O debatowaniu
FreeYourMind, wt., 10/03/2009 - 08:58
Lubię wsłuchiwać się w głos takich ludzi, jak T. Mazowiecki, ponieważ im dłużej ich słucham, tym mocniej jestem przekonany, że mój osąd sprzed wielu lat, kiedy tenże Mazowiecki został premierem był całkowicie trafny. Legenda głosi, że był to pierwszy premier niekomunistycznego rządu, ale niedługo tę legendę będą mamki opowiadać już tylko niegrzecznym dzieciom na dobranoc.
Nigdy zresztą nie zapomnę tej zadyszki, jakiej dostawali reporterzy i reporterki opowiadający, jak to premier zasłabł na mównicy sejmowej. Oglądając to wtedy w telewizji miałem poczucie, że oto zaczyna się kolejna polska komedia pomyłek. Ktoś, komu nie tylko kompetencje, ale i zdrowie, nie pozwalają na zajmowanie tak wysokiego stanowiska „w takiej chwili” zostaje premierem, a wokoło niego zbiera się wesoła zgraja dziennikarzy, którzy nakręcają atmosferę spontanu i wielkiej radości z powodu „obalenia komunizmu”. Wśród obalaczy zresztą znane skądinąd twarze, „prezydent Wojciech J.”, „wicepremier Czesław K.” czy „minister F. Siwicki”, no ale komu można było powierzyć obalanie zbrodniczego ustroju, jak nie samym zbrodniarzom? Kto znał się lepiej na systemie, jak nie jego długoletni monterzy?
Nad tym wszystkim Mazowiecki z białą flagą zatkniętą już na samym początku rządzenia ku wielkiej uciesze komunistów. Już wtedy można było żywić wątpliwości, czy wybór tej akurat osoby nie był majstersztykiem monterów, no ale wtedy tego typu wątpliwości zgłaszali jedynie kompletni oszołomi, natomiast po 20 latach można, co do tego nabrać stuprocentowej pewności. To nie był przypadek, że Mazowiecki został tym premierem. Dziś zresztą jego własne słowa są znakomitym potwierdzeniem tego, iż spełnił on swoje zadanie. Do historii zatem przejdzie jako polityk, który tak naprawdę ważnego nie zrobił NIC.
Ale do rzeczy. Oto odbyła się debata – cholera, to słowo zrobił niebywałą karierę w „postpeerelu” – można powiedzieć, że od 1989 r. trwają co rusz wywoływane z tej lub tamtej strony debaty. I tym debatom nie ma końca, samo zaś debatowanie przeradza się z czasem w biesiadowanie, po czym, gdy stół biesiadny pustoszeje (kończy się kadencja parlamentu), znowu rozpoczyna się debata, która po jakimś czasie przyjmuje postać biesiady i tak wkoło Macieju. Debata o szkolnictwie. Czy ktoś pamięta, kiedy się zaczęła? A czy ktoś widzi jakiś koniec tej debaty? Debata o służbie zdrowia. Debata o gospodarce. Debata o autostradach. Debata o płacach. Debata o przestępczości. O pijanych kierowcach. O mediach. O lustracji.
No i oczywiście – debata o III RP, zainicjowana, jakżeby inaczej, przez największych wygranych transformacji, czyli (obok komunistów) środowisko Agory SA, czyli – mówiąc językiem PO – taki istniejący od czerwca 1989 r. gabinet cieni, spośród których jeden cień wyjątkowo się rzuca w oczy, ale nazwisko jego jest powszechnie znane, gdyż obsadzał on nieraz zarówno stolec prezydencki, jak i ministerialne (z różnymi skutkami, ale obsadzał). W debacie mały Klaus i duży Klaus, czyli Tusk i Mazowiecki. Jest jakieś podobieństwo między tymi postaciami. Nie tylko obaj ci politycy kojarzą się z „cudem gospodarczym”, ale i stanowią chodzący przykład indolencji połączonej ze znakomitym samopoczuciem. W kręgach ludzi trzeźwo patrzących na świat tego typu cechy kojarzone są zwykle z głupotą, ale przecież nie na salonach, które szczególnie indolencję i głupotę nagradzają. Dlaczego taki proces nagradzania zachodzi? Dlatego że salony obsadzone są ludźmi podobnego pokroju. Samozwańcze elity III RP stanowią przecież przedłużenie (nie tylko ideowe, ale częstokroć życiorysowe) tych elit, które zbudowały peerel, a z kolei elity intelektualne „kraju węgla i stali” to było coś co miało więcej wspólnego z sierpem i młotem oraz pługiem i zabłoconymi gumiakami aniżeli śródziemnomorską kulturą. Głupich nie sieją, powiada przysłowie i choć, jak ktoś kiedyś złośliwie powiedział, że przysłowia są głupotą narodów, to to przysłowie zawiera świętą prawdę. Dla nas to marna pociecha, gdyż żywioł głupoty w Polsce wydaje się niemożliwy do opanowania. Jeśli jednak pozwoliliśmy, by w 1989 r. zasiano wiatr, to dziś, po 20 latach, zbieramy żniwo w postaci nieustannych wyładowań atmosferycznych wielkiej głupoty. Na salonach, w mediach, w literaturze, na uczelniach – gdzie dusza zapragnie.
No dobrze, bo ja tu pląsam dygresyjnie, zamiast do debaty wspomnianej – i to nie byle jakiej, bo o tym, że się skończyła „Solidarność” - powrócić. Mówię to wszystko jednak dlatego, że za chwilę przywołam cytaty na potwierdzenie moich obrazoburczych tez. Oto pierwszy z nich:
„Polska demokracja ma mocne podstawy. Nie można jej obalić. Ale miałem obawy, że tę demokrację można wypaczyć. I oczywiście była kwestia przygotowania ówczesnego społeczeństwa do demokracji. Jakie było to przygotowanie pokazał nam przypadek Stana Tymińskiego [polski emigrant, tajemniczy biznesmen z Peru, który obiecując Polakom gruszki na wierzbie wygrał z Mazowieckim pierwszą turę wyborów prezydenckich w 1990 r. Ostatecznie wybory wygrał Lech Wałęsa - red.] Skąd tu przyszedł, jak się pojawił, jakoś historycy IPN nie zabierają się do tego tematu.”
Bogu dziękować, że przynajmniej Mazowiecki był do demokracji przygotowany, ponieważ strach pomyśleć, co by było, gdyby zabrakło tak zdeterminowanych w budowaniu demokracji, jak on. Zwróćmy jednak uwagę na ten intrygujący komentarz odredakcyjny: „obiecując gruszki na wierzbie wygrał z Mazowieckim”. Można by się bowiem zapytać, czy czasem i Mazowiecki nie naobiecywał, no może nie gruszek a ulęgałek na wierzbie, no bo o siekierkowo-skarpetkowych bajaniach Wałęsy z przybocznym Mieciem nie warto wspominać.
Redakcja dalej nas wychowuje, powiadając przed kolejnym aforyzmem byłego premiera tak:
„Tadeusz Mazowiecki o elementach psucia państwa w ciągu tych 20-lat: - Słynny obiad prezydenta Wałęsy z generałami w Drawsku, nieuprawniona ingerencja w skład Krajowej Rady Radiofonii i TV. Potem afera Rywina, bardzo groźna afera starachowicka, a potem to już IV RP ze wszystkim, co ona niosła, z kwestionowaniem prawa, z kwestionowaniem niezależności NBP, inwigilacją własnego wicepremiera. To nie były przypadki grożące, że demokracja się zawali. Najlepszy dowód, że nasza demokracja to przetrwała. Ale to były groźne momenty.”
To także jest ciekawa historia, że do psucia państwa nie zalicza się pozostawienie komunistów, bezpieczniaków i wojskówki w kluczowych sferach państwa i gospodarki, no ale jakże można by tak myśleć, skoro okrągły stół to także nie było psucie państwa. Ani też nowa monopolizacja mediów po 1989 r. w postaci wszechwładzy Ministerstwa Prawdy. Warto zresztą w tym miejscu zauważyć, że po „obaleniu komunizmu” wcale nie utworzono mediów publicznych na wzór choćby brytyjski, tylko pozostawiono upaństwowione media odziedziczone po czerwonych (i wraz z wieloma czerwonymi dziennikarzami i innymi funkcjonariuszami, rzecz jasna) pozmieniano nieco fasady budynków i dokooptowano trochę nowych ludzi. To także nie było psucie państwa.
Nawiasem mówiąc, w weekendowym „Dzienniku”, nieco zabłąkany konserwatysta (choć nie tak zagubiony jak Michalski, który do reszty rozum utracił, co w młodym skądinąd wieku nie wróży dobrze na starość), dokonuje rachunku sumienia pokolenia „pampersów” i AWS-u. To wszystko w atmosferze jakiegoś niesamowitego odkrycia, jakby nikt po latach nie wiedział, jaką żenadą okazało się AWS z premierem J. Buzkiem na czele. No ale czy wtedy Matyja tak głośno przeciwko AWS-owi pomstował? Nie przypominam sobie. Gdyby zaś nieco wyostrzył wzrok, to by zobaczył, że dzisiaj AWS ponownie jest u władzy tym razem pod postacią PO. Dzisiaj natomiast sam fakt współpracy z „Dziennikiem”, który w głupocie ściga się z Ministerstwem Prawdy, kompromituje Matyję. Nie przeszkadza mu to chyba specjalnie, skoro chwali sobie „Dziennik” za to, że może w nim pisać, co chce, a publikowanie ożywczej neoleninowskiej myśli Żiżka uważa za coś wesołego. Dobrze. Jak na umiarkowanego konserwatystę, to wcale odkrywcze stwierdzenie.
No ale wróćmy jeszcze do ożywczej myśli Mazowieckiego. Kiedy demokracja nie była zagrożona? Kiedy w czerwcu 1992 zawiązała się koalicja antydekomunizacyjna, kiedy w 1993 i 1995 zwyciężyli komuniści, kiedy Urban i inni komuniści znakomicie się bawili w III RP, kiedy w 2001 czerwoni wzięli wszystko i kiedy w 2007 ruchy pacyfistyczne w Polsce obaliły wspólnymi siłami nareszcie kaczyzm po dwóch latach walki narodowowyzwoleńczej. Acha, zapomniałbym, no i kiedy G. Piotrowski zaczął publikować.
W tym swoim szczerym zgięciu w pół wobec wielkich i niewidzialnych sił historii, Mazowiecki trwa od wielu lat. Wprawdzie zastanawia się, dlaczego IPN do tej pory nie zainteresował się zapleczem Stana Tymińskiego, ale przecież tym zapleczem nie interesował się także „poprzedni” IPN, który interesował się tyloma pożytecznymi rzeczami za L. Kieresa. Co więcej, o wiele poważniejsze instytucje nie interesowały się komunistycznym zapleczem (i to nie tylko Stana Tymińskiego) przez długie lata zanim IPN (czy ktoś pamięta, jak wariowali przy jego powstawaniu komuniści?), powołano. Powiedziałbym, że sam Mazowiecki się dość słabo tym interesował jako szef rządu – niekomunistycznego, jak wiemy. Zwłaszcza wtedy, gdy bezpieczniacy sobie ogniska z akt robili.
Przy tej okazji (tzn. badając zaplecze Tymińskiego) warto by dokładniej zbadać zaplecze Mazowieckiego, ta jego postawa zgięcia sugeruje jakby go ktoś ciągle magnetyzował. Bo przeszłość innego kandydata na prezydenta z owych słynnych wyborów z początku lat 90. już dokładnie poznaliśmy, zresztą to ten ostatni zaproponował premierostwo Mazowieckiemu.
Tusk powiada w pewnym momencie „debaty”:
„Takie gdybanie nie bardzo ma sens, bo wszyscy jesteśmy mądrzejsi o 20 lat. Chociaż nie, niektórzy są głupsi o 20 lat. Ale nie dotyczy to nikogo z tu obecnych”.
Może miał na myśli swoją minister Hall i jej zaplecze intelektualne? Kto wie. Bogu dzięki, że prezydent zawetował kretyński pomysł ministerstwa edukacji. Wprawdzie matolstwo zasiadające w ławach sejmowych już gromko zapowiedziało dalsze forsowanie „reformy”, mimo że już nawet pieniędzy nie ma na jej wprowadzanie, nie mówiąc o nieprawdopodobnym bajzlu, jaki ta „reforma” niesie obecnie ze sobą, ale przecież matolstwo specjalizuje się w bałaganieniu tego kraju i za to bierze z państwowej kasy porządne pieniądze. Aczkolwiek ja mam taką cichą nadzieję, że czas tego matolstwa powoli mija, tzn. że zatrzyma się ono wnet na jakiejś ścianie.
Na koniec myśl do wydrukowania złotymi czcionkami:
„Wady naszego ustroju nie tkwią w konstytucji, a w sposobie jej interpretowania. Tu chodzi o zasadę falandyzacji, którą ulepszyli bliźniacy.”W tym miejscu już nie chcę przypominać dróg do polskiej konstytucji po 1989 r., bo to rzecz na szerszy artykuł (kwestie te poruszał niedawno Grudek w lutowej odsłonie POLIS MPC), ale nasuwa mi się skojarzenie z nie tak dawną, bo z lutego, rozmową J. Żakowskiego z W. Jaruzelskim (który przypomina, że on proponował Kiszczaka na fotel prezydenta – słowo daję, szkoda, że ta kandydatura nie przeszła – „zaczęły się rezolucje – partyjne, wojskowe, milicyjne, kombatanckie – że powinienem kandydować”), kiedy ten ostatni, indagowany właśnie o konstytucję, powiada:
„JŻ: Pamiętam taki moment między świętami a sylwestrem 1989 r. Byłem rzecznikiem Bronisława Geremka. Profesor nagle zwołał nas na naradę. Przygotował projekt zmian w konstytucji i jechał go panu przedstawić. Bez pańskiej zgody zmiana konstytucji nie była możliwa. Chodziło o zmianę ustroju – koniec kierowniczej roli partii, skreślenie przyjaźni z ZSRR, powrót do nazwy Rzeczpospolita Polska. Myśleliśmy, że pan się wścieknie. A pan przyjął te zmiany w zasadzie bez sprzeciwu. To było kompletne zaskoczenie, bo w ten sposób wydał pan wyrok śmierci na system, któremu pan całe życie służył.
WJ: Prosiłem tylko, ażeby skoro już skreślamy socjalizm, wpisać sformułowanie „sprawiedliwość społeczna”. Dla lewicy ma ono znaczenie kluczowe. Formuła o przyjaźni ze Związkiem Radzieckim za Gorbaczowa nie była już konieczna.”
Jaruzelski patronem nie tylko III RP, ale i jej konstytucji? Nie ma się z czego śmiać, bo to Polska właśnie :P
http://wyborcza.pl/1,76842,6361693,Debata_Tadeusz_Mazowiecki___Donald_Tusk.html
http://www.polityka.pl/general-wojciech-jaruzelski-mowi-o-przelomie-1989-r/Lead33,1897,282082,18/
Nad tym wszystkim Mazowiecki z białą flagą zatkniętą już na samym początku rządzenia ku wielkiej uciesze komunistów. Już wtedy można było żywić wątpliwości, czy wybór tej akurat osoby nie był majstersztykiem monterów, no ale wtedy tego typu wątpliwości zgłaszali jedynie kompletni oszołomi, natomiast po 20 latach można, co do tego nabrać stuprocentowej pewności. To nie był przypadek, że Mazowiecki został tym premierem. Dziś zresztą jego własne słowa są znakomitym potwierdzeniem tego, iż spełnił on swoje zadanie. Do historii zatem przejdzie jako polityk, który tak naprawdę ważnego nie zrobił NIC.
Ale do rzeczy. Oto odbyła się debata – cholera, to słowo zrobił niebywałą karierę w „postpeerelu” – można powiedzieć, że od 1989 r. trwają co rusz wywoływane z tej lub tamtej strony debaty. I tym debatom nie ma końca, samo zaś debatowanie przeradza się z czasem w biesiadowanie, po czym, gdy stół biesiadny pustoszeje (kończy się kadencja parlamentu), znowu rozpoczyna się debata, która po jakimś czasie przyjmuje postać biesiady i tak wkoło Macieju. Debata o szkolnictwie. Czy ktoś pamięta, kiedy się zaczęła? A czy ktoś widzi jakiś koniec tej debaty? Debata o służbie zdrowia. Debata o gospodarce. Debata o autostradach. Debata o płacach. Debata o przestępczości. O pijanych kierowcach. O mediach. O lustracji.
No i oczywiście – debata o III RP, zainicjowana, jakżeby inaczej, przez największych wygranych transformacji, czyli (obok komunistów) środowisko Agory SA, czyli – mówiąc językiem PO – taki istniejący od czerwca 1989 r. gabinet cieni, spośród których jeden cień wyjątkowo się rzuca w oczy, ale nazwisko jego jest powszechnie znane, gdyż obsadzał on nieraz zarówno stolec prezydencki, jak i ministerialne (z różnymi skutkami, ale obsadzał). W debacie mały Klaus i duży Klaus, czyli Tusk i Mazowiecki. Jest jakieś podobieństwo między tymi postaciami. Nie tylko obaj ci politycy kojarzą się z „cudem gospodarczym”, ale i stanowią chodzący przykład indolencji połączonej ze znakomitym samopoczuciem. W kręgach ludzi trzeźwo patrzących na świat tego typu cechy kojarzone są zwykle z głupotą, ale przecież nie na salonach, które szczególnie indolencję i głupotę nagradzają. Dlaczego taki proces nagradzania zachodzi? Dlatego że salony obsadzone są ludźmi podobnego pokroju. Samozwańcze elity III RP stanowią przecież przedłużenie (nie tylko ideowe, ale częstokroć życiorysowe) tych elit, które zbudowały peerel, a z kolei elity intelektualne „kraju węgla i stali” to było coś co miało więcej wspólnego z sierpem i młotem oraz pługiem i zabłoconymi gumiakami aniżeli śródziemnomorską kulturą. Głupich nie sieją, powiada przysłowie i choć, jak ktoś kiedyś złośliwie powiedział, że przysłowia są głupotą narodów, to to przysłowie zawiera świętą prawdę. Dla nas to marna pociecha, gdyż żywioł głupoty w Polsce wydaje się niemożliwy do opanowania. Jeśli jednak pozwoliliśmy, by w 1989 r. zasiano wiatr, to dziś, po 20 latach, zbieramy żniwo w postaci nieustannych wyładowań atmosferycznych wielkiej głupoty. Na salonach, w mediach, w literaturze, na uczelniach – gdzie dusza zapragnie.
No dobrze, bo ja tu pląsam dygresyjnie, zamiast do debaty wspomnianej – i to nie byle jakiej, bo o tym, że się skończyła „Solidarność” - powrócić. Mówię to wszystko jednak dlatego, że za chwilę przywołam cytaty na potwierdzenie moich obrazoburczych tez. Oto pierwszy z nich:
„Polska demokracja ma mocne podstawy. Nie można jej obalić. Ale miałem obawy, że tę demokrację można wypaczyć. I oczywiście była kwestia przygotowania ówczesnego społeczeństwa do demokracji. Jakie było to przygotowanie pokazał nam przypadek Stana Tymińskiego [polski emigrant, tajemniczy biznesmen z Peru, który obiecując Polakom gruszki na wierzbie wygrał z Mazowieckim pierwszą turę wyborów prezydenckich w 1990 r. Ostatecznie wybory wygrał Lech Wałęsa - red.] Skąd tu przyszedł, jak się pojawił, jakoś historycy IPN nie zabierają się do tego tematu.”
Bogu dziękować, że przynajmniej Mazowiecki był do demokracji przygotowany, ponieważ strach pomyśleć, co by było, gdyby zabrakło tak zdeterminowanych w budowaniu demokracji, jak on. Zwróćmy jednak uwagę na ten intrygujący komentarz odredakcyjny: „obiecując gruszki na wierzbie wygrał z Mazowieckim”. Można by się bowiem zapytać, czy czasem i Mazowiecki nie naobiecywał, no może nie gruszek a ulęgałek na wierzbie, no bo o siekierkowo-skarpetkowych bajaniach Wałęsy z przybocznym Mieciem nie warto wspominać.
Redakcja dalej nas wychowuje, powiadając przed kolejnym aforyzmem byłego premiera tak:
„Tadeusz Mazowiecki o elementach psucia państwa w ciągu tych 20-lat: - Słynny obiad prezydenta Wałęsy z generałami w Drawsku, nieuprawniona ingerencja w skład Krajowej Rady Radiofonii i TV. Potem afera Rywina, bardzo groźna afera starachowicka, a potem to już IV RP ze wszystkim, co ona niosła, z kwestionowaniem prawa, z kwestionowaniem niezależności NBP, inwigilacją własnego wicepremiera. To nie były przypadki grożące, że demokracja się zawali. Najlepszy dowód, że nasza demokracja to przetrwała. Ale to były groźne momenty.”
To także jest ciekawa historia, że do psucia państwa nie zalicza się pozostawienie komunistów, bezpieczniaków i wojskówki w kluczowych sferach państwa i gospodarki, no ale jakże można by tak myśleć, skoro okrągły stół to także nie było psucie państwa. Ani też nowa monopolizacja mediów po 1989 r. w postaci wszechwładzy Ministerstwa Prawdy. Warto zresztą w tym miejscu zauważyć, że po „obaleniu komunizmu” wcale nie utworzono mediów publicznych na wzór choćby brytyjski, tylko pozostawiono upaństwowione media odziedziczone po czerwonych (i wraz z wieloma czerwonymi dziennikarzami i innymi funkcjonariuszami, rzecz jasna) pozmieniano nieco fasady budynków i dokooptowano trochę nowych ludzi. To także nie było psucie państwa.
Nawiasem mówiąc, w weekendowym „Dzienniku”, nieco zabłąkany konserwatysta (choć nie tak zagubiony jak Michalski, który do reszty rozum utracił, co w młodym skądinąd wieku nie wróży dobrze na starość), dokonuje rachunku sumienia pokolenia „pampersów” i AWS-u. To wszystko w atmosferze jakiegoś niesamowitego odkrycia, jakby nikt po latach nie wiedział, jaką żenadą okazało się AWS z premierem J. Buzkiem na czele. No ale czy wtedy Matyja tak głośno przeciwko AWS-owi pomstował? Nie przypominam sobie. Gdyby zaś nieco wyostrzył wzrok, to by zobaczył, że dzisiaj AWS ponownie jest u władzy tym razem pod postacią PO. Dzisiaj natomiast sam fakt współpracy z „Dziennikiem”, który w głupocie ściga się z Ministerstwem Prawdy, kompromituje Matyję. Nie przeszkadza mu to chyba specjalnie, skoro chwali sobie „Dziennik” za to, że może w nim pisać, co chce, a publikowanie ożywczej neoleninowskiej myśli Żiżka uważa za coś wesołego. Dobrze. Jak na umiarkowanego konserwatystę, to wcale odkrywcze stwierdzenie.
No ale wróćmy jeszcze do ożywczej myśli Mazowieckiego. Kiedy demokracja nie była zagrożona? Kiedy w czerwcu 1992 zawiązała się koalicja antydekomunizacyjna, kiedy w 1993 i 1995 zwyciężyli komuniści, kiedy Urban i inni komuniści znakomicie się bawili w III RP, kiedy w 2001 czerwoni wzięli wszystko i kiedy w 2007 ruchy pacyfistyczne w Polsce obaliły wspólnymi siłami nareszcie kaczyzm po dwóch latach walki narodowowyzwoleńczej. Acha, zapomniałbym, no i kiedy G. Piotrowski zaczął publikować.
W tym swoim szczerym zgięciu w pół wobec wielkich i niewidzialnych sił historii, Mazowiecki trwa od wielu lat. Wprawdzie zastanawia się, dlaczego IPN do tej pory nie zainteresował się zapleczem Stana Tymińskiego, ale przecież tym zapleczem nie interesował się także „poprzedni” IPN, który interesował się tyloma pożytecznymi rzeczami za L. Kieresa. Co więcej, o wiele poważniejsze instytucje nie interesowały się komunistycznym zapleczem (i to nie tylko Stana Tymińskiego) przez długie lata zanim IPN (czy ktoś pamięta, jak wariowali przy jego powstawaniu komuniści?), powołano. Powiedziałbym, że sam Mazowiecki się dość słabo tym interesował jako szef rządu – niekomunistycznego, jak wiemy. Zwłaszcza wtedy, gdy bezpieczniacy sobie ogniska z akt robili.
Przy tej okazji (tzn. badając zaplecze Tymińskiego) warto by dokładniej zbadać zaplecze Mazowieckiego, ta jego postawa zgięcia sugeruje jakby go ktoś ciągle magnetyzował. Bo przeszłość innego kandydata na prezydenta z owych słynnych wyborów z początku lat 90. już dokładnie poznaliśmy, zresztą to ten ostatni zaproponował premierostwo Mazowieckiemu.
Tusk powiada w pewnym momencie „debaty”:
„Takie gdybanie nie bardzo ma sens, bo wszyscy jesteśmy mądrzejsi o 20 lat. Chociaż nie, niektórzy są głupsi o 20 lat. Ale nie dotyczy to nikogo z tu obecnych”.
Może miał na myśli swoją minister Hall i jej zaplecze intelektualne? Kto wie. Bogu dzięki, że prezydent zawetował kretyński pomysł ministerstwa edukacji. Wprawdzie matolstwo zasiadające w ławach sejmowych już gromko zapowiedziało dalsze forsowanie „reformy”, mimo że już nawet pieniędzy nie ma na jej wprowadzanie, nie mówiąc o nieprawdopodobnym bajzlu, jaki ta „reforma” niesie obecnie ze sobą, ale przecież matolstwo specjalizuje się w bałaganieniu tego kraju i za to bierze z państwowej kasy porządne pieniądze. Aczkolwiek ja mam taką cichą nadzieję, że czas tego matolstwa powoli mija, tzn. że zatrzyma się ono wnet na jakiejś ścianie.
Na koniec myśl do wydrukowania złotymi czcionkami:
„Wady naszego ustroju nie tkwią w konstytucji, a w sposobie jej interpretowania. Tu chodzi o zasadę falandyzacji, którą ulepszyli bliźniacy.”W tym miejscu już nie chcę przypominać dróg do polskiej konstytucji po 1989 r., bo to rzecz na szerszy artykuł (kwestie te poruszał niedawno Grudek w lutowej odsłonie POLIS MPC), ale nasuwa mi się skojarzenie z nie tak dawną, bo z lutego, rozmową J. Żakowskiego z W. Jaruzelskim (który przypomina, że on proponował Kiszczaka na fotel prezydenta – słowo daję, szkoda, że ta kandydatura nie przeszła – „zaczęły się rezolucje – partyjne, wojskowe, milicyjne, kombatanckie – że powinienem kandydować”), kiedy ten ostatni, indagowany właśnie o konstytucję, powiada:
„JŻ: Pamiętam taki moment między świętami a sylwestrem 1989 r. Byłem rzecznikiem Bronisława Geremka. Profesor nagle zwołał nas na naradę. Przygotował projekt zmian w konstytucji i jechał go panu przedstawić. Bez pańskiej zgody zmiana konstytucji nie była możliwa. Chodziło o zmianę ustroju – koniec kierowniczej roli partii, skreślenie przyjaźni z ZSRR, powrót do nazwy Rzeczpospolita Polska. Myśleliśmy, że pan się wścieknie. A pan przyjął te zmiany w zasadzie bez sprzeciwu. To było kompletne zaskoczenie, bo w ten sposób wydał pan wyrok śmierci na system, któremu pan całe życie służył.
WJ: Prosiłem tylko, ażeby skoro już skreślamy socjalizm, wpisać sformułowanie „sprawiedliwość społeczna”. Dla lewicy ma ono znaczenie kluczowe. Formuła o przyjaźni ze Związkiem Radzieckim za Gorbaczowa nie była już konieczna.”
Jaruzelski patronem nie tylko III RP, ale i jej konstytucji? Nie ma się z czego śmiać, bo to Polska właśnie :P
http://wyborcza.pl/1,76842,6361693,Debata_Tadeusz_Mazowiecki___Donald_Tusk.html
http://www.polityka.pl/general-wojciech-jaruzelski-mowi-o-przelomie-1989-r/Lead33,1897,282082,18/
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
8 komentarzy
1. FYMie
RACJA JEST JAK DUPA, KAŻDY MA SWOJĄ /Józef Piłsudski/
2. FYM
Errata
3. nie pamietam kiedy to zasłabł
4. Errata
5. kryska
Errata
6. może jakieś honorowe wyjście zaproponować Czarusiowi...
7. Dominik
8. FYM
Pozdr.
-------------------
GW nie kupuję.
TVN nie oglądam.
TOK FM nie słucham.
Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję.