Pamiętniki z Rosji, ciąg dalszy

avatar użytkownika polskie-forum.pl
Środa: No i doczekałem się, znowu w Tule. Miesiąc bez Kolii dłużył się strasznie. Kto wymyślił te święta? Na szczęście już po wszystkim. Tak więc zadaniem tygodnia było podejście dwóch dużych klientów w okolicy. Zaczęło się niewinnie. Pojechaliśmy w poniedziałek wieczorem z Moskwy do Tuły i już o 21 byliśmy na miejscu. Sauna, pogadaliśmy trochę - nic specjalnego - nudy można by rzec. Wtorek, minął pod kątem składania deklaracji VAT-owskiej oraz walki z wirusami komputerowymi. Ciekawie miało być od środy. Wstaliśmy ok 8 rano i spakowaliśmy rzeczy, gdyż po południu mieliśmy udać się do hotelu do Lipecka, 270 km na południe od Tuły. Chcieliśmy tam podjechać do dużego klienta. Zaczęło się już rano. Janek zadzwonił do mnie zrozpaczony, że nasz szanowny dział eksportu fakturuje nowego i poważnego klienta z Moskwy jakimiś dziwnymi cenami. Faktycznie, niektóre elementy były sprzedawane z marżą 400% a inne po jednej trzeciej ceny zakupu. Logiki jak zwykle żadnej, ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić. Prowadząc biuro w Chinach sam przygotowywałem oferty - nikomu w tym zakresie nie ufając. Jak widać, robiłem dobrze. Janek pisał maile, otrzymując automatyczne odpowiedzi od kolegów, że być może zapoznają się z treścią jego pretensji za tydzień. Musiał się mocno zdenerwować brakiem reakcji na jego uwagi, bo kolejny telefon wiązał się z poważnymi pretensjami do mojej osoby. Czymże sobie na to zasłużyłem? A to już dłuższa historia. Otóż po tym jak wyłączono mi możliwość rozmów międzynarodowych na rosyjskiej komórce ze względu na fakt, że ... za dużo dzwoniłem do Polski, Niemiec i do Chin (były to oczywiście rozmowy służbowe, z niewielkim udziałem prywatnych) pozostały mi międzynarodowe smsy. Na szczęście są one tanie, jeden kosztuje ok. 5 groszy. Nie zważając więc na koszta, smsowałem sobie do woli. Wysyłając 10 smsów dziennie po miesiącu ich liczba osiąga imponujące trzy setki - to prosta matematyka - zdawałoby się. Wracając więc do pretensji Janka: okazało się, że wysłałem w miesiącu aż 400 smsów. Wykrzyczał mi więc, jak bardzo jest tym faktem zbulwersowany. Zadałem więc proste pytanie: ile to wszystko kosztowało, na co otrzymałem odpowiedź, że 300 rubli, czyli z grubsza licząc 30 złotych, albo jak kto woli, 7 euro. Kolosalna kwota. Zaproponowałem więc, że skoro firmy nie stać również na pokrywanie kosztów moich smsów to sam je zapłacę. Pomysł spotkał się z aprobatą. Ostatecznie miałem więc poczucie, że nie naciągam firmy robiącej setki milionów euro obrotu na siedmioeurowe kwoty. Mogłem iść spać z czystym sumieniem. Tak, tym się zajmują nasi „managerowie międzynarodowej klasy”. Ale to był dopiero początek dnia. Miało mi być jeszcze dane dowiedzieć się, czym się ci sami managerowie nie zdążyli zająć. Liczenie moich smsów najwyraźniej zbytnio zaprzątnęło im uwagę. W drugiej połowie dnia dowiedziałem się, że do Lipecka pojedziemy po wizycie naszego nowego dealera z Tweru. Był już w drodze. Hmm, plan napięty. Ale o tym, że Kolia nie potrafi planować czasu zdążyłem się już przekonać. I tym razem nie było inaczej. Tak więc po obiedzie wziął się za przygotowanie oferty dla naszego klienta z Lipecka. Czego by nie powiedzieć - czas najwyższy. Podczas nieszczęsnych prób przygotowania tejże oferty okazało się raptem, że nasz program do ofertowania w ogóle nie ma przygotowanej takiej kombinacji produktów, jaka była potrzebna dla tego klienta. Przy kolejnych odsłonach przekonaliśmy się jeszcze, że nawet ceny zakupu tych produktów nie są jeszcze ustalone na nowy rok a i ceny sprzedaży nie zostały zmienione, choć moim zdaniem obowiązkowo powinny. Odpowiadałoby to też naszym „założeniom strategicznym”. Ubaw miałem po pachy, szczególnie w obliczu faktu, iż nasi managerowie zamiast wykonywać swoją pracę zajmują się liczeniem moich smsów, po to aby dojść do kolosalnych kwot rzędu ... siedmiu euro. Kolia sklecił dla największego producenta okien w okolicy jakąś prowizorkę z nadzieją, że rzetelna oferta miała nadejść następnego dnia z centrali. Akurat... Dealer z Tweru zapukał do drzwi naszego biura ok. godz. 20-tej. Po serdecznym przywitaniu z Kolią i długiej dyskusji na temat nieruchomości w Egipcie wybraliśmy się na kolację. Tym razem bez wódki, gdyż obaj panowie mieli dziś przed sobą jeszcze długie drogi. Jakże cieszył mnie ten prosty fakt. Skończyliśmy o 23, po czym ruszyliśmy w drogę. Kolia 10 minut stukał w swojego „Garmina”, który znalazł najkrótszą drogę do celu. Pojechaliśmy zgodnie z jego zaleceniami. Otrzeźwieliśmy w lesie, gdy droga się skończyła i zginęła pod zwałami śniegu. Dalej nic nie było. Zawróciliśmy, by o 23:50 powrócić do Tuły i aby udać się do właściwej drogi, którą Kolia znał. Oj ta technika. Krótko przed pierwszą w nocy ujechaliśmy już ok. 60 km od Tuły i zatrzymaliśmy się na noc w znanym już hotelu w Bogarodzicku. Tam, po próbie rozłożenia prześcieradła, które okazało się być znacznie mniejsze od mojej wersalki udało mi się usnąć. W jednym pokoju z Kolią, ma się rozumieć.
Etykietowanie:

3 komentarze

avatar użytkownika polskie-forum.pl

1. Pamiętniki z Rosji

Czwartek

Wstaliśmy normalnie, Kolia siedział ok. pół godziny pod prysznicem - rzadko to robił. Ale dziś wielki dzień, jechaliśmy przecież do dużego klienta. Na tą okazję zabrał nawet garnitur. W końcu ciepła woda przestała ciec z kranu, została tylko lodowata. Wtedy Kolia zdecydował się udostępnić mi łazienkę. Mycie było więc dosyć szybkie. Strumienie lodowatej wody spływające po moim ciele sprawiają mi frajdę tylko po wyjściu z sauny. Zjedliśmy śniadanko, dwa papieroski i w drogę.

 

Kolia lubi jeździć zdecydowanie. Rosyjska milicja też lubi takich kierowców - z czegoś muszą przecież żyć. Pierwszy raz zostaliśmy więc zatrzymani ok. 40 minut po wyjeździe. Prędkość. Po 10 minutach wrócił zadowolony, że obyło się na 200 rublach. Jechaliśmy dalej, wyprzedzaliśmy TIRy, których na tej trasie było zatrzęsienie. Przy kolejnym ukazała nam się znowu milicyjna pałka. Podobno kiedyś była tu linia ciągła - tak twierdzili. Kolia z kolei uwielbia się z nimi kłócić. Tak było i tym razem. Było słychać tylko jego, machał rękoma. Wzięli go do samochodu i wyszedł po ok. 45 minutach prosząc mnie o paszport i anonsując, że będę świadkiem. Super, jeszcze to mi było potrzebne. Po kolejnych 20 minutach spędzonych w „mentowozie”, jak to się tu lokalnie określa wyszedł przygaszony. Zabrali mu prawo jazdy i dali jakieś terminowe. Cieszył się, że ma jeszcze amerykańskie. Coż, i tak bywa.

 

Linia "ciągła inaczej".

 

Oferty z centrali nie było. W ogóle, podobno, rosyjski dyrektor nie pofatygował się dziś na czas do pracy. Ze względu na kontrole drogowe mamy już niezłe opóźnienie. Czy w ogóle zdążymy dojechać do klienta? Krótko przed Lipeckiem otrzymaliśmy z centrali odpowiedź, że porządnej oferty w ogóle nie będzie. Mamy jechać z naszą prowizorką i próbować coś zdziałać. Czyli wszystko jak zawsze.

 

W Jelecu tankowaliśmy. Zapaliła się lampka rezerwy. Kolia ma 60-litrowy bak a na rezerwie jest ok. 8, czyli można założyć, że brakowało 53 litry. Weszło aż 61. Cuda, po prostu cuda.

 

Zdążyliśmy. Wpadliśmy na godzinę przed końcem pracy. Dyrektora, z którym Kolia był umówiony już nie było. Przydzielili nam szefa logistyki oraz szefa produkcji. Rozmowa nawet się kleiła. Niemniej droga do ew. kontraktu była jeszcze długa i wyboista. Biorąc pod uwagę kompetencje pracowników naszej firmy - raczej mało prawdopodobna. Ale właśnie to jest jednym z powodów dla którego mam tego wszystkiego dosyć. Wieczorem przez godzinę jeździliśmy po Lipecku szukając hotelu. To wcale nie jest takie proste. Hoteli jest niewiele, są drogie a ich standard opłakany. Po długiej dyskusji z taksówkarzami na postoju pod „Gostinicą Sowietskaja” udaliśmy się do najlepszego podobno w mieście „Hotelu Lipeck”. Było całkiem znośnie.

 

Za 1000 rubli na godzinę wynajęliśmy sobie olbrzymią saunę z chłodnym basenem, olbrzymim stołem, fotelami oraz pokojem z łóżkiem „do odpoczynku”. Podobno wszędzie w takich miejscach są kamery oraz wszystko jest nagrywane. W Rosji ważne jest, aby na każdego mieć jakieś kompromitujące materiały. Bez nich przekonywanie ludzi do współpracy bywa trudniejsze. Goście zamawiają więc dziewczyny, beztrosko swawolą a materiały się same zbierają. Ot, jak sprytnie... Po saunie jeszcze tylko przydroga i niezbyt dobra kolacja z kuchenki mikrofalowej, na którą musieliśmy czekać ok. godziny i dzień można było uznać za zakończony.

Kolumb http://polskie-forum.pl
avatar użytkownika Maryla

2. Kolumb

znam te klimaty z delegacji ;) Wszędzie w sowietach jest identycznie. Róznica z pribałtyczkami była taka, że wszyscy maja "kontakty" z Rosją i mogą "wsio" pakupit i pradat, szto tolko hocziesz. Lubię tych ludzi i te klimaty, ale zrezygnowałam , bo watroba mi była miła ;) Bania u wojakow - to było cos "ekstra" - w autentycznej jednostce wojskowym gazikiem z salutem - brzozowe witki, wódka,piwo polewane na żar ;)) Kto nie zna tych klimatów, nie uwierzy ;) pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Egon

3. Kolumbie !

Witam. Można jeszcze ? Ciekawie się czyta. Pozdrowienia.