Pokolenie GoldenLine zagrożeniem dla świata :>
Unicorn, czw., 26/02/2009 - 16:21
Polemika z tekstem Mistewicza:
http://www.dziennik.pl/opinie/article329203/Pokolenie_GoldenLine_Dilbert_siedzi_cicho.html
" W internecie rodzi się bunt młodych profesjonalistów z Pokolenia GoldenLine przeciw skostniałym polskim politykom - pisał Eryk Mistewicz. "Owszem, nadchodzi sieciowa rewolta" - odpowiada Mistewiczowi Jacek Jarecki - ale jedno jest pewne. Nie poprowadzą jej ludzie w rodzaju korporacyjnego Dilberta ze słynnego komiksu.
Eryk Mistewicz w opublikowanym na łamach DZIENNIKA tekście "W internecie rodzi się bunt" odważnie stawia tezę, którą wybija w tytule - typując jako siłę napędową nadchodzącej politycznej rewolty młodych, wykształconych specjalistów nazwanych przez niego Pokoleniem GoldenLine Pisze, że są to ludzie o "olbrzymiej świadomości i aspiracjach". Profesjonaliści, przeszkoleni w technikach zarządzania, negocjacji - a ich społecznościowe portale "są wartością samą w sobie".
Wedle Mistewicza to właśnie młodzi profesjonaliści są w stanie ruszyć z posad bezwładną bryłę polityki, o której kiepskiej jakości przekonali się teraz na własnej skórze. Czyżby trybiki korporacyjnych maszyn miały stanąć na czele buntu?
Mistewicz nazywa ich kilkusettysięczną elitą. Wszedłem, wlazłem w blogerskich gumiakach na opiewaną przez autora GoldenLine i przez godzinę czytałem komentarze tamtejszej elity dotyczące polityki. Nie była to najlepiej zainwestowana godzina w moim życiu. Ot, zbiór konwencjonalnych mądrości, jakie można spotkać na forum onetu.
WĄTPLIWE ELITY
Spośród licznych wątpliwości na czoło wybija się taka: skoro są to elity, usadowione na szczytach drabiny społecznej, mające dostęp do nieosiągalnych dla pospólstwa danych. Skoro ich potencjał intelektualny jest tak potężny, jakim cudem zostali poszkodowani finansowo przez kryzys? Przecież istniało wiele sposobów. Wspomnę o najprostszym. Wystarczyło kupować dolary po dwa złote. Aż nie chce się wierzyć, że elita najbielszych kołnierzyków pokładała nadzieje w dalszym umacnianiu się złotówki, ufając politykom. Jeśli stąd ma brać się ich rozczarowanie, dziękuję za takie elity! Kto przytomny wierzy dzisiaj w zapewnienia polityków albo w wywody gazetowych mędrców od gospodarki.
Przypomina się stara zasada. Radzi w gazecie, jak grać na giełdzie? Znaczy, że się na tym albo nie zna, albo fałszuje. Gdyby się znał i był uczciwy, sam by grał i zgarniał miliony, a nie doradzał innym za parę złotych. Profesjonaliści z GoldenLine są więc albo typowymi "lemingami", a świat nie słyszał jeszcze o czymś, takim jak "bunt lemingów" albo rzeczywiście, świetnie przygotowanymi zawodowcami, którzy żyjąc ze swojej wiedzy i umiejętności, nie mają żadnych powodów do buntu.
Niemniej Mistewicz stawia też inną tezę. Tezę, z którą zgadzam się w stu procentach. Tak- mili państwo – w internecie zacznie się wkrótce polityczna rewolta. Największe partie polityczne – co zadziwia – nie mają żadnego pomysłu na wykorzystanie tego tak intensywnie rozwijającego się medium. Ich strony oficjalne są drętwe i odstręczające. Wypełnione propagandową sieczką, przypominają akademie "ku czci" z czasów niechlubnej komuny. Jedynym pomysłem polityków są tak zwani sieciowi żołnierze. Bloger Igła, odpowiadając na pytanie, czy w Internecie trwa wojna? - tak ich opisuje na portalu Tekstowisko: "Otóż wielu ją toczy, ale twierdzi, że wojny w internecie nie ma. Że jest bleblanie. Tymczasem jest to gorąca wojna. Oprócz bezinteresownych głupków, bleblaczy, kiboli toczą ją wyspecjalizowane instytucje i oddelegowane osoby. Za pieniądze i w określonym celu. Choćby przez zakładanie tematycznych portali i kanalizowanie, a przez to wpływanie na postrzeganie świata i świadomość społeczną. I jak to na wojnie, są w niej straty. Można stracić w niej nie tylko rozum, ale też komputer. Tak ze szczętem. Zainfekowany lub z rozwalonym systemem operacyjnym. Ale nie o to ta wojna się toczy. Nie o komputery. Ta wojna toczy się o wpływy i o świadomość."
Taka diagnoza. Ktoś powie, że bardzo radykalna. Tak, ponieważ polityczna blogosfera radykalizuje się z dnia na dzień. Jeszcze niedawno była lustrem, w którym odbijały się sprawy bieżące, tematy narzucane przez polityków czy mainstreamowe media. Teraz blogerzy i netowi komentatorzy zaczynają coraz śmielej kreować politykę. Powstają nowe portale fundowane przez nich samych, gdzie spotykają się setki zaangażowanych politycznie obywateli. Chciałbym podkreślić to słowo: "OBYWATELI". W Internecie, na portalach w rodzaju: www.niepoprawni.pl, blogmedia 24.pl, salonie24 czy przywołanym już Tekstowisku trwają nieustające zmagania o Polskę. Tworzą się specyficzne dla komunikacji internetowej hierarchie, opierające się na zaufaniu, czyli akurat na tym, czego brakuje politykom i mediom. Co ciekawe, akurat teraz gdy zaufanie jest najbardziej deficytowym towarem na rynku.
