Minister prawdy, Wittgenstein jr, odmawia
FreeYourMind, śr., 22/04/2009 - 08:37
Gdyby nie to, że korespondencja między dr. S. Cenckiewiczem a dr. P. Stasińskim jest na serio, można by pęknąć ze śmiechu. Oto bowiem jeden z naukowców domaga się sprostowania nieprawdziwych informacji zamieszczonych przez dziennikarza na łamach „GW”, tymczasem inny dziennikarz, dokonując „urzędowo-prawnej” analizy nadesłanego „pisma” - odmawia. Oczywiście, jak na ministra prawdy ma do tego pełne prawo, przecież nie po to w takich trudach, bojach, znojach, pocie i krwi wznoszono z ludźmi honoru tę budowlę przy Czerskiej, by teraz jakiś głupi historyk mógł w niej swoje nierozumne sprostowania zamieszczać. To wszystko wiemy i raczej zdziwilibyśmy się, gdyby dr Stasiński nagle ni stąd ni zowąd odpisał Cenckiewiczowi: „ależ, oczywiście, Szanowny Panie Doktorze” lub „ależ oczywiście, Szanowny Panie” i dodał „bardzo dziękuję za to sprostowanie, jednocześnie zapewniam, że przeprowadzę ostrzegawczą rozmowę z dziennikarzem, który dopuścił się napisania i opublikowania nieprawdy”, zaś na koniec dodałby jakieś sążniste przeprosiny. Jeśli już Ministerstwo Prawdy za coś przeprasza, to najwyżej za polski antysemityzm, ksenofobię, rusofobię, germanofobię, homofobię, nacjonalizm, katolicyzm, patriotyzm, eurosceptycyzm, mowę nienawiści, no i zoologiczny antykomunizm. Jest więc tyle spraw, za które pokutować musi każdy z pracowników Ministerstwa Prawdy, że nic dziwnego, iż nie mają oni czasu na roztkliwianie się pierdołami – no bo też nie oszukujmy się, czego taki doktorzyna Cenckiewicz może się domagać, skoro są takie wielkie problemy w „polskim piekiełku”.
Istotne jednak jest to, w jaki sposób dr Stasiński swej odmowy dokonuje:
„W odpowiedzi na pismo zawierające wniosek o zamieszczenie sprostowania dotyczącego artykułu pt.: „Żaryn odchodzi, ale zostaje” („Gazeta Wyborcza” z 16 kwietnia 2009 r.) uprzejmie informuję, że brak jest podstaw do jego uwzględnienia.”
Ten styl – coś pomiędzy pismem odmownym prezesa peerelowskiej spółdzielni mieszkaniowej w sprawie rozłożenia na raty czyjegoś czynszu, a pismem szefa Wojskowej Komendy Uzupełnień, do którego wpłynęła prośba o odroczenie służby wojskowej. Na czym polega ów „brak podstaw”, zdaniem dr. Stasińskiego, ministra prawdy?
„Przede wszystkim tego typu wniosek winien mieć formę listu poleconego z własnoręcznym podpisem wnioskodawcy i wskazaniem adresu jego zamieszkania.”
Otóż to. Jeśli Cenckiewicz nie wie, że się listy wysyła poleconym, a najlepiej to za pomocą posłańca, który dotarłszy do Ministerstwa Prawdy, wie, że zarówno ochroniarza, szatniarza, portiera, jak i adresata trzeba parę razy pocałować w tylną część ciała, to niech się nie zabiera za „proces interwencyjny” i niech nie uruchamia ścieżki decyzyjnej w sprawach, o których nie ma pojęcia. Bieg sprawom można bowiem nadać wyłącznie wtedy, gdy się zna odpowiednie procedury i się ich przestrzega.
„Uchybienia formalne dotyczące pana pisma dają podstawę do wykluczenia możliwości i potrzeby merytorycznej jego oceny.”
Jeśli w oryginale napisał dr Stasiński „pana pisma”, to nie przez lekceważenie nadawcy, jedynie dla przypomnienia, że doktor w Ministerstwie Prawdy ma pozycję w hierarchii społecznej tak wysoką, że właściwie wstydem jest w ogóle odpowiadanie na całą niezręczną sytuację, w której ktoś nieznający procedur, niewiedzący, co się z listami robi i ich doręczeniem, czegoś się od ministra prawdy ośmiela domagać. Szczególnie ciekawe jest sformułowanie „podstawa do wykluczenia możliwości i potrzeby merytorycznej oceny” głupiego pisma „pana” [Cenckiewicza]. Doktor minister w ten sposób daje do zrozumienia jak wielka przepaść dzieli myślenie nadawcy od myślenia ministra. Niewłaściwe postępowanie proceduralne i zwyczajny brak ogłady nadawcy powoduje bowiem, że doktor minister ma podstawy do wykluczenia choćby możliwości rozpatrywania takiego „interwencyjnego listu”, choć zarazem nie zaznacza, że tak naprawdę wcale takich możliwości nie ma (potrzeb zresztą też), ponieważ, jak już wspomniałem, nie od urojonych, lecz realnych problemów jest Ministerstwo już od blisko 20 lat. Gdyby Cenckiewicz napisał list interwencyjny w sprawie samego siebie i wyraził na przykład samokrytykę, przyznając się do niektórych ciężkich grzechów (antysemityzm, ksenofobia, zoologiczny antykomunizm itd.), to bez wątpienia dr Stasiński miałby podstawy do niewykluczania możliwości i potrzeby oceny takiego pisma. No ale nie oczekujmy rzeczy niemożliwych.
Jednakże do powyższej, zacytowanej sentencji dołączona jest jeszcze poniższa:
„Także z uwagi na brak możliwości bezspornej identyfikacji osoby wnioskodawcy.”
Wyglądałoby więc na to, że Cenckiewicz nie podał dokładnie swojego peselu, NIP-u, REGON-u, aktualnych badań lekarskich (aktualnych, podkreślam), danych personalnych rodziców, no i jakiegoś protokołu wywiadu środowiskowego. Ja się więc nie dziwię, że nie dostarczywszy pełnej dokumentacji, został wyśmiany przez ministra prawdy. Przecież każdy petent wie, z czym się do Urzędu przychodzi – to są sprawy elementarne! To jest elementarz, panie Cenckiewicz. A mimo to, zauważmy, dr Stasiński pochyla się nad jego sprawą i zamiast wrócić do swoich poważnych obowiązków, wyjaśnia niegramotnemu petentowi, na czym polega problem z jego „interpelacją”.
„Niezależnie od tego przypomnę, że sprostowaniem prasowym jest rzeczowa, odnosząca się wyłącznie do faktów, wypowiedź zawierająca korektę wiadomości podanej przez prasę, która jest nieprawdziwa lub nieścisła.”
Już po tym wyjaśnieniu petent ma (niechby i blade, ale zawsze jakieś) pojęcie, jak bardzo się pomylił. Minister wyjaśnia jednak cierpliwie dalej:
„Sprostowanie polega zatem na przywróceniu wypowiedzi prasowej zgodności z prawdą materialną, nie zaś prawdą subiektywną prezentującą nie rzeczywistość, ale subiektywny jedynie punkt widzenia zainteresowanego – autora sprostowania.”
Każde ze zdań wyjaśnienia dr. Stasińskiego ma moc i wagę poszczególnych tez z „Traktatu logiczno-filozoficznego” L. Wittgensteina (kto nie czytał, niech zajrzy). Mamy tu słuszne odróżnienie „prawdy materialnej” od „prawdy subiektywnej”. Tę pierwszą zawierają teksty publikowane przez funkcjonariuszy Ministerstwa Prawdy, tę drugą, teksty spoza Ministerstwa. Rzecz niby oczywista, lecz taki Cenckiewicz, który część życia spędził na rozgrzebywaniu zupełnie sfałszowanych dokumentów, może tego nie wiedzieć.
„Oznacza to tym samym obowiązek przedstawienia dowodów na potwierdzenie faktów lub wypowiedzi prezentowanych w sprostowaniu.”
O to chodzi. Cenckiewicz, gdzie są dowody?
„Nadto w sprostowaniu prasowym nie są dopuszczalne jakiekolwiek uzupełniające wyjaśnienia, polemiki, komentarze, oceny lub uwagi dotyczące treści kwestionowanej publikacji lub osoby jej autora.”
Jak najbardziej. Właściwie to w przypadku publikacji z Czerskiej jedyna możliwa formuła sprostowania to taka, którą zamieszcza jeden z funkcjonariuszy Ministerstwa Prawdy, a nie jakiś petent. Funkcjonariusz zamieszcza wzorzec, z którego mogą korzystać kiedyś potencjalni petenci, choć wykorzystanie wzorca nie będzie potrzebne, skoro publikacje Ministerstwa Prawdy są wyłącznie prawdziwe, zaś wobec prawdy sprostowania przecież się nie zamieszcza.
„Co oczywiste, wykraczają one poza jedynie dopuszczalną w sprostowaniu rzeczową korektę faktów.”
Jeszcze raz nasuwa się skojarzenie z wczesnym Wittgensteinem, który kładł nacisk na korelację między językiem a faktami, aczkolwiek skoro Wittgensteina tłumaczył prof. B. Wolniewicz, którego Ministerstwo Prawdy chętnie spaliłoby dziś na stosie, to może lepiej dr. Stasińskiego nazwać Wittgensteinem juniorem i w ten sposób docenić także jego innowacyjność w dziedzinie filozofii języka. Stasiński bowiem łączy w sobie intelekt analityka z intelektem pracownika służby więziennej (chodzi oczywiście o „więzienie prawdy”, nie zaś kłamstwa, w którym tkwi pożałowania godny Cenckiewicz). Przypomina on więc Cenckiewiczowi, jak chłop koniowi pod górkę:
„Sprostowanie prasowe musi się ograniczać – co do zasady – do prostej i zwięzłej formuły typu „nie jest prawdą, że…”. ”
Zaś, no nie okłamujmy się, ale Cenckiewicz w swoim śmiesznym pisemku napisał w te słowy:
„W artykule Wojciecha Czuchnowskiego („Żaryn odchodzi, ale zostaje”, „GW”, 16 kwietnia 2009 r.) znalazły się opinie nieodpowiadające prawdzie i godzące w moje dobre imię.”
Wot, niegramotny, z wzorca skorzystać nie umie. Nic dziwnego, że dr Stasiński tłumaczy dalej, na czym polegają uchybienia (już nie tylko formalne i merytoryczne, ale i intelektualno-moralne) adresata, co też wyrozumiały minister zbiera, jak każdy porządny urzędnik wyższego szczebla, w punktach, żeby tępy Cenckiewicz nie musiał się gubić w domysłach, jeno po prostemu pojął wszystko w mig:
„Tak określonym wymogom nadesłane przez pana pismo nie odpowiada. Po pierwsze w sprostowaniu prasowym nie są dopuszczalne sformułowania typu „znalazły się opinie nieodpowiadające prawdzie i godzące w moje dobre imię”.”
No, niewłaściwe, niedopuszczalne słownictwo. Zawsze to lekcja na przyszłość – choć najlepiej jest zajrzeć do poradnika „Jak pisać pisma urzędowe do Ministerstwa Prawdy” (aktualnie niedostępny na stronie „GW”, ale można się ubiegać o udostępnienie, jeśli, rzecz jasna, odpowiednio sformułuje się podanie o udostępnienie poradnika – w tym zaś celu dobrze jest zapoznać się z poradnikiem „Jak ubiegać się o udostępnienie poradnika „Jak pisać pisma urzędowe do Ministerstwa Prawdy” obecnie może trudno dostępnego na stronie „GW”, ale można podejść na Czerską i popytać, byleby uprzejmie, nie na chama; przede wszystkim pukać, nie ładować się do gabinetów w cholewiakach prosto z pola).
„Instytucja sprostowania jest bardzo sformalizowana i wszelkie opinie, komentarze czy inne sądy wartościująco-ocenne w jego treści są niedopuszczalne.”
Oczywiście Cenckiewicz musiałby umieć odróżniać sądy „wartościująco-ocenne” od innych, czego przecież nie można się spodziewać po pozbawionym dobrych manier historyku. Zaś dr Stasiński nie ma czasu ani obowiązku wyjaśniać, jak tego rodzaju sądy wyglądają. Dodaje tylko krótko:
„Nie podlegają one bowiem obiektywnie weryfikowalnej korekcie na zasadzie prawda/fałsz.”
I powinno nam to wystarczyć, choć nie wiadomo, czy dr Stasiński zgodziłby się z twierdzeniem, że o zdaniu „wartościująco-ocenym”: „Holokaust był jedną z największych, najstraszliwszych tragedii XX wieku” nie można powiedzieć, czy jest prawdziwe, czy fałszywe, tzn. - sięgając do bezcennego leksykonu naukowego dr. Stasińskiego - czy nie podlega obiektywnie weryfikowalnej korekcie na zasadzie prawda/fałsz. No tak, ale mówimy o strukturze sprostowania nie zaś o Holokauście.
„Po drugie nie jest pan podmiotem legitymowanym do występowania z jakimikolwiek wnioskami w imieniu pana dr. Łukasza Kamińskiego lub w sprawach, które jego dotyczą.”
No i tu jest pies pogrzebany. Cenckiewicz po głupiemu wyrwał się z występowaniem w obronie kogoś innego, nie będąc podmiotem legitymowanym. No, ludzie, ręce i nogi się uginają. Czy Cenckiewicz nie mógł sprawdzić w odpowiedniej komórce weryfikacyjnej Ministerstwa Prawdy, czy jest podmiotem legitymowanym, czy nie? Ileż to może trwać taka procedura? Zostawia się odpowiednie dokumenty i poddaje się weryfikacji, dostaje się certyfikat i z takim certyfikatem można potem się zabierać za pisanie takich czy innych dokumentów wyższego rzędu. Teraz to już i ja odczuwam zażenowanie socjopatyczną postawą marnego historyka. Zresztą, może by tak sprawdzić za co on ten doktorat dostał? No ale nie leży to na razie w kompetencji dr. Stasińskiego, choć kto wie, czy taka dodatkowa weryfikacja nie wyjaśniłaby tych wszystkich braków w ogładzie Cenckiewicza i jego „umiejętności” formułowania dokumentów do Ministerstwa. Wróćmy jednak do spokojnej i rzeczowej odpowiedzi dr. Stasińskiego.
„Wnioskowanie o sprostowanie informacji jego dotyczących jest bezzasadne. Nie jest pan również podmiotem formalnie umocowanym do informowania opinii publicznej o publikacjach dotyczących Zbigniewa Bujaka i jego ucieczki.”
No tak, z tego widać, że Cenckiewicz zwariował. Nie dość, że nie jest podmiotem legitymowanym, to w dodatku nie jest podmiotem formalnie umocowanym. Tragedia. Horror. Nie dość, że wystąpił tenże historyk w nie swojej sprawie, to jeszcze ni stąd ni zowąd zaczął informować opinię publiczną o ucieczce Zbigniewa Bujaka. Fe, donosik? Ach więc to tyle się nauczyliśmy podczas zgłębiania tajemnic sfałszowanych teczek? No to pięknie. I to za pieniądze podatników.
„Po trzecie wnioskowane sprostowanie dalece przekracza także dopuszczalną jego objętość, która nie może być większa od dwukrotnej objętości fragmentu (nie zaś całości) publikacji, którego dotyczy.”
Mamma mia. Wynika stąd, że Cenckiewicz kompletnie nie wiedział, jak się pisze pismo do Ministerstwa i tak się zabrał na chłopski rozum do tego pisania. Naplótł, co mu ślina na język przyniosła, nakonfabulował i jeszcze miał czelność to dostarczyć do Ministerstwa Prawdy z pominięciem odpowiednich procedur. Słusznie więc doktor minister zamyka sprawę, powołując się na odpowiedni przepis prawa prasowego Polski Ludowej:
„Mając powyższe na uwadze, w oparciu o treść art. 33 ust. 1 pkt 1 w związku z art. 33 ust. 2 pkt 1 i, 2 i 5 ustawy – Prawo prasowe, odmawiam publikacji wnioskowanego sprostowania.”
Nuu, Cenckiewicz. Ciesz się „pan”, że tylko na takim łagodnym pouczeniu się skończyło, bo gdyby tak dr Stasiński podzwonił po ludziach honoru, to jeszcze by na ścieżkę zdrowia „pana” wzięli.
http://www.rp.pl/artykul/9133,294522_Cenckiewicz_prosi__Stasinski_odmawia.html
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
8 komentarzy
1. "Intelekt" przy Czerskiej
2. przeklejam
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. ja tak widze ten problem...
4. Marek Martynowski
5. Maryla
6. Dominik
7. ABW już bierze się do roboty
8. FYM - "A dlaczego debile nie moga sobie porzadzic"?