykrotnie większą ilość czołgów i nieskończenie większą przewagę sił powietrznych, pomijając już samą jakość tego sprzętu, mając 80-milionowe społeczeństwo ( w tym - oczywiście wojsko) zarażone ideami takimi jak Herenvolk, Lebensraum, zindoktrynowane do dna, głęboko przekonane o niesprawiedliwości Traktatu Wersalskiego i słuszności wojny - dlaczego więc ten szaleniec Hitler tak starannie zabiegał o pomoc Stalina? W sytuacji, kiedy wiadomo było, że jego prawdziwym celem jest "życiodajna" Ukraina - i prędzej czy później złamanie paktu musi odbić się czkawką strasznej nienawiści Rosjan, co - ze względów politycznych i taktycznych było zwykłą głupotą?
- Dlaczego, na jedno tupnięcie drobnej nóżki Gomułki, świeżo wychyniętego spod stalinowskiej celi, pełznące na Warszawę sowieckie czołgi zawróciły spod Łodzi, mimo "moralnego wsparcia" samego Chruszczowa, w dodatku - już z Warszawy?
A Budapeszt zdarzył się j e d n a k później - w ramach sowieckiej wściekłości i odreagownia upokorzenia doznanego w Polsce.
Wtedy się nie baliśmy.Nigdy się nie baliśmy jako naród, jak historia długa i szeroka.Nie bała się znakomita wiekszość z nas. Zawsze wiedzieliśmy, co jest dobre, co złe, i płaciliśmy za tę wiedzę i to przekonanie najwyższą cenę.Nie czytaliśmy i nie słuchaliśmy gadzinówek, słuchaliśmy własnego serca i rozumu.
Dlatego istniejemy.
Co zrobiła z nami Tuskolandia, jakiego chwytu użyła, że teraz ludzie się boją, sami nie wiedząc czego?
Jak wszyscy, czy niemal wszyscy, zachłystywałam się swego czasu "Gazetą", ale przyszedł kres tego zachwytu - z tysiąca znanych wszystkim powodów. Uważam, że to "Gazeta", we wszystkich rodzajach mediów, na które ma wpływ, namąciła ludziom w głowach tak, że przestali już rozróżniać, kto jest "człowiekiem honoru", a kto - zwykłym zdrajcą, kto na pewno powinien odpowiedzieć za dawne krzywdy wyrządzone współobywatelom, współpracownikom - albo własnym przyjaciołom, a kto był tylko marnym pachołkiem reżimu, nie wartym uwagi.To michnikowszczyzna sprawiła, że młodzież nie jest pewna, czy - mieszkając za granicą - ma szczycić się n.p. obchodami wkroczenia wojsk gen. Maczka w Bredzie - czy wstydzić się, że pochodzi z "antysemickiego Ciemnogrodu", którą to opinię w świecie starannie zrobiło Polsce szeroko pojęte środowisko "Gazety".
Ale rolę "Gazety" i jej klaki dziś raczej wszyscy znają.Tyle, że mleko się rozlało, a pojęcia dobra i zła zostały postawione na głowie, bo sprzedajne, służalcze media ochoczo podtrzymały ten kurs.
Co do założeń Jankesa, czyli minionych czterech lat:
Nie ma żadnego znaku równości między dwiema największymi partiami.
Nie jestem naiwniaczką, siostrzyczką z Zakonu Czcicieli JK ( copyright: mój ulubiony Łukasz Warzecha...). Doskonale wiem, że władza degeneruje ludzi, jednak niekoniecznie musi degenerować idee.
Ale nie sądzę, żeby JK temu uległ - śladem Wałęsy - tej degeneracji, a jego impulsywność jest niedocenianą przez niego samego tarczą przed nieustannymi atakami: nie ma najmniejszej obawy przed "zagłaskaniem", prowadzącym do głupiej pychy i wynikającej z niej politycznej nieuczciwości, ohydnego meandrowania w najprostszych sprawach.
PiS jest partią propaństwową, proobywatelską ( zasada solidarności społecznej), dbającą o interes narodowy - nawet w zjednoczonej Europie. Partią, której lider nie nabierał się na patokę miodopłynnych słów o przyjaźni, równości i braterstwie narodów Europy, ponieważ "przyjaciół" wszelkiej maści już przerabialiśmy, a dowodów racji Jarosława Kaczyńskiego jest znacznie więcej, niż byśmy sobie życzyli.Okazuje się, że słowa znaczą bardzo niewiele, a te o "kartoflach" miały starannie pomijany kontekst: "Kaczyńscy są chorzy na Polskę" - co tej wymarzonej "zjednoczonej Europie" nie bardzo się podobało.Powiedzmy: bardzo się nie podobało, będziemy bliżej prawdy.
Programem PiS było n a j p i e r w wyczyszczenie zastanej "stajni Augiasza" - wszak nie zostawia się za sobą niezdobytych twierdz - przynajmniej z najgorszego brudu, z obcej agentury w służbach, o której musiało przecież wiedzieć choćby dowództwo NATO ( a czas jest jednak wojenny), z ewidentnego łapownictwa, wyczyszczenie śmietnika przynajmniej niektórych beneficjentów rodem z PRL, szkodzacych, dla prywaty, egzystencji " milionów Polaków", których lider P - Zero ma pełną gębusię, a których - tak naprawdę - ma w rejonach od gębusi wręcz przeciwnych. Już choćby z samego liberalnego założenia.
Wałęsa niegdyś mówił, że zatrzymało się tu koło historii - i trzeba wszystko zaczynać od początku. Jest to jedno z mądrzejszych stwierdzeń tego człowieka, pomijając - czy sam to wydumał, czy podsunął mu tę mądrą myśl...Jarosław Kaczyński, który Wałęsę swego czasu "wymyślił", a mówiąc dosłownie - z Wałęsy zrobił WAŁĘSĘ. I w tamtym czasie był to niezły pomysł.Do czasu.
Tak zresztą, jak z Mazowieckiego zrobił MAZOWIECKIEGO - co stanowczo było gorszym pomysłem.
Sprowadzając rzecz do poziomu trawy ( bo wciąż myślę, że rozliczenia detaliczne zrobią wszyscy pozostali), dla mnie rzecz wygląda tak:
PiS nie zdążył - za bardzo chciał. Im bardziej chciał, im bardziej szukał "arytmetycznych" sojuszników, tym mniej okazywali się sojusznikami, tym bardziej rosła gorączka mendialna, z których to mediów część szalała, bo jest najzwyczajniej sprzedajna, inna część...powiedzmy ładnie: trochę się wstydzi prezydenta, który może - wiedziony naiwną dobrocią serca - potknąć się śmiesznie na skórce od banana, rzuconej przez Tuska and (...zaraz, jak mu tam...Nowaka chyba?) - i ubrudzić sobie garnitur.
No, cóż, zawsze będą tacy, którzy wybiorą garnitur - i zawsze będą tacy, którzy wybiorą człowieka.
Kto ( poza GaPolem) napisał na pierwszej stronie, że wszystkie wytoczone procesy wygrał "oszołom" Macierewicz, że to on, człowiek PiS - miał rację? Że rację miała ta partia, a osławiony przez służalców "układ" bynajmniej nie był wymysłem?
Ilu było tych sprawiedliwych?
Może coś z "kiełbasy wyborczej":
Rozpatrzmy jedną kwestię konkretną: "3 mln. mieszkań". Ta sprawa jest mi bliska: wzięłam niegdyś udział w konkursie, mającym wyłonić skład personalny nowej redakcji. To miał być żart, nie potrzebowałam tej pracy, nie mogłam jej podjąć i nie zrobiłam tego - ale czego człowiek nie robi z nudów, na długim, stanowczo za długim "chorobowym"...
Jako kanwę artykułu wzięłam pod klawiaturę status spóldzielczych mieszkań, zwanych "własnościowymi", która to własność tym różniła się od statusu "lokatorskiego", że jedne mogły zostać sprzedane, a drugie - zamienione. "Za ile" - nikt nie wnikał.
