Po co państwo?

avatar użytkownika FreeYourMind

AD 2009 człowiek żyjący nad Wisłą może się poważnie zastanawiać, po co mu państwo. Mam na myśli przeciętnego obywatela, nie zaś polityka, któremu państwo potrzebne jest do łupienia tego obywatela. Polityk bez pieniędzy obywatela nie kiwnąłby palcem w bucie i nie rozsiadałby się w służbowym wozie jak basza na tronie, wobec tego państwo organizowane jest tak, by łupienie szło możliwie bezkonfliktowo (tzn. by obywatel nie wierzgał, wiedząc, że łupi się go dla jego dobra). Jeśli obywatel daje za mało, to mu się przykręca śrubę, by dowieść mu, że może dać więcej, co widać choćby po świeżych działaniach gabinetu ciemniaków. Złodziejskie praktyki okazują się jednak z czasem bezskuteczne, albowiem obywatele łupieni przez specjalistów, którzy z posad państwowych uczynili sobie znakomite żerowisko i okradają obywateli w białych rękawiczkach, zaczynają się rozglądać za szarą strefą i albo sami się w nią włączają, unikając płacenia poszczególnych haraczy, albo korzystają z jej usług, zapewniając w ten sposób politykom mniejsze wpływy do tzw. budżetu, który już od dawna stał się synonimem totalnego marnotrawstwa. I tak gabinet ciemniaków wymyśla kolejne udogodnienia dla obywateli w postaci podwyżki akcyzy (np. na papierosy), po czym okazuje się, że im wyższa akcyza, tym szybciej słabną wpływy z niej przewidziane. Eksperci zdumiewają się, nie widząc związku między podwyższaniem haraczu a coraz mniejszymi jego spłatami (może urzędnicy państwowi powinni przejść na jakąś konfiskatę mienia obywateli unikających płacenia tychże haraczy?) i ubolewają, że obywatele zaczynają kupować towary od przemytników, zaniedbując w ten sposób złodziei w białych rękawiczkach. Tymczasem na złodziejskim rynku dla obywatela kalkulacja jest prosta – płaci się temu, kto kradnie mniej. Jak za okupacji.

Przykład z papierosami jest jednym z wielu, aczkolwiek dostatecznie wyrazisty. Z jednej bowiem strony politycy (w trosce o dobro obywateli – to trzeba sobie stale powtarzać), poszerzają sfery zakazu palenia tytoniu, z drugiej zaś podnoszą akcyzy nałogowcom, wychodząc z założenia, że ci i tak będą płacić, bo muszą palić. Tępota złodziei w białych rękawiczkach najprawdopodobniej rośnie wraz z tychże złodziei wspinaczką na coraz wyższe stanowiska w administracji państwowej. Chcą oni bowiem, by palacze płacili coraz więcej („budżet przede wszystkim, głupcze!” :)), ale jednocześnie robią wszystko, by palacze palili coraz mniej. Nie od dziś jednak wiemy, że logiczne rozumowanie to jest coś, w czym nie specjalizował się prawie żaden z polityków.

Co jednak różni polityka od obywatela? Nie ma wszak żadnych wątpliwości, że na drabinie społecznej ten pierwszy siedzi o wiele szczebli wyżej niż ten drugi. Właściwie to zastanawiam się, czy można tu mówić o drabinie, skoro sytuacja wygląda raczej tak, że obywatele siedzą jak kury na grzędach, znosząc jaja, zaś polityk przychodzi co noc, jak lis, wybierając niemal wszystko, co się nadaje do skonsumowania. Różnica między politykiem a obywatelem jest zasadnicza. Otóż polityka nie obowiązują te przepisy, które nałożone są na obywatela, czego znakomitym przykładem jest historia P. Grasia. Nie tylko zresztą polityk jest osobą wyjętą spod prawa, lecz nawet wykazanie tego stanu rzeczy niewiele zmienia w sytuacji polityka. Oczywiście, historia obecnego rzecznika rządu to jedynie wierzchołek góry lodowej.

Postawione przeze mnie na wstępie pytanie zyskuje w tym kontekście dość prostą odpowiedź. Państwo istnieje dla polityków, nie dla obywateli, toteż jeśliby obywatel chciał uzyskać lepszy niż dotychczas komfort egzystowania i osiągnąć stopę życiową np. przeciętnego Europejczyka, to powinien zapisać się do partii władzy i w ten sposób zakosztować konfitur, do jakich, pracując uczciwie i płacąc wszystkie haracze nakładane przez złodziei w białych rękawiczkach, nie jest w stanie się dostać. W świecie polityki jednak, jak to zresztą bywa wśród złodziei (to oglądał np. film „Donnie Brasco” z A. Pacino, J. Deppem i M. Madsenem, ten wie), zwykle nie zna się dnia ani godziny. Jednego wieczoru się jeden mafiozo bawi hucznie ze swymi koleżkami, a już następnego dnia gryzie ziemię, tak więc z luksusami można się nie nacieszyć.

Ale co nas mogą martwić dylematy środowiska złodziejskiego, skoro tylu polityków prezentuje tak znakomite samopoczucie, jakby nie zauważali tego, na jakim świecie żyją? Wspominam o tym także w kontekście całkiem sensownego artykułu B. Wildsteina, który lada chwila zostanie zakwalifikowany do grona ksenofobów, czyli uniosceptyków. Eurokracja, jako wyrafinowana formuła politycznego łupienia obywateli idzie bowiem jeszcze dalej niż nasi rodzimi politycy rządzący i dąży do tego, by obywatele uzyskali wyższą świadomość europejską, polegającą na tym, że obywatel „UE” nie tylko cieszy się z tego, że rządzą nim specjaliści w białych rękawiczkach, lecz nie przeszkadza mu, że nadchodzą czasy „postpolityki”, a więc takie, w których powstaje fasada uczestnictwa obywateli w rządzeniu i podejmowaniu istotnych decyzji (Wildstein nazywa to „instytucjami udającymi demokrację”), a sami obywatele sprowadzają się do roli pańszczyźnianych chłopów, zrzucających się na dostatni los „panów urzędników europejskich”. Piszę to w dniu, kiedy wszystkie bez mała media w naszym kraju cmokają z zachwytu nad tym, że J. Buzek zostanie szefem „Parlamentu Europejskiego”. Sukces polskiego polityka – sukcesem polskiego obywatela? Jak najbardziej – znakomicie przecież pamiętamy rządy elastycznego premiera-profesora (i reformy, po których nie możemy się podnieść z klęczek po dziś dzień), a taka elastyczność to podstawa sukcesu na eurosalonach.

http://pb.pl/2/a/2009/07/14/Sprzedaz_papierosow_w_zapasci2
http://www.rp.pl/artykul/2,333747_Gdzie_jest_umowa_Grasia.html
http://www.rp.pl/artykul/2,333224_Utopijna_wizja_europejskiego_narodu_.html

1 komentarz

avatar użytkownika Krzysztofjaw

1. @FYM

Witam Odnisę się zarówno do Twego takst jak i tekstu B.W. Zgadzam się z Tobą: tożsamość narodowa jest podstawą powstawania państwa i naród winien "rządzić" takim państwem. Nie krzewię tu broń Boże idei komunistycznej. Po prostu przez wieki państwowości różnych krajów ukształtowały się pewne ramy demokratyczne funcjonowania okreslonego państwa. W tych ramach obywatele mieli wpływ na jego funcjonowanie. idea Unii Europejskiej przeczy zasadzie demokracji: oddala Państwo i grupe państw od demokracji oraz pozwala rządzić "wąskiej grupie" elit w zasadzie bez jakiejkolwiek kontroli. Unia Europejska (w dzisiejszym kształcie o zapowiadanych kierunkach jej rozwoju) jest niczym Zwiazek Sochalistycznych Republik Europejskich. Stworzenie odgórnie takiego tworu jest z góry skazana na niepowodzenie, o czym świadczy historia: chociazby upadek Cesarstwa Rzymskiego czy ZSRR. Przez tysiące lat Europa rozwijała sie narodowo i terytorialnie tworząc narodowe kultury sprawia i dana państwowość, matomiast idea, jakaś wizja bycia "formą europejskiego bezpaństwowca" jest europejskiej kulturze obca. Francuz zawsze będzie Francuzem, Nimiec-Niemcem, Irlandczyk -Iralndczykiem, Polak - Polakiem i tego odgórnie sie nie zmieni. Takie próby raczej odniosą skutejk odwrotny, co zresztą widzimy obecnie w UE. Dzięki wielowiekowej różnorodności kulturowo-narodowej Europa zawdzięczała bycie awangardą rozwoju cywilizacyjnego? A bezpaństwowa Europa raczej uwstecznia niż generuje zyski dla jej mieszkańców? Sądzę, ze długookrewsowo UE bedzie zmuszona do powrotu do jej korzeni, czyli EWG i raczej bedzie zmierzać, mimo oprów i lamentów lewaków, do idei Europy Ojczyzn. Oby! Pozdrawiam

Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)