O wolnych mediach (Teresa Bochwic)

avatar użytkownika Maryla

Teresa Bochwic                             

PYTANIA O MEDIA

Odpowiedź na ankietę „Arcanów” (czerwiec 2009)

1. Czy wielkie media - jak w Polsce TVN czy "Gazeta Wyborcza" - pożarły już ostatecznie politykę? Kto, co rządzi mediami? Materialny interes tylko? Czy popycha je ideologiczny prąd? Gdzie biją jego źródła?

2. Czy istnieje świat publiczny/ przestrzeń publiczna poza mediami? Czy
można, warto ją budować? Jak?

3. Czy w świecie zdominowanym przez media (ulotna rozrywka/manipulacja/infotainment) możliwe jest przywrócenie wychowawczej funkcji kultury (uprawianie, pielęgnowanie i rozwijanie tego, co najbardziej wartościowe w dorobku poprzednich pokoleń)?

 

W Polsce praktycznie nie ma mediów wolnych od umocowań czy zobowiązań politycznych – to pierwsza konstatacja. Pisma i telewizje „dostały” w tej czy innej formie (np. jako główni komentatorzy, albo dyrektorzy finansowi, albo właściciele, różnie bywało, niekoniecznie łatwo do rozpoznania) dzieci osób, budujących Polskę Ludową, podobnie jak agencje reklamowe. Proszę prześledzić, ile kolejnych pism założyły osoby wypączkowane z „Wyborczej” – by podać garść przykładów spoza nurtu politycznego: „Cosmopolitan”, „Dziecko”, „Marie Claire”, „Mój piękny ogród”, „She”, „Przekrój” i inne, choć nawet tych beneficjentów już tam nie ma.

Owszem, jest wolny rynek mediów, jeżeli wolnym nazwać rynek ewidentnie korupcyjny. Tzn. na założenie pisma, radia, telewizji, potrzebne są ogromne pieniądze, a na utrzymanie się go na rynku odpowiednie układy polityczne i ze „służbami”. W najlepszym razie, jeżeli niewygodne dla układów pismo nie zostanie zniszczone, jak kiedyś np. tygodnik „Spotkania” czy dziennik „Nowy Świat”, to będzie zepchnięte do niszy, razem z monarchistami, poganami i innymi dziwakami lub jako biuletyn branżowy (np. „Tygodnik Solidarność”, „Najwyższy Czas!”). Wszystkie pisma tzw. prawicowe, czyli spoza układu postkomunistycznego przeżywały próby rozłamu w redakcji lub spółce, często skuteczne. Historia metodycznego opanowywania przez PRL-owskie służby i zniszczenia finansowego „Nowego Świata”, na który poszła z prywatnych kieszeni w 1991 i 1992 roku ogromna wtedy kwota blisko 3 mln dolarów, warta jest osobnego opracowania. Grożono wtedy reklamodawcom i ewentualnym udziałowcom wstrzymaniem kredytów, okradano podczas dystrybucji. Może ktoś napisze o tym magisterium?

Konstatacja druga – nakład to nie wszystko (wie o tym „Gość Niedzielny” ze swoimi ponad 300 tys. egzemplarzy). Aby pismo żyło, aby stało się znaczące, musi być cytowane w innych znaczących mediach. Jeżeli nie ma go w głównych przeglądach prasy, jeżeli nikt nie polemizuje z poglądami i autorami – pismo ani ci autorzy nie istnieją. Lansowanie innych zostało zawłaszczone przez nomenklaturę dziennikarską, jak m.in. Janina Paradowska, która dziwnym trafem miała w początku lat 90. własny wieczorny komentarz telewizyjny pt. „Gorąca linia” (ja jakoś nie miałam), ale i dziennikarze radiowych „Sygnałów Dnia”, latami zapraszający niewygodnych polityków na wywiady tylko w grupie lepiej ocenianych; żeby mieli mało czasu, żeby się nie wylansowali. Podobnie jak biznes został zawłaszczony przez nomenklaturę gospodarczą.

Konstatacja trzecia. To samo dotyczy dziennikarzy – aby ich głos coś znaczył, muszą być zapraszani do telewizji i znaczących pism. Bez trudu można zauważyć, że wyjść z niszy udało się zaledwie paru osobom z tzw. prawicy, przede wszystkim Rafałowi Ziemkiewiczowi, zapewne dzięki niezależności finansowej, uzyskanej z książek s-f, no i naturalnie jego pracowitości i niesłychanej łatwości pisania. Ponadto może Piotrowi Semce. Inni albo są coraz bardziej „centrowi” (Piotr Zaremba za każdym razem odprawia mantrę w stylu „jest trochę tak, ale też i trochę odwrotnie”), albo jak meteory pojawiają się i znikają z łamów i ekranów. Jeszcze inni zrezygnowali z kopania się z koniem (np. Jacek Łęski) i odeszli z prasy, z korzyścią dla siebie, z wielką stratą dla opinii publicznej. Przez ostatnie trzy lata, dzięki spluralizowaniu Polskiego Radia i częściowemu przynajmniej telewizji, zobaczyliśmy wielu znakomitych dziennikarzy i komentatorów, których istnienia nikt poza niszą nie podejrzewał. Przeważnie już ich w dużych mediach nie ma, albo przesunięto ich na godziny późnonocne. Mam nadzieję, że doczekamy się prędzej czy później opisu tego, co zdarzyło się w roku 2006 w Polskim Radiu, kiedy to pojawienie się takich współpracowników jak Joanna Lichocka, Jacek Karnowski czy Tomasz Sakiewicz doprowadziło tam niemal do buntu zasiedziałych dziennikarzy, oczywiście pluralistycznych nadzwyczajnie, a odsunięcie od anteny niedokształconych prowadzących stało się dowodem „totalitarnego kaczyzmu”. Przykre chwile przeżywają teraz często młodzi dziennikarze „Rzeczpospolitej”, jak Cezary Gmyz, Igor Janke czy Dominik Zdort. Nie pomoże im wyważony ton, jak się obawiam. Zostaną wypchnięci, chyba, że zrezygnują z siebie, jak stało się to z Tomaszem Sekielskim z TVN.

A propos Igora Janke - jego Salon24.pl to przykład, jak nie może funkcjonować wolność słowa nawet w Internecie. Dziwnym trafem to właśnie jego portal, gdzie rzeczywiście pisują osoby z najróżniejszych stron sceny politycznej, ma nieustanne trudności techniczne, umieszczenie tam wpisu zdaniem uczestników forum graniczy niemal z cudem, jest wręcz komiczne, jak ciągle coś się wyłącza, coś znika. W innych portalach nie znika, chyba, że chodzi o abcnet.com.pl, publikujący arcyciekawe a niepoprawne politycznie materiały o PRL, lustracji i polityce zagranicznej. Tam też znika, tam też zawsze były trudności techniczne. Dziwnym trafem.

Doszliśmy do tematu wolności słowa. Naprawdę, gorycz przenika ludzi, w których życiorys w PRL wpisała się walka i wyrzeczenia na rzecz wolności słowa. Pierwszym policzkiem było w początkach lat 90. „wolne” pismo Urbana (a ile on płacił za wynajem lokalu w Warszawie?), na temat którego „nasze” gazety milczały jak zaklęte (z zeznań Urbana w aferze Rywina dowiedzieliśmy się, dlaczego – Michnik pijał z nim często wódkę), potem obrzydliwe, demoralizujące piśmidła dla młodzieży, wreszcie „Zły” i babskie tabloidy. Niejeden, co przesiedział się w więzieniu za wolność słowa, pytał: to było za to, żeby Urban mógł panświnić, a dwunastolatki uczyć się zakładania prezerwatyw? Ale teraz wolności słowa zagraża władza, w postaci orzeczeń sądów, zamykających możliwość wolnych wypowiedzi.

Zagraża jej także postawa wielkich, ugruntowanych na rynku mediów. Piotr Stasiński z „Gazety Wyborczej” twórczo pojmuje wolność słowa, zagwarantowaną nam przecież konstytucyjnie. Napisał list do Sławomira Cenckiewicza: „Nie jest pan podmiotem formalnie umocowanym do informowania opinii publicznej o publikacjach dotyczących Zbigniewa Bujaka i jego ucieczki [w stanie wojennym – TB]” („Rz” z 22.04.2009). Przecież to są brednie. W konstytucji RP nie figuruje żaden warunek „formalnego umocowania”, aby można było się wypowiadać publicznie na jakikolwiek temat czy o czymkolwiek informować. Czy ktoś to Stasińskiemu wytknął, jakiś prawnik, jakiś sąd? Nie, sądy rujnują finansowo autorów polemik i nakazują przepraszanie gazet za to, że się polemizowało z poglądami. Ale tylko niektórych i tylko za niektóre poglądy. Ze zdumieniem dowiedziałam się zresztą niedawno z wypowiedzi tegoż Piotra Stasińskiego, że krytyka nie może dotyczyć tekstów „Gazety Wyborczej”, bo ta nigdy nie podpisała żadnej Karty Etycznej Mediów. To wiele tłumaczy.

W mediach krzyżuje się wiele interesów politycznych i biznesowych, ale są i stałe. Stały interes to np. ochrona dobrego imienia Jaruzelskiego i lustrowanych, szczególnie, gdy mieli epizodzik lustracyjny. Interes to gospodarczy, polityczny, ideologiczny – przede wszystkim postnomenklaturowy, również w drugim, często trzecim pokoleniu. Kośćcem audycji i tekstów pod takim nadzorem jest pornografia informacyjna (nieszczęścia, wybuchy wypadki), a także konflikt, pozorujący dyskusję, zderzanie dwóch sposobów mówienia, dwóch wyrazistych postaci, byle skakały sobie do oczu. Konflikt to szansa na show. Show to silne emocje, to zmiękczenie gruntu psychicznego u widza/słuchacza/czytelnika, co pozwala skutecznie wmówić mu reklamę. Tyle, że reklamuje się nie tylko szampony i zupy w proszku, ale także poglądy, postawy, osoby i prądy. Goebbels to był wielki umysł!

Obok konfliktów i emocji ważny jest język. Prezydent i premier nie są w sporze, tylko „kłócą się”. Ktoś nieakceptowany „donosi” a nie informuje. Kaczyńscy „zachowują się” a nie postępują. O języku warto by napisać osobny tekst. No i modelowanie wzorców. Wpuszczanie na wizję faceta, który pokazuje sztucznego penisa (podobno dlatego, że nie ma prawdziwego... – swoją drogą, dziesięć lat temu sama nie pozwoliłabym sobie na podobny dowcip) osłabia hamulce. Wzory zachowania stwarzają inni ludzie, szczególnie publiczni, pokazywani, akceptowani. Widz automatycznie przyjmuje: „a więc tak wolno”.

Józef Mackiewicz napisał: „jedynie prawda jest ciekawa”. Tak, ale tylko dla ludzi, którzy jej potrzebują i którzy ją doceniają. Na prasie i telewizji ostatnich 20 lat wychowało się pokolenie, dla którego ważniejsze jest, gdy coś ich „kręci”.

 

http://wykluczeni.salon24.pl/113048,o-wolnych-mediach

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz