Tyle frekwencji ile prawdziwej demokracji

avatar użytkownika kokos26
Widzimy wyraźnie, że frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego systematycznie spada, a decydenci zastanawiają się i drapią w głowę z udawaną powagą, zadając pytanie - dlaczego tak się dzieje? Hans-Gert Pöttering, przewodniczący PE, szansę na poprawę sytuacji widzi w zwiększeniu środków finansowych na popularyzację prac parlamentu, czyli na propagandę. Pies leży jednak pogrzebany gdzie indziej. Europejczycy zdaja się coraz lepiej rozumieć, że biorą udział w teatralnym spektaklu. Teatr oczywiście, jak zapewniają unijni włodarze, należy do nas wszystkich, podobnie jak w PRL-u, w którym jak wiemy władza oddana była w ręce ludu. Skoro, więc teatr jest nasz, to logicznym wydaje się, że powinniśmy mieć wpływ na repertuar, obsadę, reżysera, koszt dekoracji. Wtedy zapewne sala nie świeciłaby pustkami. A na czym polega ten nasz wpływ w rzeczywistości? Dzisiaj pod szumnymi hasłami współdecydowania oferuje nam się udział w wyborze takich samych widzów jak my, z tym, że usytuowanych bliżej sceny, w wygodnych fotelach i klimatyzowanej loży. Tak naprawdę o wszystkim decyduje Komisja Europejska, a parlament jest niczym innym jak sceną, na której odbywa się spektakl markujący demokrację. Polska jest zawsze we frekwencyjnym ogonie jeszcze z innego powodu. U nas pod szumną nazwą „wybory” odbywają się od dwudziestu lat zwykłe głosowania. My przecież nikogo nie wybieramy tylko głosujemy na listy. Można jeszcze zrozumieć taki sposób wyboru w dniu 4 czerwca 1989 roku. Wtedy media były opanowane przez komunistów i należało głosować zdyscyplinowanie na „Drużynę Lecha Wałęsy”. Ci ówcześni kandydaci Komitetów Obywatelskich to pierwowzory dzisiejszych „jedynek” na listach. Ówczesny sukces tak zapadł w pamięci naszym rodzimym decydentom, że z upodobaniem do dnia dzisiejszego popierają brak jest jakiekolwiek zdrowej konkurencji między kandydatami z tej samej listy, a kiedy się takowa pojawia, jest tępiona przez tych, którzy owe listy tworzą. Brak ordynacji większościowej powoduje, więc takie paradoksalne sytuacje, z jakimi mamy do czynienia od lat. Na przykład w wyborach do PE może dochodzić i niestety dochodzi do kuriozalnych sytuacji. Może się zdarzyć na przykład tak, że kandydat w moim okręgu otrzyma 50 000 głosów, lecz z uwagi na zbyt niską frekwencję nie otrzyma mandatu ani on ani nikt inny z mojego terenu. Za to tam, gdzie frekwencja dopisała nieco lepiej, dzięki tak zwanym „lokomotywom” ,do parlamentu dostaje się ktoś trzeci z listy, kto otrzymał zaledwie 500 głosów. Dodając do tego tak zwanych spadochroniarzy, niezwiązanych z okręgiem, w którym kandydują mamy dopełnienie całej tej patologii. Idę o zakład, że w momencie, kiedy zaczniemy na prawdę wybierać w wyborach, a nie tylko głosować w głosowaniach, poprawi się nie tylko, jakość polityki i polityków, ale też frekwencja, na której podobno tak wielu, tak bardzo zależy. Ja oczywiście w ten płacz nad niską frekwencją nie wierzę. Cóż, jak teatr to teatr.

2 komentarze

avatar użytkownika Miko

1. Frekwencja w wyborach do PE

Przykład Słowacji nadaje się wspaniale do analizy przyczyn słabej frekwencji w wyborach do PE. Co więcej, spodziewam się, że porządna analiza szybko doprowadzi do ogólnych wniosków, aktualnych także u nas. Dlaczego tak sądzę? Otóż w poniedziałek, w Trójce usłyszałem, że na Słowacji frekwencja w wyborach parlamentarnych wynosi ponad 70% a w wyborach do PE, jedynie ok. 25%. Trudno o lepszy przykład do analizy przyczyn, które sprawiają, że ci sami ludzie zachowują się odmiennie w obu przypadkach. Tego wyniku nie można kłamliwie zwalić na cechy narodowe "polactwa", jak to ładnie tłumaczą nasi dziennikarze i usłużne "autorytety". Każdy rasowy socjolog powinien zacierać ręce, taka okazja szybko się nie powtórzy. Jest to też temat, który aż prosi się o rzetelną analizę ze strony partii, która na razie jest jedyną alternatywą dla PO. Pzdr,
avatar użytkownika TW Petrus13

2. Kok

tego gada Hans-Gert Pöttering mogłeś nie wymieniać,fałszywa glista!