Wolność religijna - Soborowe błogosławieństwo, czy przekleństwo?

avatar użytkownika Jaacek2

Pojęcie wolności religijnej znane jest w nauczaniu Kościoła od dawna; jest to jedno z kluczowych zagadnień, co do rozumienia których różni się zasadniczo teologia przedsoborawa od posoborowej; różnice są oczywiste, mało tego – są to jawne sprzeczności; papieże dwukrotnie potępiali to, co jest teraz zawarte w dokumentach soborowych; nasuwa się w związku z tym pytanie, czy te dwie, tak odmienne teologie można jeszcze połączyć w całość, chociażby tzw. hermeneutyką ciągłości?

 

Otóż na początku mamy białe, a na koniec wychodzi z tego czarne; poza terminem „katolicka nauka Kościoła” nie ma nic innego, co łączyło by obie te koncepcje; ale czy to wystarcza, aby mówić nadal o nauce Kościoła, jako o czymś jednym, połączonym tradycją z nauczaniem Założyciela Kościoła? a jeżeli nie można tego stwierdzić, to czy jesteśmy w stanie ustalić granicę, po przekroczeniu której pewne twierdzenia nie są już katolickie?

 

Na pytanie jak to się stało, że białe zamieniło się w czarne, odpowiada się, że czarne było od początku, tylko myśmy tego nie widzieli, Kościół zaś nie mylił się poprzednio nazywając to białym, bo na stan ówczesnej wiedzy i możliwości badawczo – naukowych i psychologicznych uwarunkowań wynikających z odmiennych warunków życia wcześniej żyjących egzegetów i teologów oraz odmiennej rzeczywistości historyczno  – politycznej, wypowiedzieli się prawdziwie o białości, i na tamte czasy białość była do przyjęcia, choć nie dostrzegano jednak czarności, która ujawniła się dopiero teraz.

 

Jest to nieco bełkotliwa próba przybliżenia myślenia kategoriami historyzmu, który twierdzi, że: „Każde doktrynalne oświadczenie Magisterium jest ściśle zależne od jego historycznego kontekstu, w taki sposób, że jeżeli zmienia się kontekst, to może zmienić się doktryna”

 

Główną zasadą jest, aby nie zaprzeczać wprost; gdy jedno zdanie przeczy, dwa kolejne znów wręcz przeciwnie; gmatwanie tematu w wielu dokumentach równocześnie… czy zauważacie różnicę w języku encyklik przedpoborowych i tych dzisiejszych? sprzeczności jednak nie da się obronić żadną retoryką, sofistyką, czy nowomową.

 

Dlatego temat wolności religijnej jest jednym z głównych; oto jesteśmy w stanie wykazać sprzeczność nauczania przedsoborowego z posoborowym w tej kwestii; i chociaż powstało mnóstwo dokumentów „pośrednich” na ten temat, próbujących rozmydlić tę sprzeczność i wątpliwości które implikuje, sięgnijmy do korzeni tego sporu samodzielnie.

 

Zagadnienie wolności religijnej (wyznania) nie jest wyizolowane; jest organiczną częścią całego nauczania Kościoła, a głównie jego nauczania o człowieku, również w aspekcie wspólnotowym i społecznym; nie wiadomo, który element mógłby być rozumianym, jako zwornik tego nauczania, ale po usunięciu tradycyjnego wykładu wiary na temat wolności religijnej, rozsypuje się wiele innych rzeczy.

 

Dotychczasowa (przedsoborowa) wizja państwa, wykładana przez Kościół, stawiała na pierwszym miejscu zawsze Chrystusa, który powinien królować w naszym życiu prywatnym, jak również społecznym – wspólnotowym; również w wymiarze państwowym; trochę dziwnie się czując przekonując do korzyści i dobra płynącego z takiego rozwiązania; bo jeśli naprawdę jesteśmy ludźmi wierzącymi, to jak można przepuszczać, że prawo państwowe poddane zmienno-chwiejnej zrewoltowanej w formę demokracji tłuszczy, będzie lepiej zabezpieczało nasze interesy od prawa poddanego Chrystusowi?

 

Wolność religijna to równouprawnienie prawdy Kościoła z pozostałymi „prawdami” która jako przeciwne prawdzie prawdziwej, są fałszem – czyste pomieszanie i relatywizm, a w wymiarze państwowym – laicyzacja i indyferentyzm państwa; skąd wiadomo, że obecna rzeź nienarodzonych, np. w Hiszpanii, to nie skutek zlaicyzowania konstytucji hiszpańskiej po SV2 na skutek interwencji Watykanu? Czy byłoby możliwe w tak samo łatwy sposób wprowadzać regulacje pro aborcyjne i eutanazyjne, gdyby w preambułach konstytucji zawarte było odwołanie do praw Trójjedynego Boga?

 

Dotyczy to również praw niekatolików; prawo oparte na etyce katolickiej musi być (zgodnie z tym jak dyktuje to nasza wiara) najlepsze na świecie, ponieważ wyrasta z jedynej prawdziwej, objawionej przez samego Boga religii; czy można powiedzieć, że myślenie przeciwne temu jest nadal katolickie? Czy katolikom godzi się popierać ustrój oparty o wolną wolę człowieka? Oczywiście, musimy cierpieć takie zło, gdy nie ma innego wyjścia, gdyż najczęściej nie wybieramy sobie miejsca w którym żyjemy;

 

Związane z tematem jest również pojęcie wolnej woli, którą obdarzony jest człowiek; pojęcie to jest również absolutyzowane przez liberalizm, i mocno eksploatowane w naszych czasach – wolność jest podstawowym pojęciem z zakresu „praw człowieka”;

 

czy w związku z tym, że możemy zamordować drugiego człowieka, można powiedzieć, że Bóg dał nam prawo do mordowania? chyba nie  – możliwość ta, to wynik niewłaściwego  – bezprawnego – użycia wolnej woli; czy nie podobnie jest z wolnością religijną? fizycznie możemy zdradzić Chrystusa, ale, czy jest to prawem nadanym przez Boga, czy raczej bezprawiem wynikającym z naszej skażonej grzechem natury…czy tak trudno usłyszeć, czego Bóg oczekuje od nas również w kwestiach społecznych i państwowych? czy wiedza ta jest niedostępna? czy raczej świadomie i bezczelnie ignorujemy i przeinaczamy systematyczny wykład nauki Kościoła o społecznym panowaniu Chrystusa Króla?

 

Czy zgoda na to,  że źródłem prawa jest wola „ludu” nie wydaje się odbiegać od zwyczajowego przekonania, że źródłem prawa jest Bóg? czy to znaczy, że „lud” złożony z pojedynczych ludków, z których każdy może wierzyć w dowolne bzdety, jakie mu tylko przyjdą do głowy, może zastąpić Boże objawienie? …to są właśnie skutki antropocentryzmu, humanistycznego ateizmu niesionego ludziom od stuleci na bagnetach rewolucji; rewolucji która nieodmiennie walczyła i walczy z Bogiem i Jego prawami.

 

Nie mogę się wciąż pogodzić z faktem, że zasady krwawych terrorystów i jakobinów – ludobójców, stały się zasadami Kościoła; „wolność, równość, braterstwo” to hasła rewolucji; a czymże jest wolność religijna, która pozwala jak na jarmarku wybierać sobie bogów, jak nie wolnością od jedynego Boga? czymże jest równość, zrównująca swoją relatywistyczną gilotyną fałsz bałwochwalstwa i herezji z prawdą Objawienia? a czy braterstwo można opierać sentymentalizmie serca i naiwnej wierze we wrodzoną ludzką dobroć? Ale skoro jesteśmy braćmi, kto jest naszym wspólnym ojcem?

 

Czy państwo nie powinno zajmować się dbaniem o dobro wspólne? a co jest największym dobrem tak dla jednego człowieka, jak i dla wszystkich wspólnie? czy wypada jeszcze w temacie związanym z dziedzinami społecznymi i politycznymi wyszeptać nieśmiało: zbawienie? Czy zbawienie duszy ma jeszcze szansę wygrać z dobrem wspólnym rozumianym, jako porządek publiczny, jako poszanowanie wymyślanego na poczekaniu prawa, i enigmatycznej sprawiedliwości społecznej?

 

Ale kto zmuszał przedstawicieli Kościoła do propagowania takiego sposobu myślenia? czemu to ma służyć? czy można być katolikiem i jednocześnie odrzucać koncepcję społecznego panowania Chrystusa? nie umiem sobie tego wyobrazić…

 

Co może być przyczyną takiej zmiany, tej podatności na dialogowanie bez celu („wzajemne poznanie prowadzące do rozwoju”?),  wzrostu Szacunku dla każdej głupoty wymyślonej przez szamana, druida, czy pijaka; to jakieś straszne wynaturzenie; jakby kalka potępiania grzesznika, zamiast samego grzechu; możemy szanować człowieka, ale nie ma to nic wspólnego z szacunkiem dla jego głupoty, czy idiotycznych poglądów, które głosi; a najmniej szacunku należy się fałszywym religiom; czy nie jest obowiązkiem katolików zwalczać fałszywe poglądy w ramach szerzenia Ewangelii wszystkim narodom?

 

Przypomina mi się zabawna rozmowa z FF; ten sam temat, kolega razar opracowuje następujący argument: dlaczego, gdy rozmawiamy z kimś o tym, czy ziemia jest okrągła, czy płaska, nie idziemy na ustępstwa, nie „szanujemy” poglądu o płaskości ziemi i nie dialogujemy ubogacając się wzajemnie, tylko przemy do przodu, jak buldożer? Czym różni się taka dyskusja od dyskusji o prawdziwości i jedyności naszej religii? Wiemy swoje, albo nie.

 

Pomimo błahostkowatości tego przykładu, wyziera jednak spod spodu jakby zrozumienie; do tak stanowczej rozmowy jest zdolny tylko człowiek, obdarzony całkowitą pewnością, o słuszności tego co mówi i w co wierzy; nasi Pasterze sprawiają wrażenie ludzi niepewnych, nazbyt uległych, zbytnio poszukujących kompromisu i akceptacji drugiego człowieka – sprawiają wrażenie ludzi zagubionych; może to jest odpowiedzią, dlaczego nastąpił odwrót od Boga, a dążenia do poddania społeczeństw panowaniu Chrystusa, zastąpiono dążeniami do osiągnięcia postępu, czysto ludzkimi środkami: pomocą charytatywną, działalnością non – profit, czy utopijną nadzieją na bezinteresowną, płynącą, z pobudzonego filantropią i globalną turystyką serca bogacza, solidarność i współuczestniczenie w biedzie, aby wszyscy się kochali jak bracia, i żeby wszyscy byli bogaci i szczęśliwi.

 

Również martwi uznanie przez Kościół „praw człowieka”, z których największym jest prawo do wolności wyznania, czyli „prawo” do obrażania Boga bałwochwalczą zdradą przy jednoczesnym epatowanie się niezbywalną godnością człowieka wynikającą z Bożego podobieństwa – to już chyba czysta schizofrenia;

 

konsekwencjami takich opinii jest zrównanie człowieka z Bogiem; człowiek już nie musi wsłuchiwać się w głos Boga, tylko kierowany swoim rozumem wsłuchuje się w samego siebie – w głos swojego serca, które mu podpowiada, który Bóg jest dobry, a który nie; w skali państwa skutkuje ta doktryna plagą indyferentyzmu i ateizmu.

 

Właściwie nie wiadomo co jest większą klęską dla Kościoła, a sukcesem sił ciemności, wynikającą ze zmiany doktryny Kościoła dotyczącej wolności religijnej: laicyzacja państw i odgórne szerzenie indyferentyzmu i apostazji wśród społeczeństw, czy zamieszanie wzbudzone zwątpieniem w stałość i niezmienność nauki Kościoła, czyli poniekąd zrelatywizowanie samego pojęcia prawdy i w konsekwencji – Boga.

 

napisz pierwszy komentarz