Zabojczy blad SOE
Szkoda, ze trzeba bardzo dlugo czekac na odtajnianie archiwow brytyjskich z czasow II wojny swiatowej (WWII). Na przyklad, przykro, ze dotad trzeba czekac na ujawnienie przyczyn wypadku samolotowego w Gibraltarze, w ktorym zginal gen. W.Sikorski wraz z grupa osob. W tym przypadku, na moj rozum, ukrywaja, wiec sa winni.
Nie tak dawno Public Record Office w Kew ujawnil dokumenty na temat katastrofalnej wpadki brytyjskiej agencji rzadowej Special Operations Executive (SOE). Mnie to cieszy, gdyz Brytyjczycy w czasie WWII wielkich osiagniec militarnych nie mieli, wiec ich filmy wojenne najczesciej traktuja o jakichs specjalnych operacjach dywersyjnych. Niemiecka operacja o nazwie "Englandspiel", o ktorej w tym artykule bedzie mowa, ukazala slabosci dzialania brytyjskich sluzb specjalnych. W Polsce sprawa jest bardzo mala znana.
Premier W.Churchill w 1940 r. zalozyl nowa agencje mimo istnienia MI6 kierowanej przez slynnego sir Stewarda Menziesa. Premier oznajmil, ze chce w ten sposob "podpalic Europe za pomoca intensywnej pomocy dla ruchu oporu w roznych krajach europejskich". Jak to on, zazartowal sobie, ze bedzie to "ministerstwo niedzentelmenskiej wojny". I rzeczywiscie, strumien agentow i sprzetu zaczal plynac, najczesciej droga powietrzna, do Francji, Polski, Jugoslawii itd. Apogeum bylo takie, ze SOE liczylo 10 000 mezczyzn i 3 200 kobiet.
Wsrod sekcji agencji byla tez oznaczona litera "N", czyli Netherland. I wlasnie ona okazala sie byc pechowa, jesli mozna tak powiedziec. Na wstepie wypada powiedziec, ze akurat plaski, odkryty teren Holandii byl wyjatkowo niedobry do prowadzenia ruchu partyzanckiego. Takze wybrzeze zniechecalo do ladowania dywersantow. Co wiecej, z takiej Francji, Jugoslawii czy Polski zawsze mozna bylo sie jakos ewakuowac przez granice z sasiednimi krajami; Holendrom pozostawalo mrozne i burzliwe morze.
Sekcja "N" wyszkolila szybko kilku agentow, rekrutowanymi sposrod holenderskich emigrantow. Kiedy chciano wyslac pierwszy rzut, podopieczni brytyjskich sluzb zaprotestowali. Powodow bylo kilka, ale wystarczaly do tego by protestowac. Dostali ubrania, ktore nie byly spotykane w Holandii. Nie zapewniono im listy adresow bezpiecznych mieszkan i kontaktow. Wszystko musieli robic od nowa. Do tego radiostacje do komunikacji bezprzewodowej Morem byly duze i ciezkie; wymagaly dlugich anten, ktore trzeba bylo wywieszac gdzies na dachu. Narazalo to radiotelegrafistow na smiertelne niebezpieczenstwo. A Niemcy, wbrew opiniom przemadrzalych Brytyjczykow, mieli dobrze rozwinieta radiopelengacje, no i w ogole, kontrwywiad. W wyniku protestow, wyslano holenderskich chlopcow za kare na polnoc, do Szkocji.