NADCHODZI CZAS INTERNETOWYCH WOJOWNIKÓW
Mistewicz foruje kandydaturę korporacyjnych specjalistów jako nowych Robespierre’ów i Dantonów, a ja przedstawiam kandydaturę czterdziestokilkuletnich i młodszych (nawet dużo młodszych ) ludzi, ludzi wykluczonych w jakiś sposób z polityki. Pisząc "wykluczonych", nie mam na myśli elektoratu Leppera ,a właśnie internetowych wojowników. Ludzi, których formatujące, wzorem telewizji, swój przekaz partie polityczne, po prostu nie mają czym kusić.
W politycznej blogosferze piszą pracownicy korporacji, finansiści, spece od rynku paliw, prawnicy, absolwenci budowlanek, dziennikarze, politycy, subtelni poeci, ekonomiści, rolnicy, szaleńcy, a nawet nauczyciele akademiccy! Odwrotnie niż na hołubionym przez Mistewicza GoldenLine blogosfera polityczna reprezentuje wszelkie możliwe i niemożliwe poziomy wykształcenia, każdą dostępną w demokracji pozycje społeczną, ale nikt przytomny nie wykorzystuje - nie szermuje tutaj - "argumentem z autorytetu". Chodzi o zupełnie nową jakość kontaktów międzyludzkich.
Wiem, że ciągle spotykacie się z tezą, że internet to anonimowość, co wyklucza jakąkolwiek konstruktywną pracę polityczną. Rzekomo anonimowość jest ceną płaconą w sieci za niezależność. To nieprawda. Choć nie jestem żadnym blogerskim "tuzem", na swoim telefonie mam zapisane 43 numery ludzi robiących politykę w necie - realnych ludzi obdarzonych imieniem, nazwiskiem, barwą głosu i twarzą. Aby napisać spokojnie ten tekst, musiałem wyłączyć internetowe komunikatory. W pewnym sensie staję się powoli swoim własnym sekretarzem. Dzienna średnia listów, na które trzeba odpowiedzieć, przekroczyła 20. Mógłbym tak pisać bez końca, i nie jest to żadne samochwalstwo, ponieważ gdyby któryś z dociekliwych czytelników zapytał mnie, co akurat robię, nieodmiennie odpowiedziałbym jednym słowem:
KNUJĘ!
Knujemy, bo mamy dość tyrani bubków zdolnych do zarządzania powiatem czy województwem, dziwacznym zrządzeniem losu będących politykami władającymi Polską. Knujemy w necie na zamkniętych forach dyskusyjnych, spotykamy się w "realu" i nagle okazuje się, że każdy - dosłownie każdy - ma coś konkretnego do zaoferowania. Mało, że ma - to jeszcze chętnie się tym dzieli z powoływaną ad hoc społecznością. Ktoś rzucił hasło "radio" i za trzy miesiące będzie radio. Ale to tylko środki, środki prowadzące do celu, jakim jest uzyskanie wpływu na stan spraw w kraju. Skąd to się bierze? Jeszcze raz powtórzę: z zaufania!
Mistewicz wskazuje nam profesjonalnych liberałów ze "złotej linii". Pewnie są to fajni ludzie. Tyle że akurat takich specjalistów nazywamy, nawet nie "liberałami” a "leberałami" - od leberki - w czasach komuny - pasztetowej we flaku naturalnym. I takim flaku mielibyśmy dobrowolnie siedzieć? Oj, Panie Eryku!
Nadchodzi czas poszukiwania nowych rozwiązań. Mainstreamowi politycy nie mają nic do zaoferowania. No, wiadomo - uległość wobec tak zwanej geopolityki i popisywanie się w stylu gwiazd estrady. Więcej nic. Gadanie o liberalizmie, wędkach, własności - akurat w czasach prawdziwej zarazy - prowadzi mnie do wniosku, że racje ma bloger "Triarius" opatrujący swoje posty mottem: "Liberalizm to socjalizm sklepikarzy". Akurat my - socjalizm całkiem niedawno przerabialiśmy - inaczej - przerabiano go na nas naszym kosztem.
Najzabawniejsze jest to, że w mediach głównego nurtu, właśnie poza Mistewiczem nikt się nie zajmuje politycznymi wpływami internetu, konsolidacją środowisk - zupełnie tak, jakbyśmy nadal żyli w latach sześćdziesiątych, gdzie królują telewizja, radio i Gomułka. Nic nie pomaga mu przywoływanie doświadczeń francuskich. Czasem mam wrażenie, że Pan Eryk rzuca grochem o ścianę. W swoim tekście przywołuje na przykład znaczącą opinię Emanuela Todda, która z powodzeniem może mi dzisiaj zastąpić pointę: "Prawdziwym dramatem demokracji nie jest dziś przeciwstawienie się elit masom, ale przenikliwość mas i zaślepienie elit".
Pokolenie GoldenLine może co najwyżej iść sobie ponarzekać i rozbić kufelek o ścianę...
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
1 komentarz
1. Golden Line
hrabia Pim de Pim