++++ b.W.P. b.RP * Podzwonne
nissan, pt., 23/10/2009 - 12:13
Wojsko i medycyna
2009-09-01
Wojsko polskie idzie pod nóż. Społeczeństwu nie chodzi o wojsko, o czym zawsze warto pamiętać. Chodzi mu o bezpieczeństwo zewnętrzne, a w szczególnych sytuacjach - także o bezpieczeństwo wewnętrzne. Z tego względu wojsko w Polsce cieszy się wysokim prestiżem, opartym głównie na zaufaniu do kadry dowódczej. Ale sprowadzenie wszystkiego do obdarzania sentymentem ludzi w mundurach jest grubym uproszczeniem. Współcześnie wojsko polskie na różne sposoby opierało się elementom destrukcyjnym. Także dzisiaj.
Nie wszyscy mogą być usatysfakcjonowani. Niektórzy wymagają od ludzi w mundurach cnoty heroizmu, a kiedy ona się pojawia w działaniu pojedynczych, wybitnych oficerów, wypominają innym brak tej wyjątkowej cnoty albo zarzucają hurtowo zdradę lub nikczemność. A jednak oprócz nostalgicznego nurtu oceny sytuacji istnieje jeszcze coś ważniejszego. Kadra wojskowa, mimo wielu perturbacji i konformizmu, była ważnym ośrodkiem wychowania patriotycznego i kontynuacji tradycji niepodległościowych. Nie wynikało to z zalet tej kadry, ile raczej ze zrozumienia potrzeby obrony Polski. To raczej na miejsce niepodległej Polski podstawiano PRL, wkręcano do wychowania wojskowego indoktrynację polityczną, ale misji bano się ruszyć. Nie niszczono też potencjału militarnego, bez którego byłaby to misja w stylu Don Kichota.
Z wojskiem liczono się, bo to jest siła: zorganizowana i sprawna. Śmieszne są uwagi, że wojsko musi być apolityczne. Jeśli to pojęcie „apolityczności” sprowadza się do wymogu baraniego posłuszeństwa, nawet sprzecznego z podstawową misją zapewnienia krajowi bezpieczeństwa, to jest to już przejaw nadzwyczajnej bezczelności.
Sytuacja stopniowo ulegała zmianie wraz z ortodoksją neoliberalną. Najpierw postulat cywilnej kontroli armii, który można byłoby przełknąć, gdyby wynikał on z potrzeby umocnienia interesu publicznego. W tym przypadku wypływał on raczej z polityki wykorzeniania tego interesu oraz niszczenia instytucji publicznych. Dyskusje i rozważania sprowadzono na niski poziom rozpamiętywania starych grzechów kadry wojskowej, a jednocześnie łatwo rozgrzeszano tych, którzy okazywali się dostatecznie ulegli.
To mało powiedziane. Od wielu lat mamy do czynienia z problemem tolerancji dla penetracji wywiadowczej polskiego wojska ze strony krajów związanych z Polska sojuszem wojskowym. Może zapomniano, że prawdziwi sojusznicy nie szpiegują się nawzajem. Szpiegowanie sojusznika (zamiast wyłącznie uzgodnionej wymiany informacji wywiadowczych) jest świadectwem cynicznego wiarołomstwa, które wyklucza pojęcie sojuszu.
Jak to się stało, że wśród setek oficerów WSI odkryto liczne powiązania o charakterze agenturalnym, ale wyłącznie ze służbami rosyjskimi? Ani jednego wykrytego śladu powiązań ze służbami informacyjnymi Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Izraela i tak dalej?
Tłumaczenie, że są to kraje sojusznicze jest nie tylko naiwne, ale także kłamliwe i niebezpieczne. Niepokoimy się, że ostatnia weryfikacja to już kolejne „trzecie przewertowanie”(używając określenia Rafała Ziemkiewicza). Współcześnie nie ma nic bardziej niebezpiecznego dla bezpieczeństwa i kraju, aniżeli dopuszczenie penetracji służb informacyjnych z jakiejkolwiek strony.
W zakłamanym, dusznym, neoliberalnym klimacie nieuchronne są poważne zwyrodnienia. Z trzech głównych ogniw systemu obronnego, a mianowicie potencjału militarno-przemysłowego, armii oraz zdolności mobilizacji na wypadek konfliktu wojennego nic nie zostało oszczędzone. I tutaj mamy do czynienia z wyjaśnieniami obliczonymi na naiwnych, kłamliwymi i niebezpiecznymi. Tak właśnie wyglądała „cywilna kontrola” nad wojskiem. Zamiast nowoczesnego wojska widzimy niezrównoważonych facetów, którzy kompromitują się nieznajomością elementarnych warunków funkcjonowania systemu obronnego, pomiatających tradycją i mundurem, ale zarazem - mistrzów w oszczędzaniu na armii i wyprzedaży obiektów wojskowych. Brakuje środków finansowych na zaspokojenie elementarnych potrzeb wojska. Brakuje na inwestycje. A z drugiej strony majątek wojskowy jest nieustannie drenowany. Teraz likwiduje się jedną trzecią garnizonów. Nawet niektórzy generałowie też twierdzą, że jest ich za dużo. Jak wojska nie będzie, to w ogóle nie potrzebne będą żadne garnizony.
Jak to się stało, że przed dwadzieścia brakuje coraz więcej środków finansowych na wojsko? Gospodarka i społeczeństwo zostały tak skandalicznie zubożone, że nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa zewnętrznego. Kto do tego doprowadził i miał w tym swoje partykularne kalkulacje?
Każdy, kto opanował podstawy ekonomiki obrony musi wiedzieć, że współcześnie możliwości obrony narodowej są w prostej linii konsekwencją potencjału ekonomicznego kraju, w tym zwłaszcza przemysłu zbrojeniowego i ośrodków rozwoju zaawansowanych technologii. Ale przemysł i badania były dławione i wyprzedawane, zaś wydatki związane z obroną skierowano na zakup uzbrojenia za granicą, w znacznej części – kosztownego w eksploatacji demobilu. W rezultacie Polska stała się w 2008 roku piątym (po Izraelu, Arabii Saudyjskiej, Korei Południowej i Egipcie) importerem amerykańskiego uzbrojenia (na kwotę 734 mln).
Czy byłoby to możliwe bez osłabienia i sprowadzania armii do nic prawie nie znaczącego („apolitycznego”) czynnika w polityce kolejnych rządów?
Medycyna jako interes prywatny. Rząd niewątpliwie nie traktuje interesu publicznego jak fundamentu polityki obronnej, społecznej i ekonomicznej. Z czasem znikły nawet czcze deklaracje dotyczące interesu publicznego, jeszcze przewijające się w expose premiera Donalda Tuska. Zastąpiły je arbitralne, kolidujące z tym interesem decyzje i zaniechania. Wreszcie zaczęto walczyć ze środowiskami kierującymi się interesem publicznym. Wcześniej czy później jakiś rachunek za to wszystko trzeba będzie komuś wystawić. Lepiej, aby nie za późno.
W Polsce często bywa, że reakcje społeczne są spóźnione lub zbyt słabe, przez co potem muszą być mocniejsze. Dotyczy to również środowiska medycznego, które niestety odznaczało się w ostatnich latach skrajnym partykularyzmem, a ten został z łatwością wykorzystany przez neoliberalne rządy. Zły obrót sprawy przybrały zwłaszcza po dojściu do władzy rządu Tuska. Likwidację publicznej służby zdrowia uczyniono kamieniem węgielnym „reformy”.
Dopiero teraz dochodzi do świadomości społecznej, do czego szybko zmierza obecny system ochrony zdrowia: do katastrofy humanitarnej. Pojawiają się alarmistyczne doniesienia prasowe o tym, że dostępność do opieki medycznej staje się iluzoryczna. Według GUS ilość usług zdrowotnych drastycznie spadła (łóżek szpitalnych z niespełna 245 tys. w 200 roku do 195 tys. w 2007 roku (tj. o ponad 20 %), a w sanatoriach rehabilitacyjnych z 3601 do 2311 (tj. o ponad 35 %). Jakość usług medycznych, głównie z powodu zaniedbań inwestycyjnych i niedoborów finansowych gwałtownie maleje. Zwłaszcza lekarze i pozostały personel medyczny nie powinni mieć złudzeń. Wina za doprowadzenie do tej katastrofy nie spadnie przecież na funkcjonariuszy rządowych, którzy skryją się w mysiej dziurze, lecz na społeczności medyków. I będzie to wina udowodniona, jako że wraz z rządem zignorowała ona najważniejszy podmiot służby zdrowia – społeczeństwo. Podkreślam: społeczeństwo, a nie pacjentów, gdyż do obowiązku służby zdrowia należy nie tylko leczenie, lecz także i przede wszystkim ochrona zdrowia ludzi zdrowych, czyli odpowiednie działania wychowawcze i profilaktyczne.
Złudzenie, że na gruzach publicznej służby zdrowia można zbudować kwitnącą sieć prywatnych placówek medycznych jest typowym złudzeniem neoliberalnym. Jest to odprysk fałszywej ekonomii neoliberalnej, wedle której rabunkowa prywatyzacja doprowadzi Polskę do stanu zamożności krajów Europy Zachodniej, a nie do katastrofy gospodarczej. Zapamiętajcie: rabusie nie nadają się do prowadzenia biznesu, a tym bardziej do rządzenia państwem. Nie jest tak, jak usiłują wszystkim wmawiać radykalni liberałowie, w tym liberałowie gdańscy, że w sensie historycznym i faktycznym państwo jest narzędziem rabunku.
Medycy aspirujący do roli biznesmenów powinni się przyjrzeć dwuetapowości „prywatyzacji”. W pierwszym etapie niszczy się silne ośrodki z wybranej branży otwierając prawne możliwości wejścia prywatnego biznesu. W drugim etapie uruchamia się proces wrogiego przejęcia prywatnego biznesu (naszych biznesmenów pożal się Boże) przez wielkie korporacje zagraniczne, wspomagane przez rządy zagraniczne, skutecznie stosujące metody korupcyjne, cynicznie wykorzystujące nie tylko przewagę skali, ale także szantaż i przekupstwo. Gdyby ci biznesmeni przyjrzeli się historii handlu z ostatnich dwudziestu lat, przetwórstwu rolno-spożywczemu oraz dziesiątkom innych praktyk „prywatyzacji” wiedzieliby lepiej, co ich niechybnie czeka.
A jednak wiedząc o kryminalnych zapędach prywatyzacyjnych i grubo naciąganej „reformy” służby zdrowia, wielu dyrektorów, ordynatorów i specjalistów zakładów opieki zdrowotnej rzuciło się na komercjalizacyjną marchewkę pani minister Kopacz. Niemożliwe, aby byli na tyle głupi, aby wierzyć w jej zapewnienia. To raczej objaw demoralizacji, a może coś jeszcze gorszego.
Pierwsze konkluzje. W obydwu przypadkach – wojska i służby zdrowia – mamy do czynienia z najlepiej wykształconą częścią społeczeństwa. Redukowanie społecznego wymiaru działania, dopuszczanie do głosu reprezentacji zajętych wyłącznie interesem partykularnym lub osobistym, uległość wobec narzucanych z góry, szkodliwych dla społeczeństwa decyzji, to fakty, którym nie można zaprzeczyć. Są oczywiście sporadyczne głosy sprzeciwu, które tym bardziej należy cenić.
Jest pewien wspólny mianownik dla wojska i służby zdrowia. To złożenie przysięgi. Niestety mamy w Polsce lawinę przypadków łamania przysięgi składanej przez osoby podejmujące się pełnienia najwyższych funkcji państwowych. Toteż spełnienie przysięgi wygląda na anachronizm, a sama przysięga jest sprowadzana do ceremoniału. Dlatego warto podkreślić, że łamiący przysięgę (z wyjątkiem wyższej konieczności, co jednak się teraz raczej nie zdarza) są krzywoprzysięzcami. Nic nie może wymazać tego piętna. Krzywoprzysięstwo jest najbardziej obrzydliwym rodzajem oszustwa (chciałbym to w szczególności zadedykować tym, którzy głosowali za likwidacją polskiego przemysłu stoczniowego).
Pocieszające jest jednak, że zdecydowana większość oficerów WP oraz lekarzy tego piętna nie nosi. Musi raczej świecić oczami za tych, którzy wskutek uwikłania się w niedopuszczalne związki biznesowe czy inne, z powodu ulegania atmosferze serwilizmu i krótkowzroczności albo popuszczenia egoistycznym skłonnościom, sprzeniewierzają się powołaniu. Teraz, kiedy degenerujący się w szybkim tempie neoliberalizm grozi pogrzebaniem swoich wyznawców, owa większość nie powinna dać się wespół z nimi zagrzebać pod jego gruzami. Ale to od nich, a nie od kogokolwiek innego zależy, co się z nimi stanie.
Oficerowie polscy powinni najlepiej wiedzieć, co nas czeka, a ich w szczególności, jeżeli Polska zostanie ostatecznie zdementowana. Niech też odkryją, w jakich okolicznościach historycznych Ignacy Krasicki pisał, że „ wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”
Lekarze zaś powinni przypomnieć sobie, jakie znaczenie ma autorytet medycyny. Chyba nie myślą o „odbudowywaniu zaufania” (jak zapowiadał premier Donald Tusk w expose rządowym), co jest lekkomyślne i fałszywe. Utrata autorytetu jest rzeczą praktycznie nieodwracalną. Dlatego powinni się mocno zaangażować w odnowę polskiej medycyny (tak pod względem naukowym jak też edukacyjnym). Bez tego długo nie pociągną.
W obydwu przypadkach ciągoty biznesowe, prowadzące zazwyczaj do korupcji i układów mafijnych, muszą wreszcie zostać okiełznane. Nikt tego z zewnątrz nie zrobi, bo to przede wszystkim zagadnienie samego wojska i służby zdrowia. Ludzie wykształceni i zaliczający się do polskiej inteligencji nie mogą dalej udawać, że są bezradni, rozbici wewnętrznie, czy uzależnieni nie wiadomo od kogo.
(zaloguj się aby pobrać plik w formacie pdf)
A.S.
--------------------------
http://www.monitorekonomiczny.pl/s17/Artykuły/a56/Wojsko_i_medycyna.
++++++++++++++++++++++++++++
ps.
Piloci w dziurawych butach. Tak wygląda polskie lotnictwo?
PAP - 23-10-2009 07:09
Raport pokontrolny rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, na który powołuje się "Rzeczpospolita", odsłania wojskową groteskę: zawodzi prawie wszystko, począwszy od wyposażenia i szkolenia, skończywszy na warunkach socjalnych.
Z raportu wynika np., że od dwóch lat Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej w Gdyni bezskutecznie występuje o nowy sprzęt radiolokacyjny. Ten, na którym teraz pracują piloci, jest najstarszy w Polsce i może zagrażać ich bezpieczeństwu.
Lotnicy marynarki dostają służbowe kurtki, buty, kombinezony tak fatalnej jakości, że muszą je kupować sami. Kombinezony lotnicze dostarczane są tylko w jednym rozmiarze, zelówki butów odpadają po dwóch tygodniach. To tylko niektóre z problemów. "Rzeczpospolita" podaje dalece więcej przykładów dotyczących nie tylko lotnictwa Marynarki Wojennej ale i innych formacji.
Nie lepiej dzieje się w zakresie szkolenia i warunków socjalnych. Nieszczelne okna, przez które wlewa się woda, przeciekające i zagrzybione sufity, jeden pokój przypadający na dziesięciu pilotów, to warunki w jakich pełnią oni służbę, podsumowuje rzecznik. - "To przypomina bardziej stalagi niż jednostkę wojskową", powiedział "Rzeczpospolitej" jeden z lotników.
Rzecznik MON ujawnił, że Sztab Generalny opracował już odpowiedź na raport RPO, ale żadnych jej szczegółów nie chciał podać.
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz