Trudno o większych pechowców polskiej polityki ostatniego roku-dwóch niż środowisko Polski XXI. Gdyby na przykład ze swoją inicjatywą wystartowali teraz, gdy chwieje się PO i jest trochę elektoratu centroprawicowego do wzięcia… To kto wie, mogłoby może im od razu urosnąć. Niestety wystartowali za wcześnie, kierując się chyba głównie emocjami (w rodzaju „mam dość takiego traktowania”), wówczas gdy elektoraty PO i PiS były akurat obustronnie utwardzone. W efekcie inicjatywa się zgrała i na trwałe zaistniała w rubryce „plankton polityczny” zanim doczekała korzystniejszych wiatrów. Teraz obserwujemy próby reanimacji przez lekki rebranding.

Wehikułem dla ugrupowania miała być prezydencka kandydatura Rafała Dutkiewicza. Od początku zakładanie prostego przełożenia skuteczności w promowaniu się na poziomie samorządu na poziom ogólnokrajowy było wątpliwe. Bardzo często lokalna popularność bywa klasycznym efektem największej rybki w małym stawku. No ale te rozważania nieaktualne bo Dudkiewicz pokazał Polsce XXI figę i zapowiedział, że nie będzie startował.
 
No i co teraz? Wiadomo że jedyną szansą dla planktonu politycznego jest zaistnienie w wyborach prezydenckich. Stosunkowo łatwo zarejestrować kandydata no i w pierwszej turze nie działa tak silnie obawa przed zmarnowaniem głosu.
 
Tymczasem kolejni politycy mogący być traktowani jako potencjalni kandydaci Polski XXI wykruszają się w ten czy inny sposób. To wręcz jakieś przekleństwo – plotka że ten i ten może być kandydatem Polski na XXI.
 
No bo tak:
Kazimierz Marcinkiewicz – wiadomo, załatwiony przez spóźniony kryzys wieku średniego
Jan Rokita – pobity przez Niemców, gdyby te histeryczne krzyki nie zostały nagrane to co innego, ale się nagrały i dla kandydata na kojarzony z dostojeństwem urząd prezydencki stanowią o wizerunkowej śmierci
Rafał Dutkiewicz – zrejterował na z góry upatrzone pozycje we wrocławskich opłotkach
Jerzy Buzek – spacyfikowany posadą w PE, związał się na dobre i złe z Platformą
Maciej Płużyński – jak zwykle żyje i się zastanawia i nic poza tym, z resztą do absolutna polityczna prehistoria.
 
I kto zostaje? Ostatnio w związku z wydaniem książki wypłynął Ludwik Dorn. Na pierwszy rzut oka kandydat niezły, ale tylko na pierwszy.
 
Wiatry wieją teraz w twarz PO i w plecy PiS, więc chcąc uzyskać sukces jako partia a’la POPiS trzeba przede wszystkim żerować na elektoracie PO. Tymczasem Ludwik Dorn to PiSowski hardcore tyle, że akurat prywatnie się pokłócił z Jarosławem Kaczyńskim o alimenty. Mówię oczywiście nie o tym jak jest w istocie tylko jaki jest społeczny odbiór tej postaci. Co za tym idzie taka kandydatura nie będzie w stanie przyciągnąć do siebie nic z elektoratu PO. Będzie się bić z PiS o jego elektorat – a dla tegoż, zwłaszcza w sytuacji gdy odżyła lekka nadzieja na pokonanie PO, Kaczyński zawsze będzie bardziej wiarygodny od podróbki.
 
Jest jeden kandydat strawny dla szerokiego elektoratu centroprawicowego a nawet prawicowego, zarazem zdolny do wyciągnięcia części elektoratu PO – to Jarosław Gowin. Tyle, że jeszcze sam musiałby być chętny na taki manewr - a zdaje się że na razie na związku z Polską Plus by więcej stracił niż zyskał.