Bezsens wojennych decyzji. Ostatni dzień Powstania na Żoliborzu

avatar użytkownika witas
Bezsens wojny, jej ślepego, niezależnego od słusznej czy błędnej decyzji losu w przełożeniu na życie lub śmierć „mięsa armatniego” uwydatnia poniższy opis jednego z tragicznych epizodów ostatniego dnia walk Żoliborza. Teoretycznie z punktu widzenia wojskowego najsłuszniejsza decyzja zaskutkowała bardzo tragicznie. Wprowadzenie tematyczne: 30 września 1944 po drugim dniu zmasowanego, bezwzględnego natarcia jednej z najlepszych niemieckich dywizji pancernych ( "pod względem wyszkolenia i wartości bojowej była jedną z najlepszych naszych pancerdywizji. W natarciu była znakomita" - rel. gen. vom dem Bacha) na okrążoną przedostatnią polską enklawę Warszawy, pomimo zaciętego, uporczywego oporu nieźle uzbrojonych Powstańców ich stan posiadanie skurczył się gwałtownie do kilkusetmetrów między ulicą Słowackiego a parkiem Moniuszki (teraz ogródki działkowe przy Promyka). Położenie Żoliborza ułatwiało atak niemieckiem czołgom, płaskie, szerokie ulice pozbawione gęstej jak na Starówce czy Śródmieściu zabudowy (przed wojną znacznie ściślej zabudowanym niż teraz) utrudniały obronę pozbawionym broni pancernej Polakom. Jednak bliskość Wisły stwarzała możliwość wywalczenia przeprawy na Pragę, sztab 1.Armii LWP zaproponował pomoc oferując zasłonę lotniczą i artleryjską, zasłonę dymną oraz łodzie. Zadaniem Powstańców było przebić się przez 500 metrów niemieckiego terenu, przemyślnie umocnionego dwoma rzędami okopów - jeden w stronę AK-owskiego Żoliborza, drugi w stronę LWP-olskiej Pragi. Desperacki, krwawawy atak oddziałów "Żyrafy" kapitana Witolda i "Żbika" kapitana "Sławomira" wyrzucił szkopów z pierwszej linii okopów. Gdy nasi szykowali się do zaatakowania drugich, ostatnich okopów zamiast posiłków przyszedł rozkaz wycofania się, bo okazało się, że LWP nie może wytworzyć sztucznej mgły do zasłony i „łodzie gdzieś się zagubiliś", ale "do wieczora je ściągną. Słowo radzieckiego, tfu! polskiego oficera!" - Wszystko na daremnie! Zabici, wielu rannych, a kolejny niemiecki atak już grzeje silniki. W takich warunkach wschodnia część ulicy Krasinskiego od Placu Wilsona (patron na 50 lat przemieniony na Komunę Paryską) w stronę Wisły była najważniejszą rubież obronną. „Niestety broniące ją oddziały podporuczników Ostromira i Czerwca zostały zepchnięte impetem teutońskim wgłąb uliczek Karpińskiego i Dziennikarskiej. Przybyły na zagrożone miejsce kapitan "Jur" (Marian Kamiński dowódca zgrupowania "Żaglowiec") poprowadził cofających się do przeciwnatarcia, lecz wybuch "Goliatha" (niemiecka mina ruchoma o wielkiej sile wybuchu) wywołał ponownie popłoch. Kpt. Jur opanował swoim autorytetem i spokojem położenie i zawrócił powstań ców, aby ci obsadzili swoje poprzednie stanowiska. Gdy AK-owcy doszli do podwórza domu nastąpił wybuch kolejnego "Goliatha" i całe skrzydło runęło, grzebiąc większość Powstańców. W kilka minut potem Niemcy obsadzili ruiny.” P.S. To dosyć osobisty text. Nie dziw, że Marian Kamiński po wojnie niechętnie wspominał swoje powstańcze bohaterskie czyny, od walk w osamotnionej grupie w Śródmieściu, a po przejściu przez Starówkę obronę południowej krawędzi Żoliborza. On przeżył, a jego podkomendni - choć absolutnie nie przez niego - polegli. Można tylko powiedzieć: Cześć Ich pamięci!
Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika niezalezny2006

1. Powstancy warszawscy

Sa godni najwyzszej czci.Tyle lat nawet nie mogli sie przyznawac do tego ze nimi byli.To hanba dla komunistow iobecnych postkomunistow.

kat.

avatar użytkownika witas

2. Niezalezny2006

a hańbą dla polskiej kinematografii jest to, że od 1979 r. nie wyprodukowała żadnego filmu poświęconemu Powstaniu Warszawskiemu. pozdrawiam
Witek