Od monopolu się zaczęło...
FreeYourMind, czw., 30/07/2009 - 08:43
i na monopolu powinno się skończyć – taka jest odpowiedź na pytania stawiane przez R. Ziemkiewicza w jego dzisiejszym artykule w „Rz”. Ja nie mam żadnych problemów ze zrozumieniem sytuacji, w której pracownicy(e) wieloresortowego Ministerstwa Prawdy (z centralą przy Czerskiej, zadekretowaną przy Mysiej w 1989 r.) myślą, mówią i robią to samo w ramach swej propagandowej pracy, której początki sięgają przełomu lat 80. i 90., a u niektórych, jak choćby J. Żakowski wcześniejszych lat służby „na odcinku młodzieży” (jak np. w tygodniku „na przełaj”, gdzie zajmował się prasą III obiegu). Oczywiście, bywają chlubne wyjątki, jak I. Śledzińska-Katarasińska, która właśnie w ramach prac nad ustawą medialną pragnęła zapewnić monopol Ministerstwu Prawdy, a swoje najlepsze szlify dziennikarskie brała przecież w latach 60., jak wiemy.
W czymże jest lepszy (dla tego typu ludzi) monopol od wolnej konkurencji na rynku medialnym to chyba nikogo zdrowo myślącego nie trzeba przekonywać, wystarczy wszak wspomnieć na to, co się działo w peerelu czy innych krajach komunistycznych. Z jednej strony uzyskuje się całkowitą sterowność środków przekazu i pełną kontrolę nad procesami pieriekowki (w III RP procesy te nabrały nowego rozmachu właśnie za sprawą postkomunistycznej „GW”, która nadała ton budowie „nowego Polaka”), z drugiej zaś – pozwala to niewyobrażalnej masie miernot znaleźć zatrudnienie w mediach wyłącznie dzięki odpowiedniemu wysługiwaniu się politrukom na kierowniczych czy po prostu dziennikarskich stanowiskach. Monopol na rynku zapewnia sukces ekonomiczny, monopol kulturowy daje wpływ na przemiany świadomości (a chyba nikt nie powie, że ambicją „Czerska people” nie była od „obalenia komunizmu” taka właśnie – kontrolowana – przemiana), a zarazem nie ma problemu z zatrudnieniem, bo miernoty walą drzwiami i oknami, wiedząc, że wcale a wcale nie liczą się kompetencje (bo i nie mogą się liczyć), a jedynie dyspozycyjność i wyczuwanie mądrości etapu.
W badaniach społecznych mówi się o jednym z podstawowych zjawisk, jakim jest konformizm, pozwalający (a czasami nakazujący) ludziom w najrozmaitszych środowiskach dostosowywać się do wymogów grupy i „spełniać jej oczekiwania”, toteż akces miernot do Ministerstwa Prawdy (rozmaitych gazet, tygodników, radiostacji i telewizji) ma to właśnie proste podłoże. W rozpoznawaniu tego, czego oczekuje Ministerstwo na danym etapie pomagają głosy jego pracowników, które są publikowane na tyle często i z takim rozgłosem, że największy tłuk jest w stanie zrozumieć, w czym rzecz. Naturalnie, nie jest przypadkiem, że to samo głoszą w swych „analizach i komentarzach” zarówno przy Czerskiej, jak w „inteligenckiej” komunistycznej „Polityce” czy na antenach WSI24. Ta jednomyślność jest wynikiem pewnego wspólnego doświadczenia granicznego środowisk komunistycznych i „opozycyjnie konstruktywnych”, które polegało na zwarciu się w tańcu wiekopomnego pojednania. Okazuje się bowiem, że jeśli oprawca odstępuje od gwałtu, tylko zastosuje metodę gry wstępnej i obsypie różami i czekoladkami (nie ciosami czy pałkami), a na koniec postawi sowieckiego szampana i wódzię, nie zaś odbezpieczony pistolet i lampę skierowaną w twarz, to można z nim odbyć stosunek, który staje się początkiem dłuższego, pogłębionego uczucia. I to z wzajemnością. Jest to wprawdzie fenomen do zbadania dla psychopatologów sądowych czy kryminologów społecznych, ale zwracam na to uwagę choćby z tego względu, że samym zainteresowanym wspomnienie tego stosunku jakoś się zatarło w pamięci, a przecież nie ma czego się wstydzić. Zawsze to lepsze niż brutalny gwałt, podkreślam.
Jeśli więc Ziemkiewicz pisze: „Nie chce mi się powtarzać pytań naiwnych: dlaczego poseł PiS jest śmieszny, kiedy chce czyścić kioski z pornografii, a posłanka PO nie jest śmieszna, kiedy chce czyścić pobocza z prostytutek, albo dlaczego nieumieszczenie w lekturach obowiązkowych Witolda Gombrowicza przez ministra Romana Giertycha było zamachem na polską kulturę, a radosna twórczość minister Katarzyny Hall, odbierająca zupełnie wartość publicznej edukacji, nie budzi zastrzeżeń (choć i ona Gombrowicza z lektur wykreśliła, tym razem przy kompletnym milczeniu jego obrońców).
Nie będę pytał, dlaczego słowa Jarosława Kaczyńskiego o ZOMO są bezustannie powtarzane, i są zresztą jedynym dowodem zagrożenia dla państwa, jakim miały być jego rządy, a niejasna sytuacja mieszkaniowo-biznesowa ministra Pawła Grasia, powiązania szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, niespełnienie obietnicy, że po wyborach rząd wyjaśni wreszcie, komu i na jakich warunkach sprzedał stocznie, dofinansowanie pieniędzmi warszawiaków budowy stadionu, z którego korzystać będzie Legia Warszawa – klub będący własnością ITI, nie wspominając już o prostactwie posła Janusza Palikota i niezrównoważeniu marszałka Stefana Niesiołowskiego, są – jak na razie – tematami uważanymi przez znaczącą część mediów za całkowicie nieatrakcyjne” - to wyjaśnienie tej zagadki jest proste. Nie po to się przez 20 tłustych lat buduje monopol, by naraz z niego zrezygnować i bawić się w pluralizm opinii. Znam ludzi, którzy i tak uważają, że komunistyczna „Polityka” bardzo się różni od „GW”, a więc są osoby, dla których pluralizm istnieje, wystarczy tylko, by pozostawić głos Passentowi i Michnikowi, ci wszak pięknie się różnią. Zresztą nie tylko o monopol jako monopol chodzi. Jak wiemy z doświadczenia komunizmu, monopol jest sposobem na nieinformowanie o świecie, czyli na tworzenie spójnego, całościowego, a zarazem fałszywego obrazu rzeczywistości. Trzeba się nad tym nieźle napracować, stąd machina peereowska zatrudniała tysiące specjalistów na najrozmaitszych odcinkach (od sportu po „kulturę wysoką”). Nie można więc wymagać od ludzi działających na rzecz takiego monopolu, że nagle zaczną dostrzegać rzeczy, których nie ma. Tego zaś domaga się Ziemkiewicz. Wspomniane przez niego patologie nie istnieją właśnie dlatego, że Ministerstwo Prawdy ich nie ma w swoim wykazie. I nie będzie miało, gdyż nie po to zostało powołane do życia w III RP.
http://www.rp.pl/artykul/9133,341883_Ziemkiewicz__Sumienia__propagandystow.html
W czymże jest lepszy (dla tego typu ludzi) monopol od wolnej konkurencji na rynku medialnym to chyba nikogo zdrowo myślącego nie trzeba przekonywać, wystarczy wszak wspomnieć na to, co się działo w peerelu czy innych krajach komunistycznych. Z jednej strony uzyskuje się całkowitą sterowność środków przekazu i pełną kontrolę nad procesami pieriekowki (w III RP procesy te nabrały nowego rozmachu właśnie za sprawą postkomunistycznej „GW”, która nadała ton budowie „nowego Polaka”), z drugiej zaś – pozwala to niewyobrażalnej masie miernot znaleźć zatrudnienie w mediach wyłącznie dzięki odpowiedniemu wysługiwaniu się politrukom na kierowniczych czy po prostu dziennikarskich stanowiskach. Monopol na rynku zapewnia sukces ekonomiczny, monopol kulturowy daje wpływ na przemiany świadomości (a chyba nikt nie powie, że ambicją „Czerska people” nie była od „obalenia komunizmu” taka właśnie – kontrolowana – przemiana), a zarazem nie ma problemu z zatrudnieniem, bo miernoty walą drzwiami i oknami, wiedząc, że wcale a wcale nie liczą się kompetencje (bo i nie mogą się liczyć), a jedynie dyspozycyjność i wyczuwanie mądrości etapu.
W badaniach społecznych mówi się o jednym z podstawowych zjawisk, jakim jest konformizm, pozwalający (a czasami nakazujący) ludziom w najrozmaitszych środowiskach dostosowywać się do wymogów grupy i „spełniać jej oczekiwania”, toteż akces miernot do Ministerstwa Prawdy (rozmaitych gazet, tygodników, radiostacji i telewizji) ma to właśnie proste podłoże. W rozpoznawaniu tego, czego oczekuje Ministerstwo na danym etapie pomagają głosy jego pracowników, które są publikowane na tyle często i z takim rozgłosem, że największy tłuk jest w stanie zrozumieć, w czym rzecz. Naturalnie, nie jest przypadkiem, że to samo głoszą w swych „analizach i komentarzach” zarówno przy Czerskiej, jak w „inteligenckiej” komunistycznej „Polityce” czy na antenach WSI24. Ta jednomyślność jest wynikiem pewnego wspólnego doświadczenia granicznego środowisk komunistycznych i „opozycyjnie konstruktywnych”, które polegało na zwarciu się w tańcu wiekopomnego pojednania. Okazuje się bowiem, że jeśli oprawca odstępuje od gwałtu, tylko zastosuje metodę gry wstępnej i obsypie różami i czekoladkami (nie ciosami czy pałkami), a na koniec postawi sowieckiego szampana i wódzię, nie zaś odbezpieczony pistolet i lampę skierowaną w twarz, to można z nim odbyć stosunek, który staje się początkiem dłuższego, pogłębionego uczucia. I to z wzajemnością. Jest to wprawdzie fenomen do zbadania dla psychopatologów sądowych czy kryminologów społecznych, ale zwracam na to uwagę choćby z tego względu, że samym zainteresowanym wspomnienie tego stosunku jakoś się zatarło w pamięci, a przecież nie ma czego się wstydzić. Zawsze to lepsze niż brutalny gwałt, podkreślam.
Jeśli więc Ziemkiewicz pisze: „Nie chce mi się powtarzać pytań naiwnych: dlaczego poseł PiS jest śmieszny, kiedy chce czyścić kioski z pornografii, a posłanka PO nie jest śmieszna, kiedy chce czyścić pobocza z prostytutek, albo dlaczego nieumieszczenie w lekturach obowiązkowych Witolda Gombrowicza przez ministra Romana Giertycha było zamachem na polską kulturę, a radosna twórczość minister Katarzyny Hall, odbierająca zupełnie wartość publicznej edukacji, nie budzi zastrzeżeń (choć i ona Gombrowicza z lektur wykreśliła, tym razem przy kompletnym milczeniu jego obrońców).
Nie będę pytał, dlaczego słowa Jarosława Kaczyńskiego o ZOMO są bezustannie powtarzane, i są zresztą jedynym dowodem zagrożenia dla państwa, jakim miały być jego rządy, a niejasna sytuacja mieszkaniowo-biznesowa ministra Pawła Grasia, powiązania szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, niespełnienie obietnicy, że po wyborach rząd wyjaśni wreszcie, komu i na jakich warunkach sprzedał stocznie, dofinansowanie pieniędzmi warszawiaków budowy stadionu, z którego korzystać będzie Legia Warszawa – klub będący własnością ITI, nie wspominając już o prostactwie posła Janusza Palikota i niezrównoważeniu marszałka Stefana Niesiołowskiego, są – jak na razie – tematami uważanymi przez znaczącą część mediów za całkowicie nieatrakcyjne” - to wyjaśnienie tej zagadki jest proste. Nie po to się przez 20 tłustych lat buduje monopol, by naraz z niego zrezygnować i bawić się w pluralizm opinii. Znam ludzi, którzy i tak uważają, że komunistyczna „Polityka” bardzo się różni od „GW”, a więc są osoby, dla których pluralizm istnieje, wystarczy tylko, by pozostawić głos Passentowi i Michnikowi, ci wszak pięknie się różnią. Zresztą nie tylko o monopol jako monopol chodzi. Jak wiemy z doświadczenia komunizmu, monopol jest sposobem na nieinformowanie o świecie, czyli na tworzenie spójnego, całościowego, a zarazem fałszywego obrazu rzeczywistości. Trzeba się nad tym nieźle napracować, stąd machina peereowska zatrudniała tysiące specjalistów na najrozmaitszych odcinkach (od sportu po „kulturę wysoką”). Nie można więc wymagać od ludzi działających na rzecz takiego monopolu, że nagle zaczną dostrzegać rzeczy, których nie ma. Tego zaś domaga się Ziemkiewicz. Wspomniane przez niego patologie nie istnieją właśnie dlatego, że Ministerstwo Prawdy ich nie ma w swoim wykazie. I nie będzie miało, gdyż nie po to zostało powołane do życia w III RP.
http://www.rp.pl/artykul/9133,341883_Ziemkiewicz__Sumienia__propagandystow.html
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. FYM-ie,
jerry
2. @FYM-ie, @jerry
Selka
3. Wołek nie ma czasu.
4. Free-jest puralizm...)))