Obawy szkolonych agentow okazaly sie byc sluszne. Okazalo sie to bardzo szybko, kiedy w listopadzie 1941 r. wyslano pierwsza pare agentow, Thijsa Talonisa, ktory w cywilu byl studentem uniwersytetu oraz jego radiooperatora, Huberta Lauwersa, z zawodu dziennikarza. Ci inteligentni ludzie chcieli przed wylotem sprawdzic praktycznie sprzet, ale bardzo madrzy szkoleniowcy do tego nie dopuscili, argumentujac, ze sprzet jest swietny i sprawdzony. Ale tak nie bylo. Radiostacja miala wade fabryczna i trzeba bylo kilku tygodni czasu by ja naprawic. W ciezkich, konspiracyjnych warunkach. Do tego agenci SOE mieli kiepskie dokumenty, a kiedy poszli do kawiarni i chcieli zaplacic, to okazalo sie, ze mocodawcy dali im jakies srebrne monety wycofane z obiegu kilka lat wczesniej. Jakims cudem dywersanci dotrwali do poczatku marca 1942 r. Ktos z budowanej przez nich siatki zdradzil i zostali aresztowani. Wzial ich w swoje rece bardzo dobry funkcjonariusz Abwehry, pplk. H.J. Giskens. No i zabawil sie z amatorami wywiadu z samego Londynu. Nawet dosc dlugo, bo 18 miesiecy.
Radiowiec Lauwers zachowal sie przytomnie, wprawdzie przyjal propozycje by nadawac, jak gdyby nigdy nic, to co Niemcy mu kazali, ale zgodnie z instrukcja z czasow szkolenia, wlaczyl kilkakrotnie przewidziane na wypadek wpadki, stosowne bezpieczniki. Slowo "wlaczal" jest raczej niestosowne, gdyz wlasciwie bylo to zaniechanie. Otoz, zlapani radiowcy mieli obowiazek i mozliwosc alarmowania sluzby w Londynie. Polegalo to na tym, ze w kazdej normalnej transmisji radiowej mieli popelniac dokladnie dwa bledy. Jezeli tego nie robili, odbiorcy wiedzieli, ze sa w rekach przeciwnika. Jednak angielscy "fachmani" nie reagowali. A jak juz zareagowali, to pomogli Niemcom. "Medrzec" z Londynu zadzwonil telefonicznie z przygana i pouczeniem: "Powinienes poslugiwac sie kontrola bezpieczenstwa". Tym sposobem Niemcy zorientowali sie, ze sa jakies "zabezpieczenia" i skorzystali na tym. Lauwers probowal tez inaczej, mianowicie, na poczatku transmisji wstawial litery "CAU", a na koncu: "GHT". Jak sie je polaczy, to wychodzi "CAUGHT', czyli "ZLAPANY".
Gra Niemcow trwala w najlepsze, z wysp wysylano sprzet i ludzi z czego Abwehra byla bardzo zadowolona. Ale przeciez nie tylko ona, bo szefowie sekcji "N", najpierw Charles Blizard ("Blum") i pozniej mjr. Seymour Bingham, byli bardzo zadowoleni z sukcesow. W maju 1943 r. sekcja "N" pochwalila sie tak: "Organizacja sabotazowa zgodnie z planem jest juz na ukonczeniu. Mamy 5 grup zlozonych z 62 komorek i okolo 420 osob. Sa oni dobrze wyposazeni w materialy i gotowi do akcji". W rzeczywistosci, holenderska sekcja SOE wyslala do okupowanego kraju 56 agentow, z czego Niemcy powitali na ziemi po wyladowaniu 43 dzielnych Holendrow. Po zuzyciu przyslanych dywersantow Niemcy ich usmiercali. W sumie, przezylo tylko 8.
Dzialalnosc sekcji "N" przynosila olsniewajace rezultaty. Ruch oporu w Holandii po prostu kwitl. Ale zaczely sie pojawiac pewne watpliwosci. Najpierw zglaszali je piloci RAF-u startujacy z bazy Tempsford. Latali na przerobionych bombowcach "Handley Page Halifax" - to zrzuty oraz na Westland Lysander STOL, to ladowania na lakach i polach. Latali oni z misjami do roznych okupowanych krajow i zaobserwowali, ze ladowania i zrzuty w Holandii przebiegaja wrecz wzorowo w porownaniu z innymi krajami. Niestety byl pewien dosc istotny mankament, po odlocie z miejsca akcji byli atakowani i ponosili duze straty.
