Ludobójstwo na Woli (2)

avatar użytkownika kokos26

Część drugą o „wypędzonych” ze swoich domów i pomordowanych mieszkańcach warszawskiej Woli dedykuję Pani Erice Steinbach.

Archiwum GKBZHwP – Protokół zeznań ks. Bernarda Filipiuka, 1946r.

„Bezpośrednio za wiaduktem kolejowym widziałem na burcie dużo zamordowanych Polaków, Polek, nawet dzieci, a wśród nich leżały walizki, teczki i inne tobołki. Po drugiej stronie na burcie stał karabin maszynowy, z którego widocznie rozstrzeliwano ludzi. Skierowano nas na lewo-zdaje się ul. Magistracką i

poprowadzono nas obok toru kolejowego na podwórko jakiejś fabryki. Wtłoczono nas do dwóch olbrzymich hal fabrycznych i kazano nam usiąść na ziemi.

Po jakimś czasie przypędzono spora partię ludzi – podobno mieszkańców z ul. Działdowskiej, z domów przy ulicy Wawelberga i innych ulic. Wkrótce po tym przywieziono kilkoma samochodami mężczyzn i kobiety. W fabryce był taki tłok, że nie było ani jednego miejsca gdzie mógłby kto usiąść.

Między godziną drugą a trzecią po południu weszli do fabryki gestapowcy i od razu zaczęli wybierać mężczyzn zdrowych. Wypędzono ich przed fabrykę, ustawiono czwórkami i gdzieś poprowadzono pod silnym konwojem. Gestapowcy zapowiedzieli, że biorą ich do rozbierania barykad. To wyciąganie ludzi zdrowych trwało gdzieś do godziny czwartej po południu. Około godziny 4.30-5.00 po południu gestapowcy zabrali pierwszą partie chorych z fabryki.

Za chwilę następną partię, wśród której byłem i ja. Na dziedzińcu fabrycznym ustawili nas czwórkami [w grupach] po dwanaście osób. Takich dwunastek naliczyłem kilka w tej partii ludzi, w której ja byłem. Gestapowcy zażądali od nas, byśmy oddali zegarki, pierścionki, wieczne pióra i inne drogocenne rzeczy. Widziałem bardzo dużo zegarków na tej pace i innych drobiazgów. Ja swój zegarek i wieczne pióro włożyłem do dolnej kieszeni w sutannie i nie oddałem, myśląc, że może po tym zegarku kiedyś moja rodzina rozpozna moje zwłoki. Byliśmy już pewni, że idziemy na śmierć, tak samo jak poprzednia partia ludzi wyciągniętych z fabryki.

Wówczas byłem już w sutannie i w pantoflach, które szarytka zabrała z mojego pokoju w szpitalu, gdy już mnie tam nie było i w tej fabryce doręczyła mi. Poprowadzona nas ta samą drogą obok toru kolejowego, którą szliśmy przedtem do fabryki. Cała ta trasa z jednej i drugiej strony obstawiona była żołnierzami, stojącymi w odstępach mniej więcej 10 m z karabinami skierowanymi w naszą stronę, to jest do środka jezdni.

Ponadto każda dwunastka ludzi była obstawiona gestapowcami z rewolwerami w ręku. Przeprowadzono nas w poprzek ul. Górczewskiej na druga stronę, tuż obok toru kolejowego-zdaje się, że był to numer posesji 35, bo tak mi mówiono rok po tym w szpitalu. Jest to miejsce po prawej stronie ul. Górczewskiej zaraz obok toru kolejowego, ale za nim idąc od ul. Płockiej. Dzisiaj stoi już tam krzyż pamiątkowy. Miejsce egzekucji – to było duże podwórko, po prawej stronie był tor kolejowy, naprzeciwko płonąca kamienica piętrowa i tak samo płonąca kamienica po lewej stronie. Gdy nas przyprowadzano na to podwórko, stało jeszcze kilka dwunastek ludzi wziętych przede mną z fabryki, chorych i zdrowych, oczekujących na swoją śmierć.

Wówczas ukradkiem wyciągnąłem zegarek z głębokiej kieszeni sutanny i zobaczyłem, że była godzina 17.30. Po dwunastu ludzi bez przerwy podprowadzano i rozstrzeliwano. Rozkaz strzelania wydawał gestapowiec. Trzech żołnierzy stało na początku podwórka po lewej stronie z bronią maszynową i oni na rozkaz salwą rozstrzeliwali. Obok nich przechodziłem i dokładnie widziałem, iż wszyscy byli w mundurach niemieckich, jeden z nich wyglądał z twarzy na Mongoła. Nie wiem, czy byli to Niemcy, czy innej narodowości.

