Pierwszy stopień do piekła
Poza Kościołem nie ma zbawienia; twierdzenie to obmierzłym stało się dla wielu posoborowych katolików; ale poparte teologicznymi wywodami i autorytetem Kościoła jest obowiązujące; a jeśli ktoś uważa przeciwnie, to niech udowodni, że niekatolik został zbawiony; są robione podchody koło Lutra – arcyherezjarchy, ale to na razie syreni śpiew postępowych ludziów dobrej woli.
Ogólnie pomaga chwila namysłu i postawienie prostego pytania, na zasadzie eksperymentu myślnego; np.: czy w niebie będą ludzie niewierzący, nie uznający Chrystusa za Boga?, albo: czy będą w niebie ludzie, którzy umarli w stanie grzechu ciężkiego, a całe życie byli dobrymi katolikami?
To ostatnie jest trochę trudniejsze, ale odrobina logiki podpowiada, że skoro byli w stanie grzechu ciężkiego, to nie byli dobrymi katolikami tylko złymi w tym czasie; jak widać ważne jest aby od gorszego iść w kierunku lepszego, a nie na odwrót; zachowanie stałej dyspozycji dla dobra – niekończąca się praca nad sobą; cały czas pod górkę, krok po kroku, dzień po dniu; ale jak inaczej wskrabać się do nieba?
Wielu ludzi nie może pogodzić się z masowymi potępieniami protestantów i schizmatyków; kierują się w swej niezgodzie poczuciem braterstwa, bo to przecież też chrześcijanie; owszem, ale żyją i zazwyczaj też umierają w stanie grzechu ciężkiego.
Poza Kościołem nie ma zbawienia, więc w niebie będą sami katolicy.
Zdanie to jest prawdą logiczną, więc nic się nie poradzi; jedyną metodą zwalczania tego twierdzenia jest więc zakwestionowanie samej treści; problem jest w tym, że jest jednym z dogmatów wiary katolickiej, które są niezmienne i wieczne.
Mamy więc zadanie dla zaciętych posoborowych teologów hermeneutyki ciągłości: zachowując wszystkie te warunki oraz treść dogmatu, wyhermetykujcie, że ludzie będący poza Kościołem będą zbawieni; a jeśli nie dacie rady – a nie dacie bo nie ma jak – przyjmijcie w pokorze prawdę o stuprocentowo katolickim niebie.
Nas, w naturalny sposób interesują najbardziej katolicy; co to znaczy być dobrym katolikiem, jest niestety trudno opisać w szczegółach; podobnie jak dużo łatwiej jest uchwycić powody, które dyskwalifikują nas jako kandydatów do zbawienia; łatwe, niejako podstawowe, do zauważenia przyczyny znają wszyscy: grzech ciężki w chwili śmierci – zaniedbanie obowiązku miłości względem Boga i bliźniego; ale nie chodzi mi o kolejny rachunek sumienia; dużo ważniejsze jest samo sumienie i kwestia dyspozycji sumienia oraz możliwości kształtowania tych dyspozycji.
Rachunek sumienia jako taki załatwia sprawę przy prawidłowo uformowanym sumieniu, ale przy sumieniu spaczonym, nie załatwi niczego; co po rachunku sumienia bandycie, który już dawno o potępieniu pomyślał – „a mam to gdzieś, bo to wiadomo jak jest z tym Bogiem?” – i w jego rachunku sumienia największym grzechem jest nie ukraść czegoś, chociaż była sposobność; tak, tak, są ludzie, dla których grzechem jest nie zgrzeszyć.
Różne są drogi do piekła, ale jak każda droga, tak i ta musi zacząć się od pierwszego kroku; co jest tym pierwszym krokiem-stopniem do piekła? różnie ludzie powiadają: ciekawość, pycha, chciwość, próżność, lenistwo… wszystkie te możliwości opisują jakąś cechę charakteru; tak więc można zakładać, że pierwszy krok do piekła wykonujemy na skutek źle ukształtowanego charakteru.
Co kształtuje charakter w sposób właściwy? czy należy pozbawić się ciekawości świata? czy raczej należy pozbawić się niezdrowej ciekawości; poniżać się? czy być skromnym, ale znać swoją wartość; niczego nie pożądać, czy pożądać tylko dobrych rzeczy? itd., itd…. także jak widać, właściwa ocena przydatności i zawartości treści cech charakteru determinuje cały dalszy proces.
Ocena przydatności, jak wszystkie czynności umysłowe wymaga użycia rozumu; człowiek rozumny – mądry, ukształtuje swój charakter dobrze, człowiek nierozumny – głupi, popełni błędy wypaczające jego charakter i ściągając go na złą drogę; rację więc mają ci, którzy uważają, że pierwszym stopniem do piekła jest głupota.
Wielu ludzi nie chce pogodzić się z taka myślą uważając to za niesprawiedliwe; wszak jedni ludzie są mądrzejsi od innych, a niektórzy są mniej inteligentni, ale nie ze swojej winy przecież; nie ma w tym rozwiązaniu jednak niesprawiedliwości; od człowieka mądrzejszego więcej się wymaga, wymaga się większej doskonałości życia; już to samo może wielu zniechęcić do bycia mądrymi; ale oczywiście nie znaczy to, że mądrzejszemu jest trudniej dostać się do nieba; z drugiej strony wielka mądrość może też być wielką pułapką; im system bardziej złożony, tym podatniejszy na awarie i trudniejszy do sterowania.
Z trzeciej strony, każdy człowiek ma wpisane w sumienie Boży archetyp dobrego charakteru – zalążek naszego Bożego podobieństwa; dlatego nawet człowiek prosty i niewykształcony wie co jest dobre, a co złe, a nawet szybciej się tego dowiaduje niż nie jeden mędrzec-wykształciuch, czy nawet profesor doktor habilitowany; dlatego ludzi mądrych nie brakuje wśród prostaczków.
Nad charakterem człowieka jak i nad rozumem panuje wola; dlatego nie robimy tego co jest dobre, ani tego co jest mądre, a jedynie to, co chcemy; automatycznie niejako, odwracając porządek rozumowania odkrywamy pierwszy szczebel do nieba: „tak” powiedziane Bogu; nie wgłębiając się ponad potrzebę w pączkujące zagadnienia pokrewne, można pokusić się o stwierdzenie, że wola również podlega kształtowaniu i wpływom; można ją wzmacniać, albo osłabiać; cały czas siłujemy się ze złymi nawykami, pokusami i nerwami; cały czas mamy możliwość wzmacniać lub zaniedbywać naszą wolę.
Cały czas możemy więc monitorować nasze postępy w ćwiczeniu siły woli, jak również w kształtowaniu charakteru – we wzmacnianiu zalet i tępieniu wad; stać nas więc na stwierdzenie, czy kroczymy już po drodze do piekła, czy szukamy swej ścieżki do nieba.
Bardzo przydatną jest tu umiejętność wychwytywania błędów systemowych; właśnie błędy systemowe prowadzą nas poprzez nierozpoznanie w porę zagrożenia albo zła, na głębokie manowce, z których później z mozołem trzeba powracać; podobnie zwodniczą jest zła ocena sytuacji; myślimy, że jest dobrze, tkwiąc w bagienku nieraz już po same uszy.
Prawdopodobnie możliwe byłoby uchwycenie większej ilości sygnałów ostrzegawczych, ale na początek wystarczy skoncentrować się na najbardziej ogólnym dysonansie, który niczym dzwonek alarmowy, stawiać powinien nas na równe nogi; sygnałem takim jest bigoteria; najczęściej i najłatwiej pojawiający się zgrzyt charakterologiczny w naszych kontaktach z ludźmi, jak i w życiu wewnętrznym; jest to forma samooszukiwania, bardzo groźna z kilku powodów; często rozwija się w ukryciu, i kiedy zostanie zlokalizowana przypomina często moralnego raka z przerzutami; po drugie rujnuje całą naszą formację duchową ucząc mówić na złe rzeczy, że są dobre; jest to kolejną formą fałszowania rzeczywistości; poprzez swoją ustrojową dwulicowość uczy nas kłamstwa i zaparcia się w kłamstwie.
Bigoteria jest rażącym brakiem sprawiedliwości; przyznajemy sobie przywileje odmawiane innym, żyjąc w zakłamaniu prowadzimy podwójne życie okłamując wszystkich dookoła, w końcu wypieramy myśli krytyczne, utwierdzając się w kłamstwie; nie bez przyczyny osią wydarzeń w tych zmaganiach jest kłamstwo i prawda; kierując się w stronę kłamstwa stajemy się dziećmi ojca kłamstwa, kierując się w stronę prawdy, stajemy się dziećmi Bożymi.
Dlatego pierwszym zadaniem we właściwym kształtowaniu charakteru jest skruszenie się na kawałki wielkości proszku – prochu; skruszenie serca, pokuta i stanięcie twarzą w twarz z prawdą o marności swojej i świata;
Bigoteria jako zaprzeczenie skruchy oraz kwintesencja bezczelności i głupoty.
Na pierwszy rzut oka może trudno powiązać głupotę z bigoterią, ale w obu przypadkach mamy do czynienia z fałszem, czyli kłamstwem; przy czy bigot to świadomy fałszerz i kłamca, a głupiec często bezwiednie wygłasza głupstwa i fałsze oraz wyczynia głupoty; to byłoby jeszcze do wybaczenia, ale istotą głupoty jest uporczywe trwanie w głupocie, wbrew faktom i napomnieniom; dlatego głupiec pomimo braku rozsądku, jest jednak winny swojej głupoty.
Przed głupotą jest jedna obrona – rozum; poruszenia serca, choć wzruszające i dostarczające uniesień, nie ustrzegą nas przed błędem; serce raz kocha, a za chwilę nienawidzi; jest niestałe i krnąbrne; i znowuż są tylko jedne cugle – rozum; nasza wolna wola, nasze chcenia, również potrafią spłatać figla kiedy nie kierują się rozumem; w końcu sama wiara, to decyzja o wyznawaniu wiary, ale w co wierzyć, to już sprawa rozumu.
Największa zaś miłość, a bez niej nie ma nic; nasze władze duchowe przypominają trochę funkcjonowanie małżeństwa; wiadomo że głową jest mąż, ale szyją jest żona.
Cała ta pochwała rozumu jedno ma na celu; skoro bowiem głupota wiedzie nas do piekła, rozum poprowadzić nas powinien do Boga; bo w czym jesteśmy podobni do Boga jeśli nie w rozumie? żeby kochać, musimy wiedzieć czym jest miłość, żeby wiedzieć czego chcemy, również musimy użyć rozumu; pewnie dlatego Mądrość stworzona została jako pierwsza.
Czym jest „tak” powiedziane Bogu, przelotnym poruszeniem serca, czy przemyślaną decyzją podjętą i utwierdzoną nieskrępowaną wolą? może lepiej zapytać czym powinno być owe „tak”.
Bóg w swoim dialogu z ludźmi zawsze dotrzymuje obietnic, jest niezwykle spójny intelektualnie; a jednocześnie wiemy, że miłuje nas i sam jest Miłością; możemy więc uzmysłowić sobie czym jest Boża miłość; tylko wtedy znajdziemy prawidłową odpowiedź – sakramentalne „tak” – jako świadoma decyzja i intelektualne ukierunkowanie woli.
- Jaacek2 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać

napisz pierwszy komentarz