Moi sasiedzi w tym czasie gorączkowo latali za kredytami na "okazyjny wykup", oczywiście w celu zabezpieczenia przyszłości dzieciom.Dlatego zainteresował mnie ten temat, a - żart, czy nie - postanowiłam zrobić rzecz porządnie.
Nikt moich sąsiadów nie poinformował, że dzieci "lokatorskie" bedą miały te same prawa, własność bez aktu notarialnego nie jest żadną własnością, a należny haracz wcale nie jest należny: spóldzielna zbudowała te mieszkania częściowo za ich, członków, wpłaty, częściowo za kredyt od państwa, który następnie jej umorzono w całości, a reszty spraw dopełnił czynsz, który był w znacznej części powtórną spłatą tego, co umorzyło państwo. Stary, zasiedziały lokator nie był już winien spółdzielni marnego grosza.
Spółdzielnie mieszkania "sprzedawały", ale faktycznie nadal pozostawały ich właścicielami. Kto na takich warunkach kupiłby samochód, działkę, czy głupią lodówkę? Był to przekręt na kosmiczną skalę - ale się udał.
Te 3 mln."kaczystowskich" mieszkań nie miało - jak mniemam - być zbudowne od fundamentów. Miały zostać oddane za symboliczną złotówkę lokatorom - bo oni swój dług już uregulowali. Większości emerytów, dotąd przywiązanej koniecznością do tych mieszkań, niepotrzebnie "zalegających" na terenach, gdzie ocalała jeszcze możliwość zatrudnienia, otworzyła się nagle szansa na wymarzony powrót do domu, w okolice, z których wywędrowali za chlebem.
Na mały domek starczyłoby pieniędzy za sprzedany lokal. Ta szansa otworzyłaby się wszystkim, którzy marzą o wyjeździe z miasta, jeśli tylko nie wiąże ich tam "etatowe" zatrudnienie.Podobno serial "Dom nad rozlewiskiem" bije kolejne rekordy popularności - i niech to będzie miara ludzkich marzeń.
Ale domków nie buduje się z niczego - wyobraźcie sobie 3 miliony rodzin, "robiące ruch" w budownictwie! Wyobraźcie sobie tę gwałtowną rozbudowę choćby w odniesieniu do miliona!
Czemu powtórnie oszukano tych ludzi, czemu, w czyim interesie odebrano tę szansę - nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie wyjaśnić. Spółdzielniom nie groziło nic, mieszkania są wciąż towarem poszukiwanym, ktoś przecież w zwolnionych lokalach zamieszkałby i tak, utrzymując ich skostniałe zarządy.
Sądzę, że utopiono ten pomysł z czystej nienawiści.
Tak właśnie działa PO - i jej możni wyznawcy.
PO nie czyniło złudzeń propaństwowych, a o "szarych Polakach" mówiło tyle, ile było koniecznie trzeba. Oczywiście post factum, po wygranych wyborach ( bo przedtem - głowa bolała od "milionów Polaków") - i lepiej nie przypominajmy akcji "schowaj babci dowód", kasy przydzielonej z niewiadomego źródła na sms-y, którymi zwoływała się młodzież (niestety, ta sprawa się potwierdza, choć źródła nadal nie są do końca znane), nie wspominając już casusu studentów i emerytów z "akcji Palikot".
W wydaniu PO "liberty" nie oznaczało TEJ wolności, o którą nam chodziło, ani tej "libertè", wypisywanej na sztandarach Rewolucji Francuskiej. Jeśli już - to miała to być od początku wolność wolnego najmity: "możesz, człowieku, usiąść i płakać, wolno ci".
Co by nie mówić o Balcerowiczu ( choć jestem zdania, że trzeba mu pamiętać tych "wykluczonych" z pełnym rozmysłem), jednak miał plan, miał "pomyślunek", miał determinację, aby słowo stało się ciałem. Ostatecznie uczynił z Polski normalny, europejski kraj, choć ofiar było mnóstwo. Za dużo.
Ale co zrobił Tusk?
Zooliberalizm nie jest wynalazkiem nowym. Wymyślił to Kalwin, któremu nagle się objawiło, że część ludzi rodzi się bez łaski boskiej. I cześć. Przy czym niektórzy m o g ą dorobić się tej łaski cnotą osobistą, cnotą ciężkiej opracy, noszeniem skromnego odzienia...jednym słowem zasadami przestrzeganymi wciąż przez Amiszy.
"Obdarzenie łaską" skutkowało widocznym powodzeniem w biznesie, co było prostą wykładnią wszelkich spraw.
W Szwajcarii zapłonęły stosy - ale w efekcie to emigranci stamtąd stworzyli Amerykę, w której część społeczeństwa ( 1/5) należy do "z góry wykluczonych". Ameryka zapamiętała tylko tę cześć purytańskich zasad, która zakładała, że mniej przebojowym nie należy się ani ryba, ani sieć - Bóg tak chciał. O cnotach dawno zapomniała.
I taką właśnie wolność oferuje nam PO, pełna miłości. Wolność "kręcenia lodów", zwłaszcza dla tych "obdarzonych łaską" w własnych szeregach. Nieobdarzeni są ludźmi bez znaczenia, ale wiernym i potrzebnym wyznawcom zawsze można podrzucić sieć. Choćby niejakiej Beacie Sawickiej, której łaski boskiej brakło, przynajmniej w sensie inetelektualnym, ale nadzieję miała.
Zasady się przeżywają, nawet u tych, którzy na nich wyrośli, nie mówiąc już o tych, którzy widzą dziesiejszy wierzchołek góry lodowej: "nie ma nic zdrożnego w spychaniu własnych obywateli na dno".Coś o tym wiedzą stoczniowcy.
Partia Tuska nie ma programu - ma "Projekt". Projekt polega na wyniesieniu Tuska na prezydencki tron, za cenę beneficjów dla tych, którzy pomogą mu uzyskać stanowisko, ustawiajace faceta, który niczego nie umie, do końca życia.Na politykę wewnętrzną składa się notoryczne, zamierzone nieróbstwo, odkładanie wszystkich możliwych spraw (dobra, pamiętam o pomostówkach) ad calendas Graecas, aby tylko nie narazić się społeczeństwu.
Polityka zagraniczna składa się głównie z wiernopoddańczych uśmiechów - i poklepywań Tuskowego ramienia, w celu ułatwienia facetowi przyszłej, wygodnej dla Brukseli przezydentury. To wszystko.
Oczywiście w porywach Tusk sobie czasem przypomina, że Polska nie składa się wyłącznie z idiotów, że słupki mogą spaść, ale takie porywy można policzyć na palcach jednej ręki.
Lider tej partii, ku zachwytowi "wykształciuchów", czyta Plutarcha. Oni nie czytają, nie wiedzą, czego tam szuka kandydat na przyszłego ( bo chyba nie obecnego?) "męża stanu"
Nie zdziwiłabym się, gdyby ten amator lektury z gatunku "jak działa władza" naczytał się innego autora, bo skądś
biorą się swoiste pomysły na "Noc długich noży. Lider od czasu do czasu urządza kęsim własnym ludziom i niekoniecznie są to ludzie, którzy zagrażają mu bezpośrednio. Wystarczy, że są mądrzejsi lub bardziej popularni.
Rokita Tuskowi nie zagrażał, nie miał własnego zaplecza, poza kapciowymi w rodzaju Sebka Karpiniuka, który zresztą natychmiast ochoczo zapomniał, z czyjej ręki jadł chleb.Nie było zagrożenia dla Tuska, ale mali ludzie nie znoszą, kiedy jakaś głowa wyrasta nad żywopłot, stworzony na ich miarę. Co przerabialiśmy i wciąż przerabiamy, przecierając zdumione oczy. Bo przecież nie dotyczy to wyłącznie "uwikłanych".I wszystko, co jakoś działało - staje na głowie.