Stałem na tym podwórku może 15 – 20 minut i widziałem dokładnie, jak przede mną rozstrzeliwano każdą dwunastkę ludzi, strzelając w plecy. Widziałem, jak po salwie gestapowiec dobijał jeszcze rannych z rewolweru strzelając w głowę. Trupami było już założone jakieś ¾ tego podwórka, niektóre z nich bliżej płonących domów paliły się. W tym oczekiwaniu na swoją bezpośrednią śmierć ks. Żychoń, misjonarz z Krakowa, który jako chory był w Szpitalu Wolskim, udzielił wszystkim generalnego rozgrzeszenia, a ja jemu, po czym na wezwanie jednego chorego odmówiliśmy głośno po raz ostatni „Ojcze nasz”.

Przy ostatnich słowach „Ojcze nasz”, gestapowiec krzyknął: „Na przód!” Jedna chwila, a usłyszałem po niemiecku – ognia. Padła salwa, a ja przewróciłem się razem z ks. Żychoniem, który mnie słabego po operacji trzymał cały czas za rękę, on mnie tez za sobą pociągnął. Od razu zorientowałem się, że żyję i nie jestem ranny, ale zacząłem udawać trupa, wiedząc, że gestapowiec dobija żyjących.

Gdy do mnie podszedł, kopnął mnie w kolana, zaklął i strzelił do głowy z rewolweru, kula przeszła koło ucha. Byłem więc uratowany. Po tym rozstrzeliwano następne dwunastki ludzi. Z jednej dwunastki kobieta padła czubkiem głowy na moje stopy. I po rozstrzeliwaniu jeszcze kilku dwunastek zaczęła głośno wołać, że żyje i nie jest ranna. Wówczas podbiegł do niej jeden z tych żołnierzy, którzy rozstrzeliwali i całą serię strzelił do niej z rozpylacza. Widziałem to, gdyż leżałem tak, iż niepostrzeżenie zerkając w kierunku swoich nóg, obserwowałem cały czas oprawców.

Przez cały czas lękałem się, że może mnie jakaś zabłąkana kula trafić, gdyż strzelali do dwunastek w kierunku leżących trupów. Tak leżałem w ciągłej obawie śmierci do godziny 11.30 wieczorem dnia 5 sierpnia 1944 r.

O tej godzinie przestali już strzelać, a ci trzej oprawcy odeszli, zapaliwszy papierosy, na ul. Górczewską i stanęli na burcie przed wjazdem pod tunel. Wówczas zacząłem się wyczołgiwać po trupach do kamienicy, przed którą nas rozstrzeliwano. W mojej dwunastce razem ze mną była kobieta. Na ręku trzymała małe dziecko, które mogło mieć rok. Z tym dzieckiem została rozstrzelana.

Prosiła gestapowca, aby najpierw zabił dziecko, a potem ją. Uśmiechnął się tylko i nic nie odrzekł. Dziecko to po rozstrzelaniu długo kwiliło i płakało, słyszałem to, a jego kwilenie krew mi w żyłach mroziło.

Niewątpliwie słyszeli to oprawcy hitlerowscy. Wiem, że rozstrzelano lekarzy Szpitala Wolskiego, bo widziałem, jak byli rozstrzeliwani. Według moich obliczeń-a całe podwórko widziałem zasłane trupami z domu, do którego wczołgałem się, rozstrzelano tam około 2000 osób”.

Etykietowanie:

4 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. pierwsza część tu:

5,6,7, sierpnia 1944 na Woli


http://www.blogmedia24.pl/node/16517

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Pelargonia

2. Polecam gorąco wysłuchanie tego:

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=17524 http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=17526 Pozdrawiam serdecznie

"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz

avatar użytkownika Tymczasowy

3. Siwy czlowiek

Jako dziecko widzialem dosc mlodego czlowieka, calego siwego. Opowiedzial mi, ze byl w grupie rozstrzeliwanych. Udalo mu sie uciec z kilkoma osobami. Po godzinie, gdy zatrzymal sie nad stawem, by odetchnac, popatrzyl w lustro wody i zobaczyl oblicze starego, siwego czlowieka.
avatar użytkownika Gaspar

4. Moja rodzina

Ze strony ojca przeżyła pacyfikację Woli w piwnicach na ul. Ludwiki , tato miał wtedy 8 lat, jego brat 14. Babcia Aniela , a jego mama szarpała się z Własowcem , który wyrywał jej z rąk jej najstarszego syna, który w tym wszystkim nie wypuścił z rąk roweru. Babcia twierdzi ,że w tym momencie głośno modliła się do Matki Boskiej i to był cud dla mojej rodziny , ocaleli.