Patrzcie dziennikarzom na ręce
Ryszard Kapuściński, pt., 12/06/2009 - 19:04
Przed godziną w rp.pl ukazał się bardzo ważny wywiad Igora Janke z Kataryną, warto przeczytać:
Patrzcie dziennikarzom na ręce
Igor Janke 12-06-2009, ostatnia aktualizacja 12-06-2009 18:46
Media przyzwyczaiły się do nieponoszenia żadnej konsekwencji swoich działań. Można kogoś zniszczyć i nie mieć z tego powodu żadnego poczucia winy - mówi blogerka Kataryna w rozmowie z Igorem Janke
Jak to się dzieje, że prywatna osoba zaczyna publicznie komentować rzeczywistość w blogu pod pseudonimem?
Do pisania blogu namówił mnie TeBe, który w czasach, gdy komentowałam aferę Rywina na forum „Gazety Wyborczej”, zajmował się jej portalem. Czytywał moje komentarze i kiedy zakładali serwis blogowy, namawiał mnie do pisania blogu. Sama na pewno bym na taki pomysł nie wpadła, zwłaszcza wtedy, gdy blogów politycznych nie było. Zaczęłam bez wielkiego przekonania.
Ale z czasem brak przekonania zmienił się w pasję. Zaczęłaś uprawiać taki biały wywiad, pisać analizy.
Żaden biały wywiad, niestety. Mam na sumieniu wiele kompromitujących wpisów. Ale trudno ich nie mieć, kiedy człowiek snuje swoje piętrowe hipotezy wyłącznie na podstawie tego, co piszą dziennikarze, bez własnych źródeł, bez możliwości weryfikacji. Jeśli się wierzy, że świat wygląda tak, jak oni go opisują, to zwykle się wychodzi się na strasznego głupka. Przekonałam się o tym choćby przy awanturze z ministrem Czumą, której by nie było, gdybym nie uwierzyła w to, co napisał Stankiewicz w „Newsweeku”. Dziennikarze kłamią równie często jak politycy, a ja jak ta głupia siedzę i analizuję, co polityk kłamca powiedział dziennikarzowi manipulantowi, a potem buduję na tej podstawie jakieś swoje hipotezy.
Wszyscy dziennikarze manipulują? Wszyscy politycy kłamią?
Oczywiście, że nie. Jest wielu porządnych polityków i wielu porządnych dziennikarzy. Ale przykładów dziennikarskich manipulacji jest na tyle dużo i bywają one tak poważne, że stają się problemem środowiska. I czytelników.
W którym momencie zaczęłaś nabierać przekonania, że relacje mediów nie oddają rzeczywistości?
Kiedy śledziłam aferę Rywina. Wtedy naprawdę nie dało się tego nie zauważyć. Strasznie frustrujące. Ja na podstawie artykułów „Wyborczej” przez lata budowałam swój światopogląd, swoje opinie na różne sprawy. Miałam do niej pełne zaufanie, wiedziałem, że robią ją wspaniali ludzie, którzy walczyli o wolność i założyli pierwszą w Polsce legalną wolną gazetę, więc na pewno mnie nie okłamują. I podczas afery Rywina zorientowałam się, że coś jest nie tak. Było półroczne śledztwo i artykuł Pawła Smoleńskiego, w którym żaden ślad tego śledztwa się nie pojawił. A potem się okazało, że Luiza Zalewska w „Rzeczpospolitej” w kilka dni potrafi ustalić to, czego Smoleński nie był w stanie zrobić przez pół roku, że jednak się da, wystarczy tylko chcieć. „Gazeta” chyba nie chciała. Zalewska ustaliła i napisała dużo więcej, nie będąc, jak Smoleński, w centrum zdarzeń, nie mając takich źródeł jak on. To był fajny moment w „Rzepie”. Wtedy jeszcze wydawało mi się, że tylko z „Gazetą Wyborczą” jest coś nie tak, że inne media w dużo mniejszym stopniu uprawiają politykę kosztem dziennikarstwa.
A teraz już tak nie myślisz?
Po tym, co zrobił „Dziennik” ze mną, przeżywam drugi akt rozczarowania mediami, chyba dużo większego niż przy Rywinie i „Wyborczej”. Nie chciałabym krytykować tylko „Wyborczej”, bo to nie jest, niestety, tylko jej problem.
Widzę tych manipulacji coraz więcej, są one coraz częstsze. Moja krytyka mediów to bunt czysto konsumencki. Kupuję gazety, płacę za nie, wyrabiam sobie pogląd na podstawie tego, co jest napisane w prasie.
I się okazuje, że jestem bezczelnie okłamywana, na dodatek za własne pieniądze. Nieuczciwe media, nieuczciwi dziennikarze szkodzą demokracji dużo bardziej niż nieuczciwi politycy, bo politykom z założenia nie wierzymy, a dziennikarzom ufamy, więc ich możliwości manipulacji są dużo większe. Jako obywatele musimy się przed tym bronić. Mój blog był właśnie taką próba obrony. I przekonałam się boleśnie, że takie manipulacje czy brak rzetelności i chęć załatwienia jakiejś swojej sprawy przez dziennikarza uderzają już nie tylko w polityków, których dziennikarze czasem nieuczciwie oskarżają, ale także w zwykłych ludzi. Może to dotknąć każdego i nie bardzo jest jak się bronić. Niedawno, za sprawą akcji „Dziennika”, spotkało to mnie. Obserwowanie z perspektywy „obiektu” jak wygląda praca dziennikarza nad sprawą i jak daleki od prawdy może być efekt dziennikarskiego śledztwa, było dla mnie wstrząsem dużo większym niż afera Rywina. Jeśli inne teksty są tak pisane i tyle mają wspólnego z prawdą, to dziennikarstwo nie ma sensu. Dla czytelnika. Bo oczywiście ma dla dziennikarza jako źródło dochodu, i dla polityka jako poręczne narzędzie uprawiania polityki. Zdałam sobie sprawę, że ja, odbiorca, klient, obywatel, w tej całej polityczno-medialnej układance się nie liczę. Jestem tylko zbędnym dodatkiem. Zbędnym czy wręcz niepożądanym, bo się czepiam i psuję atmosferę. Dziś czuję, niestety, że nawet jak mam trzy gazety, to niekoniecznie muszę się dowiedzieć prawdy.
Czujesz się cały czas manipulowana?
Coraz mniej, bo czytam coraz uważniej i jestem coraz ostrożniejsza. Widzę próby manipulacji, ale już umiem się przed nimi trochę bronić. Ta obrona to i tak wyłącznie powiedzenie sobie, że nie wierzę, że tak było, bo nie wierzę temu dziennikarzowi. A ja chciałabym wiedzieć, jak było. Nie składać sobie prawdy ze strzępków medialnych doniesień, ważąc za każdym razem wiarygodność dziennikarza. To, o czym mówię, nie dotyczy żadnej gazety w całości ani tym bardziej wszystkich dziennikarzy. Pewnie nawet nie większości. Jest wielu dobrych dziennikarzy i są porządne gazetowe teksty. Ale manipulacje dostrzegam wszędzie, także w „Rzepie”. Zdarzają się każdej gazecie i stacji telewizyjnej, tyle że niektórym dużo częściej i dużo poważniejsze.
To twoim zdaniem problem nierzetelności, zaangażowania osobistego dziennikarzy, interesów właścicieli mediów?
Konflikt jest strukturalny. TVP jest całkowicie i bezpośrednio zależna od polityków. Jest też wiele wątpliwości dotyczących tego, jak powstawały niektóre prywatne media czy też fortuny ich właścicieli. Czy nie rodziły się z tego jakieś zależności, które w jakimś stopniu funkcjonują do dzisiaj. Czy można robić naprawdę wolne medium, mając wobec kogoś dług wdzięczności albo powody do strachu? Ale niezależnie od tego, dziś prywatne media elektroniczne i tak mają problem. Jeśli właściciel prywatnej stacji telewizyjnej nie ma pewności, że przedłużą mu koncesję albo czy mu jej choćby nie ograniczą, a koncesję przedłużają ludzie związani z politykami, to co się dziwić, że on się czasem boi coś pokazać. Większość właścicieli mediów jest więc, często w sposób pośredni, uzależniona od polityków.
Osiem czy dziewięć lat temu można było sobie pozwolić, żeby nie nadać relacji z pobytu Kwaśniewskiego w Charkowie. Dziś byłoby to niemożliwe.
Moim zdaniem to jest dalej wyobrażalne. Jeśli Walter nie chciał puścić wtedy taśmy z Charkowa i pytał Lisa, czy on chce mu tą taśmą stację wysadzić w powietrze, to musiał czuć zagrożenie na tyle realne, że uznał, iż warto się wygłupić i schować taśmę. I nie chodzi o to, że Walter miał przekonanie, że nie trzeba tej taśmy puszczać, bo np. lubił Kwaśniewskiego. On się bał – tak wynika z tych słów. Powody tego strachu nie zniknęły. Koncesje wciąż się odnawia.
Ale dziś, jeżeli ktoś czegoś nie puści, to konkurencja zrobi z tego aferę.
A jak był z Polsatem i Lisem? Tomasz Lis, poważny dziennikarz, wszczął alarm, że został przez Solorza zwolniony pod wpływem politycznych nacisków, chyba nawet samego Kaczyńskiego, który był wtedy premierem. Nikt wtedy Lisa nie wyśmiał. Przeciwnie, inni dziennikarze chyba uwierzyli, że jest ofiarą politycznych szykan. Dziś sprawa ucichła. A ja bym chciała wiedzieć, jak było, bo to bardzo ważne. Bo albo Lis się tylko lansował na ofiarę, albo faktycznie były polityczne naciski na Solorza. Ja bym chciała wiedzieć, jakie to były naciski i przede wszystkim dlaczego Solorz im uległ. Czego się bał? Dlaczego nikt tego nie wyjaśnił? Przypadek Lisa pokazuje, że jakieś zagrożenie dla mediów ze strony polityków istnieje nadal. I nawet jeśli istnieje tylko w głowie właściciela stacji, to jego konsekwencje są realne, o czym przekonał się Lis. O ile oczywiście został zwolniony w wyniku jakichś nacisków, bo tu stawiam duży znak zapytania. Jednak koledzy dziennikarze mu uwierzyli, a to znaczy, że wierzą w taki właśnie świat i w takie relacje politycy – media. A ta wiara się znikąd chyba nie bierze. Wczoraj zagroził jednej stacji Kaczyński, jutro wrócą czerwoni, pojutrze ktoś jeszcze. Teraz tego strachu nie widać, ale może przyjdzie moment, że on wróci. Obecna władza postanowi coś zrobić, albo zmieni się władza i przyjdzie ktoś inny, a może wkrótce ktoś zechce spacyfikować „Rzeczpospolitą”.
Broni nas ciągle pluralizm i konkurencja w mediach. A jak tego zabraknie, zostaną blogerzy.
Oni nie zastąpią mediów. Poza tym ich też można spacyfikować, „Dziennik” pokazał jak się to robi.
Ale się nie udało. Blogosfera okazała się silna.
Okazała się wystarczająco silna, żeby odeprzeć ten atak, ale przecież głównie dlatego, że został wyjątkowo źle poprowadzony. A przecież można było tę egzekucję przeprowadzić tak, że nie miałabym żadnej szansy obrony – ani w realu, ani w wirtualu, ani w sądzie. Następnym razem ktoś to zrobi inteligentniej i skuteczniej. Dostaliśmy sygnał, że niektórzy dziennikarze potrafią ostentacyjnie pójść na rękę władzy w jej sporze z obywatelem i że potrafią zrobić największe świństwo w obronie przed swoim krytycznym czytelnikiem.
Zagrożenia oczywiście są, ale są też ciągle zabezpieczenia.
Może są, ja ich nie widzę. „Dziennik” już schodzi z rynku. Zostanie „Wyborcza” i „Rzepa”, która jest chyba solą w oku obecnej władzy, i nie zdziwię się, jeśli ktoś wreszcie wymyśli, jak ten problem rozwiązać. I znowu możemy mieć jeden wiodący dziennik. Obecna sytuacja jest chyba groźniejsza niż kiedyś, bo większość Polaków ufa władzy, więc trudniej im będzie dostrzec zagrożenie. Osłabia się czujność, bo przecież, jak pisał Jacek Żakowski, „w Polsce znowu żyć się chce”. Za Millera nie było tak źle, bo wszyscy trąbili o zagrożeniach dla wolności mediów. Tuskowi ufamy, kochamy go nawet, więc wydaje się nam, że jest miło i pięknie.
Pamiętaj, że media teraz zmieniają się błyskawiczne, między innymi za twoja sprawą. Odsiecz przyszła z Internetu. Miejsce, w którym piszesz, Salon24, ma dziś dwa razy większą publiczność niż kilka miesięcy temu. Głos zwykłych ludzi jest coraz mocniejszy. Nie da się ich już zagłuszyć. Ty stałaś się jedną z najbardziej opiniotwórczych osób w Polsce. Twój blog bije rekordy oglądalności.
I co z tego?
To, że liczysz się ty. I tysiące innych autorów, nad którymi nikt nie ma kontroli. Oni się stają gwarancją wolności słowa. Dziś, kiedy media czegoś nie zauważą, zrobią to blogerzy.
Jeśli mają materiał – to tak. Tak było z taśmami Oleksego. To historia z jednej strony potwierdzająca to, co mówisz o blogerach, a z drugiej pokazująca działanie mediów w Polsce. Żaden dziennikarz tych taśm uważnie nie przesłuchał. Ja to zrobiłam i znalazłam coś, co w ogóle nie zaistniało w przekazach medialnych. Taśmy Oleksego są wstrząsające, ale dziennikarze woleli się skupić na głupotach, żartach o bezie i liftingach. Dopiero kiedy opublikowałam niektóre fragmenty, okazało się, że są tam rzeczy na tyle ciekawe, iż zaczęły je cytować różne portale. I dopiero wtedy zaistniało w mediach to, co było na taśmie najważniejsze.
Ale to najlepszy dowód na to, jaki masz wpływ.
Jasne, nie wszystko da się przemilczeć, bo ludzie to wyciągną, ale też okazuje się, że media mainstreamowe ciągle mają dziwne opory przed podejmowaniem pewnych tematów. Nie wiem, z czego to wynika. Może z lenistwa dziennikarzy.
Również z tego, że zespoły dziennikarskie są coraz mniejsze. Ale sprawa taśm raczej nie była wynikiem manipulacji, a zaniechania.
Pewnie tak. Ale to bardzo źle świadczy o mediach, że jest mnóstwo rzeczy, o których piszecie i których nie badacie do końca. Zaczynacie, jest afera, a potem cisza. Co się dzieje ze sprawą Wojciecha Sumlińskiego? Po roku nadal nic o niej nie wiemy, a przecież dotyczy waszego środowiska, więc powinniście mieć dodatkową motywację do jej wyjaśnienia. Nie wiemy, czy to była prowokacja, czy ktoś za tym stał. O samym Sumlińskim już nie pamiętamy. A przecież nawet w „Rzepie” Małgorzata Subotić pisała, że dziennikarze są zgodni co do tego, że Sumlińskiemu robi się świństwo, że może jest to próba zastraszenia wszystkich dziennikarzy śledczych, itp. No i gdzie jest ciąg dalszy? Jeśli dziennikarze nie chcą lub nie potrafią wyjaśnić takiej sprawy, gdy jest podejrzenie, że służby specjalne uciszyły ich niewygodnego dla władzy kolegę, to o czym my mówimy? Jeśli to była prowokacja, to zabójcza dla mediów i demokracji. Bo się przed nią jako środowisko nie obroniliście. Nie wiem, czy jest jakaś afera, którą się mediom udało wyjaśnić do końca. Afery się pojawiają, żyją przez kilka dni i znikają z mediów, a czytelnik zostaje z rozdziawioną buzią, bo nie wie, co się właściwie stało.
Zgadzam się, że mamy kłopoty z rzetelnością, jesteśmy powierzchowni. To poważny problem.
Bardzo poważny. Dzisiaj ważniejsze niż patrzenie na ręce politykom jest patrzenie na ręce dziennikarzom. Ja długo myślałam, że dziennikarze i obywatele są z definicji po tej samej stronie. Wierzyłam, że dziennikarz w moim imieniu patrzy władzy na ręce i raportuje mi, co zobaczył. W pewnym momencie zrozumiałam, że tak wcale nie jest. Nie jesteśmy po jednej stronie. Tak być powinno, ale często nie jest. Ja krytykowałam od jakiegoś czasu media, ale za konkretne rzeczy. Można było ze mną powalczyć na argumenty. Fakt, że gazeta sięgnęła po pałkę, świadczy o tym, że o żadną dyskusję nie chodziło, tylko o uciszenie. Własnego czytelnika.
Ale wszyscy blogerzy i większość dziennikarzy stanęła po twojej stronie.
„Dziennik” przegrał, ale to nie znaczy, że ja wygrałam. Straciłam to, na czym mi zależało, nie zyskałam nic. To gdzie ta moja wygrana? Ale dopisałam kolejny rozdział do mojego rozczarowania mediami. Środowisko medialne nie ma wewnętrznej siły, by z różnych problemów, często zrozumiałych, samo mogło się oczyścić. Nawet to rozumiem. Jeśli przez lata na środowiskowe autorytety wylansowano osoby, które nie zawsze na to zasługują, i jeśli środowisko jest rozbite, to trudno wszystko naprawić z dnia na dzień. Często impuls musi przyjść z zewnątrz. Przecież konsumenckie ruchy potrafią wymóc różne rzeczy na producentach. Wydawało się mi, że jeśli będę taką konsumentką krytykantką, jeśli będzie nas więcej i będziemy narzekać wystarczająco głośno, to wymusimy na dziennikarzach większą rzetelność i nietraktowanie nas jak ciemnej masy. Myślałam, że jak „blogosfera” będzie silna, to coś da się zrobić.
Ale tak właśnie się dzieje.
Ja optymistką nie jestem.
Jednak ty wygrałaś. Ci, którzy cię atakowali, są w niesławie.
Nie mów, że są w niesławie, bo o ile wiem, dalej prowadzą dziennikarskie śledztwa w „Dzienniku”, potem będą je prowadzić w tym, co powstanie po „Dzienniku”, a kto wie – może wylądują w „Rzepie”. W Polsce nic nie kompromituje dziennikarza na tyle, żeby odszedł w niesławie.
Moim zdaniem to był przełomowy moment dla mediów. Bo się okazało, że potężni dziennikarze – redaktor naczelny i jego zastępca – z wielkiej gazety przegrali z armią obywateli – czytelników i blogerów.
Przełomowy moment byłby wtedy, gdyby sąd potwierdził, że ujawnili moje dane bezprawnie. Dałoby to innym blogerom jakieś poczucie bezpieczeństwa. Albo gdyby „Dziennik” i zajmujący się mną dziennikarze zechcieli ponieść konsekwencje tego, co zrobili. Dla nich jednak nic się nie stało, nie odczuwają potrzeby wytłumaczenia się przed czytelnikiem, o przeproszeniu ofiary nie wspominając. Dziennikarze i media się przyzwyczaiły do nieponoszenia żadnych konsekwencji swoich działań, poza ewentualnymi wyrokami po latach, gdy już nikt nie pamięta, o co poszło. Można kogoś zniszczyć i nie mieć z tego powodu żadnego poczucia winy, żadnego wstydu z powodu własnych manipulacji. Dziennikarze nikomu nie muszą się tłumaczyć, a już najmniej czytelnikowi. Po prostu nic się nie stało. Dzisiaj może jestem moralnym zwycięzcą, ale co z tego? Druga strona pokazała tak brutalną siłę i determinację, że każdy, kto ma cokolwiek do stracenia, 100 razy się zastanowi, zanim coś nieprzyjemnego o dziennikarzach napisze. Dzięki akcji „Dziennika” blogerzy się dowiedzieli, że można ich ujawnić. Że nie mogą być pewni dnia ani godziny, a wszystkie chwyty są dozwolone. Jeśli media cię ustawiają jako swojego wroga numer jeden – a mam wrażenie, że „Dziennik” tak mnie traktował – to nie można się cieszyć z jednej, nawet wygranej, potyczki. Bo w dłuższej perspektywie nie masz żadnych szans.
Rzeczpospolita
http://www.rp.pl/artykul/2,319125_Kataryna__Patrzcie_dziennikarzom_na_rece.html
- Ryszard Kapuściński - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
17 komentarzy
1. Następnym razem ktoś to zrobi inteligentniej i skuteczniej.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. A wywiad przeprowadził...
http://wola44.wordpress.com/ >>> http://dokumentalny.blogspot.com/
3. Maryla
Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)
4. Mam nadzieje, że pociągniemy ten temat.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
5. Maryla - ewentualny projekt listu
Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)
6. @Maryla
7. benenota
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. Krzysztofjaw
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Pani Marylo,
Przypominam o nie znanym nam wciąz projekcie zmian w prawie prasowym. Tam moga sie kryć narzędzia, o których mówi Kataryna.
Tam bedzie ten skuteczny knebel - karny i finansowy.
O tym piszę u Jankego. Cyt.
Cóż, ja myślę, że to jest dobry pretekst, by internet (a przede wszystkim blogosferę) wziąć raz a dobrze za "twarz". Bo wyobraźmy sobie, że w stosownej podkomisji sejmowej, której pracuje się nad projektem ustawy prawo prasowe, ktoś zasugeruje wprowadzenie stosownych przepisów restrykcyjnych (rejestracji stron internetowych/blogów/whateva, jakaś forma kryptocenzury itp.) i na pytanie o uzasadnienie odpowie "Panie posłanki, panowie posłowie, wysoka komisjo. Niedawno głośna sprawa blogerki Kataryny kontra 'Dziennik' pokazuje, że potrzebne jest wprowadzenie proponowanych zapisów. Przecież podczas całej tej afery wypowiedziały się liczne autorytety, jak choćby podpisując się pod apelem 'Dziennika', pt. 'STOP chamstwu w internecie'. Wydaje się, że jest to wystarczająca podstawa ku temu, by proponowane rozstrzygnięcia legislacyjne przyjąć." No, i ma się rozumieć, że dietetycy jednomyślnie podniosą łapki w górę, głosujac za przyjęciem takich rozstrzygnięć, boć przecież internauci i blogosfera ma o nich nienajlepsze mniemanie, z czego ci zdają sobie sprawę. Ot, czyimiś rencyma sobie wybiorą kasztany z ognia. W głosowaniu plenarnym, dietetycy mając ściągę, klepną to bezwzgledną większością itd. itd.
10. Bardzo przytomnie...
11. MoherowyFighter
Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)
12. k24
13. PS
14. ależ są nawni ludzie na świecie!
Pzdrwm
triarius
-----------------------------------------------------
http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek
http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów
15. Bardzo ważna rozmowa.
Pozdr.
-------------------
GW nie kupuję.
TVN nie oglądam.
TOK FM nie słucham.
Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję.
16. @ Przemo
Pzdrwm
triarius
-----------------------------------------------------
http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek
http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów
17. Triarius
... szybko weźcie ludzie nawiązujcie kontakty w realu, bo będzie marnie!
Coś mi się widzi, że trzeba będzie robić "na sicie". W necie, to tylko takie mdłe i jałowe popier***łki. Bo, akurat, gdy Oni raz już założą kaganiec, to szybko go nie zdejmą. A na "naszych" Milusińskich, to nie za bardzo, bym liczył.