Grudniowe reminiscencje

avatar użytkownika godziemba
10 grudnia 1981 roku zakończył się strajk w warszawskich uczelniach, którego głównym celem było wymuszenia na komunistycznych władzach przyspieszenia prac nad uchwaleniem nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, gwarantującej uczelniom autonomię. Drugim celem protestu było wsparcie studentów i pracowników Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Radomiu, domagających się odwołania rektora Hebdy (stąd też popularnym hasłem strajkujących był okrzyk „Hebda łeb da!”) Piątek 11 grudnia większość z nas przeznaczyła na „odespanie” strajku, w czasie którego nocą toczyły się najbardziej zacięte dyskusje, a na sen pozostawało kilka zaledwie godzin. W sobotę, 12 grudnia, władze dziekańskie Wydziału Chemii – na którym wówczas studiowałem – zorganizowały spotkanie ze studentami, poświęcone sposobom „odrobienia” czasu strajku. Nikt z nas nie spodziewał się ogłoszenia stanu wojennego, Niezależny Związek Studencki na wydziale zapisywał nowych członków, a większość z nas – strajkowiczów, planowała zorganizowanie wspólnego „sylwestra”. W poniedziałek, 14 grudnia 1981 roku, w dzień po ogłoszeniu stanu wojennego, przyszliśmy na wydział. Mimo ogłoszenia przerwy w zajęciach, dziekani zapewnili swobodny dostęp studentom do budynku wydziału. Jedynie na początku w rozmowach przeważały obawy przed powołaniem nas „w kamasze”, potem zaczęliśmy się zastanawiać, w jaki sposób zaprotestować przeciwko agresji Jaruzela i jego „wroniej bandy”. Koncepcję zorganizowania strajku okupacyjnego skutecznie wybił nam z głowy ówczesny dziekan Wydziału Chemii – wybrany w wolnych wyborach – prof. Adam Hulanicki, ostrzegając przed natychmiastową akcją pacyfikacyjną ZOMO i wojska. Najbardziej dokuczał nam brak informacji - jaka jest reakcja robotników warszawskich zakładów pracy. Postanowiliśmy, iż następnego dnia wyznaczone osoby udadzą się w pobliże największych warszawskich fabryk, by zebrać osobiście informacje o sytuacji strajkowej. Byłem w grupie, która 15 grudnia udała się pod Hutę Warszawa, która dość szczelnie otoczona była przez kordon zomowców i wojska. Wychodzący robotnicy informowali nas, iż strajk załamał się, i na terenie zakładu przebywa jedynie nieliczna grupa strajkujących. Wiadomości zebrane przez inne grupy także nie nastrajały optymistycznie – władze skutecznie zastraszyły robotników i nieliczne strajki zostały skutecznie spacyfikowane. W tej sytuacji kilkoro z nas postanowiło rozpocząć pisanie, a następnie kolportaż ulotek. Inicjatorką tego przedsięwzięcia była Mariola W. Centrum „operacji” znajdowało się w akademiku na „Żwirkach”, gdzie w pokoju Janusza Zawadzkiego i Mariusza Szwarca znajdowała się maszyna do pisania. Szybko zorganizowaliśmy papier, kalkę i rozpoczęliśmy 16 grudnia pisanie ulotek. W skład grupy „ulotkowej”, oprócz autora niniejszych wspomnień, wchodzili: Mariola W., Mariusz Szwarc oraz Janusz Zawadzki. Po napisaniu kilkudziesięciu ulotek postanowiliśmy je rozdać w centrum Warszawy. Równocześnie pojawiła się informacja, że „coś się dzieje” w Hucie. W tej sytuacji pojechałem autobusem do Huty, a Janusz z Mariuszem oraz ze spotkanym, innym naszym kolegą Hieronimem Niegowskim, pojechali do centrum Warszawy, by tam rozdać ulotki. W trakcie ich rozdawania Janusz i Hirek zostali zatrzymani przez patrol wojskowy, który przekazał ich milicji. Obaj zostali przewiezieni na Komisariat MO przy ul. Jezuickiej, gdzie zostali brutalnie pobici przez „słynnego” kaprala Zbigniewa Świerczyńskiego. Informacje o aresztowaniu kolegów przekazał Mariusz, który szczęśliwie uniknął aresztowania. Tegoż „pechowego” dnia aresztowany został także inny nasz kolega – przewodniczący komitetu strajkowego na Wydziale Chemii, Jaś Piekarski, który wyrokiem kolegium dla Warszawy-Śródmieście został skazany na 1 miesiąc bezwzględnego aresztu. Aresztowanie Janusza i Hirka, zamiast przestraszyć, wzmogło tylko naszą determinację. Ustaliliśmy, że najpierw musimy wykonać kilkaset ulotek, by potem w trakcie jednej „akcji” rozrzucić je w centrum miasta. W ciągu dwóch dni „wyprodukowaliśmy” kilkaset ulotek, a następnie 18 grudnia udaliśmy się w trójkę (Mariola W., Mariusz Szwarc oraz autor) do centrum Warszawy. Plan rozrzucenia ulotek z „wysokościowca” na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej nie wypalił, gdyż dozorca nie wpuścił nas do budynku. Ostatecznie wybraliśmy Nowy Świat, gdzie szereg bram prowadzących na ulicę Kopernika, dawał możliwość bezpiecznego „odskoku”. Po obu stronach ulicy, po chodnikach krążyły jednak patrole milicji i wojska, należało więc wybrać moment, kiedy nie będą nas widzieli. Wreszcie stojąc w wybranej bramie, musieliśmy zadecydować, kto będzie rzucał ulotki, a kto zabezpieczał drogę odwrotu. Po chwili wahania zadecydowałem, iż rozrzucę ulotki. Zdjąłem kurtkę, aby łatwiej uciekać i oddałem ją Marioli, która z Mariuszem ukryła się na podwórku. Potem poszło jak z płatka - chwila emocji, wyrzucenie ulotek, błyskawiczny skok do bramy, dobiegnięcie do kolegów, zabranie kurtki i szybkie udanie się na przystanek autobusowy na ul. Świętokrzyskiej. Sukces sprawił, iż umówiliśmy się w poniedziałek na „powtórkę”. Niestety komisarz wojskowy Uniwersytetu zadecydował o zamknięciu z dniem 21 grudnia akademików, których mieszkańcy, w tym Mariusz, mieli udać się do domów. W tej sytuacji postanowiliśmy zawiesić naszą działalność, choć w dalszym ciągu spotykaliśmy się w budynku wydziału, chcąc dowiedzieć się czegoś o losie naszych aresztowanych kolegów. 12 stycznia 1982 przed sądem Warszawskiego Okręgu Wojskowego rozpoczął się proces Janusza Zawadzkiego i Hieronima Niegowskiego. Udałem się z Mariolą W., na ulicę Nowowiejską, do ponurego, pamiętającego czasy stalinowskie gmachu sądu. Obawialiśmy się, że nie zostaniemy wpuszczeni. Jednak po dokładnym spisaniu naszych personaliów zostaliśmy wpuszczeni do budynku wraz z obserwatorem z ramienia UW, dr Januszem Gawłowskim. W sali oprócz nas byli jedynie rodzice obu naszych kolegów oraz kilku milicjantów. W skład sądu, któremu przewodniczył ppor. Ireneusz Darmochwał, wchodzili: ppłk Henryk Urbanowicz i ppor. Marek Bąk. Obaj podporucznicy sprawiali nawet sympatyczne wrażenie, natomiast Urbanowicz był odrażającym typem o przeszywającym spojrzeniu. Prokurator Janusz Nowicki przeczytał akt oskarżenia, w którym zarzucał Januszowi Zawadzkiemu i Hieronimowi Niegowskiemu popełnienie przestępstwa z art. 48 ust 2 („Kto rozpowszechnia fałszywe wiadomości, jeżeli może to wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 5) w związku z ust 4 („Kto dopuszcza się czynu określonego w ust. 1 lub 2, używając druku lub innego środka masowej informacji, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10) dekretu o stanie wojennym”) dekretu o stanie wojennym. Zabrzmiało to przerażająco, jednak obaj nasi koledzy zaprzeczyli jakoby popełnili zarzucane im przestępstwo. Prokurator przedstawił jako swojego świadka , milicjanta, któremu patrol wojskowy przekazała naszych kolegów 16 grudnia. Głupi zomowiec plątał się w zeznaniach, mimo pomocy prokuratora. Obrońca Hirka – mecenas Czesław Jaworski uznał, iż należy wysłuchać przede wszystkim zeznań członków patrolu wojskowego. W tym momencie zapadła cisza, po chwili prokurator cicho przyznał, iż nie udało się ich ….odnaleźć. Przewodniczący składu sędziowskiego oniemiał. W tym momencie ppłk Urbanowicz uznał, iż nie jest pora na wyjaśnianie tej sprawy i zażądał przesłuchania oskarżonych. Zarówno Janusz, jak i Hirek zeznali, iż udali się do kościoła św. Krzyża, gdzie po modlitwie , w kruchcie kościoła, zobaczyli leżące na stoliku papiery, myśląc, że to informacje dotyczące nadchodzących świąt, wzięli kilka i włożyli do kieszeni. Wychodząc z kościoła zostali zatrzymani przez patrol wojskowy, zrewidowali i przekazani milicji. Żadnych ulotek nie rozdawali. Prokurator zaniedbał wiele rzeczy - część ulotek pisana była ręcznie, także przez Janusza. Prokuratura nie przeprowadziła – na jego szczęście – analizy grafologicznej. Nie sprawdzono także pokoju w akademiku, gdzie mieszkał Janusz. A przecież tam znajdowała się maszyna do pisania – „narzędzie zbrodni”. Portier akademika prowadził także książkę odwiedzin, skrupulatnie wypisując z dowodu nazwiska osób odwiedzających poszczególnych mieszkańców akademika. Na niej zaś powtarzały się nazwiska Marioli W. i autora. Tylko bałaganowi i niekompetencji prokuratury zawdzięczaliśmy, iż nie znaleźliśmy się wszyscy na ławie oskarżonych. Ostatecznie ppor. Darmochwał zarządził przerwę, po której poinformował zebranych o odstąpieniu od trybu doraźnego i kontynuowaniu procesu w dniu następnym, już w normalnym trybie. Później dowiedzieliśmy się, że votum separatum od tej decyzji złożył ppłk Urbanowicz. 13 stycznia ponownie wpuszczono nas do gmachu sądu. Wobec braku jakichkolwiek nowych świadków, swoje mowy wygłosił prokurator oraz dwaj obrońcy. Prokurator mimo kompromitacji podtrzymał swoje oskarżenie i zażądał dla obu naszych kolegów 4 lat więzienia. Adwokaci: Czesław Jaworski oraz Lucjan Skorupka (adwokat z urzędu, Janusza), wskazując na brak dowodów winy, wnieśli o uniewinnienie swoich klientów. Po godzinnej naradzie sędzia Darmochwał ogłosił wyrok, na mocy którego skazał Janusza Zawadzkiego i Hieronima Niegowskiego na 1 rok pozbawienia wolności, informując ich o możliwości złożenia apelacji (sądzono ich bowiem w normalnym trybie). Mimo wszystko nie oczekiwaliśmy takiego wyroku, po kompromitacji prokuratora uważaliśmy, iż nasi koledzy dostaną wyrok w zawieszeniu. Jak się potem okazało, sędzia Darmochwał był za uniewinnieniem z braku dowodów winy, „stalinowiec” ppłk. Urbanowicz proponował zaś 4 lata pozbawienia wolności, złożył także votum separatum kwestionując zbyt łagodny wymiar kary. ( „upiorny” pułkownik był specjalistą od drakońskich wyroków, orzekając jeszcze w trzech innych sprawach dotyczących studentów UW, w każdej składał zdanie odrębne z powodu zbyt łagodnego potraktowania oskarżonych przez sąd, a jednemu z oskarżonych powiedział wprost – „Was należałoby po prostu rozstrzelać”). Po wyroku pozwolono rodzinie, a także nam spotkać się z Januszem i Hirkiem. Mimo perspektywy roku więzienia trzymali się dzielnie, obrońcy obiecywali szybkie złożenie apelacji. Na pożegnanie daliśmy im pieniądze na „wypiskę”. 19 lutego Sąd Najwyższy w składzie płk płk Józef Juszczak oraz Edward Zawidowski, uchylił wyrok i przekazał sprawę sądowi Warszawskiego Okręgu Wojskowego do ponownego rozpatrzenia. Wielokrotne pisma dziekana o zwolnienie obu naszych kolegów odniosły wreszcie skutek, 30 marca Janusz Zawadzki, a 15 kwietnia 1982 Hieronim Niegowski zostali zwolnieni z więzienia na Białołęce. 17 czerwca 1982 roku sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego z sędzią ppor. Andrzejem Dorszem uniewinnił obu naszych kolegów. Co się stało z „naszą grupą”? Janusz wkrótce ożenił się, a potem wyemigrował do Niemiec, Mariusz nie skończył studiów, jedynie Mariola W. została mgr chemii. Autor niniejszych wspomnień przeniósł się na Wydział Historyczny, ale to już inna historia.

napisz pierwszy komentarz