I tu też jakoś nie wierzę, że niełaska spotkała tych uwikłanych "z powodu", a nie - "z pretekstu". Bo główni winowajacy wracają z cmentarzy do sejmu, wracają bez skrępowania, witani przez innych, urodzonych z "łaską boską".
I znów - "pisał Kosek do Szejfelda"...
Przestajemy reagować na takie sensacje. I tak okaże się, że winny jest Mariusz Kamiński. Ten cynizm dawno już przekroczył wszelkie granice.
Lider partii rzadzącej nie zna pojęcia "lojalność".
Jaką mam gwarancję, że będzie lojalny wobec mojego narodu?
To jest dla mnie pytanie zasadnicze. Jeśli już mamy amerykański, bezwzględny scenariusz, miejmy też trochę amerykańskiego myślenia: większość senatorów, zadających "trudne pytania" Clintonowi, chętnie skorzystałaby z Moniki Lewiński - ale żaden z nich nie był prezydentem.
Od prezydenta wymaga się szanowania zasad - bo zdrajca pozostaje zdrajcą, niezależnie od tego, kogo zdradza i w jakim celu kłamie.
Kwestią zasadniczą są same inklinacje do kłamstwa i zdrady.
Nie rozumiem, czym ten człowiek, który bez skrupułów rozwalił UD, partię, której osobiście nie miłuję, ale która podała mu rękę w najgorszych czasach, który wydaje się być zrobiony z pastiku, który tchórzliwie chowa się za plecami innych w każdej trudnej sytuacji, a jedynym oczywistym dowodem jego determinacji jest rozpaczliwe, wielokroć pokazane trzymanie się brukselskiego krzesła po słynnych walkach o samolot - czym ten człowiek tak bardzo zasłużył na łaskę "czwartej władzy", że Matrixs, w którym żyjemy - podają nam jako Czas Wielkiej Szczęśliwości i Jedynej Prawdy?
Załóżmy przez chwilę nieprawdopodobieństwo, czyli - dziennikarską uczciwość en masse.
Więc - czym zasłużył się Tusk?
I tak - miało być o partiach i ich dokonaniach, a wyszło, co wyszło. Bo w dzisiejszym świecie trudno jest dotrzeć do ogłupionego społeczeństwa bez uczciwego dziennikarstwa.
Kiedy słyszę, że jedyną przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że "NIKT nie chce powrotu kaczyzmu", kiedy wypowiadają ten "skrót myślowy" nie tylko "panowie Wiadro", ale ludzie, którzy - już z założenia - m y ś l ą, wbijając nam w głowy ten rodzaj prawdy objawionej i nie racząc podać motywacji: dlaczego ja, JA ( bo - jeśli wszyscy?) właśnie tak myślę, nie wiem - śmiać się, czy płakać?
Wolałabym, żeby Jarosław Kaczyński był bardziej sympatyczny.To fakt.
Ale właściwie - po co? Obojętne, czy jest po stronie zwycięzców, czy pokonanych, media i tak będą mu grać "Pieśń o podrzynaniu gardła". Po prostu - już to przerabialiśmy.Wiemy z autopsji.
Oczywiście niektóre przykłady nagle odzyskanej przyzwoitości cieszą, ale...wszystko, o czym pisze n.p. Brygida Grysiak dawno już mam w "zakładkach", a gdyby mi nie było dość tego, co mam - pierwsza była Kataryna.
Wyjątki można zresztą policzyć na palcach drugiej ręki, tych pozostałych po liczeniu "szlachetnych, patriotycznych" porywów Tuska.
Nie wierzę, że każdemu politykowi może udać się wszystko. Ale czy może nie udac się aż tyle? Jakim prawem ten facet miał nas za durniów, ogłaszając "dekalog", wciąż wiszący na tym blogu?
Zobaczymy, co z tego wyniknie. Bo jednak ten naród zwykle w porę potrafi się obudzić.
- Zaloguj się, by odpowiadać

napisz pierwszy komentarz