O redaktorze Cezarym i katarynce
ŚpiEwka, sob., 23/05/2009 - 23:50
Redaktorowi Michalskiemu do sztambucha...
Żaden śmiertelnik nie jest wolny od jakiegoś dziwactwa, a pan Cezary miał także swoje. Oto - nienawidził kataryniarzy i katarynek.
Gdy redaktor usłyszał na ulicy katarynkę, przyśpieszał kroku i na parę godzin tracił humor. On, człowiek spokojny - zapalał się, jak był cichy - krzyczał, a jak był łagodny - wpadał w gniew na pierwszy odgłos katarynkowych dźwięków.
Z tej swojej słabości nie robił przed nikim tajemnicy, nawet tłumaczył się.
- Muzyka - mówił wzburzony - stanowi najsubtelniejsze ciało ducha, w katarynce zaś duch ten przeradza się w funkcją machiny i narzędzie rozboju. Bo kataryniarze są po prostu rabusie!
Zresztą - dodawał - katarynka rozdrażnia mnie, a ja mam tylko jedno życie, którego mi nie wypada trwonić na słuchanie obrzydliwej muzyki.
Ktoś złośliwy, wiedząc o wstręcie redaktora do grających machin, wymyślił niesmaczny żart - i... wysłał mu pod okna dwu kataryniarzy. Pan Cezary zachorował z gniewu, a następnie odkrywszy sprawcę wyzwał go na pojedynek.
Aż sąd honorowy trzeba było zwoływać dla zapobieżenia rozlewowi krwi o rzecz tak małą na pozór.
Dom, w którym redaktor mieszkał, przechodził kilka razy z rąk do rąk. Rozumie się, że każdy nowy właściciel uważał za obowiązek podwyższać wszystkim komorne, a najpierwej panu Cezaremu. Redaktor z rezygnacją płacił podwyżkę, ale pod tym warunkiem wyraźnie zapisanym w umowie, że katarynki grywać w domu nie będą. [...]
Razu pewnego...
[...] Na podwórzu, pod samym oknem pana Cezarego odezwała się -katarynka!...
Gdyby zmarły X wstał z grobu, odzyskał przytomność i wszedł do gabinetu, aby pomóc redaktorowii w rozwiązywaniu trudnych zagadnień, z pewnością pan Cezary nie doznałby takiego uczucia jak teraz, gdy usłyszał katarynkę!...
I żeby to przynajmniej była katarynka włoska, z przyjemnymi tonami fletowymi, dobrze zbudowana, grająca ładne kawałki! Gdzie tam! jakby na większą szykanę katarynka była popsuta, grała fałszywie ordynaryjne walce i polki, a tak głośno, że szyby drżały. Na domiar złego, trąba, od czasu do czasu odzywająca się w niej, ryczała jak wściekłe zwierzę.
Wrażenie było potężne. Redaktor osłupiał. Nie wiedział, co myśleć i co począć. Chwilami gotów był przypuścić, że jemu samemu pomieszało się w głowie i że uległ halucynacjom. Ale nie, to nie były halucynacje. To była rzeczywista katarynka, z popsutymi piszczałkami i bardzo głośną trąbą!
W sercu redaktora, tego wyrozumiałego, tego łagodnego człowieka, zbudziły się dzikie instynkta. Uczuł żal do natury, że go nie stworzyła królem dahomejskim, który ma prawo zabijać swoich poddanych, i pomyślał, z jaką rozkoszą położyłby w tej chwili kataryniarza trupem!
A ponieważ u ludzi tego temperamentu, co pan Cezary, bardzo łatwo w gniewnym uniesieniu przechodzi się od zuchwałych projektów do najstraszniejszych czynów, więc redaktor skoczył jak tygrys do okna i postanowił - zwymyślać kataryniarza najgorszymi wyrazami.
Już wychylił się i otworzył usta, aby krzyknąć: "Ty... próżniaku jakiś!..." - gdy wtem usłyszał dziecięcy głos.
Spojrzał naprzeciwko.
Mała niewidoma dziewczynka tańczyła po pokoju klaszcząc w ręce. Blada jej twarz zarumieniła się, usta śmiały się, a pomimo to z zastygłych oczu płynęły łzy jak grad.
Ona, biedactwo, w tym domu spokojnym dawno już nie doświadczyła tylu wrażeń! Jak pięknym zjawiskiem wydawały się jej fałszywe tony katarynki! Jak wspaniałym był ryk trąby, która redaktora mało nie przyprawiła o apopleksją.
Na dobitkę, kataryniarz widząc uciechę dziecka zaczął przytupywać wielkim obcasem w bruk i od czasu do czasu pogwizdywać niby lokomotywa przed spotkaniem się pociągów.
Boże! jak on ślicznie gwizdał...
Do gabinetu redaktora wpadł wierny asystent ciągnąc za sobą portiera i wołając:
- Ja mówiłem temu gałganowi, panie redaktorze, żeby natychmiast wygnał kataryniarza! Mówiłem, że od pana redaktora dostanie pensją, że
my mamy kontrakt... Ale ten cham! Tydzień temu przyjechał ze wsi i nie zna naszych obyczajów. No, teraz posłuchaj - krzyczał asystent targając za ramię oszołomionego portiera - posłuchaj, co ci sam pan redaktor powie!
Kataryniarz grał już trzecią sztuczkę tak fałszywie i wrzaskliwie jak dwie pierwsze.
Niewidoma dziewczynka była upojona.
Redaktor Cezary odwrócił się do portiera i rzekł ze zwykłą sobie flegmą, choć był trochę blady:
- Słuchaj no, kochanku... A jak ci na imię?...
- Axel, jaśnie panie.
- Otóż, mój Axelu, będę ci płacił dziesięć złotych na miesiąc, ale wiesz za co?...
- Za to, ażebyś na podwórze nigdy nie puszczał katarynek! -wtrącił spiesznie asystent.
- Nie - rzekł pan Cezary. - Za to, ażebyś przez jakiś czas co dzień puszczał katarynki. Rozumiesz?
- Co pan mówi?... - zawołał asystent, którego nagle rozzuchwalił ten niepojęty rozkaz.
- Ażeby, dopóki się z nim nie rozmówię, puszczał co dzień katarynki na podwórze - powtórzył redaktor wsadzając ręce w kieszenie.
- Nie rozumiem pana!... - odezwał się asystent z oznakami obrażającego zdziwienia.
- Głupiś, mój kochany! - rzekł mu dobrotliwie pan Cezary.
No, idźcie do roboty - dodał.
Asystent i portier wyszli, a redaktor spostrzegł, że jego wierny asystent coś towarzyszowi swemu szepcze do ucha i pokazuje palcem na czoło...
Pan Cezary uśmiechnął się i jakby dla stwierdzenia ponurych domysłów asystenta wyrzucił katarynce dziesiątkę.
Następnie wziął kalendarz, wyszukał w nim listę lekarzy i zapisał na kartce adresy kilku okulistów. A że kataryniarz odwrócił się teraz do jego okna i za jego dziesiątkę począł przytupywać i wygwizdywać jeszcze głośniej, co już okrutnie drażniło redaktora, więc zabrawszy kartkę z adresami doktorów wyszedł mrucząc:
- Biedne dziecko!... Powinienem był zająć się nim od dawna...
- ŚpiEwka - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
7 komentarzy
1. Katarynek nie wpuszczać, ale za to Gnidy mają WSTęP WOLNY
2. i żyli długo i szczęśliwie....
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Witam Szanownych Blogerów - Kataryniarzy:)
ŚpiEwka
4. Pani Spiewko
Wojciech Kozlowski
5. Pani ŚpiEwko, Nobel się należy za pomysł
6. Wojciech Kozłowski
ŚpiEwka
7. Laurenty plus P.S. W. Kozłowski
ŚpiEwka