Sceny symboliczne z Mefistem w tle
FreeYourMind, czw., 08/10/2009 - 21:36
Patrzę na zdjęcie M. Kamińskiego na tle stojących w dwuszeregu policjantów i przypominam sobie wczesne lata 90., a zwłaszcza rok 1993, gdy już było wiadomo, że żadnego obalenia komunizmu nie ma, bo nie mogło być, że cała ta historia z nowym państwem to jedna wielka blaga i gdy recydywa komuny była czymś, co „salonowcy” i „styropianowcy” przyjmowali wzruszeniem ramion, a niektórzy tzw. czerstwi ludzie (z Czerskiej) wprost entuzjastycznie. Mimo że już wtedy wszystko było jasne, sądzę że nadal wielu z nas łudziło się jeszcze, że to państwo nie zgnije do tego stopnia, iż jedynym ratunkiem dla kogoś myślącego będzie osiedlanie się poza granicami. Sięgam pamięcią wstecz do tamtych lat nie tylko na kanwie świetnego tekstu P. Skwiecińskiego, ale wysłuchawszy dziś tyrady starego, ale przecież dobrego komunisty (zresztą, który z nich jest zły?) M. Borowskiego, który stwierdził, że Kamiński w ogóle nie powinien był zostać szefem instytucji walczącej z korupcją, bo był politykiem. Borowski, tak jak i inni towarzysze, musiał mieć przed oczami Ligę Republikańską, której akcje antykomunistyczne właśnie w okresie tryumfalnej recydywy pezetpeerowców wpędzały czerwonych w stany przedzawałowe (D. Waniek zaczęła mówić, a jakże, o „bojówkach”).
Warto uzmysłowić sobie, z jaką sceną mamy właśnie do czynienia: stary komunista, niemalże z pięścią podniesioną jak Gomułka gromiący warchołów (Borowskiemu zresztą klasyczny język Gomułki przez długie lata III RP był bardzo bliski, proszę się wczytać zwłaszcza w jego przemówienia antylustracyjne), z wysokości ambony sejmu „wolnej i niepodległej Polski”, deklasuje antykomunistę, za którym nawet teczki nie powinien nosić w naprawdę wolnym i niepodległym kraju. To jest Polska AD 2009. Nie jakieś wspomnienie, nie jakieś przywidzenie. Ta scena jest symboliczna. Można ją przełożyć na nieco prostszy język: „gdzie tobie, gnoju, do instytucji antykorupcyjnych nowego państwa!”, zdaje się mówić do Kamińskiego Borowski, a za nim i inni czerwoni. A za nimi, co też warto podkreślić, ta cała nowa nomenklatura ze styropianu plus jej młodzi zagończycy, których poza szybką i łatwą kasą nie interesuje nic.
Siedziałem dzisiaj z moim przyjacielem, z którym znamy się od podstawówki i tak analizując rozkład polskiego państwa – rozkład przeprowadzony właściwie w sposób totalny – od „wielkiej polityki” po sferę small biznesu, gdyż wszędzie liczą się dojścia, sitwy i nieformalne układy, zastanawiałem się głośno nad jednym: czy establishmentowi III RP stanowiącemu nową nomenklaturę, wyłonioną dzięki konszachtom z komunistami, udało się już w Polakach wyrobić to poczucie całkowitej bezradności (dokładnie jak w peerelu, gdy się chciało wyć z nędzy i upokorzenia), poczucie braku jakiegokolwiek wpływu na zmianę opresyjnego status quo - czy jednak Polacy mają jeszcze świadomość pleniącego się zła, kłamstwa, niesprawiedliwości, no i przerażającej, wołającej o pomstę do nieba, zbrodniczej głupoty.
Mój kumpel, gdy drążyliśmy kwestię, jak do tego wszystkiego mogło dojść, przywołał tę drżącą jak struna światła, frazę z Herberta: „gdyby nas lepiej i piękniej kuszono”. Właśnie. W „tamtych czasach” Mefisto chadzał jeszcze w leninowskiej kurtce, posyłając chłopców o ziemniaczanych twarzach i bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach. Owszem, Mefisto miał trochę do zaoferowania takim najwierniejszym współpracownikom, generalnie jednak kusić nie miał za bardzo czym, bo i niewiele pod ręką miał, bo swoich synów musiał zadowalać, a to komendanturą obozu, a to leninowską nagrodą, a to „wczasami w Soczi”, a więc na ich „synowską” czy może „...syńską” miarę. Z biegiem lat jednak Mefisto zamienił leninowską kurtkę na dobry garnitur i zasiadł do kuszenia w elegancki sposób i zebrał swoją klientelę jeszcze raz. I podziałało. Wielkie pieniądze, drogie kobiety, luksusowe auta, informacje ekonomiczne sprawiające, że już nie tylko sowiecki, ale i opozycyjny pucybut zmienia się w milionera i może krzyczeć „śmierć frajerom” i naśmiewać się z leszczy pałętających się za oknami ekskluzywnego i pilnie strzeżonego domu. Showtime. „Leszcze niech sobie radzą same, niech się uczą kraść pierwszy milion, albo niech spadają”, mówi sobie taki wybraniec Mefista i popijając piekielnie wykwintny alkohol, zaś Mefisto z uznaniem i uśmiechem kiwa głową, zajadając czarne winogrona.
K. Kieślowski powiedział kiedyś, zatykając jakiegoś głupkowato dopytującego dziennikarza, że komunizm jest nieuleczalną chorobą i że na to się umiera. Trzymając się tej myśli, można powiedzieć też tak, że komunizm jest nieuleczalną i zarazem zakaźną chorobą – umierają więc na nią także ci, którzy się zarażają od komunistów, i jest w stanie też umrzeć całe państwo. Neopeerel odziedziczył chorobę komunizmu od peerelu i to państwo właśnie na naszych oczach umiera. Określenie postkomunizm jest mylące, ponieważ okres komunizmu nie został zamknięty, choroba nie została powstrzymana, a organizm państwowy nie został wyleczony. Sowiecki nowotwór komunizmu przerzucił się (a właściwie przerzucony został) do „nowej Polski”. Nie zmienia i nie jest w stanie zmienić tego stanu rzeczy „integracja europejska”.
Jak wiemy jednak z zoologii nawet gnijącym organizmem potrafią się żywić rozmaite stworzenia: muchy, robaki, mrówki etc., toteż establishmentowi, który doprowadził Polskę do korupcyjnego paraliżu, do zagospodarowania przez mafię, której bosowie spotykają się zarówno z czerwonymi, jak i z różowymi synami Mefista, właśnie stan gnicia wydaje się stanem błogosławionym, ponieważ w normalnym państwie ścigającym przestępców (zwłaszcza tych w białych kołnierzykach) przez wzgląd na bezpieczeństwo obywateli, ci synowie egzystujący głównie dzięki temu, iż naginają do własnych potrzeb prawo (które zwykle sami dla siebie stanowią), nie mieliby żadnego politycznego wpływu. Może rządziliby jakąś dzielnicą portową albo ciemnym zaułkiem, lecz nie państwem i jego instytucjami.
Słyszałem dziś, że De Press wyszykował płytę („Myśmy Rebelianci”) z pieśniami „leśnych”, którzy zwalczali czerwoną zarazę. I tak sobie myślami biegnę nie tylko do przepięknej, skalistej i fiordami pokrytej Norwegii, którą A. Dziubek, śpiewający swym góralskim głosem o czerwonej zarazie, zna o wiele lepiej ode mnie; do leśnych, co odstrzeliwali czerwonych; do tego Kamińskiego ze zdjęcia; do tych wszystkich buców, których ubarwienie zlewa się w jeden wściekłokrwisty kolor – i do tego, czym Polska stała się w ostatnich dniach, bo nurtuje mnie takie pytanie: czy któregoś dnia nie uznamy, że hasło „precz z komuną” niesie w sobie imperatyw całkowicie aktualny. I nie wrócimy na ulice, z których przedwcześnie poszliśmy do domów pod koniec lat 80.
http://www.rp.pl/artykul/374985_Skwiecinski__Bo_to_taki_fajny_facet.html
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. ładane zdjecie
2. FYM
3. FYM
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A .K "Andruch"
http://andruch.blogspot.com
4. albo ludzie się ockną, albo ktoś ich ocknie z tego marazmu...