Do zakonczenia blyskotliwe operacji Niemcow przyczynili sie dwaj agenci, ktorzy zdolali uciec z obozu koncentracyjunego i pprzez Hiszpanie dotarli do Angli. Byli to agenci pieter Diepenbroek ("Sprout") i Johan Ubbink (Chive). Przedstawili szefostwu co i jak, ale ci "mistrzowie wywiadu i dywersji" mieli pewne watpliwosci. Mogogl sie do tego przyczynic Giuskens, ktory zareagowal na ucieczke cennych jencow wyslaniem Anglikom ostrzezenia, ze przybeda do nich dwaj "odwroceni" szpiedzy. Tak czy inaczej, "wielcy" SOE zamkneli dzielnych Holendrow w wiezieniu Brixton. Zamknieci, mieli czas na rozmyslania i wyszlo im, ze autorem wielkiej wpadki byl mjr Bingham, ktory mial wspolpracowac z Niemcami.
Nie mozna zapomniec o bardzo pozytywnej postaci, jaka byl mlodzieniec zydowskiego pochodzenia Leo Marks. To 22-letnie "cudowne dziecko" zostalo zatrudnione w SOE na odpowiedzialnym stanowisku szefa szyfrantow. Nie czul sie tam zbyt dobrze ze wzgledu na roznice pochodzenia i wieku w otoczeniu. Kadra MI6 oraz SOE skladala sie glownie z tzw. ludzi dobrze urodzonych. Arystokratyczne bubki byly pyszalkowate i czesto bardzo amatorskie. Niestety, nie sluchac ostrzezen mlodego fachowca. A temu od poczatku zle pachnialo w sekcji "N". Zaczal wiec sprytnie kombinowac. Na przyklad, w jednej z transmisji wstawil dwie litery "HH" na samym koncu. No i otrzymal odpowiedz od niby partyzanckiego radiooperatora, ktory tez wstawil te dwie litery. Pic polegal na tym, ze "HH" (Heil Hitler) wstawiali rutynowo niemieccy radiotelegrafisci i Niemiec zareagowal automatycznie. Jeszcze inny sprawdzian polegal na tym, ze SOE zazyczylo sobie by jeden z wyslanych do Holandii agentow powrocil na wyspy. Sterujacy sprawa niemieccy kontrwywiadowcy odpowiedzieli, ze oczywiscie wykonaja rozkaz. Tyle, ze, jak sie mozna bylo domyslec, po jakims czasie zapodali, ze ten agent mial jakis niefortunny wypadek.
Marks pozmienial sporo w SOE i poprawil jakosc dzialania agencji. Miedzy innymi zmienil dziecinny sposob kodowania obowiazujacy w tajnych sluzbach. Zamiast uzywania dziel Szekspira wprowadzil mniej oczywiste podstawy kodowania, w tym, swoje wiersze i jednorazowe teksty. To tak sie spodobalo Amerykanom, ze w swojej OSS wprowadzili zasady Marksa.
Operacja "Englandspiel" niestety okazala sie bardzo szkodliwa w D-Day. o ile francuscy "Maquis" wykonali duza robote dywersyjna, to w Holandii bylo cichutko. Miejscowi nie ufali przybywajacym agentom, a ci odplacali sie tym samym. Mozna przypuszczc, ze gdyby ruch oporu byl lepiej rozwiniety, to strat spadochroniarzy poniesione w opracji "Market Garden" bylyby mniejsze.
Mam duzy szacunek dla dzielnych ludzi. Dlatego z listy wszystkich agentow, ktorzy stracili zycie w Holandii chcialbym wyroznic Jana Molenaara, ktory po zrzucie w okolicy holten w dniu 29 III 1942 r. zostal ranny. By nie szkodzic sprawie, popelnil samobojstwo polykajac tabletki z trucizna.
Anglicy, tak lubiacy krecic filmy o swoich "malych bitwach" nie nakrecili filmu o opisywanej sprawie. Wyreczyli ich Wlosi filmem pt. "London chiama Polo Nordo/DOM intryg". Wystapil w nim Curt Jurgens.
- Tymczasowy - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz