Królestwo faryzeuszy
FreeYourMind, pt., 10/04/2009 - 09:49
„Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik”, te słowa modlitwy faryzeusza przytacza Ewangelia św. Łukasza (Łk, 18, 11) i są jednym z tych fragmentów Pisma, które wracają do mnie nieustannie, gdy myślę o współczesnych polskich elitach politycznych i kulturowych. Nie chcę już tu zgłębiać pochodzenia tychże elit i wiem dobrze, że należałoby tu stosować cudzysłów, ponieważ na szczytach władzy i kultury są od wielu lat usadowieni ludzie, którzy nie mają ani moralnego prawa do rządzenia (komuniści są tu znakomitym przykładem, ale oprócz komunistów znajdziemy złodziei i w innych ugrupowaniach), ani nie posiadają elementarnej kultury obycia, a co dopiero kultury intelektualnej, by decydować o biegu np. polskiej nauki, sztuki czy literatury. Ewentualnym niedowiarkom proponuję posłuchać, jakim językiem (i o czym) rozmawiają profesorowie przy suto zastawionym stole i jak się zachowują (nawet nie po paru głębszych).
Cudzysłów przy słowie „elity” nie jest potrzebny z tego choćby względu, że ci ludzie w we wszystkich kluczowych sferach polskiego życia faktycznie mają moce sprawcze do tego, by czyjąś karierę zablokować, by kogoś wyrzucić skądś (i zapewnić, by przez długi czas nie znalazł pracy w swoim zawodzie, no chyba że wyjedzie za granice, tam moce polskich elit są nieco bardziej rozproszone), by kogoś promować (np. w dziedzinie literatury czy w szołbiznesie), a w przypadku osób, które nie podobają się salonowi zapewnić głuche milczenie lub też szydercze wzmianki, podpowiadające ewentualnym „decydentom od dystrybucji”, co zamawiać do upowszechniania, a czego nie. Ci ludzie wskazują palcem, kogo (i w jakiej wysokości) nagradzać (tu znakomitym przykładem jest D. Masłowska czy wcześniej O. Tokarczuk), kogo karać, kogo obnosić po salonach, kogo zaś stawiać pod pręgierzem (jeśli się zlekceważyć nie da, gdyż jakimś cudem się przebił, mimo zmowy milczenia – tu znakomitym przykładem jest Łysiak). Znakiem rozpoznawczym tych wszystkich przedstawicieli elit, które przywłaszczyły sobie Polskę po 1989 r. jest faryzejskie święte oburzenie. Tymże świętym oburzeniem wybuchano na krytykę „okrągłego stołu”, na domaganie się rozliczenia czerwonych, na protesty przeciwko uwłaszczaniu nomenklatury, na próby lustracji, na ujawnianie agentów, wreszcie na szarganie świętości takich jak Wałęsa.
Faryzeuszom polskim nie przeszkadzało jednak wyszydzanie katolicyzmu, symboliki religijnej, osób otoczonych kultem (Matka Boża, Jezus Chrystus), duchowieństwa z papieżem Janem Pawłem II na czele. Twierdzili oni, że taka jest cena odzyskanej wolności i tak wygląda wolność słowa w wolnym kraju, choć jednocześnie wpadali w wyjątkowo święte oburzenie, gdy ktoś np. szydził z judaizmu. Zapewniali nas, że wszelkie autorytety mogą być kwestionowane lub krytykowane, aczkolwiek, gdy doszło w ostatnim dwudziestoleciu do prób kwestionowania i krytykowania takich salonowych autorytetów jak Miłosz, Kołakowski, Szymborska, Konwicki, Kott, Janion, Bauman, Kuroń, Geremek, Kapuściński, Michnik, Szczypiorski, Wałęsa itp. wybuchom świętego oburzenia nie było końca.
Spoiwem wspólnoty faryzeuszy jest ta podzielana powszechnie przez nich świadomość, której wyrazem jest sentencja przywołana przez mnie na samym początku tekstu. Faryzeusze bowiem nie tylko czują się lepsi od hołoty, która nie rozumie wyzwań polskiej demokracji budowanej po 1989 r. z wespół komunistami, ale uważają, że zejście na poziom tej hołoty byłoby dla nich jakimś dopustem Bożym. Oczywiście wspólnota, której fundamentem jest kłamstwo i duchowa ślepota nie może trwać długo bez co raz to nowych impulsów konsolidujących tę wspólnotę, stąd też mamy co jakiś czas akcje „pisania listów” (pod którymi widnieją niejednokrotnie nazwiska tych, co wsławili się spektakularnym i szczerym wspieraniem władzy ludowej już za poprzedniego reżimu) lub też zlotów rozmaitych person święcie oburzonych, w trakcie których to zlotów oburzenie staje się nie tylko wyjątkowo święte, lecz i głośne. Za kaczyzmu mieliśmy tych postaw tak wiele, że trudno byłoby je tu nawet w skrócie wymienić - najciekawszym był chyba („ponadpodziałowy”, gdyż obok siebie występowali i komuniści, zatroskani jak zawsze o postępy demokracji, jak i ludzie uważający się za opozycjonistów) ruch obrońców demokracji czy choćby stałe medialne występy Kutza, które potwierdzały życiową prawdę, iż starość nie radość. Przy tych spektaklach masowego świętego oburzenia, (które tylko z pozoru przypominały stadionowe spędy ludu pracującego miast i wsi, kiedy to wyrażano święte oburzenie wobec radomskich wichrzycieli z 1976 r., ponieważ w III RP wspólnoty faryzeuszy zbiegają się zgoła spontanicznie), masowe występy rozmaitych satyryków (zwłaszcza „młodych”) szydzących niemal bez przerwy z Kościoła i kaczystów stanowiły jedynie manifestację siły salonowców, dowodzono bowiem, jak dalece można posterować rozmaitymi zjawiskami kulturowymi, by wszystko to wyrażało powszechne święte oburzenie. Co do satyry to rzecz ciekawa, że po 1989 r. jakoś przestała dostrzegać czerwonych (pomijając może teksty M. Wolskiego czy J. Pietrzaka), zaś z upodobaniem wyszukiwała nieustannie „czarnych i innych oszołomów”. Nie można tu mówić, że na trąbce do tego rodzaju pogoni zagrał jedynie Urban ze swoimi zaprzyjaźnionymi bezpieczniakami, z którymi współtworzył swojego szmatławca i tzw. ruch społeczny (czy kto pamięta, jak „Goebbels stanu wojennego” chciał uruchomić edycję swojej szmaty dla dzieci?; oto Polska po „obaleniu komunizmu” właśnie). Trębaczy było o wiele więcej i nawet przy Czerskiej paru by się znalazło.
Pisząc o tym wszystkim myślę o Bożym gniewie, którego Polakom ostatnio brakuje i o Bożej mądrości. Gdy odszedł Jan Paweł II rozsypaliśmy się jak dzieci na wycieczce w lesie. Wprawdzie Jan Paweł II przypominał nam o tym, że należy bronić Krzyża, że Kościół jest strażnikiem wolności, że Polska powinna być budowana na zdrowych fundamentach, ale traktowaliśmy to nie dość poważnie albo też brakowało nam sił do przeciwstawienia się procesom deformacji polskiego państwa i polskiej kultury. Czy więc w pewnym momencie nie zaczęliśmy się czuć osaczeni i bezradni dokładnie tak, jak za komuny, kiedy to czerwoni mieli w swoich rękach wszystko? Z pewnością głos Kościoła w Polsce po odejściu Jana Pawła II nie brzmi już tak dobitnie i mocno, jak wcześniej, a część hierarchów zachowuje postawę chowania głowy w piasek, co w dzisiejszej sytuacji jeszcze bardziej osłabia nas wszystkich, ale przecież my także stanowimy Kościół i jako jego przedstawiciele możemy nie tylko się jednoczyć, ale i coraz głośniej sprzeciwiać się faryzeizacji polskiej rzeczywistości społeczno-politycznej. Nie możemy ustąpić, gdyż jak tym razem ustąpimy, faryzeusze wezmą wszystko. Dosłownie wszystko. Potem zaś pozostaną nam długie dekady na wspomnienia i utyskiwania na temat tego, co „jeszcze się dało zrobić” lub „można było zrobić”.
Potrzeba nam zatem Bożej mądrości i Bożego gniewu, jeśli chcemy, by Polska była Polską, a nie parodią kraju, o którym marzyliśmy.
Tego więc życzę wszystkim zatroskanym o Polskę, którzy niejednokrotnie tracą siły i wiarę w możliwość dokonania jakiejś większej, poważnej zmiany. Chrystus zwyciężył śmierć, a z Nim to, co niemożliwe, staje się jak najbardziej możliwe.
Wesołych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego! Sursum corda! :)
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
14 komentarzy
1. "Chrystus zwyciężył śmierć"
2. Królestwo faryzeuszy o miedzianych czołach,
michael
3. Franku
4. michael
5. Siedziałem tyłem do telewizora, w obcym sobie wnętrzu
michael
6. FYM
Pozdr.
-------------------
GW nie kupuję.
TVN nie oglądam.
TOK FM nie słucham.
Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję.
7. FYM - dzięki za publikacje!
8. Przemo
9. Dominiku
10. Dołączam się do tych
11. Dołączam się do tych
12. FYM
13. asiabled
14. kryska