"Wałęsowicz" William Franklin, syn Benjamina

avatar użytkownika MoherowyFighter
Kto szuka, to znajdzie. Taka prawda. Pamiętacie może Państwo, że był ktoś taki jak Benjamin Franklin? Dla lepszej przytomności dodam, że jego podpis widnieje na Deklaracji Niepodległości z 4 lipca 1776 r. oraz na Konstytucji amerykańskiej z 1788 r. I owóż, onże Benjamin Franklin miał syna, Williama, o którym wikipedia tak pisze: ... był on gubernatorem kolonii New Jersey. William był nieugiętym Lojalistą podczas wojny rewolucyjnej, na przekór pełnionej podczas konfliktu przez jego ojca roli jako jednego z najbardziej wpływowych Patriotów, różnica ta rozdzierała ich obu. Urodził się on w Filadelfii i był nieprawym synem swojego ojca. Tożsamość jego matki jest nieznana, jakkolwiek świadectwa sugerują, że była ona kobietą o niskiej pozycji społecznej. Wzrastał przy swoim ojcu oraz jego konkubinie Deborah Read. Są pewne spekulacje, że matką William'a mogła być Deborah Read, i było tak ze względu na relacje jego rodziców pozostających w konkubinacie, to okoliczności jego narodzin były niokreślone, tak by nie było to dla Williama politycznym obciążeniem. O wyczynach William'a nie ma się co, rzecz jasna, rozpisywać. Ważne natomiast jest to, że jego ojciec, Benjamin, został przez społeczeństwo amerykańskie uznany za wybitnego polityka i przywódcę narodu, który położył pod jego pomyślność solidne podwaliny. Wyobraźmy sobie jednak, że jakikolwiek w USA historyk, publicysta lub ktoś podobny wpada na trop nieślubnego syna Benjamina i docieka całej historii. Załóżmy również, że jest to początkujący historyk, który pisze swoją pracę magisterską w ramach graduate studies. Zostaje ona przyjęta przez promotora, recenzenta, poszerzona i wydana nakładem wydawnictwa naukowego. I fakt ten, a w zasadzie napisanie pozycji nie "po linii i na bazie", nie na hagiograficzną modłę, zaś zwyczajnie odbrązawiająco pomnikową postać, staje się przyczyną publicystycznej, medialnej histerii, potępienia autora (a pośrednio i również promotora i recenzenta) oraz wzmaga się rejwach i tumult z nieomal żądaniem "ukamieniowania" młodego historyka. Bo odważył się popełnić zbrodnię obrazy majestatu, i zajrzeć do łóżka pomnikowemu Benjaminowi. Do potępiajączego chóru dołącza również jeden z historyków, który sam był współautorem innej odbrązawiającej pomnikową postać pozycji. I czyni to w tonie pohukiwania na młodszego kolegę po fachu. Wyobrażacie sobie to Państwo? No, ja nie za bardzo. Jakby takowy historyk zarzucił drugiemu (młodszemu koledze po fachu), że tenże wstrętnie grzebie po tak subtelnych faktach z życia współtwórcy amerykańskiego państwa, to taki historyk zostałby wyśmiany jak Ameryka długa i szeroka. Na koniec jest też pytanie. Czy Benjaminowi Franklinowi spadła aureola świętości? No ma się rozumieć, że nie, i to w dodatku w tejże purytańskiej protestanckiej Ameryce. Widać jest tam mniej hipokryzji niż w katolickiej Polsce.
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz