Cenckiewicz o Zyzaku

avatar użytkownika Unicorn
http://www.rp.pl/artykul/9133,285344_Cenckiewicz__Histeria_zamiast_lektury_.html ""Ratunku, to się nie mieści w głowie. Jak mogło do tego dojść?" – napisał kilka dni temu Lech Wałęsa na wieść o wydaniu książki Pawła Zyzaka pt. "Lech Wałęsa. Idea i historia". Nazwisko 24-letniego historyka nie schodzi obecnie z pierwszych stron gazet. Mówią o nim wszyscy – premierzy, wicepremierzy, ministrowie, posłowie, publicyści i komentatorzy… Książki Zyzaka nie czytali (za gruba), ale komentują, drwią z nazwiska, obrażają i grożą, głównie na podstawie jednej opinii, że książka traktuje o współpracy Wałęsy z SB i o tym, że "legenda "Solidarności"" ma nieślubne dziecko. A poza tym, wiadomo… "chora imaginacja autora", "prawicowe sikanie pod wiatr", "gorszy od SB" i "urologiczne pasje Pawła Zyzaka". Przedstawiony przez media wizerunek autora i jego książki ma niewiele wspólnego z rzeczywistością i jest kolejną odsłoną polskiej bitwy o wolność słowa i badań naukowych. Jak się IPN nie poprawi... Kiedy niespełna dziesięć miesięcy temu rozpoczynała się kampania wymierzona w autorów pracy "SB a Lech Wałęsa", podobnie jak teraz nie chodziło o rzetelną dyskusję na temat książki. Autorów publicznie porównywano do esbeków, wzywano do rozprawy na pięści, wykluczano z "cechu historyków", nazywano paranoikami, a już po ukazaniu się kolejnej książki ("Sprawa Lecha Wałęsy") z ust pokojowego noblisty usłyszałem, że jestem "z pomiotu UB". Czołowi krytycy publikacji IPN przyznawali, że książki nie czytali lub ją jedynie przeglądali, jeszcze inni składali deklaracje, że w ogóle nie zamierzają jej przeczytać. Wszyscy jednak mają się za specjalistów od historii, warsztatu naukowego i metodologii badawczej. Zbigniew Chlebowski, który zasłynął ostatnio wiedzą historyczną dotyczącą powstania wielkopolskiego (jego zdaniem wybuchło ono w 1880 r.), w kilka dni po ukazaniu się książki "SB a Lech Wałęsa" oznajmił, że nie zamierza jej brać do ręki i czytać, gdyż wie, że jest ona jednym wielkim kłamstwem. Szef Klubu Parlamentarnego PO zapowiedział większą kontrolę IPN i zmianę ustawy o instytucie w taki sposób, by nie pracowali w nim "pseudohistorycy, którzy obrażają największe polskie autorytety" i "doprowadzają do wielu tragedii Polaków". Nierzadko tej odmowie wiedzy towarzyszyła chęć zablokowania dyskusji o najnowszych dziejach Polski. Przykładem takiej odmowy wiedzy połączonej z zakazem debaty nad przeszłością Wałęsy może być sytuacja, która miała miejsce w Opolu, gdzie władze miasta, prawdopodobnie pod naciskiem polityków szczebla centralnego, wycofały zgodę na organizację mojego spotkania autorskiego w bibliotece publicznej. Podobne interwencje miały też miejsce w innych miastach, m.in. Lublinie, Łodzi, Bydgoszczy, Głuchołazach, Kościerzynie... Wydawało się, że praktyki rodem z głębokiego PRL stoją w sprzeczności z opinią wyrażoną przez Donalda Tuska: "będę walczył, żeby tacy ludzie jak Cenckiewicz mogli pisać książki". Niestety, po książce Zyzaka, która nie ma żadnego związku z IPN, premier porzucił rozsądek i przyjął retorykę swoich kolegów, grożąc instytutowi, że jak się nie poprawi, to może ulec likwidacji. Znów przypomniały się słowa Tuska z 2007 r., kiedy to na wieść o przygotowywanej w IPN książce o Wałęsie wyznał: "ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni". W biografistyce opis takich zagadnień, jak chociażby krąg i klimat rodzinny, w jakim dorastał bohater książki, religijność opisywanej postaci, opinie ze sprawowania i oceny w szkole, pierwsze zawody miłosne, relacje koleżeńskie i przyjacielskie czy wreszcie wybory polityczne i zaangażowanie społeczne, jest czymś zupełnie naturalnym. Nie ma żadnego powodu, by w przypadku Wałęsy postępować inaczej, szczególnie że on sam poruszał wiele z tych spraw w swoich autobiograficznych książkach, licznych wywiadach i tekstach. W jednym z wywiadów prasowych Wałęsa powiedział, że jest zwolennikiem ujawnienia wszystkiego (nie wyłączywszy nawet spraw intymnych), co znajduje się w archiwach IPN. Swój pogląd uzasadnił dość racjonalnie: "Inaczej znowu będzie wąska grupa ludzi, która będzie znała kompromitujące fakty z życia innych osób i będzie mogła tym grać" ("Gazeta Wyborcza", 17 V 2007). Niedoskonała, bo pierwsza Warto o tym pamiętać, zanim wytoczy się działa przeciwko pisaniu "historii a la Zyzak". Być może bohater książki dobrze zapamiętał czasy, kiedy władze PRL upubliczniały różne fakty z życiorysu Wałęsy oraz jego rodziny, korzystając przy tym z rejestrów sądowych, materiałów prokuratorskich i milicyjnych kartotek. Przykładem tego może być publikacja z "Dziennika Bałtyckiego" (2 II 1984), w której opisano liczne konflikty z prawem członków rodziny Wałęsów. Zyzak mógł skorzystać z tamtych gotowych ustaleń, zamiast tego wybrał jednak indywidualne poszukiwania. Próbował zresztą nawiązać kontakt z samym Wałęsą, jednak jego kilkumiesięczne starania i prośby o spotkanie lub osobistą wymianę korespondencji zakończyły się niepowodzeniem (s. 10 – 11). W ten sposób powstała książka na pewno niepełna, pod wieloma względami niedoskonała, a nawet słaba, ale zarazem będąca interesującą próbą pierwszej biografii opartej na szerokiej kwerendzie i bogatej literaturze przedmiotu, z opanowaniem której prawie każdy początkujący historyk ma kłopot. I wyłącznie z tej perspektywy powinna być oceniana, bez zbytecznych emocji i pasji polemicznej typowej dla sporów wśród bardziej doświadczonych badaczy. Magisterska metodologia Książka świeżo upieczonego historyka z Uniwersytetu Jagiellońskiego jest na rynku zaledwie kilka tygodni. Trzeba być zawodowcem lub pasjonatem historii, żeby w krótkim czasie przebrnąć przez 624 strony opasłego tomu, który powstał na podstawie przygotowanej w 2008 r. pracy magisterskiej. Już ten fakt powoduje, jak zauważył ostatnio Antoni Dudek, że "publikacja ta z nadwyżką spełnia standardy pracy magisterskiej". We wstępie do swojej książki Zyzak podkreśla, że nie boi się żadnych źródeł historycznych – zarówno tych wywołanych (relacji świadków), jak i pisanych (dokumentów). Szczególną wartość przywiązuje on do tzw. oral history (historii mówionej). Warto przypomnieć w tym miejscu, że krytycy IPN-owskiej książki o Wałęsie zarzucali autorom wykorzystanie "wyłącznie" źródeł pisanych, wytworzonych w dodatku przez "niewiarygodne" SB. Każdy, kto miał w ręku książkę "SB a Lech Wałęsa", wie, że jest to zarzut nieprawdziwy, choć przyznać należy, że do relacji świadków (zarówno tych lubiących, jak i nielubiących Wałęsy) podeszliśmy z ostrożnością. Zyzak uznał niejako stanowisko krytyków publikacji IPN za swoje i do narracji o Wałęsie wprowadził relacje świadków. Za nieprawdziwą uznać należy opinię, iż są to wyłącznie relacje przeciwników Wałęsy, a w dodatku w znacznej części anonimowe. Na 54 wykorzystane i zebrane na użytek książki relacje jedynie 13 z nich to świadectwa anonimowe. Nie są to także wyłącznie relacje przeciwników Wałęsy, bo za takie osoby nie możemy przecież uznać: Ewy Berberyusz, Bogdana Borusewicza, Andrzeja Celińskiego, Andrzeja Drzycimskiego, Karola Hajdugi, Jerzego Surdykowskiego, bp. Alojzego Orszulika czy Henryka Lenarciaka. Notabene obsadzenie Lenarciaka w roli osobistego wroga i politycznego przeciwnika Wałęsy przez jednego z recenzentów książki świadczy o słabej znajomości realiów gdańskiej historii. Ponadto kryterium autentyczności i wiarygodności świadka nie zależy wcale od tego, czy dana osoba jest przeciwnikiem lub zwolennikiem bohatera książki, ale od umiejętności weryfikacji relacji i sposobu jej wykorzystania w pracy naukowej. Świadkowie mówią Wiele emocji wywołuje także korzystanie z relacji osób, które zastrzegły swoje dane personalne ze względu na obawy związane z ich bezpieczeństwem. W polskiej historiografii znamy wiele analogicznych przykładów takiego rozwiązania. Tego typu źródła wykorzystano chociażby w jednej z najważniejszych książek dotyczących grudnia 1970 r. – "Grudzień 1970" (Paryż 1986). Z relacji anonimowych świadków historii korzystał m.in. Jerzy Surdykowski, który w cenionych przez wielu "Notatkach gdańskich" (Londyn 1982) powoływał się na "ludzi w oruńskiej firmie", którzy opowiadali mu o tym, jak w "Zrembie" Wałęsa nielegalnie dorabiał w czasie pracy, korzystając z narzędzi i materiałów zakładowych. Wbrew obiegowym opiniom to właśnie z książki Surdykowskiego pochodzi pogląd jednego z mieszkańców Popowa, który w 1980 r. określił Wałęsę mianem "pijaka dziecioroba" (s. 63). Zyzak zastosował w tym względzie podobną metodę badawczą, zaznaczając jednakże, że ze względu na akcje Urzędu Ochrony Państwa, który na początku lat 90. w Łochocinie "wykradł wszelką dokumentację na temat słynnego Polaka", wiele osób boi się mówić na temat Wałęsy (s. 47 – 48). Autor uprawdopodobnił zebrane relacje informacją o dacie i miejscu ich złożenia oraz zapewnieniem, iż jest w posiadaniu danych personalnych tych osób. Nie jest też prawdą, że najbardziej pikantne opowieści o młodym Wałęsie, jak te dotyczące chuligańskich wybryków, rażenia kolegów prądem, osadzenia w ośrodku dla trudnej młodzieży, aktywności w komunistycznym Związku Młodzieży Socjalistycznej, stosunkowo wysokiej pozycji w wojsku i pierwszych zawodów miłosnych, pochodzą wyłącznie z ust anonimowych świadków (s. 46 – 47, 52, 55 – 56, 60 – 61). Tam, gdzie było to możliwe, Zyzak starał się potwierdzić te informacje w dokumentach i okazuje się, że czasem nawet z pozytywnym skutkiem (str. 44 i 47). W protokole Zespołu Wychowawczego Internatu w Lipnie z 1960 r. czytamy: "Lech Wałęsa – rozrabiacz i palacz" (str. 44). Wątek agenturalny Byłoby wielkim uproszczeniem sprowadzić książkę Zyzaka jedynie do wątków bardzo osobistych i młodzieńczych w życiu Lecha Wałęsy. Autor towarzyszy Wałęsie, opisując okoliczności jego zatrudnienia w Stoczni Gdańskiej, uczestnictwo w rewolcie Grudnia , 70, werbunek przez SB i działalność jako TW "Bolek". Wątek agenturalny kreśli przez pryzmat aktywności Wałęsy jako członka Rady Oddziałowej Wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej oraz społecznego inspektora pracy. Sam Wałęsa w rozmowie radiowej z Moniką Olejnik stwierdził przecież, że wyszedł z Grudnia , 70 z "trzema immunitetami": "Ja miałem wtedy trzy immunitety – immunitet społecznego inspektora pracy, miałem immunitet delegata z całego wydziału na wybory związkowe, no i immunitet ten Bolka" (Radio Zet, 16 VI 2008). Zyzaka interesuje przy tym przyjaźń Wałęsy z Lenarciakiem, który stał się obiektem inwigilacji ze strony TW "Bolka". Młody historyk przeciwstawia postawę Wałęsy i Lenarciaka wobec pogrudniowych represji. W przeciwieństwie do przyszłego przywódcy "Solidarności" kuszony przez SB większym mieszkaniem i samochodem Lenarciak pozostaje niezłomny i nie daje się złamać bezpiece. Zyzak oddaje w tym miejscu głos mjr. Januszowi Stachowiakowi, który udzielił obszernej relacji (czterogodzinne nagranie wideo) na temat współpracy Wałęsy z SB (s. 121). Ten fragment książki niewątpliwie wzbogaca opisaną już wcześniej w pracy "SB a Lech Wałęsa" sprawę TW "Bolka". Jednak niektóre interpretacje autora mogą budzić wątpliwości i świadczą raczej o niedokładnej lekturze książki IPN na temat Wałęsy. Zyzak niepotrzebnie próbuje udowodnić na siłę, iż w tej sprawie można coś jeszcze dzisiaj nowego odkryć. Takim przykładem może być sprawa rzekomego "wycofania" Wałęsy ze stoczni w 1976 r. przez bezpiekę. Jest to teza niemająca podstaw źródłowych (s. 133). Wątpliwości budzą również rozważania na temat ewentualności podjęcia sformalizowanych kontaktów Wałęsy z SB po 1978 r., choć jednocześnie trzeba przyznać, że Zyzak nie postawił tu przysłowiowej kropki na "i". Powołuje się on na notatkę funkcjonariuszy SB z rozmowy z Wałęsą przeprowadzonej w październiku 1978 r., podczas której miał on "wyrazić zgodę" na kolejne spotkanie z oficerami bezpieki, lecz nie na terenie zakładu pracy, gdyż "może być obserwowany przez swoich kolegów z opozycji" (s. 160 – 161). Wiele uwagi poświęca Zyzak działalności Wałęsy w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, okolicznościom, w jakich przedostał się on na teren stoczni 14 sierpnia 1980 r., a także samemu wielkiemu strajkowi (str. 199 – 247). Autor ukazuje proces stopniowej emancypacji Wałęsy, który porzuca dawnych przyjaciół z WZZ, otacza się ekspertami i doradcami związkowymi, a w politycznej rozgrywce z byłymi już kolegami umiejętnie wykorzystuje ludzi władzy, Kościoła oraz tzw. prawdziwków tropiących w szeregach "Solidarności" "Żydów z KOR". Opisany przez magistra Zyzaka sposób traktowania przez Wałęsę środowiska byłych WZZ oraz metody, jakimi neutralizował on wewnątrzzwiązkową opozycję i eliminował swoich przeciwników, uświadamia nam, jak wielkie talenty polityczne posiadał przywódca "Solidarności", ale też, jak bardzo potrafił być bezwzględny w politycznych zapasach (s. 307 – 313). Polityczny megaloman Zdaniem historyka imponowała mu władza i wojsko. Doskonale wyczuwał też taktykę komunistów, zwłaszcza po objęciu teki premiera przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego w 1981 r. (s. 380 – 381). Według historyka w okresie karnawału "Solidarności" strategia Wałęsy polegała na świadomym doprowadzaniu do zwarcia, po to, by następnie się wycofać i zademonstrować władzom swoje umiarkowanie i rozsądek (s. 343). Zgadzam się z tą opinią. Być może autor nazbyt w tym miejscu psychologizuje, ale jednocześnie, jak nikt do tej pory, przez pryzmat wypowiedzi samego Wałęsy i jego wiary w to, że jest mężem opatrznościowym, pokazał megalomanię przywódcy "Solidarności". Wałęsa zapytany w 1986 r. o historyczne wzorce odpowiada, że takich nie ma, po czym bez skrupułów wymienia siebie obok postaci Jana Pawła II i Józefa Piłsudskiego (s. 299). Nieskrywana pycha i poczucie własnej wielkości wielu zrażało do Wałęsy. Zyzak obszernie cytuje wypowiedzi Oriany Fallaci, Lecha Bądkowskiego, Andrzeja Celińskiego, Andrzeja Gwiazdy, Adama Michnika, Bogdana Lisa czy Jerzego Giedroycia, których łączyła irytacja z powodu megalomanii Wałęsy. Zaniepokojony tym redaktor "Kultury" powiedział kiedyś, że "porównywanie marszałka Piłsudskiego z panem Wałęsą jest dla Piłsudskiego obraźliwe". Współczesny Dyzma Naszkicowany w ten sposób charakter i wizerunek przywódcy "Solidarności" determinuje dalsze oceny Zyzaka na temat Wałęsy. Stanowi jak gdyby klucz pozwalający młodemu adeptowi historii zinterpretować zachowania i losy Wałęsy po 13 grudnia 1981 r. Stąd też, w jego przekonaniu, zarówno okoliczności, treść, jak i język tzw. rozmowy braci Wałęsów z 1982 r., podczas której Lech i Stanisław mówią o swoim rzymskim pochodzeniu i milionach dolarów na zagranicznych kontach bankowych, świadczą raczej o jej autentyczności niż esbeckiej manipulacji (s. 437 – 447). Końcowe fragmenty książki nie pozostawiają większych wątpliwości, że dla Pawła Zyzaka Lech Wałęsa to współczesny, ale jednak gorszy od literackiego pierwowzoru Nikodem Dyzma. Jednak i ta opinia młodego historyka nie jest wcale oryginalna, gdyż już w 1990 r. do Dyzmy porównał Wałęsę legendarny bard "Solidarności" Jacek Kaczmarski. "Jak to się stało, że człowiek prosty, nieprzygotowany do sprawowania funkcji kierowniczych, w gruncie rzeczy nieforsujący żadnej głębszej idei i wizji, urósł w świadomości publicznej do rozmiarów naczelnego poskromiciela systemu sowieckiego?" – pyta na koniec Zyzak (s. 576 – 577). Jego książka na pewno zbliża nas do odpowiedzi na to pytanie. I może dlatego wywołuje takie emocje. A na koniec tym, którzy mówią, że takie książki nie powinny w ogóle ujrzeć światła dziennego, pragnę zadedykować fragment instrukcji Departamentu III MSW z 1973 r.: "Powodować wnikliwą ocenę przygotowywanych do wydania prac, szczególnie opracowanych przez osoby znane z wrogiego stosunku do PRL i socjalizmu oraz wywodzące się ze środowisk wrogich. W uzasadnionych przypadkach informować wydawnictwo o usiłowaniach przemycenia wrogich treści celem zapobiegania niepożądanym publikacjom". Jak widać, wielu się marzy powrót do czasów obowiązywania podobnych instrukcji SB. Trzeba zrobić wszystko, by nie zrealizowali swoich marzeń."
Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. "Trzeba zrobić wszystko, by nie zrealizowali swoich marzeń."

juz sie zaczęło - kontrola na UJ i próba podwazenia dyplomu. Jak srdowisko nie da odporu, poleca kolejne dyplomy? Dopiero Migalski walczył o prawo kontynuowania pracy naukowej, teraz weźmiemy sie za anulowanie dyplomów? I co dalej? Zsyłki na Sybir, czy prace z łopatą? Late 50- te po 1956 roku wielu studentów trafiło do kopalń zamiast na obrone prac. To ku pamięci.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl